Oberon.txt

(279 KB) Pobierz
Paolo Aresi

Oberon


Prolog. Pi赕 lat wcze渘iej
- Do diaska, masz wielkie szcz隃cie, 縠 nie jeste?cz硂wiekiem!
Towarzysz patrzy?na m昕czyzn?o kr髏kich w硂sach i brunatnych oczach, kt髍y 
wypu渃i?k彻b dymu i po硂縴?papierosa na popielniczk?
- Dlaczego? - spyta?
- Dlaczego? Do diaska - zacz钩 Valery podnosz筩 ponownie papierosa do warg - 
wiesz, co znaczy硂by dla istoty ludzkiej musie?tu zosta? zosta?na zawsze? - 
Zaci筭n钩 si?papierosem i powr骳i?do tematu. - Tylko rzecz zaprogramowana 
w砤渘ie w tym celu... chcia砮m powiedzie?rzecz, jaka?istota stworzona do 
takiego 縴cia, mo縠 da?sobie rad? Tylko robot. Cz硂wiek by zwariowa? - 
Potrz箂n钩 g硂w?
Towarzysz przypatrywa?mu si?oczyma czerwonymi jak roz縜rzone w阦le na bia砮j 
twarzy z metalu i plastiku.
- Dlaczego? - spyta?
- Jak to, dlaczego? Do diaska - Valery u渕iechn钩 si?- zwariowa砨y z 
samotno渃i. Nie rozumiesz? - Zastuka?papierosem o popielniczk? a dym uni髎?
si?w przestrze?pustego pokoju, rozja渘ionego przez przygaszony neon. - Nie, 
nie mo縠sz zrozumie? nie zosta砮?stworzony, by rozumie? To dobrze, 縠 tak 
w砤渘ie jest.
Wsta? poklepa?po plecach wy縮zego od siebie o kilka centymetr體 robota i 
przekroczy?uszczelnione drzwi prowadz筩e do pomieszcze?kosmonaut體.
Towarzysz nadal sta? na jego wypolerowanym ciele odbija硂 si?bia砤we 渨iat硂. 
Samotno滄, pomy渓a? czu?si?samotnym.
Podrapa?si?w bia彻, plastikronow?g硂w? 揅zu?si?samotnym? A co, mo縠 on 
nie by?ju?sam? Mo縠 nie by?jedyn?w swoim rodzaju istot? No c罂, nawet 
Valery by?samotny, je縠li o tym mowa. Czy on tak縠 nie by?jedyn?w swoim 
rodzaju istot? Istot?samotn? A je渓i tak, to c罂 go obchodzi硂, czy by?
samotny w渞骴 t硊mu, czy samotny w渞骴 nikogo?
Valery zdaje si?za縜rtowa?z niego. Chyba 縠... Towarzysz sta?si?podejrzliwy. 
Chyba 縠 dot筪 ukrywali przed nim jak箿 wstrz箂aj筩?prawd?
Tak. Robot wszed?do pomieszczenia dowodzenia baz? przekroczy?uszczelnione 
drzwi i zamkn钩 je za sob? Znalaz?si?na zewn箃rz bazy, na zimnej i mrocznej 
r體ninie, w wiecznej nocy l渘i筩ych gwiazd.
Ma砤, czerwona latarnia b硑szcza砤 po渞odku r體niny. Jej 渨iat硂 wskazywa硂 
obecno滄 modu硊 l筪uj筩ego, w kt髍ym pozostali czterej kosmonauci pracowali, by 
przygotowa?si?do odlotu. Tylko Valery nie poszed?z nimi, gdy?bola砤 go 
g硂wa. Czu砮 na podczerwie?oczy Towarzysza mog硑 dostrzec zarysowane na 
kraw阣zi krateru zarysy modu硊 i sylwetki kosmonaut體, kt髍zy schodzili po 
schodkach, kieruj筩 si?w stron?bazy.
To by?pi阫ny wiecz髍, jedli, 減iewali, 渕iali si?komplementuj筩 si?nawzajem 
za dobrze wykonane zadanie. Valery by?naprawd?zadowolony, gdy Romanov, niski i 
kr阷y dow骴ca wyprawy, powiedzia? 縠 czas ju?i滄 spa? gdy?jutrzejszy dzie?
mia?by?dniem ostatnich pr骲 technicznych i dniem odlotu, powinni wi阠 by?w 
formie.
Przez ca硑 wiecz髍 Towarzysz pozosta?w渞骴 nich, z roz縜rzonymi, zdawa硂by si?
nieczu硑mi, diabelskimi oczyma. Naturalnie nie jad? nawet nie 減iewa? ale by?
tam, siedzia?mi阣zy lud焟i, ich towarzystwo sprawia硂 mu przyjemno滄; tak jakby 
wszystkie obwody dobrze dzia砤硑, tak jakby energia p硑n瓿a w jego ciele, 
spokojna i pe硁a 縴cia.
Romanov 縴czy?wszystkim dobrej nocy, Boris i Salasky poszli w jego 渓ady.
- No c罂, dobranoc, Towarzyszu - rzek?w ko馽u wstaj筩 Valery.
- Valery - powiedzia?Towarzysz - czy dzisiaj 縜rtowa砮?sobie ze mnie?
Cz硂wiek u渕iechn钩 si? - Nie, sk筪... Na jaki temat?
- 痚 cz硂wiek czu砨y si?tu samotny.
- Nie, do diaska, m體i砮m ca砶iem serio.
- Wi阠 ukryli渃ie przede mn?jak箿 tajemnic?
Valery spojrza?na st蟪, pe砮n brudnych talerzy, otwartych butelek, i siedz筩ego 
robota, kt髍y mierzy?go wzrokiem.
- Jak?tajemnic?
- Wy, ludzie, nie jeste渃ie jedynymi w swoim rodzaju istotami.
- Tak s筪zisz?
- Tak. Gdyby渃ie byli jedynymi w swoim rodzaju istotami, zawsze czuliby渃ie si?
samotni, tak na pustyni, jak w渞骴 t硊m體.
- Co ty, u diab砤, m體isz?
- 痚 prawdopodobnie jest ciebie wi阠ej ni?jeden. W tobie jest jeszcze dw骳h, 
trzech, czterech... Valerych.
Valery podrapa?si?w nos; utkwi?wzrok w pod硂dze, ale zaraz spojrza?na 
bia砮go robota. - S硊chaj no - powiedzia? - przybyli渕y tu razem, razem 
urz筪zili渕y t?baz? Dam ci rad? nie pozw髄, aby us硑sza?ci?Romanov. 
Powiedzia砨y, 縠 zwariowa砮? i rozmontowa? Dobranoc.
Dobranoc, dobranoc! pomy渓a?Towarzysz porz筪kuj筩 sal?astronaut體. Dlaczego 
Valery odpowiedzia?w ten spos骲? Z pewno渃i?czego?nie dopowiedzia? 
Przestrzeg? 縠by nie m體i?tego Romanovowi, bo ten kaza砨y go rozmontowa?
Z pokoj體 dobiega硑 odg硂sy ci昕kich oddech體, a czasem chrapni赕. Robot 
zako馽zy?sprz箃anie pokoju, usiad?(cho?tak na prawd?nie odczuwa?potrzeby) i 
pod彻czy?si?do gniazda elektrycznego, aby do砤dowa?baterie.
Valery kr阠i?si?w po渃ieli, wewn箃rz stacji kosmicznej, tego zagubionego 
渨iata. 揓eden Valery, dw骳h Valerych, trzech Valerych?.. Co, u diab砤, chcia?
powiedzie? Mo縠 to, 縠 robotowi brak pi箃ej klepki? Do diaska. Zastanowi?si?
przez moment, czy nie by硂by dobrze ostrzec Romanova, ale prawie natychmiast z 
tego zrezygnowa? Pomy渓a?o jutrzejszym dniu, o wyje焏zie, o powrocie do domu, 
i wyda硂 mu si? 縠 czuje ju?przyspieszenie rakiety i wielk?si酬, kt髍a wciska 
w fotel. Nareszcie wracali do domu, po wielu miesi筩ach sp阣zonych w pustce, 
pomi阣zy gwiazdami, w tym ciemnym 渨iecie. Wracali na swoj?Ziemi? do 
渕iej筩ych si?dziewczyn i do zachodz筩ego latem ch硂dnego S硂馽a.
Czu?si?szcz隃liwy.
Romanov by?ju?na pok砤dzie, w彻czy?silniki, aby przygotowa?modu?do startu. 
Boris i Salasky wchodzili po schodkach. Tylko Towarzysz i Valery zostali pod 
gwiazdami, na zimnej i mrocznej r體ninie.
- No c罂, Towarzyszu, id?
- 痚gnaj, Valery - odezwa?si?elektroniczny g硂s.
- B筪?ostro縩y, to bardzo wa縩a misja.
- Wiem.
- Pami阾aj, 縠 jeste?tu, by kontrolowa? obserwowa? mo縠 wej滄 w kontakt... 
Aby odkry?najwi阫sz?tajemnic?
- Wiem.
- Dobrze. Pami阾aj o ci筭硑m weryfikowaniu wszystkich funkcji bazy i stosuj si?
渃i渓e do programu.
- Oczywi渃ie.
- Dobrze, a...
- Valery, cieszysz si?z powrotu do domu - odezwa?si?nagle Towarzysz. Valery 
spojrza?w czerwone oczy automatu. W kasku s硑sza?g硂sy wtr筩aj筩e si?do 
rozmowy: to Romanov ponagla?go - okno na orbicie, przygotowane do przyj阠ia 
statku, nie b阣zie na niego czeka硂.
- Cze滄. - Wskaza?palcem okrytym szczelnie r阫awiczk? - Zbudowali渕y ci 砤dn?
baz?
- Tak, jest naprawd?pi阫na.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
M昕czyzna poszed?w kierunku modu硊, b硑szcz筩ego wszystkimi 渨iat砤mi - 
czerwonymi, bia硑mi, b酬kitnymi - gotowego, by wznie滄 si?do lotu. Wspi钩 si?
po schodkach. Raz tylko si?obejrza?i pomacha?r阫?
Towarzysz zna?ten gest i sam uni髎?bia彻, plastikow?r阫? trzymaj筩 j?tak, 
p髃i nie zap硂n瓿y silniki rakietowe, modu?uni髎?si?w ciemno滄 i pop阣zi?w 
kierunku gwiazd, staj筩 si?ma硑m 渨iate砶iem, takim jak inne.
Wtedy Towarzysz opu渃i?r阫?i spojrza?na mroczn?pustk?wok蟪 siebie.
Do diaska, pomy渓a?
1. Tytan
Miliardy lat. Miliardy lat olbrzymia planeta wisia砤 w przestrzeni w渞骴 gwiazd, 
cicha i l渘i筩obia砤, wspania砤, jedyna w swoim rodzaju, 渨iadoma swego wdzi阫u.
Wok蟪 planety - opasanej b硑szcz筩ym pier渃ieniem, jak zar阠zynowym 
pier渃ionkiem, ofiarowanym na pocz箃ku wszech渨iata - obracaj筩ej si?wolno i 
majestatycznie, pospiesznie kr箍y硑 ksi昕yce.
Miliardy lat. W odleg硑ch zak箃kach wszech渨iata rodzi硑 si?gwiazdy, 
wyczerpywa硑 sw?energi? z b酬kitnych diament體 przeistacza硑 si?w niewielkie 
rozproszone czerwone ogniki, mg砤wice za?kurcz筩 si? dawa硑 pocz箃ek 
niezliczonym nowym gwiazdom... Miliony lat, od zawsze, wielka planeta dominowa砤 
nad mrocznym ksi昕ycem, nad lodow?r體nin?znaczon?na horyzoncie szczytami g髍, 
kt髍e przypomina硑 blanki 渞edniowiecznych zamczysk.
M昕czyzna zatrzyma?si? by raz jeszcze spojrze?na otoczon?pier渃ieniem 
planet? Stan钩 wbiwszy raki w zmro縪ny dwutlenek w阦la i utkwi?wzrok w 
samotnym konturze b硑szcz筩ego nad ciemn?pustyni?giganta.
Samotno滄. W tym miejscu samotno滄 by砤 g酬boka jak przepa滄, si阦a砤 a?po 
Pluton, 彻czy砤 wszystkich i wszystko: planety z gwiazdami; planety i gwiazdy z 
przestrzeni?
Heinz ukryty za bursztynowym wizjerem zamkn钩 na moment oczy.
S硂馽e ja渘ia硂 na niebie i po硑skiwa硂 na falach, dzieci o opalonej sk髍ze 
nurkowa硑 w pianie, kt髍a znika砤 na parz筩ym stopy piasku, pomi阣zy czerwonymi 
i 矿硉ymi parasolami. Wszystko to dzia硂 si?w b酬kitnym, letnim powietrzu... 
Heinz przymkn钩 powieki. Niezgrabnie obr骳i?si?na pi阠ie; wszystko wok蟪 niego 
i ponad nim by硂 nieruchome, skamienia砮, sta硂 w miejscu, zastyg砮, niczym nie 
zm筩one. Na horyzoncie, ponad ostrymi szczytami, S硂馽e wydawa硂 si?dalekie i 
s砤be, niewiele ja渘iejsze od kt髍ejkolwiek z gwiazd.
M昕czyzna ws硊cha?si?we w砤sny oddech; wska焠ik ci渘ienia umocowany na 
nadgarstku wskazywa? 縠 tlenu starczy jeszcze na pi阾na渃ie minut. W ciemno渃i 
Heinz ponownie ruszy?przed siebie. Niezgrabnie i troch?渕iesznie kroczy?w 
kierunku rubinowych 渨iate? kt髍ymi oznakowano Przycz蟪ek u szczytu g髍y 
lodowej. To by硂 moje najwi阫sze pragnienie, pomy渓a? Teraz jest moim 
wi陑ieniem, koszmarem, gwiezdn?klatk?
Ma砤, metalowa kopu砶a, zwie馽zona trzema wyra焠ymi czerwonymi 渨iate砶ami, 
wy砤nia砤 si?znad lodu. - Sezamie - szepn钩 Heinz do mikrofonu umieszczonego w 
kasku. Impuls radiowy w彻czy?mechanizm, kt髍y powoli otworzy?solidne drzwi. 
揝ezam, u渕iechn钩em si?na my渓 o tym s硂wie?
Wej渃ie zamkn瓿o si?za jego plecami, tlen wype硁i?pomieszczenie; 渨iat砤 ju?
si?zapali硑. Heinz rozpi钩 i zdj钩 kask, odetchn钩 g酬boko. Za ka縟ym razem 
czynno滄 ta sprawia砤 mu ulg? dawa砤 silne poczucie wolno渃i. Czu?si?tak jak 
zim? w najch硂dniejsze dni, gdy wieje p蟪nocny wiatr, a 渘ieg nie pada z powodu 
zbyt niskiej temperatury; jak zim? gdy wchodz筩 do domu zdejmuje kurtk?i 
szalik, i czapk? i buty...
Zdj钩 kosmiczny kombinezon, zawiesi?na haczyku, za硂縴?spodenki i koszul?
Kolejne drzwi otworzy硑 si? znalaz?si?w przedsionku, a nast阷nie w 
laboratorium, gdzie komputer zbiera?informacje przesy砤ne z zewn箃rz przez 
instrumenty. W tym pomieszczeniu, w czasie pierwszych tygodni, Heinz sp阣zi?
d硊gie godziny, ca砮 dni, zafascynowany ta馽em migocz筩ych 渨iate砮k, 
czerwonych, 矿硉ych, zielonych; oczarowany obrazami z czterech ekran體, na sta砮 
przytw...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin