Dziennik Jerzego Pilcha 3 [PrzekrĂłj].pdf

(70 KB) Pobierz
244141549 UNPDF
Dziennik Jerzego Pilcha 03/2010
Jerzy Pilch
„Całymi latami marzyłem o byciu literackim urzędnikiem, a przyrosła mi cyganeryjna gęba
lekkoducha, bankietowicza i Bóg wie kogo. Stary refren: każdemu to, na czym mu najmniej zależy”
rysunek Katarzyna Leszczyc–Sumińska na podstawie zdjęcia Bogdana Krężla
5 stycznia
Moje poranki są przeraźliwsze niż wasze noce, a miało być inaczej. Kalendarz znów wisi w innym
miejscu, widmowy kołowrotek obraca się od ładnych paru dni. Podobno Ludwig Wittgenstein
pytany przez gospodynię, u której wynajął kwaterę, jakiego rodzaju posiłków sobie życzy, odparł:
Wszystko jedno co, byle zawsze to samo. Otóż dla mnie jest to matka wszystkich porzekadeł,
aforyzm aforyzmów, bezcenna wskazówka i nigdy niespełnione marzenie. Obecnie też jedyne
mi znane i jedyne dla mnie zrozumiałe zdanie Wittgensteina.
Nie zawsze tak było. Dwa, a może trzy lata temu nie bez konsternacji odkryłem w domowej
bibliotece egzemplarz „Traktatu logiczno-filozoficznego”, pierwsze polskie wydanie z roku 1970.
Już sam fakt, że książkę tę wtedy kupiłem, jest dziwny, dalej jeszcze większa makabra – otóż
kartkując, uświadomiłem sobie, że musiałem wówczas rzecz od dechy do dechy przeczytać,
i to – o zgrozo zupełna – nie tylko z pełnym zrozumieniem, ale i z ostrym polemicznym
nastawieniem – książka roi się od buńczucznych podkreśleń, wykrzykników, znaków zapytania,
licznych to pochwalnych, to kąśliwych, zawsze pełnych najwyższego merytoryzmu uwag
na marginesie – dajcie spokój. Kołakowski z niepokojem wyznawał, że w sumie nie bardzo wie,
o co temu filozofowi chodzi – ja w wieku 19 lat nie tylko wiedziałem, ale do napisania jakiegoś,
bo ja wiem, „Anty-Wittgensteina” byłem wręcz gotów. Ach młodość! Co to jest młodość? To jest
stan, w którym człowiek jest pewien, że rozumie Wittgensteina. Jeśli da się z tamtych przygód tego
rodzaju definicję wysnuć – i tak pół biedy.
Natomiast żeby zawsze było tak samo, może niekoniecznie wszystko jedno jak tak samo, ale żeby
zawsze w określony, a nawet w określenie identyczny sposób było tak samo – to jest mój
egzystencjalny ideał, to jest w moim najgłębszym przekonaniu jedyny sposób na życie, na grozę
życia, na przetrwanie.
7 stycznia
Żeby zawsze było tak samo, ale, broń Boże, nie w sensie, żeby zawsze trwało jakieś uniesienie,
wzlot, ekscytacja, upojenie czy inny orgazm wiekuisty. Żeby zawsze było tak samo – szczerze
mówiąc – umiarkowanie. Żeby zawsze rankiem pić kawę z tej samej filiżanki, po południu w tej
samej kawiarni, żeby, tak jak czyni to zdecydowana większość ludzkości, w nocy spać, w dzień
244141549.001.png
pracować; żeby określoną ilość godzin pisać, określoną czytać, żeby regularnie chodzić do kina
i na mecze; żeby początek „Faktów” o 19 to była święta godzina – początek zawsze takiego samego
wieczoru, żeby – poza tym, że latem zawsze w to samo miejsce i na tak samo długo – nigdzie nie
wyjeżdżać, w ogóle – błagam – żadnych podróży; też żadnych arcyważnych spotkań na mieście.
Niedziele i w ogóle wszystkie święta zmieniające rytm czasu są, rzecz jasna, zbyteczne, ileż
człowiek sił traci, by przetrwać takie – dajmy na to – Boże Narodzenie? Zwłaszcza w tych czasach?
Oczywiście wielkie marzenie o niezmienności, o nieruszaniu się z miejsca nie jest marzeniem
całego mojego życia – być może podskórnie czy podświadomie zawsze byłem takim głodem
naznaczony – ale wyraziście wyszło to na wierzch, a potem stało się obsesją od chwili, gdy na serio
zająłem się układaniem zdań.
Czyli rada Flauberta: „Prowadź życie stateczne i ułożone, byś mógł być twórczym i oryginalnym
w pracy”, odegrała pewną rolę, dołączyła do nauki Wittgensteina? Niewątpliwie pasują do siebie te
frazy. Jest w nich – warto zauważyć – pewna pycha – wszystko jedno jak, bez niestatecznych
przygód, z codzienną żyjąc monotonią, bez szukania wrażeń ja i tak – powiada twórca – nie zgłębię
głębi mego mózgu. W moim wypadku jest tak samo – z tą przykrą różnicą, że ja zgłębić mego
mózgu nie dam rady nie z racji jego głębokości, ale z racji braku sił do zgłębiania. Brak narzędzi.
Nawet kłębiącej się we mnie płycizny nie dam rady wyeksploatować. Słabo z pisaniem, nie lepiej
z czytaniem. Nawet podstawowych rzeczy. Nawet Biblii nie zdążę porządnie pojąć! I bynajmniej
nie celem jakiegoś jej infantylnego obalania! Zachwianie w wierze nie znaczy przecież,
że ta książka przestała mi się podobać! Przeciwnie: czytana teraz w aurze zwątpienia, czyli
wolności, podoba mi się jeszcze bardziej! Któż w końcu jak nie Eklezjasta dać może potężniejszą
(biblijną) siłę zwątpieniu! Z prochu w proch i fertig! W zaskakującym odkryciu śmiertelności księgi
potrzebne jak nic! Zwłaszcza książka, w której – jak głosi słownik komunałów – jest wszystko.
Wielka przegrana również.
Ale nie dam rady! Nawet niosących pociechę czterech Ewangelii nie zmogę. Co tam czterech!
Nawet jednego apostoła Marka nie rozgryzę do końca, choćbym wiódł nie wiadomo jak stateczne
i nie wiadomo jak długie życie.
8 stycznia
Tak jest. Całymi latami marzyłem o byciu literackim urzędnikiem, a przyrosła mi cyganeryjna gęba
lekkoducha, bankietowicza i Bóg wie kogo. Stary refren: każdemu to, na czym mu najmniej zależy.
Teraz tak samo. Niby w końcu mam to, o co walczyłem: zawsze ta sama kawa, do 16 spokój,
żadnych podróży i arcyważnych spotkań na mieście, żadnych przygód, brawurowy powrót
do czasów sprzed telefonii komórkowej, a nawet do epoki sprzed wynalazku telefonu, idealne
warunki do eksploatowania własnych mielizn.
Żyć i pisać, a to znaczy ledwo żyć i ostro pisać – w sumie żyć w jedynie możliwy sposób. Wygrana
wojna? Bałkańska spadochroniarka spadła z nieba w sensie ścisłym? Dopełniło się? Zawsze będzie
tak samo? Zależy, co rozumieć przez słowo „zawsze”. Jeśli słowo „zawsze” oznacza dobę, która
dawniej miała 24 godziny, teraz ma chyba połowę; jeśli oznacza poranki, które dawniej były
porywającymi tryumfami, teraz stały się niepojętymi koszmarami – jeszcze parę lat temu nie
mogłem się doczekać, żeby się obudzić, teraz na ogół odwlekam tę chwilę – jeśli słowo „zawsze”
obejmuje kłopoty z pamięcią, ze wzrokiem, słuchem, z koncentracją i czym tam jeszcze – kto wie.
9 stycznia
Jakakolwiek jednak wieczność przed nami – ciągnąć w nieskończoność się ona nie będzie.
W każdej chwili może się rozlec kołatanie do drzwi. A niech się, k…a, rozlega! Byle przed 16.
Jerzy Pilch
„Przekrój” 03/2010
Zgłoś jeśli naruszono regulamin