Moje walki z....doc

(20 KB) Pobierz

MOJE WALKI Z WIATRAKAMI

 

Niedziela 27 kwietnia.  Metrem do centrum Amsterdamu. Wysiadłem na  Waterlooplein - tuż przy Musiektheater. Wychodzę na most Blauwbrug, tzn. Niebieski Most, zdobiony złoconymi koronami na szczytach słupów. Wokół mnóstwo słońca a na wodzie motorówki i tramwaje wodne. Wyległo na wodę chyba wszystko, co pływa. Poszedłem tym razem inną drogą niż poprzednio na Rembrandtplein. To moje ulubione miejsce.

Na prostokątnym skwerze z parkiem, wokół hoteliki i kawiarnie. Ludziska wylegują się w kawiarnianych fotelach na świeżym powietrzu, opalają się sącząc piwo czy kawę. Pośrodku placu osobliwość - rzeźba przedstawiająca Rembrandta, a u jego stóp postaci z brązu z obrazu mistrza "Straż nocna". Wystawił ten obraz w 1642 roku dla Bractwa Strzeleckiego  Amsterdamu w ich siedzibie. Nie znalazła u zamawiających poklasku. Od tej pory zaczęły się kłopoty malarza. Z sąsiadującej tablicy można się dowiedzieć o losach przedsięwzięcia. Dwaj rosyjscy rzeźbiarze tworzyli w ciągu sześciu lat wizję obrazu w wersji przestrzennej (tzw. 3D). Patrząc z pewnej odległości widac układ stojących postaci zupełnie jak na obrazie Rembrandta. Ludzie pochodzą do odlanych w brązie postaci, fotografują się chwytając za pikę lub muszkiet postaci z obrazu. Koncepcja wspaniała, warta powielenia. Ciekawe jak wyglądałaby dynamiczna scena z bitwy pod Grunwaldem Matejki.

              Gdańsk ma zabytki stworzone przez Holendrów i jest podziwiany przez przybyszów. Amsterdam zaś, miasto 750-ciotysięczne, to sto takich miast jak Gdańsk z setkami pięknych kamieniczek. Mnóstwo uliczek z kanałami pośrodku, a na nich, oczywiście, wspomniane łódki i i motorówki. Dużo turystów z Anglii, Włoch, Hiszpanii. Kawiarenki ze stolikami na ulicy są powszechne. Wielki ruch w interesie. Atmosfera kosmopolityczna. A kto by chciał zobaczyć, jak jest zorganizowana komunikacja w Amsterdamie i w ogóle w Holandii, niech przyjeżdża tutaj, a zobaczy wzór do naśladowania. Na porządne zwiedzanie Amsterdamu, wliczając w to muzea, potrzeba co najmniej 4 dni. Dla mnie dzisiejsza wycieczka była świetnym relaksem z doznaniami estetycznymi. Muszę jeszcze pochodzić po muzeach - bo warto. Na uliczce Bloemenstraat na kanale stoją barki i w pasie ok. 10 m od nabrzeża właściciele tych barek wystawiają kwiaty i cebulki różnych kwiatów (najczęściej oczywiście tulipanów). Księgarnie sprzedają turystom książki w ich językach, a także w międzynarodowym języku sztuki - malarstwo, rzeźby, reprodukcje.

Plac Spui. Tu artyści sprzedają swoje prace - malarstwo, i owszem, oryginalne. Rzeźby i inne techniki artystyczne. Ceny! No jak za sztukę - całkiem znośne. Było kilka obrazków, którymi ozdobiłbym swoje mieszkanie.

 

Środa 30 kwietnia. Dzień królowej. Dzień wolny od pracy. Znów jestem w Amsterdamie. Tym razem wyobrażenia o mieście przechodzą wszelkie wyobrażenia. Mnóstwo ludzi, zwłaszcza młodych. Poubierani w czapki, korony, hełmy a la Bob Budowniczy w obowiązującym kolorze pomarańczowym. Wszak królowa Beatrix pochodzi z dynastii zaczynającej się od Wilhelma de Oranje. A Oranje to kolor pomarańczowy. A na dodatek symbol A'damu - trzy krzyżyki występujące nad sobą w herbie miasta. Młodzi jak to młodzi upici piwem - każdy trzymał puszkę w ręce lub zakręceni wypalonymi jointami z marihuany. Wznosili okrzyki jak na meczu piłkarskim. Bawili się dobrze. Ale jakie śmietnisko po sobie zostawili. Zgroza. Opróżnione puszki walały się na ziemi pośród pękniętych pomarańczowych balonów, kubków po coli itp. Kompletne wyluzowanie. Widac odbili sobie koniecznośc utrzymywania codziennego porządku. Chyba brakowało im tego.

Na wodzie zaś - super. Łódki z rozbawionymi mieszkańcami A'damu pływały po wszystkich kanałach. Co ciekawe - każdy starał się zaprezentowac swoją muzykę prezentując ją z aparatury włączonej na "full". Małe pijaństwo i danse. Jedni nie słyszeli drugich, ale wrażenie mieli, że ich propozycja jest najlepsza. Muzyka to najczęściej "łup, łup". Jedyna łódka, która w mojej ocenie wypadła najlepiej, to łódka z orkiestrą dętą. Tuba, saksofony, puzon, trąbka - grały popularne utwory na jazzowo. A inni  "łup, łup".

Przechodziłem przez dzielnicę Czerwonych Świateł. Dziwki kiwały do mnie porozumiewawczo z witryn na parterze. Tylko wejśc. Ubrane skąpo, w jakieś body, pończochy siatkowe itd. W powietrzu unosił się zapach dymu z marychy. Już wiem, jak to pachnie i odróżniam od dymu papierosowego. Ludziska rozchichotani - widac od tej marychy. W wąskich uliczkach gęsto od zwiedzających miasto, jak również tubylców dla których ta atmosfera bardzo im odpowiada.

              Zanim wplątałem się w ten tłum odwiedziłem bardzo ważne miejsce -  Rijksmuseum. Tego dnia, zapowiadano, wiele imprez odbędzie się za darmo. Z mojego mieszkania przy stadionie Ajaxu Arena dojechałem metrem do centrum -gratis, pojechałem tramwajem - gratis, wstąpiłem do muzeum - 10 euro. Nic z darmochy, a do muzeów miał byc wstęp wolny.

W muzeum mnóstwo pięknych obrazów, ceramiki, mebli i metaloplastyki z najlepszego dla A'damu Złotego Wieku, tj. 17-tego, kiedy to miasto bogaciło się na produkcji i handlu deficytowymi w Europie towarami. Obrazy Rembrandta były w oczku uwagi publiczności, choc dzieła jego nauczycieli i uczniów wspaniale się prezentowały. Publika była międzynarodowa. W milczniu lub cichym szepcie porozumiewali się w po rosyjsku, angielsku, włosku, hiszpańsku i oczywiście po polsku. Dużo osób nieprzygotowanych przemykało z sali do sali nie zagłębiając się w treśc dużo mówiących płócien. Wielu też wyglądało na intelektualistów. W skupieniu podziwiałem dzieła. Dobrze, że opisy były oprócz holenderskich po angielsku. Nie było wątpliwości kto, co i o czym. Teraz jeszcze nie mogę kupowac drogich albumów z reprodukcjami. Chciałbym, żeby coś zostało po zwiedzaniu. Ale to do czasu. Miasto A'dam to miasto muzeów. Mówią, że na kilometr kwadratowy przypada ich tu najwięcej. Zgadza się, sprawdziłem - każda prawie ulica coś oferuje turystom. Historii jest tyle, że zapełnia muzea, jak woda amsterdamskie kanały.

 

 

 

 

 

 

UTRECHT

 

7 czerwca 2008. Urodziny Dominika. Pogadaliśmy przez telefon.

Jednak zdecydowałem się - po południu pojechałem autobusem do odległego o 34 kilometry Utrechtu. Miasto stare, położone w centrum Holandii. Jednak dojeżdżając autobusem od autostrady widac samą nowoczesnośc. Szklane domy stoją jeden obok drugiego - wielkie, błyszczące - najczęściej własność banków lub wielkich koncernów międzynarodowych. Tych mniejszych budowli, siedzib firm produkcyjnych i usługowych, też nie brakuje. Fasady niemalże w futurystycznym stylu. A jest tego bez liku. Firma obok firmy. Widac, że biznes się kręci.

              Centrum starego Utrechtu to inne fasady - stare, dużo starsze od amsterdamskich, bo i miasto swoimi początkami sięga 10-go wieku.

Idąc od nowoczesnego dworca kolejowego uwagę przyciągają te kamieniczki, ale po dojściu do Oudegracht ([aude chracht] Starego Traktu) już nie można oderwać oczu oryginalnych w wystroju fasad, od tłumów przewalających się wzdłuż rzeki i siedzących przy stolikach kawiarni i restauracji. Oudegracht leży nad rzeczką wziętą w karby ceglanego nabrzeża. W pasie 3 do 5 metrów od wody mur ogranicza miejsce, na którym umieściły się kafejki i restauracje. Na długości około kilometra

                            ich klienci miło czas spędzają

                            jedząc, piją, jointy palą

                            - ledwie karczmy nie rozwalą.

Z tymi jointami to lekka przesada. Nie każdy Holender przesiaduje w coffie-shopie (bo tylko tam można sobie popalac). Owszem, są klienci na tego rodzaju towar, lecz jest ich mało.

Stary Trakt to nie wszystko. Na uliczkach równoległych do niego, jak i położonych prostopadle, życie próżniacze także kwitnie. W porównaniu z A'damem niby jest tak samo, ale jednak inaczej. Nad starym miastem góruje wielka wieża katedry. Widać ją z każdego punktu starego miasta. Wieża jest katedralna, ale o dziwo, nie jest połączona z samą katedrą. Odseparowana na około 50 metrów od samej świątyni. Katedra w swoim najbardziej burzliwym okresie była miejscem azylu dla węgierskich dysydentów, którzy w swojej ojczyźnie nie mogli swobodnie praktykować zasad swojej wiary.

Po wejściu do katedry widzimy, że interes się rozwija. Jest tak w wielu kościołach. Konieczność zebrania funduszy widocznie jest nagląca - na utrzymanie niejednego kościoła muszą pochodzić ze sprzedaży dewocjonaliów, widokówek, a nawet piwa. W jednym z kościołów stał kontuar, zza którego nalewane było świeże piwo z beczki. Do czego ta bieda zmusza ludzi?

Na zewnątrz nastrój średniowieczny. Za winklem (nie mylić z holenderskim "de winkel", który tutaj znaczy tyle co "sklep") już szum rozmów przy stolikach, a jako, że jest początek czerwca, odbywają się tutaj festyny okraszone koncertami grup muzycznych. Fajnie jest posiedzieć przy stoliku kawiarni wystawionym na ulicę popijac piwo i słuchac dobrej muzyki.

Powrót do domu i niespodzianka. Ze jednego dutka mogę jechac do Gorinchem. Przedtem były dwa. Trzeba korzystac z tych dogodności, bo może do Hagi (Den Haag) uda mi się przejechać taniej. Na razie autobusiarze strajkują i nie wszystkie linie autobusowe funkcjonują. Poczekam.

Na dworcu od strony Jaarbeursplein kupuję puszkę piwa a stojący przede mną czarny obywatel Niderlandów pyta się mnie w języku "chrum, chrum", czyli po holendersku.     Ja mu na to, że "ik spreek niet Nederlands, maar Engels", czyli możemy se pogadac po angielsku. Ten "rodowity" Holender chciał wiedzieć czy kibicuję ich holenderskiej jedenastce (7-go czerwca akurat było otwarcie Mistrzostw Europy 2008 w piłce nożnej). Prędzej bym przypuszczał, że Surinam przyłączyli do Europy. Ale jak facet się poczuwa do bycia tubylcem - niech mu będzie.

Byłem ubrany w pomarańczową koszulkę (kolor jak najbardziej obowiązujący na tym terenie), więc odpowiedź brzmiała, że "tak", że kolor koszulki nie jest przypadkowy (napis na niej też - pomarańczowa koszulka z firmy Jongeneel reklamowała drewno z Oranii - "hout van Oranje"), i że jak tylko spotkają się z naszą polską drużyną, to nie będzie litości. No mercy. A co!

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin