Myles Frances - Nie odchodź dzisiejszej nocy.pdf

(498 KB) Pobierz
Shadow of the Andes
Frances Myles
NIE ODCHODŹ
DZISIEJSZEJ NOCY
1
Miejsca w Boeingu 747 były zajęte tylko w połowie.
Christine Nyland schowała małą, szarą torebkę i lekko
wzdychając zanurzyła się w fotelu.
Ból głowy miała już po południu, lecz od kilku
minut stał się on nie do wytrzymania. Przycisnęła palce
do skroni i zamknęła na moment oczy.
W zasadzie nawet jej nie dziwiło, że czuła się tak
podle. Ostatnie dni miała rzeczywiście dosyć wyczer­
pujące. Od czasu przyjęcia nowej posady, posady
sekretarki w Ekwadorze, jej życie stało się jednym
wielkim wirem.
Kiedy wreszcie zrobiła już wszystkie zakupy i spako­
wała' walizki, przyszło najgorsze i najcięższe: pożeg­
nanie z rodziną. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę,
jak bardzo zależy jej na matce, ojcu i rodzeństwie...
Matka wzięła sobie nawet wolne, aby odwieźć ją do
Nowego Jorku.
Christine przesiadła się na miejsce koło okna, w na­
dziei, że zobaczy jeszcze raz matkę. Niestety, nie mogła
nic dojrzeć: zachodzące słońce odbijało się w ol­
brzymich, szklanych ścianach hali odlotów.
Wyobraziła sobie matkę stojącą samą w tłumie ludzi
i wpatrującą się w samolot. Łzy napłynęły jej do oczu.
Otarła je szybko, a następnie powoli oparła głowę na
siedzeniu.
(„Jestem z ciebie dumna" — wyszeptała niska, siwa
kobieta i przycisnęła córkę do siebie. — „Ty jesteś
moim jedynym dzieckiem, które idzie w świat. Żadne
z twoich braci i sióstr nie miałoby tyle odwagi".)
Huk silników samolotu przeniósł Christine znowu
w teraźniejszość. Odgarnęła z twarzy sięgające jej do
ramion blond włosy.
Ból głowy doskwierał coraz mocniej. Powinna coś
zjeść. Ze zdenerwowania przed podróżą nie mogła
wziąć kęsa do ust. Do tego jeszcze tak mało spała...
Myślami wróciła do Twin Riwers, małej osady,
gdzie się urodziła i wychowała.
Po szkole znalazła posadę w bankii w Buffalo. Dwa
lata, dzień po dniu jeździła tam wcześnie rano auto­
busem, a wracała wieczorami, zawsze do tego samego
małego domu na farmie. Czasami miała dosyć zamie­
szania, które wywoływało rodzeństwo i jego gromadka
dzieci. Ale to był przecież jej rodzinny dom.
Kiedy w zeszłym roku skończyła dwadzieścia jeden
lat, zrozumiała, że w jej życiu trzeba mieć coś więcej,
niż tylko codzienne siedzenie w banku i pilnowanie
siostrzeńców. Coraz bardziej pragnęła wyrwać się
w świat. Aż pewnego dnia natknęła się w banku na
ogłoszenie, że poszukuje się sekretarki ze znajomością
języków obcych do filii w Ekwadorze.
Ekwador! W swych marzeniach wędrowała raczej
do Rzymu, Paryża, Londynu... Nie wiedziała nawet,
gdzie leży Ekwador. Ale cóż to szkodziło? Była tam
filia banku, w którym pracowała. Filia, która po-
szukiwała kogoś z takimi umiejętnościami, jakie aku­
rat ona posiadła. Wystarczyło więc tylko poprosić
o przeniesienie.
Nie mogła o niczym więcej myśleć. Wreszcie miały
się jej przydać dwa lata nauki hiszpańskiego. Posada
zdawała się wręcz stworzona dla niej. Z drugiej strony,
kandydatek musiało być wiele, więc Christine wolała
nie robić sobie większych nadziei. Obawiała się także
reakcji rodziców, nie wiedząc, jak ustosunkują się do
jej planów.
Mimo wielu wątpliwości już następnego dnia wy­
słała zgłoszenie. A teraz, niecały miesiąc później, po
raz pierwszy w życiu siedziała w samolocie i za chwilę
miała wyruszyć na spotkanie z niepewną przyszłością.
Samolot zaczął już kołować. Wytoczył się na pas
startowy, wreszcie oderwał się od ziemi. Christine aż
wstrzymała oddech, czując, jak wlatuje niebo.
Znowu poczuła ból głowy. Zaczęła szukać w torebce
tabletek, ale bez skutku. Zaraz, zaraz... stewardesa
powinna mieć jakąś podręczną apteczkę. Nacisnęła na
przycisk obok oparcia i czekała.
Przez mgłę mogła dostrzec w dole domy przedmieść.
Sprawiały wrażenie dziecięcych klocków. Potem wi­
działa już tylko skłębione chmury oraz nie kończący
się, niebieski ocean.
Kilka minut później samolot skręcił na południe
i przez cały czas, aż do lądowania w Miami, leciał nad
lądem. Christine spoglądała teraz z góry na zielone
lasy i wzgórza. Ich widok znowu przypomniał jej
o rodzinnym domu, przyprawiając dziewczynę o bole­
sny skurcz gardła.
„Ćo mnie czeka w przyszłości?" — pytała sama
siebie. Jej dotychczasowe życie biegło bardzo spokoj­
nie, utartą drogą. Szkoła, przygotowanie do zawodu,
rok lub dwa lata pracy w banku... Potem zapewne
pojawiłby się jakiś miły chłopak, za którego by wy­
szła...
Zrezygnowała z tego dla nieznanego jej zupełnie
świata. O Ekwadorze wiedziała tylko tyle, ile przeczy­
tała w przewodnikach. Stolica nazywała się Quito
i leżała w Andach, na wschodnim wybrzeżu Ameryki
Południowej. Dawniej Quito było północną siedzibą
królów Inków, dziś stało się centrum sztuki i kultury
„Florencją Andów".
Samolot osiągnął wysokość przelotową. Napis nad
siedzeniem zgasł. Christine mogła już odpiąć pas
i rozprostować nogi.
Wciąż nikt do niej nie podchodził. Christine ro­
zejrzała się, kilka rzędów dalej obie stewardesy roz­
mawiały z kimś, zasłoniętym przed jej wzrokiem.
Nacisnęła jeszcze raz przycisk, nic to jednak nie dało.
Próbowała zwrócić na siebie uwagę ruchem ręki, ale
i to nie odniosło skutku. Obie stewardesy paplały
z ożywieniem, chichotały, bawiły w najlepsze. Jedna
z. aich. przesunęła się w pewnej chwili na bok, po­
zwalając Christine dostrzec, komu poświęcały całą
uwagę.
Tak jak się domyślała, był to mężczyzna, i to
przystojny. Wyglądało na to, że i on bawił się równie
dobrze jak dziewczęta; gestykulował z werwą, co
chwila pokazując, w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.
Nawet w tym stanie Christine musiała zauważyć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin