ROZMOEY Z BOGIEM CZ.III
Wierze, że to tekst święty, duchowy. Widzę, że dotyczy to w równym stopniu całej trylogii. Książki te będą czytane i dyskutowane przez dziesięciolecia, przez kolejne pokolenia. Może nawet przez stulecia. Ponieważ, razem wzięte, księgi te poruszają ogrom zagadnień, od naprawiania związków do istoty ostatecznej rzeczywistości i kosmologii. Wypowiadają się na temat życia, śmierci, miłości erotycznej, małżeństwa, wychowania dzieci, zdrowia, oświaty, gospodarki, polityki, duchowości i religii, godnego zarobkowania i dzieła życia, fizyki, czasu, obyczajów i zachowań, procesu tworzenia, stosunku do Boga, ekologii, zbrodni i kary, życia w wysoko rozwiniętych społecznościach kosmosu, dobra i zła, mitów kulturowych i etyki, duszy, prawdziwej miłości i chlubnego wyrażania tej cząstki w nas, która zna swe naturalne dziedzictwo Boskości.
Obyście wszyscy skorzystali z ich dobrodziejstwa.
Bądźcie pozdrowieni.
Neale Donald Walsch
NANCY FLEMING-WALSCH
Nieocenionemu druhowi i kompanowi, namiętnej kochance i cudownej żonie,
od której otrzymałem to,
czego nie dała mi żadna inna istota
na Ziemi.
Przy tobie jest mi błogo
ponad wszelkie wyobrażenie.
Sprawiłaś, że dusza moja znów śpiewa.
Ukazałaś mi miłość
w postaci cudu. Dzięki tobie odnalazłem siebie.
Pokornie dedykuje te książkę tobie, największy z mych nauczycieli.
3?odzię.lśpwama
Jak zawsze, najpierw pragnę uhonorować mego najlepszego przyjaciela, Boga. Mam nadzieję, że nastanie taki czas, kiedy każdy będzie mógł uważać się za przyjaciela Boga.
Dalej, chciałbym wyrazić swoją wdzięczność mej wspaniałej towarzyszce życia, Nancy, której książkę tę poświęcam. Gdy o niej myślę, bledną wszelkie słowa uznania wobec jej zasług i jestem jak oniemiały nie mogąc w pełni oddać tego, jak zadziwiającą jest istotą. Wiem jedno. Bez niej nie powstałaby żadna z tych ksiąg.
Pragnę też podziękować Robertowi Friedmanuwi, mojemu wydawcy, który miał odwagę po raz pierwszy przedstawić ten materiał szerokiej rzeszy czytelników w 1995 roku i konsekwentnie publikował kolejne księgi Rozmów z Bogiem. Swą decyzją o przyjęciu rękopisu, odrzuconego wcześniej przez czterech wydawców, wpłynął na życie milionów ludzi.
Nie mogę też przy okazji oddania do druku ostatniego odcinka tej trylogii pominąć wkładu, jaki wniósł weń Jonathan Friedman. Jasności jego wizji, żarliwości w dążeniu do celu, głębi duchowego zrozumienia, niewyczerpanym pokładom entuzjazmu i wyjątkowemu darowi twórczemu należy w dużej mierze przypisać ostateczną postać, jaką otrzymały Rozmowy z Bogiem. To właśnie on dostrzegł wagę i doniosłość ich przesłania, przewidując, że trafią do milionów ludzi i zajmą miejsce w kanonie literatury duchowej. On przesądził o wydawniczym kształcie Rozmów z Bogiem i wybrał dla nich odpo-
wiednią porę; jego osobiste zaangażowanie wielce zaważyło na skuteczności początkowej ich dystrybucji. Wszyscy miłośnicy Rozmów z Bogiem mają wobec niego dług wdzięczności po wsze czasy, jak ja.
Chcę również podziękować Matthew Friedmano-wi, niestrudzenie wspierającemu nas w tym dziele od samego początku. Nie sposób oddać jego zasług przy opracowywaniu tego materiału.
Wreszcie, pragnę podkreślić wpływ autorów i nauczycieli, których dorobek odmienił intelektualne i duchowe oblicze Ameryki i świata, i którzy nie przestają podnosić mnie na duchu swym oddaniem sprawie głoszenia wzniosłej prawdy bez względu na cenę. Joan Borysenko, Deepakowi Chopra, Larry'emu Dos-seyowi, Wayne'owi Dyerowi, Elisabeth Kubler-Ross, Barbarze Marx Hubbard, Stephenowi Levine'owi, Raymondowi Moody'emu, Jamesowi Redfieldowi, Berniemu Siegelowi, Brianowi Weissowi, Mariannę Wiliamson i Gary'emu Zukavowi - przekazuję w imieniu wszystkich czytelników oraz swoim własnym serdeczne podziękowania i wyrazy uznania.
Ci współcześni przewodnicy torują drogę dla wszystkich - i jeśli podjąłem się zadania publicznego głoszenia odwiecznej prawdy, to uczyniłem tak natchniony w dużej mierze ich przykładem. Ich dokonania dają świadectwo płonącego w naszych duszach ognia. Oni pokazali to, o czym ja zaledwie rozprawiałem.
'Wprowadzenie.
l o niezwykła książka. Mówię to jako ktoś, kto miał niewielki udział w jej powstaniu. Moje zadanie, naprawdę, polegało tylko na tym, że “stawiałem się w miejscu pracy", zadawałem pytania i skrzętnie notowałem.
Tak to wyglądało od 1992 roku, kiedy zaczęła się moja z Bogiem rozmowa. Przeżywałem wtedy załamanie i w swojej udręce pytałem: Czego trzeba, aby wieść udane życie? I czym zasłużyłem sobie na życie będące pasmem nieustannych zmagań?
Pytania te zawarłem w gniewnym liście, który skierowałem do Boga. Ku mojemu zdziwieniu i niemałemu poruszeniu, Bóg odpowiedział. Odpowiedź przyszła do mnie w postaci słów, jakie wyszeptał w mojej głowie Bezgłośny Głos. Szczęśliwie się stało, że zapisałem te słowa.
Postępuję tak od z górą sześciu lat. Kiedy dowiedziałem się, że ten osobisty dialog ma się stać książką, pod koniec roku 1994 przekazałem wydawcy pierwszą porcję materiału, który siedem miesięcy później znalazł się na półkach księgarskich. W chwili kiedy piszę te słowa, książka ta figuruje na liście bestsellerów New York Timesa od 91 tygodni. Rozmowy z Bogiem - księga druga również cieszą się powodzeniem i od wielu miesięcy utrzymują się na liście najbardziej poczytnych książek. I oto mamy trzecią i ostatnią księgę tych nadzwyczajnych rozmów.
Pisanie jej trwało cztery lata. Nie przyszło to łatwo. Następowały ogromne przerwy między przypływami natchnienia, niejeden raz rozciągały się w półroczny
odstęp ziejący niczym przepaść. Dyktowanie pierwszej części zabrało rok. Druga powstała w zbliżonym czasie. Ale przy spisywaniu odcinka ostatniego czułem się jak na scenie, pod czujnym okiem widowni. Gdziekolwiek się udawałem począwszy od 1996 roku, niezmiennie słyszałem: “Kiedy ukaże się trzecia księga?", “Co z trzecią księgą?", “Kiedy możemy się spodziewać trzeciej księgi?".
Możecie sobie wyobrazić, jaki to miało na mnie wpływ i na powstawanie książki. Równie dobrze mógłbym się migdalić na wzgórku miotacza na stadionie Jankesów w środku meczu.
Nawet tam mogłem liczyć na zachowanie większej prywatności. Za każdym razem gdy brałem do ręki długopis, czułem utkwione we mnie spojrzenie pięciu milionów ludzi, zgłodniałych, wyczekujących.
Nie chwalę się bynajmniej, że doprowadziłem rzecz do końca, chodzi jedynie o wyjaśnienie, dlaczego trwało to tak długo. W ciągu ostatnich kilku lat chwile spędzone przeze mnie w zaciszu i odosobnieniu były nader rzadkie.
Do pisania części trzeciej zabrałem się wiosną 1994 i w tym okresie ukończyłem partie początkowe. Dalej następuje wielomiesięczna przerwa, potem przeskok o cały rok, a zwieńczenie przypada na wiosnę i lato 1998.
Jednego możecie być pewni: ta książka nie powstała “na siłę". Natchnienie albo przychodziło wyraźnie rozpoznawalne, albo odkładałem długopis -w jednym przypadku aż na 14 miesięcy. Postanowiłem, że już raczej nic z tego nie będzie, niż gdybym miał napisać tę książkę tylko dlatego, że ją zapowiedziałem. Choć mój wydawca trochę się przez to denerwował, mnie samego utwierdziło to w wartości
przekazywanego przeze mnie materiału. Bez obaw przedstawiam go teraz tobie, czytelniku. Stanowi on podsumowanie wcześniejszych ksiąg trylogii i zarazem wyciąga z nich ostateczne, oszałamiające konsekwencje.
Jeśli zapoznałeś się z przedmowami do poprzednich części, wiesz, że w obu przypadkach nieco się lękałem. Bałem się odzewu, jaki wywołają. Teraz jest inaczej. Nie mam żadnych obaw co do części trzeciej. Wiem, że jej prawda, przenikliwy wgląd, ciepło i miłość dotrą do wielu spośród jej czytelników.
Wierzę, że to tekst święty, duchowy. Widzę, że dotyczy to w równym stopniu całej trylogii. Książki te będą czytane i dyskutowane przez dziesięciolecia, przez kolejne pokolenia. Może nawet przez stulecia. Ponieważ, razem wzięte, księgi te poruszają ogrom zagadnień, od naprawiania związków do istoty ostatecznej rzeczywistości i kosmologii. Wypowiadają się na temat życia, śmierci, miłości erotycznej, małżeństwa, wychowania dzieci, zdrowia, oświaty, gospodarki, polityki, duchowości i religii, godnego zarobkowania i dzieła życia, fizyki, czasu, obyczajów i zachowań, procesu tworzenia, stosunku do Boga, ekologii, zbrodni i kary, życia w wysoko rozwiniętych społecznościach kosmosu, dobra i zła, mitów kulturowych i etyki, duszy, prawdziwej miłości i chlubnego wyrażania tej cząstki w nas, która zna swe naturalne dziedzictwo Boskości.
Neale Donald Walsch Ashland, Oregon wrzesień 1998
l
Jest niedziela wielkanocna 1994 roku i czekam z długopisem w ręku, jak mi nakazano. Mam się spotkać z Bogiem. Obiecał, że przybędzie - jak to uczyniła Ona w poprzednie dwie niedziele świąt Wielkiej Nocy - aby rozpocząć kolejny etap naszych rozmów. Trzeci i ostatni - na razie.
Proces ten - niezwykły przepływ informacji - trwa od roku 1992. W Wielkanoc 1995 ma dobiec końca. Trzy lata i trzy księgi. Pierwsza dotyczyła głównie problematyki osobistej - miłosnych związków, odnalezienia życiowego powołania, potężnych energii pieniędzy, seksu, miłości i Boga; oraz tego, jak to wszystko ze sobą powiązać w codziennym życiu. Druga rozwinęła te zagadnienia, przechodząc do szerszych rozważań geopolitycznych - istoty rządu, zbudowania świata bez wojen, podstaw zjednoczonej społeczności ponadnarodowej. Trzecia i ostatnia część trylogii, jak się dowiedziałem, skupiać się będzie na kwestiach najdonioślejszych, przed jakimi staje człowiek. Koncepcjach innych światów, innych wymiarów, oraz jak cała ta zawiła kompozyq'a splata się w jedno.
Kolejne szczeble przedstawiają się więc następująco:
PRAWDY INDYWIDUALNE. PRAWDY GLOBALNE. PRAWDY UNIWERSALNE.
Tak jak w przypadku dwóch poprzednich ksiąg, nie mam pojęcia, dokąd ta obecna zmierza. Mecha-
nizm jest prosty. Przystawiam długopis do kartki, zadaję pytanie - i śledzę myśli przychodzące mi do głowy. Jeśli mam w głowie pustkę, jeśli nie docierają do mnie żadne słowa, odkładam wszystko do następnego dnia. Proces powstawania pierwszej części trwał około roku, nieco dłużej w przypadku drugiej. (Praca nad niniejszą wciąż jest w toku.) ,
Sądzę, że będzie to najważniejsza książka całego cyklu.
Po raz pierwszy odkąd przystąpiłem do tego dzieła, ogarnia mnie dokuczliwa samoświadomość. Od napisania pierwszych czterech czy pięciu akapitów minęły całe dwa miesiące. Dwa miesiące upłynęły od Wielkiej Nocy i nic - nic oprócz samoświadomości.
Tygodniami przeglądałem i poprawiałem tekst pierwszej części złożonej do druku - i nie dalej jak kilka dni temu otrzymałem ostateczną poprawioną wersję księgi pierwszej po to tylko, aby odesłać ją znów do poprawy z 43 pojedynczymi błędami. Jednocześnie zamknąłem księgę drugi}, nadal w rękopisie, z dwumiesięcznym “poślizgiem". (Miała zostać ukończona na Wielkanoc 1994.) Rozpocząłem pracę nad obecną książką mimo że jej poprzedniczka jeszcze nie została zapięta na ostatni guzik. Teraz gdy księga druga jest gotowa, nic nie stoi na przeszkodzie, aby znów zabrać się za trzecią.
Mimo to po raz pierwszy od 1992 roku wzbraniam się przed tym, czuję niemal coś na kształt niechęci. Mam wrażenie, jakbym znalazł się w pułapce - nigdy nie lubiłem robić czegoś, dlatego, że muszę. Co więcej, po zapoznaniu się z reakcjami osób, którym wysłałem nie poprawione kopie rękopisu pierw-
szej części, wiem już, że cała trylogia spotka się z szerokim oddźwiękiem, będzie badana i analizowana od strony teologicznej, gorąco dyskutowana przez wiele lat.
Utrudnia to zadanie, jakie mam do wykonania; pióro ciąży mi w ręku. Mam świadomość, że rzecz trzeba doprowadzić do końca, lecz z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że stanę się przedmiotem zaciekłych ataków, drwin, a może nawet nienawiści za to, że ośmielam się przedstawić ten materiał -i głosić, że otrzymałem go prosto od Boga.
Najbardziej boję się chyba tego, że okażę się niegodnym, nieodpowiednim “rzecznikiem" Boga, zważywszy na pasmo błędów i wykroczeń, jakim naznaczone jest moje życie.
Osoby znające mnie z przeszłości - zwłaszcza moje byłe żony oraz dzieci - miałyby prawo wystąpić i podważyć zawarte tu treści, z racji tak kiepskiego mego występu w roli ojca i męża. Nie sprostałem wymaganiom tej oraz innych dziedzin życia, gdzie liczą się przyjaźń i uczciwość, przedsiębiorczość i odpowiedzialność.
Jednym słowem, mam dotkliwą świadomość, że nie nadaję się na posłańca Boga i orędownika prawdy. Powinienem być ostatnim do podjęcia się tej roli, a nawet do roszczenia sobie jej w myślach. Wyświadczam “niedźwiedzią przysługę" prawdzie, ośmielając się ją głosić, podczas gdy całe moje życie świadczy
0 mej słabości.
Z tego powodu, Boże, zwracam się do Ciebie, abyś zwolnił mnie z obowiązku zapisywania Twoich słów
1 poszukał godniejszego następcę na moje miejsce.
Chciałbym doprowadzić do końca to, cośmy wspólnie zaczęli - ale nie czuj się do niczego zmuszony. Nie masz żadnych “zobowiązań" wobec Mnie czy kogokolwiek, dostrzegam jednak poczucie winy, jakie wywołało w tobie przekonanie, że masz.
•
Wielu łudzi zawiodłem, nawet własne dzieci.
Wszystko, co zdarzyło się w twoim życiu, doskonale służyło twojemu rozwojowi - oraz wszystkich dusz, jakie z tobą się zetknęły - nadając mu dokładnie taki kierunek, jaki był tobie potrzebny i jaki wybrałeś.
To świetna wymówka dla kogoś, kto chce się wymigać od odpowiedzialności za swoje postępki, uniknąć przykrych konsekwencji.
Widzę, że byłem samolubny - niesłychanie samolubny - oddając się temu, na co miałem ochotę bez względu na to, jak odbijało się to na innych.
Nie ma nic złego w robieniu tego, co się lubi. Ale tyle osób ucierpiało, doznało rozczarowań.
Wszystko sprowadza się do tego, co sprawia ci przyjemność. Tobie zapewne chodzi o to, że obecnie największa przyjemność znajdujesz w postępowaniu tak, aby innym nie działa się krzywda.
Oględnie powiedziane.
Celowo. Naucz się traktować siebie łagodniej. I skończ z tym ciągłym osadzaniem siebie.
To trudne - zwłaszcza kiedy inni są tacy skorzy do wydawania wyroków. Czuję, że przyniosę wstyd Tobie, prawdzie; że jeśli będę obstawał przy dokończeniu i publikacji tej trylogii, okażę się kiepskim wysłannikiem Twojej prawdy, zniesławię ją.
Prawdy nie można zniesławić. Prawda to prawda. Nie można jej dowieść ani obalić. Ona po prostu jest.
Piękno Mego przesłania nie dozna uszczerbku od tego, co ludzie myślą o tobie.
W gruncie rzeczy, nadajesz się znakomicie na Mego przedstawiciela, ponieważ wiodłeś życie dalekie od ideału.
Ludzie mogą się z tobą utożsamić - nawet kiedy cię potępiają.
A gdy zobaczą, że stawiasz sprawę uczciwie, kto wie, może przebaczą ci “grzechy" przeszłości.
Lecz powiadam ci: Tak długo jak będziesz przejmował się tym, co sadza o tobie inni, maja cię w ręku.
Dopiero kiedy przestaniesz wypatrywać uznania z zewnątrz, będziesz panem samego siebie.
Martwiłem się bardziej o przekaz niż o siebie. Bałem się, że go sprofanuję swoją osobą.
Jeśli leży ci na sercu to przesłanie, to ponieś je w świat. Nie martw się tym, czy zostanie zbrukane. Ono samo się obroni.
Pamiętaj, czego cię nauczyłem: Daleko ważniejsze jest to, jak dobrze przesłanie jest przekazane niż, jak dobrze zostanie przyjęte.
Wiedz także to: Uczysz tego, co sam musisz opanować.
Nie trzeba najpierw osiągnąć doskonałości, aby głosić doskonałość.
Nie trzeba najpierw dostąpić duchowego mistrzostwa, aby głosić duchowe mistrzostwo.
Nie trzeba najpierw wznieść się na najwyższy szczebel ewolucji, aby głosić najwyższy poziom ewolucji.
Staraj się tylko być szczery, autentyczny. Jeśli pragniesz naprawić rzekome “krzywdy", podejmij stosowne działania. Zrób, co w twojej mocy. I nie wracaj do tego więcej.
Łatwo powiedzieć. Czasem nachodzi mnie takie poczucie winy.
Wina i strach to jedyni wrogowie człowieka.
Poczucie winy jest ważne. Mówi nam, że źle postąpiliśmy.
Nie ma czegoś takiego jak “zło". Są tylko rzeczy, które tobie nie służą; nie przystają do tego, Kim Jesteś i Kim Decydujesz się Być.
Wina sprawia, że grzeźniesz w tym, czym nie jesteś.
Dzięki niej wiemy przynajmniej, że zbłądziliśmy.
Masz na myśli świadomość - to co innego.
Powiadam ci: Wina to zaraza tej ziemi, zatruwa roślinność.
Nie urośniesz od niej, tylko zwiędniesz i skurczysz się.
Trzeba dążyć do świadomości. Świadomość to nie poczucie winy, a miłość to nie strach.
Powtarzam raz jeszcze: Wina i strach to twoi jedyni wrogowie. Zaś miłość i świadomość są twymi prawdziwymi przyjaciółmi. Nie należy mylić jednych z drugimi, gdyż pierwsi niosą śmierć, a drudzy są życiodajni.
Zatem nie powinienem czuć się “winnym" z żadnego powodu?
Nigdy, przenigdy. Jaki z tego pożytek? Przez to stajesz się jedynie niezdolny do pokochania siebie -a to uniemożliwia pokochanie innych.
I niczego nie powinienem się bać?
Strach i ostrożność to dwie różne rzeczy. Zachowaj czujność, lecz wyzbadź się leku. Gdyż strach paraliżuje, a świadomość mobilizuje.
Bądź przytomny, nie porażony.
Ale mnie uczono bojaźni Bożej.
Wiem. I to zamroziło nasze stosunki.
Dopiero kiedy przełamałeś swa bojaźń wobec Mnie, mogłeś ustanowić sensowny związek ze Mną.
Gdybym miał przekazać ci dar, jakaś szczególna łaskę, dzięki której mógłbyś do Mnie trafić, byłby to dar nieustraszoności.
Błogosławieni nie znający trwogi, albowiem dane im będzie poznać Boga.
Oznacza to również, że musisz zdobyć się na odwagę i odrzucić wszystko, co jak ci się zdaje, wiesz o Bogu.
Musisz mieć śmiałość przekreślić wszystko, co inni naopowiadali ci o Bogu.
Wreszcie, musisz być dzielny na tyle, aby zapuścić się w swoje własne doświadczenie Boga.
I nie wolno ci się z tego powodu obwiniać. Kiedy twe osobiste doświadczenie kłóci się z tym, co jak ci się zdawało, wiesz o Bogu, i z tym, co naopowiadali ci inni, nie wolno ci obwiniać siebie.
Są jednak tacy, co nazwaliby Twoje rady podszeptem samego diabła; tylko diabeł mógłby coś takiego podsunąć człowiekowi.
Nie ma diabła. Tak właśnie powiedziałby bies.
Bies wyraziłby się tak samo jak Bóg, czy nie tak? Tyle że sprytniej.
Diabeł jest sprytniejszy od Boga? Powiedzmy, przebieglejszy.
Zatem diabeł “knuje" przemawiając słowami Boga?
Lekko je wypacza - na tyle, aby zwieść na manowce.
Chyba musimy sobie coś wyjaśnić na temat “diabła".
Przerabialiśmy to w księdze pierwszej.
Najwyraźniej niezbyt skutecznie. Poza tym, wśród czytelników mogą być osoby, które nie przeczytały księgi pierwszej. Czy drugiej, jeśli już o tym mowa. Warto byłoby w tym miejscu przytoczyć kilka prawd tam zawartych. Będzie to dobra odskocznia do wyższych, uniwersalnych praw, jakie przedstawimy w dalszej części. I powrócimy do tematu “diabła". Chce, abyś dowiedział się, w jaki sposób i po co powstał taki “twór".
W porządku. Zgoda. Niech będzie po Twojemu. Może jednak coś z tego dialogu wyjdzie. Ale czytelnicy muszą wiedzieć, że od napisania przeze mnie pierwszych słów tutaj minęło już pół roku. Jest teraz 25 listopada 1994, dzień po święcie Dziękczynienia. 25 tygodni dzieli ten akapit od Twej wypowiedzi. Wiele w tym czasie się wydarzyło, ale ta książka nie posunęła się do przodu ani o centymetr. Dlaczego to trwa tak długo?
Czy nie widzisz, jak potrafisz sam sobie zaszkodzić? Zablokować się? Czy nie widzisz, jak sam siebie powstrzymujesz, gdy jesteś o krok od czegoś obiecującego? Postępujesz tak całe życie.
Zaraz, chwileczkę. To nie ja z tym zwlekałem. Sam z siebie nic nie zdziałam - nie napiszę ani słowa -dopóki nie poczuję podniety, dopóki mnie coś nie... bronię się przed użyciem tego słowa, ale chyba nie mam wyjścia... natchnie, aby zasiąść przed tym żół-
tym notatnikiem. A natchnienie to przecież Twoja działka, nie moja!
Aha. Więc uważasz, że to Ja się ociągałem. Coś w tym stylu.
Mój drogi przyjacielu, to takie typowe dla ciebie - i innych ludzi. Przez pół roku nie kiwniecie palcem, nie zrobicie nic dla własnego najwyższego dobra, wręcz odsuwacie je od siebie, a potem winicie wszystko lub wszystkich, z wyjątkiem siebie, za to, że stoicie w miejscu. Czy nie dostrzegasz w tym jakiejś prawidłowości?
No, cóż...
Zapewniam ciebie: Nigdy nie zdarza się, aby Mnie przy tobie nie było; nie ma takiej chwili, abym nie był “gotowy".
Czyż nie mówiłem ci tego?
Tak, owszem, ale...
Nigdy cię nie opuszczę, aż po kres czasu.
Lecz nie będę ci narzucał Mojej woli - nigdy.
Wybieram dla ciebie najwyższe dobro, ale przede wszystkim, wybieram twoja wolę. To stanowi niezawodna miarę miłości.
Kiedy pragnę dla ciebie tego, co ty pragniesz, wtedy naprawdę miłuje ciebie. Kiedy zaś pragnę dla ciebie tego, co Ja pragnę, wówczas miłuje siebie, za twoim pośrednictwem.
Taka sama miara można określić, czy inni kochają ciebie i czy ty prawdziwie kochasz innych. Albowiem miłość nie chce niczego dla siebie, stara się jedynie ziszczać wybory dokonywane przez partnera.
To chyba kłóci się z tym, co stwierdziłeś w księdze pierwszej - że miłość nie przejmuje się ukochaną osobą - czym jest, co robi, co posiada - tylko własną Jaźnią, tym, -co Jaźń tworzy i objawia, czego poszukuje.
Nasuwa się w związku z tym pytanie, jak należy rozumieć zachowanie rodzica, który krzyczy na dziecko: “Zejdź z jezdni!"? Albo jeszcze lepiej, który z narażeniem własnego życia ratuje swoje dziecko spod kół samochodu? Czy taki rodzic nie kocha swego dziecka? Przecież narzucił mu swoją wolę. Pamiętajmy, dziecko znalazło się na ulicy z własnego wyboru.
Jak wytłumaczysz tę sprzeczność?
Nie ma w tym sprzeczności. Mimo to nie potrafisz dostrzec tej harmonii. I nie zrozumiesz boskiej nauki miłości, dopóki nie pojmiesz, że Mój najwyższy wybór dla siebie pokrywa się z twoim najwyższym wyborem dla siebie. A to dlatego, że ty i Ja to jedno.
Widzisz, Boska Nauka stanowi zarazem Boską Dychotomię, a to dlatego, że dychotomią jest samo życie. To doświadczenie, w obrębie którego mogą współistnieć dwie pozornie sprzeczne prawdy.
W tym przypadku te pozornie sprzeczne prawdy to to, że ty i Ja jesteśmy odrębni i jednocześnie ty i Ja to jedno.
Podtrzymuję to, co oświadczyłem w księdze pierwszej: Główną przyczyną nieudanych związków jest skupienie uwagi na partnerze, martwienie się tym, czego pragnie, jaki jest, co robi. Troszcz się wyłącznie o swoja Jaźń. Czym twoja Jaźń jest, co ma? Czego potrzebuje, do czego dąży, co wybiera? Co stanowi najwyższy wybór dla Jaźni?
Przypomnę, co jeszcze powiedziałem:
Najwyższy wybór dla Jaźni staje się najwyższym wyborem dla drugiego, gdy Jaźń uświadamia sobie, że nikogo innego nie ma.
Błąd polega więc na nieznajomości tego, co dla ciebie najlepsze. To wynika z niewiedzy dotyczącej Twojej Prawdziwej Istoty, a tym bardziej, kim starasz się być.
Nie rozumiem.
Posłużę się ilustracją. Jeśli masz zamiar wygrać wyścig Indianapolis 500, jazda z prędkością 250 kilometrów na godzinę może być najlepszym rozwiązaniem dla ciebie. Lecz jeśli chcesz bezpiecznie dotrzeć do sklepu spożywczego, może nim nie być.
Twierdzisz, że wszystko zależy od kontekstu.
Tak. Wszystko w życiu zależy od kontekstu. O tym, co dla ciebie “najlepsze", przesadza to, kim jesteś i kim pragniesz być. Nie możesz dokonać rozumnego wyboru tego, co dla ciebie najlepsze, dopóki rozumnie nie postanowisz, kim i czym jesteś. Ja, jako Bóg, wiem, czym pragnę być. Dlatego wiem, co dla Mnie “najlepsze".
Co mianowicie? Proszę, powiedz mi, co jest “najlepsze" dla Boga? To na pewno ciekawe...
Najlepsze dla Mnie jest dawanie tobie, co sam uznasz za najlepsze dla siebie. Ponieważ Ja dążę do wyrażenia siebie. Za twoim pośrednictwem.
...
imbira