HC005. Greene Jennifer - Nieczysta gra.pdf

(716 KB) Pobierz
It Had to Be You
JENNIFER GREENE
Nieczysta gra
111402989.004.png 111402989.005.png 111402989.006.png
PROLOG
Zatoka Perska
- Hej, Valentine! Potrzebuję pomocy.
Val uniosła głowę znad drewnianej klatki wypełnionej kartonowymi
pudłami i natychmiast podbiegła do ciężarówki należącej do organizacji
Czerwonego Krzyża, która zaparkowała przed wejściem do namiotu.
- Lekarstwa?
- Lekarstwa. Żywność. Koce.
- Kocham cię.
Sam wyskoczył z kabiny i trzasnął drzwiami.
- To puste słowa. A gdzie pocałunek?
- Pozostanie w twoich marzeniach, Shepherd.
Zaczęli rozładowywać ciężarówkę. Na początku próbowali rozmawiać,
ale piekący podmuch wiatru tamował ich oddechy i zasypywał oczy piaskiem.
Ludzie, którzy się wokół nich kręcili, mieli zasłonięte głowy i twarze.
Val, po pierwszej burzy piaskowej, jaką przeżyła, uznała, że to nic nie
daje. Chodziła w rozpiętej pod szyją koszuli, z szopą rudych kręconych włosów,
chłostających jej twarz i szyję. Chociaż przyjechała na Bliski Wschód z
oddziałem Czerwonego Krzyża zaledwie dwa tygodnie temu, pojęła od razu, że
przed piaskiem pustyni nie można się schować.
Tak jak nie sposób uniknąć wyczerpania ani bólu mięśni. Val bywała w
swoim życiu zmęczona, ale nigdy do tego stopnia. Przejściowy obóz dla
uchodźców na północnej granicy Arabii Saudyjskiej miał zapewnić tymczasowe
schronienie kilkuset Irakijczykom jednocześnie. Było ich już około tysiąca, a
ludzie wciąż napływali. Val harowała po dziewiętnaście godzin na dobę. Tak jak
- 1 -
111402989.007.png
wszyscy. I, bez względu na porę, kładła się spać z wyrzutami sumienia. Jak
pozostali ochotnicy.
- Zostaw to mnie, głuptasie. - Sam chwycił ją za rękę. - To waży ze
dwadzieścia kilo. Myślisz, że po co ja tu jestem?
- A ty myślisz, że ja jestem chuchrem, które byle wiatr przewróci?
- Jesteś wspaniała. Ciągle ci to powtarzam, ale nie zwracasz na mnie
uwagi. Powiesz mi kiedyś, skąd się tu wzięłaś?
- Mówiłam ci. Z Poughkeepsie.
- Tak. Wspominałaś też, że mieszkasz w Denver. A kiedy indziej, że w
Bostonie. Jak mam cię w przyszłości znaleźć, skoro kłamiesz? A muszę cię
odszukać, żeby się z tobą ożenić.
- Nie powiem ci prawdy, Shepherd, bo chcę cię ocalić przed losem
gorszym od śmierci: przed wplątaniem się w związek z bardzo, ale to bardzo złą
kobietą. - Val żartowała, próbując możliwie bezboleśnie odeprzeć kolejne
natarcie Sama, ale on nie uśmiechnął się tym razem, tylko utkwił w jej twarzy
skupione, mroczne spojrzenie.
Odwróciła wzrok i jeszcze szybciej zaczęła wyjmować pudła z
ciężarówki, Kiedy skończyli, zniknęła gdzieś na moment, a potem wręczyła mu
kubek kawy i przydziałową rację żywnościową.
Sam, jak zwykle, zmusił Val, żeby zjadła razem z nim. Chociaż nie miał
na to żadnych dowodów, wypominał jej, że zbyt często rezygnuje ze śniadania i
zapomina o lunchu. Oczywiście, miał rację. Suchy prowiant, na który byli
skazani, smakował jak wióry, i to przyprawione piaskiem zamiast soli. Jedli,
siedząc na pustych skrzynkach, z talerzami na kolanach. Sam dowcipkował na
temat menu oraz wystroju wnętrza. Wszyscy ochotnicy narzekali na prymitywne
warunki, w jakich przyszło im żyć, i wszyscy marzyli o powrocie do domu.
Wszyscy oprócz niej.
- 2 -
111402989.001.png
Kiedy Sam prostował swoje długie, chude nogi, otarli się niechcący
udami. Val złączyła na wszelki wypadek kolana, żeby uniknąć następnego
przypadkowego kontaktu. I znowu poczuła na twarzy jego świdrujący wzrok.
Z opuszczoną głową zebrała puste talerze. Sam mógł zburzyć jej spokój.
Ale nie miała zamiaru mu na to pozwolić. Nie wierzył, oczywiście, że jest złą
kobietą. Nie chciała, żeby w to uwierzył. Nie powiedziała mu, gdzie mieszka, bo
nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby dowiedzieć się prawdy.
W Chekapee na Florydzie zostawiła za sobą spalone mosty: nieudane
małżeństwo, rodzinę i przyjaciół, którzy odwrócili się do niej plecami. Tam,
gdzie mieszkała, poczucie winy trawiło jej sumienie niczym jątrząca rana.
Dotykała już dna rozpaczy, kiedy wybuchła wojna w Zatoce.
Zdawała sobie sprawę, że wielu ochotników Czerwonego Krzyża ma
lepsze od niej przygotowanie, ale zgłosiła się. Znaleźć się o tysiące mil od
Florydy, to najlepsze, co mogło jej się przydarzyć. Sytuacja domowa
paraliżowała ją i odbierała chęć do życia.
Tutaj, pomyślała z gorzkim uśmiechem, wszystkie dawne kłopoty
wydawały się niewarte funta kłaków.
Widziała dziecko, które przyszło na świat pod rozgwieżdżonym pu-
stynnym niebem. Jego matka nie miała w co je zawinąć. Widziała
osiemnastoletnich chłopców, którzy trzęśli się przez całą noc ze strachu, zbyt
przerażeni, żeby zasnąć. Widziała ślepego, kulawego starca, który wyłonił się z
pustyni z małą dziewczynką na rękach. Oboje byli wycieńczeni głodem.
Wszyscy przekraczający granicę uchodźcy byli głodni, przerażeni, opadający z
sił. Docierali do obozu na ostatnich nogach.
Val nie wiedziała jeszcze, skąd znajdzie odwagę, żeby wrócić do domu...
Ale jedno wiedziała na pewno: nigdy więcej nie pogrąży się w rozpaczy z
powodu własnych problemów. Była świadkiem desperackiej walki setek ludzi o
fizyczne przetrwanie. W porównaniu z ich cierpieniem jej własne tarapaty
wydawały się niepoważne.
- 3 -
111402989.002.png
Dotyk ciepłej, potężnej dłoni przyprawił ją o gęsią skórkę. Sam odgarnął z
jej policzka kosmyk włosów i wsunął go delikatnie za ucho. Miał teraz iskierki
w oczach.
- Niestety, Valentine, muszę się zbierać. Mam przed sobą jeszcze kawał
drogi.
- Nalać ci kawy do termosu? - Odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Nie trzeba. Znowu bym ją rozlał. A na postoje nie mam czasu. Wrócę za
kilka dni. Postarasz się być grzeczna? Dłużej sypiać, nie zapominać o jedzeniu,
uważać na siebie?
- Boże, Shepherd, zachowujesz się kwoka. Może byś sobie trochę
odpuścił, co?
Udał, że nie słyszy. Musiała wysłuchać jeszcze wielu dobrych rad, zanim
Sam wsiadł do ciężarówki. Potem, kiedy mościł się na siedzeniu, wzruszenie
ścisnęło ją za gardło.
Właściwie nadal nie wiedziała, co o nim myśleć. Carson Samuel
Shepherd był pierwszą osobą, którą poznała po wyjściu z samolotu na płytę
lotniska. Przyjechał po załogę Czerwonego Krzyża, ale przecież nie nad
wszystkimi ochotnikami rozpostarł swoje opiekuńcze skrzydła. Tylko nad nią.
Od pierwszej chwili.
Był bardzo wysoki, szczupły i, zdaniem Valentine, zbyt przystojny, żeby
nie zdawać sobie sprawy, jakie wrażenie robi na kobietach. Powiedział, że jest
pilotem z zawodu i mieszka w Chicago. O tym, w jaki sposób został ochot-
nikiem Czerwonego Krzyża, nie miała pojęcia. Sam potrafiłby skłonić do
zwierzeń zakonnicę, która złożyła śluby milczenia, ale nigdy nie mówił o sobie.
Niewiele o nim wiedziała poza tym, że miał szopę ciemnych włosów na głowie,
rozbrajający uśmiech i nazbyt przenikliwe oczy koloru ciemnego miodu.
Od pierwszego dnia, nie pytając o zgodę, zdrabniał jej imię, co
doprowadzało Valentine do szału. Pieszczotliwe przezwiska nie były w jej stylu.
Przyjechała nad Zatokę z sercem cięższym niż ołów. Chciała się do czegoś
- 4 -
111402989.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin