Montgomery Lucy Maud - Pamiętniki - Krajobraz Dzieciństwa.rtf

(853 KB) Pobierz
Krajobraz dzieciństwa

Lucy Maud Montgomery

 

 

 

Krajobraz dzieciństwa

Pamiętniki 1869–1697

 

The Selected Journals of L.M. Montgomery — Volume I

Przełożyła Ewa Horodyska


Lucy Maud Montgomery urodziła się w Clifton (obecnie New London) na Wyspie Księcia Edwarda 30 listopada 1874 roku, w rok po przystąpieniu wyspy do Federacji Kanadyjskiej. Trzydzieści cztery lata później, w roku 1908, jej pierwsza powieść, „Ania z Zielonego Wzgórza”, wprowadziła Wyspę Księcia Edwarda na literacką mapę świata. Do śmierci w roku 1942 Montgomery wydała ponad dwadzieścia powieści oraz setki opowiadań i wierszy, a jej imię stało się znane daleko poza granicami anglojęzycznego świata. Jej książki w sensie formalnym zaliczają się przeważnie do literatury „młodzieżowej”, lecz ich niezwykłość polega na tym, że wciąż cieszą się popularnością nie tylko wśród dzieci na całym świecie, ale także wśród dorosłych, którzy do końca życia darzą je sentymentem. Opisy dziecięcych doznań, ludzkie dziwactwa i krajobrazy dzieciństwa dały nieśmiertelność wyspie, odwiedzanej przez coraz liczniejsze zastępy Czytelników z całego świata.

Obydwie gałęzie rodziny, w której przyszła na świat L.M. Montgomery, mieszkały na Wyspie Księcia Edwarda od początku XVIII wieku i były ściśle związane z jej historią — polityczną, społeczną i edukacyjną. Zgodnie z rodzinną legendą, pierwszym anglojęzycznym osadnikiem w Princeton (Malpeque) był prapradziadek, Hugh Montgomery ze Szkocji, który osiedlił się tu w roku 1769 ze swą małżonką, Mary McShannon Montgomery. Prapradziadek ze strony matki, John Macneill, był jednym z założycieli Cavendish, a pradziadek William Simpson Macneill (1782–1870), który utrzymywał, że był pierwszym dzieckiem płci męskiej urodzonym w Charlottetown, pełnił funkcję przewodniczącego Izby Reprezentantów na wyspie, będąc przy tym wybitnym politykiem i człowiekiem interesu w tej prowincji. Z owych wczesnych korzeni wyrosły dwie rodziny zwycięskich i wpływowych ludzi interesu, farmerów i polityków. Alexander Marquis Macneill (1820–98), dziadek L.M. Montgomery ze strony matki, był farmerem i naczelnikiem poczty w Cavendish. Dziadek ze strony ojca, senator Donald Montgomery, przyjaźnił się z pierwszym premierem Kanady, sir Johnem A. Macdonaldem, i reprezentował Wyspę Księcia Edwarda w Ottawie od roku 1874 aż do swej śmierci w roku 1893.

Jest rzeczą oczywistą, że rodzina szczyciła się owymi wczesnymi związkami z historią wyspy. Ale sama Montgomery była również bardzo dumna ze starożytnego rodowodu, wywiedzionego aż od najazdu Normanów. Zgodnie z opracowanymi przez nią świadectwami genealogicznymi, rodzina Montgomerych przybyła z Normandii w orszaku Wilhelma Zdobywcy i przeniosła się do Szkocji. W 1508 roku szkocki ród Montgomery otrzymał tytuł hrabiów Eglinton. Ten fakt wiązał się dla pisarki ze świadomością, że jej rodzina posiada romantyczne i legendarne korzenie.

Wyspa Księcia Edwarda jest najmniejszą prowincją Kanady, o powierzchni zaledwie 2184 mile kwadratowe. Latem jej łąki, pola i lasy tworzą bogaty kobierzec o licznych odcieniach zieleni, kontrastujących z czerwoną ziemią. Kwietne ogródki otaczają schludne, malowane, drewniane domki. W dolinach szemrzą strumyki, wpadające do dużych stawów. Łagodnie falujące wzgórza i malownicze rzeki schodzą ku jasnym, piaszczystym plażom nad błękitnym Oceanem Atlantyckim.

Wyspa Księcia Edwarda z czasów dzieciństwa Montgomery była domem dla ponad 100 000 ludzi. (W pierwszej połowie naszego wieku liczba ludności stopniowo spadała, w miarę jak młodzież wyjeżdżała na zachód, i osiągnęła poprzedni poziom dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych). Większość była szkockiego lub angielskiego pochodzenia, lecz zdarzali się także Irlandczycy i akadyjscy Francuzi, Indianie z plemienia Micmaców oraz amerykańscy lojaliści, którzy przybyli tam w czasach wojny o niepodległość. (Sama Montgomery wywodziła się przede wszystkim ze Szkotów, choć płynęła w niej także krew Anglików i lojalistów.) W okresie dzieciństwa pisarki, malownicze wyspy — połączone nowo zbudowaną koleją żelazną — były samowystarczalne, a ich mieszkańcy znali się nawzajem od pokoleń i tworzyli zwartą wspólnotę powiązanych z sobą rodów. Rodzinna wioska Montgomery, Cavendish, była niewielką rolniczą osadą nadmorską, z rzędami schludnych domków wzdłuż głównej drogi. Wiele z nich należało do członków trzech rodzin, które osiedliły się tu jako pierwsze: Macneillów, Clarków i Simpsonów. „Od zarozumialstwa Simpsonów, pychy Macneillów i chełpliwości Clarków uchowaj nas, Panie” — brzmiało miejscowe porzekadło. Niemniej w roku 1912, gdy Mongomery była już sławna i zaczęła zastanawiać się nad swymi dziecinnymi latami, opisywała mieszkańców Cavendish jako lojalnych, oddanych rodzinie, prawych, bogobojnych dziedziców tradycji, wiary, prostoty i szczytnych dążeń. „Cenili wysoko moralność i stabilny, przedsiębiorczy żywot: byli również inteligentni. Starzy Simpsonowie i Macneillowie, pomimo swych wad, byli ludźmi intelektu”.

Osada Cavendish, choć rolnicza, nie była kulturalnym zaściankiem. Kanadyjscy Szkoci włożyli wiele wysiłku w zakładanie szkół i uniwersytetów, a szkocki charakter Cavendish i całej Wyspy Księcia Edwarda zapewniał dzieciom wykształcenie i uczył publicznych wystąpień. Dorośli czytali gazety i czasopisma, by zapoznać się z wydarzeniami spoza wyspy, a także sprowadzali książki ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, wymieniając je między sobą i omawiając na spotkaniach Towarzystwa Literackiego. Dzieci organizowały „szkolne koncerty”, by popisać się wiedzą i umiejętnością wysłowienia, a mężczyźni brali udział w publicznych debatach na takie tematy, jak: „Wolny handel a protekcjonizm”. Kobiety czytały pisma napływające ze Stanów, a pisma te wywierały silny wpływ na kulturę. W pamiętnikach Montgomery widać raczej amerykańską niż brytyjską ortografię. A sama pisarka wyznaje, że pierwszym wizerunkiem Ani stał się dla niej portret młodej dziewczyny z amerykańskiego czasopisma.

Świat docierał do małych osad na wyspie, takich jak Cavendish, nie tylko za pośrednictwem druku. Regularnie zawijały tam statki. Misjonarze opowiadali o swoich przygodach wśród „pogan”. Odwiedzali wyspę kaznodzieje i mówcy świeccy, politycy i artyści (recytatorzy, śpiewacy i muzycy), którzy przyciągali szeroką publiczność.

Długie zimy w Cavendish sprzyjały odwiedzinom, plotkom i doskonaleniu gawędziarskich umiejętności. Lato sprowadzało krewnych z kontynentu i dawało sposobność do sprzedawania literackich opowieści. Kobiety chętnie składały popołudniowe wizyty, a kościół dostarczał licznych okazji do „spotkań towarzyskich”. W tym czasie ludzie ożywiali zebrania opowiadaniami o własnych rodzinach i społeczności, a publicznie — recytacjami poezji i „kawałków sztuk”.

Posiadanie zdolności narracyjnych, oratorskich i konwersacyjnych było na wyspie taką samą oznaką przynależności do kasty społecznej, jak pokrewieństwo z pierwszymi osadnikami. Montgomery twierdzi, że odziedziczyła talenty i gusta literackie po Macneillach, szczycących się pokrewieństwem ze szkockim poetą Hectorem Macneillem, współczesnym Roberta Burnsa. O swoim dziadku, Alexandrze Macneilłu, napisała: „Miał bogaty umysł poety, bystry intelekt i wyrafinowany sposób postrzegania. Był dobrym rozmówcą i miłośnikiem natury”. Pisała także o poetyckim talencie „kuzyna Jimmiego” Macneilla, starszego brata dziadka: „przedziwna istota — osobliwe połączenie dziecka i geniusza. Był urodzonym poetą. Tworzył setki wierszy i recytował je wybranym osobom. Nigdy nie zostały zapisane i nie przetrwała z nich do dziś ani jedna linijka. Ale słyszałam niektóre fragmenty z ust dziadka i była to prawdziwa poezja — przeważnie satyryczna i heroikomiczna. Była dowcipna, celna, dramatyczna i malownicza”. Pisarka szczególnie ceniła gawędziarski dar siostry dziadka: „Ciotka Mary Lawson jest doprawdy najwspanialszą znaną mi kobietą w tym wieku. Za młodu nie miała sposobności kształcenia, wyjąwszy kilka tygodni spędzanych co roku w okręgowej szkole, lecz z natury posiada wybitny umysł, bystry intelekt i świetną pamięć, w której do dziś zachowała wszystko, co zasłyszała i przeczytała. Jest doskonałą rozmówczynią i wielka to uciecha namówić ciotkę Mary na opowieści i wspomnienia z młodych lat, razem z wszelkimi barwnymi uczynkami i powiedzeniami z wczesnego okresu naszej osady. Ciotka jest dostojną, starszą damą, która zachowała jeszcze odrobinę miłej, zabawnej próżności”.

Gdy L.M. Montgomery miała zaledwie dwadzieścia jeden miesięcy, zmarła jej matka, Clara Woolner Macneill (1853–76); wkrótce potem ojciec, Hugh John Montgomery (1841–1900), wyjechał na zachód, gdzie zamieszkał i ożenił się po raz drugi. Mała Maud — otrzymała imiona: Lucy po babce Macneill i Maud („bez »e«, jeśli można prosić”) na cześć córki królowej Wiktorii — została w Cavendish, gdzie wychowywali ją surowi dziadkowie ze strony matki, Alexander i Lucy Woolner Macneill. W wieku lat 52 i 56, wychowawszy sześcioro dzieci, musieli zająć

się wnuczką, u której wyjątkowe zdolności intelektualne szły w parze z niezmiernie wrażliwą, uczuciową i pobudliwą naturą. Gdy Maud była nastolatką, zbliżali się do siedemdziesiątki; a jej porywczość stanowiłaby ciężką próbę nawet dla młodych, ustępliwych rodziców. Dziadkowie, prowadzący miejscową pocztę, byli sztywni i zgorzkniali, z wiekiem zaś stawali się coraz bardziej zgorzkniali i mniej towarzyscy. Lubili spokojne życie, regularne i starannie uporządkowane, podczas gdy młoda Maud — której nieskrępowaną wyobraźnię podsycała energia młodości oraz czytane ukradkiem książki — była rozmowna i impulsywna. Ponieważ dziadkowie byli surowi i apodyktyczni, starzy ponad swój wiek, i wymagali od Maud, by zachowywała się cicho, grzecznie i przyzwoicie, zaczęła coraz częściej uciekać w świat wyobraźni, wolny od cenzury. Był to niewątpliwie ważny czynnik w rozwoju jej pisarskiego nawyku: kpiąca, ekspresyjna natura łaknęła publiczności. Tymczasem uszy dziadków były znużone, jeśli nie zamknięte — być może sztywne przekonania i nieustępliwość zagłuszyły w nich uczucia — i dziadkowie niewiele mieli współczucia dla wnuczki. Mieli jednak ideały. Jako dobrzy prezbiterianie, Macneillowie wierzyli w „życiowe sprawdziany” i wykształcili w Maud nadwrażliwe sumienie, a także skłonność do poddawania ocenie własnych uczynków i własnego życia, i do okazywania dezaprobaty tym, którzy nie spełniali jej wymagań. Cechy te utrwaliły się w jej charakterze.

Podczas gdy Macneillowie „zaopatrzyli” Montgomery w wartości moralne i intelektualne, pożywkę dla uczuć zawdzięczała swoim krewnym z Park Corner: dziadkowi Montgomery’emu i rodzinie wuja Johna Campbella, który ożenił się z siostrą jej matki, „ciotką Annie”. Wyprawy do Park Corner (oddalonego o trzynaście mil), gdzie mieszkały obie rodziny, wiązały się ze smacznym jedzeniem, towarzystwem, ciepłem i wesołością. Dziadek Montgomery interesował się swoją błyskotliwą małą wnuczką (choć głuchota uniemożliwiała mu poważne rozmowy), a gościnność domu Johna Campbella była wręcz legendarna. Maud naturalnie wolała wesołe kuzynostwo z Park Corner od rodziny Macneillów. Ale w zapiskach z 8 kwietnia 1898 roku wyznała, że odziedziczyła jednocześnie „namiętną krew Montgomerych i purytańskie sumienie Macneillów”. To niepokojące przeciwieństwo widoczne jest w pamiętnikach, a także w powieściach, w których panuje nieustanne napięcie między powściągliwością dojrzałego wieku a energią młodości, między ograniczeniami społecznych nakazów przyzwoitości a ludzką spontanicznością.

Co skłoniło L.M. Montgomery do pisania obszernych pamiętników, dodatku do obfitej spuścizny literackiej? Potrzeba ta fascynowała nawet ją samą. „Tylko samotni ludzie piszą pamiętniki” — zanotowała w styczniu 1904 roku; i istotnie, jej dzieciństwo było przeważnie samotne, pomimo licznych i lubianych szkolnych przyjaciół i nieustannego zachwytu nad pięknem otoczenia. Jak wiele uzdolnionych dzieci, Montgomery dość wcześnie uświadomiła sobie, że „różni się” od rówieśników i że jej wyobraźnia i uczuciowość posiadają głębię, których brakuje innym. Poczucie osamotnienia wzmogło się między rokiem 1893 a 1900, po śmierci kilkorga bliskich krewnych i przyjaciół, z którymi była silnie związana emocjonalnie. Jej przyjaciółki z lat dziecinnych powychodziły za mąż albo oddaliły się od niej; część najbliższych krewnych odnosiła się do niej z wyższością, obrażała ją lub wykorzystywała; liczni adoratorzy ubiegali się o nią, oświadczali i czuli się urażeni, gdy im odmawiała; a babka stawała się coraz bardziej wymagająca i trudna we współżyciu. Pamiętniki stanowiły niezbędny „wentyl” i stały się w końcu „zaworem bezpieczeństwa”, który służył Montgomery przez całe życie.

Można w nich dostrzec całą gamę uczuć. Znudzona, Montgomery pisała dla rozrywki; szczęśliwa, zapisywała miłe chwile, by później przeżywać je na nowo; pisała w gniewie, szukając ulgi; w samotności zwracała się ku pamiętnikowi jako słuchaczowi. Pamiętniki, będące dostępnym środkiem wyrazu dla zmiennych nastrojów i miejscem rozpatrywania życiowych wzorców, pozwoliły Montgomery na rozwinięcie taktyki w zmaganiach z burzliwymi uczuciami — są tutaj żywe świadectwa rozmaitych stanów psychicznych, od depresji po niemal obłąkańcze uniesienie — i z własnymi możliwościami twórczymi. Jej reakcje emocjonalne na wszystko, co ją otaczało, były niezwykle głębokie; ujmowanie ich w słowa pozwalało jej zapanować nad nimi. Od czasu do czasu odczytywała swoje zapiski, szukając nowego spojrzenia na własne życie i jego treść, a także wzoru działania wyznaczającego jej los — później zaś zastanawiała się nad nimi. Pamiętniki odsłaniają również od samego początku jej poszukiwania intelektualne, wrażliwość i podatność na bodźce, niezależność duchową, poczucie własnej godności, niechęć do małostkowości u innych, umiłowanie natury oraz upodobanie do czytania i pisania — cechy występujące u wielu bohaterek jej powieści.

Dla Montgomery pamiętnik był „osobistym powiernikiem, w którym mogę pokładać całkowite zaufanie”. Zdarzało się niekiedy, że — wychowana w lojalności wobec rodziny, lecz zrażona niemiłym traktowaniem przez niektórych krewnych — nie mogła zwierzyć się nikomu ze swych sprzecznych uczuć. Po ślubie, kiedy okazało się, że nie może rozmawiać o swych najgłębszych lękach i frustracjach z mężem ani z żadnym członkiem społeczności, do której należała jako żona pastora, dziennik stał się jej najbliższym przyjacielem. Początkowo, jak wiele dziewcząt, cieszyła się, że może dać upust uczuciom, z czasem jednak zaczęła odczuwać potrzebę systematycznego zapisywania najbardziej osobistych i najgłębszych myśli i wrażeń, aż wreszcie pamiętniki stały się zasadniczą częścią jej życia, zarówno obowiązkiem, jak i przyjemnością. Wyobrażała sobie, że są urażone, gdy je zaniedbuje. Jeżeli nie miała o czym pisać albo czuła się „otępiała”, usiłowała ze skruchą wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu; jeżeli zaś pisała zbyt długo w przygnębiającym tonie, beształa pamiętnik za to, że nie ukazuje prawdziwej Maud.

Młoda Maud uwielbiała słowa — często pisze o upajaniu się słowami — i, podobnie jak Ania, lubiła używać wielkich słów i pisywać kwieciste ustępy. (Z wiekiem zaczynała patrzeć na nie z dystansem i chętnie „spłaszczała” przesadne wyrażenia). W dzieciństwie lubowała się w sentymentalnych opowiastkach i powieści tego rodzaju zawsze miały dla niej urok; lecz dojrzały również jej gusta literackie. Studiowała łacinę, francuski i grekę, a jej lektury obejmowały liczne i wybitne dzieła literackie. Czytała kilkakrotnie „Wzrost i upadek Cesarstwa Rzymskiego” Gibbona oraz inne klasyczne dzieła. Swoje pierwsze honorarium wydała na tomy Byrona, Whittiera, Longfellowa, Miltona i Tennysona. Żyjąc w epoce, w której ludzie uczyli się długich poematów na pamięć i recytowali je podczas spotkań towarzyskich, Montgomery, sama często to czyniąc, obdarzona zdumiewającą pamięcią, ozdabiała swoje dzienniki i powieści frazami i wersami z Szekspira i innych autorów, starożytnych i nowożytnych. Pomimo owej wiedzy jej sposób pisania i wrażliwość zbyt były zakorzenione w romantycznym, gawędziarskim dziedzictwie, by odczuć wpływ poważnej literatury.

Pamiętniki odsłaniają te same wartości literackie — w stosunkowo nieartystycznej formie — które podbiły serca całych pokoleń Czytelników prozy Montgomery: wartką narrację, sentyment, humor, dowcip i realistyczne spojrzenie na naturę człowieka. Najbardziej niezwykłe jest w nich zapewne to, że strumień narracji płynie tu na pozór bez wysiłku i nawet błahostki podtrzymują zainteresowanie Czytelnika. Wydarzenia, zwierzenia uczuciowe, obiektywne komentarze i barwne opisy przedstawiane są tutaj z polotem i swadą miłośniczki dobrej lektury i utalentowanej gawędziarki. Montgomery instynktownie tworzy nastroje i obrazy dramatyzujące i ubarwiające tekst, a przy tym dostarcza wszelkich niezbędnych powiązań i ozdobników narracyjnych. Jej pamiętniki — często pisane w stanie silnego podniecenia i obejmujące szeroki wachlarz stylów w zależności od nastroju autorki: podniosły, błahy, żywy, rozmarzony, sentymentalny, surowy, refleksyjny, rzeczowy — nigdy nie są nudne.


1889

 

21 września 1889

Cavendish, Wyspa Ks. Edwarda

Zamierzam zacząć nowy pamiętnik. Prowadziłam wprawdzie coś w rodzaju pamiętnika od lat — od dziewiątego roku życia aż do teraz. Ale dzisiaj spaliłam te zapiski. Były tak głupie, że ogarnął mnie wstyd. I w dodatku bardzo nudne. Co dnia opisywałam wiernie, jaka była pogoda. Przeważnie niewiele więcej miałam do powiedzenia, ale gdybym nie pisała codziennie, czułabym się tak, jakbym popełniła jakieś przestępstwo — prawie jak gdybym nie odmówiła modlitwy albo nie umyła twarzy.

Teraz jednak mam zamiar zacząć od nowa i pisać tylko wówczas, gdy jest o czym. Życie staje się dla mnie coraz bardziej zajmujące — niebawem skończę piętnaście lat, w ostatni dzień listopada. W tym pamiętniku nigdy nie będę opisywała pogody — chyba że okaże się tego warta. I — co nie mniej istotne — zamierzam zamykać ten zeszyt na klucz!

Muszę przyznać, że dzisiaj nie bardzo mam o czym pisać. Nie było lekcji, więc zajęłam się przesadzaniem moich pelargonii. Drogie roślinki, jakże je kocham! Ich „matka” jest stateczną, starą pelargonią. Nazwałam ją „Bonny”. Dostałam Bonny wieki temu — chyba przed dwoma lub trzema laty — kiedy spędzałam zimę u ciotki Emilii w Malpeque. Maggie Abbott, dziewczynka, która tam mieszkała, miała małą sadzonkę i dała mi ją, gdy przyjechałam. Nazwałam roślinkę Bonny — lubię zwracać się do każdej istoty jej własnym imieniem, nawet jeżeli to tylko pelargonia — i pokochałam ją prawie tak jak moje koty. Wyrosła z niej dorodna roślina o prześlicznych listkach, zakończonych falistą, brązową pręgą. I kwitnie jak najęta. Wierzę, że ta stara pelargonia ma duszę!

 

Niedziela, 22 września 1889

Cavendish, Wyspa Ks. Edwarda

Z czystego przyzwyczajenia omal nie napisałam: „ciemny, zimny dzień z częstymi opadami deszczu”. Ale nie napiszę! Wczoraj wieczorem przyszła Pensie i poprosiła, żebym u niej przenocowała. Pensie Macneill — w Cavendish prawie każdy, kto nie jest Simpsonem, jest Macneillem, a przeważnie jednym i drugim — mieszka około mili stąd i jest moją kuzynką w drugiej linii. Jest nieco starsza ode mnie — ma prawie osiemnaście lat — ale zawsze byłyśmy bliskimi przyjaciółkami. To wspaniała zabawa, spędzić u niej noc. Kiedyś bawiłyśmy się razem wyśmienicie, ślizgając się, zbierając jagody i żywicę, chodząc nad morze i bawiąc się z kotami w stodole.

Dzisiaj wybrałyśmy się razem do kościoła, a po obiedzie poszłyśmy na pogrzeb panny Clemmie Macneill.

 

Wtorek, 24 września 1889

W szkole jest teraz bardzo zabawnie. Dzisiaj nie było Mollie i czułam się strasznie osamotniona. Mollie to moja najlepsza przyjaciółka. Naprawdę nazywa się Amanda Macneill, ale chłopcy mówią na nią „Mollie”, a na mnie „Pollie”. Lubię, gdy ktoś nazywa mnie „Pollie”. Zawsze siedziałyśmy z Mollie w jednej ławce, od najwcześniejszego dzieciństwa.

Clemmie Macneill — nie ta, którą wczoraj pochowano, tylko inna — i Nellie Macneill siedzą za nami. Pokłóciłam się z nimi jakiś czas temu i teraz nie rozmawiamy z sobą. Zresztą nie chcę z nimi rozmawiać. Chociaż one chciałyby pogodzić się ze mną. Powiedziały Lucy — Lucy jest moją kuzynką, mieszka w sąsiedztwie, tuż za naszym polem, i także nazywa się Macneill — że odezwą się do mnie, jeśli ja odezwę się pierwsza. Ale ja tego nie zrobię! To one zaczęły kłótnię i teraz mogą pogodzić się pierwsze albo gniewać się dalej — nie dbam o to. Tak czy inaczej, nie zależy mi wcale na przyjaźni z takimi dziewczętami. Nie są godne zaufania.

Snip był dzisiaj w szkole i mieliśmy trochę uciechy. Snip — och, gdybym nie spaliła tamtych dzienników, nie musiałabym wyjaśniać wciąż na nowo, kto jest kim — to Nathan Lockhart. Jest pasierbem pastora baptystów i mieszka na plebanii. Obydwie z Mollie nazywamy go „Snip”, a Johna Lairda, który z nim siedzi i jest jego przyjacielem, nazywamy „Snap”. Snip to bardzo miły chłopiec. Przyjaźnię się z nim. Podobnie jak ja szaleje za książkami. Pożyczamy je sobie i rozmawiamy o nich. Nie podoba się to innym uczniom, ponieważ rozmawiamy o sprawach, których nie rozumieją.

 

Środa, 25 września 1889

Cavendish

Dzisiejszy dzień był tak doskonale piękny, że po prostu muszę coś o nim powiedzieć. Był taki jasny i rześki, powietrze odurzające, a niebo tak cudowne — żywy błękit, osnuty koronkową mgiełką białych obłoków. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu, by się nim nacieszyć. Przez cały czas zbieraliśmy ziemniaki z poletka na wzgórzu. Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie wznieść się na takie wyżyny cnoty, aby polubić wykopywanie ziemniaków. Ja tego nienawidzę! Skoro jednak musiałam to robić, cieszyłam się, że jestem na wzgórzu, gdyż kocham to miejsce. Rozpościera się stamtąd wspaniały widok: głębokie, błękitne morze, szafirowy staw, klonowe i brzozowe zagajniki, okrywające się właśnie purpurą i złotem, żółte ścierniska i brunatniejące łąki. Kocham takie widoki. Ale, chwała niebiosom, skończyłyśmy z ziemniakami! Wykopki mają niewątpliwie swoją zabawną stronę. Nawet pustelnik wybuchnąłby śmiechem, gdyby zobaczył, jak obie z Lu wleczemy się wieczorem do domu w podartych i oblepionych gliną starych sukienkach i bezkształtnych kapeluszach, z twarzami pokrytymi kurzem i błotem. Nam jednak wcale nie chciało się śmiać — bynajmniej!

 

Piątek, 11 października 1889

Po szkole zabrałam koszyk i wyruszyłam na „pole Sama Wyanda”. Jest to urocze pole, leżące za laskiem Jimmy’ego Lairda — mniejsza o to, kim jest Jimmy Laird! — gdzie latem zbieramy poziomki. Wszędzie wokół rośnie klonowy lasek i jest po prostu ślicznie. Dochodzi się tam pięknymi ścieżkami, mając nad głową korony drzew, a pod stopami paprocie. Liście klonów wyglądają teraz przepysznie. Nazbierałam pełny koszyk, a później po prostu wędrowałam sobie i było mi cudownie pomimo zuchwałego deszczyku, który skrapiał liście klonów, aż rozbrzmiewały srebrzystym szelestem. Kocham wszystkie lasy, a ten lasek najbardziej.

 

Wtorek, 22 października 1889

Ojej, jutro mamy egzamin z arytmetyki. Nie lubię arytmetyki. Dzisiaj wieczorem muszę napisać wypracowanie o Kleopatrze. Ale lubię pisać wypracowania. Panna Gordon zadaje nam jedno co tydzień. Panna Gordon jest naszą nauczycielką. Uczy dobrze i ogromnie ją lubię.

 

Czwartek, 24 października 1889

Nate przyniósł mi dzisiaj „Undynę” i czytałam ją pod ławką, podczas gdy panna Gordon myślała, że uczę się historii. Była rozkoszna — „Undyna” oczywiście, a nie historia. Jeszcze nigdy nie nazwałam historii „rozkoszną”! Kocham książki. Mam nadzieję, że kiedy dorosnę, będę ich miała bardzo dużo.

Wieczorem poszłam na zebranie modlitewne i świetnie się bawiłam. W drodze towarzyszyła mi Topsy — to moja kotka — i na nic się zdały moje wysiłki, by odesłać ją do domu. Doszła aż pod kościół i przez całe zebranie siedziałam jak na szpilkach w obawie, że w jej przewrotnym łebku pojawi się pomysł, aby wejść do środka i wziąć udział w spotkaniu.

 

Środa, 13 listopada 1889

Wydaje się, że dawno nie pisałam w pamiętniku, ale nie bardzo miałam o czym pisać aż do wczorajszego wieczoru, kiedy to wielebny Carruthers z Charlottetown wygłosił odczyt w Domu Ludowym. Długo namawiałam babcię i dziadka, by pozwolili mi pójść. Przenocowałam u Mollie i razem poszłyśmy na odczyt. Sala była pełna ludzi, a odczyt okazał się znakomity. Nigdy jeszcze tak się nie śmiałam. Gdy się skończył, zaczęłyśmy z Mollie przepychać się na zewnątrz. Musiałyśmy poruszać się wolno z powodu tłoku. Za nami zauważyłam Snipa, który z całej siły parł naprzód. Sprawiał wrażenie, że bardzo się śpieszy, ale znalazłszy się tuż obok nas, przestał napierać na ludzi i wydawał się zadowolony, że może nieco zwolnić. Na zewnątrz spotkałyśmy pannę Gordon i Mollie zapytała ją, czy wraca pieszo.

— O, nie — odparła. — Mamy powóz pierwszej klasy.

Hm! Kilka minut później zobaczyłyśmy ją w bryczce Toffa McKenzie, tak niewzruszoną, jak gdyby nigdy nie było mowy o powozach pierwszej klasy. Chłopcy dokuczali Toffowi czepiając się kół, żeby nie mogły się obracać, a panna Gordon siedziała przez cały czas, gdy nieszczęsny

Toff z lejcami w ręku daremnie usiłował wskoczyć do bryczki i powtarzał „prrr, prrr” wierzgającemu, przerażonemu koniowi!

Postanowiłyśmy z Mollie zaczekać, aż odjadą wszystkie bryczki, gdyż na wzgórzu wokół Domu Ludowego jest okropnie ciemno. Kiedy wreszcie wyruszyłyśmy, Nate z Neilem Simpsonem szli tuż za nami. Na szczycie wzgórza Neil skręcił ku swojej bramie. Snip także ruszył do bramy, ale nie omieszkał odezwać się do nas:

— Przypuszczam, że dziś wieczorem nie będzie na drodze żadnych białych koni, prawda?

— Nie, chyba nie — odparłam.

— Gdybym przypuszczał, że będą, poszedłbym z wami.

Mollie zaśmiała się, a ja powiedziałam: „Nie ma potrzeby”, ale Snip dorzucił z namysłem:

— Chyba i tak pójdę.

— Idzie — szepnęła Mollie podniecona.

I poszedł z nami, prosto do domu. Zachowywałam się jak głuptas, krocząc tą drogą ramię w ramię z Nate’em. Bawiliśmy się pysznie i powtarzaliśmy wszystkie żarty, ponieważ droga wydawała się pusta, nie biorąc oczywiście pod uwagę naszej wesołej trójki. Jakież było zatem nasze przerażenie, gdy schodząc ze zbocza obok dolnej furtki Williama Simpsona dostrzegliśmy tuż przed sobą dwie dziewczynki: Clemmie Macneill i Emmę Tobin. Emma Tobin jest służącą pani Spurr. Pani Spurr jest matką Nate’a. (Te wyjaśnienia mnie dobijają, zwłaszcza gdy pojawiają się w mojej opowieści w tak pełnych napięcia chwilach).

Byliśmy wściekli. Ciem i Em wlokły się noga za nogą — wiedzieliśmy, że robią to celowo — a ponieważ nie mogłyśmy z Mollie zdobyć się na odwagę, żeby je wyminąć, musieliśmy wszyscy zwolnić i iść za nimi.

— Ajaj — szepnęłam — to nienawistne stworzenie rozpowie o tym jutro po całym Cavendish.

— Wiesz, muszą o czymś gadać.

— Och, i cóż z tego? — rzucił Snip ze spokojem.

Była to niewątpliwie prawda, lecz nie zachwycało mnie, że będą gadały o nas. Wreszcie C. i E. dotarły do furtki Johna Macneilla i musiały skręcić. Stanęły i obserwowały nas, kiedy przechodziliśmy — jestem pewna, że zgrzytały zębami, bo obydwie szaleją za Nate’em. Przyspieszyliśmy, żeby oddalić się od grupy chłopców idącej za nami, i zwolniliśmy nieco kroku dopiero znalazłszy się bezpiecznie na ścieżce prowadzącej do domu Mollie. Oczywiście, położywszy się do łóżek, rozmawiałyśmy z Mollie przez długie godziny i po prostu nie mogłyśmy usnąć. Przypuszczam, że zachowałyśmy się niemądrze, ale przecież po raz pierwszy ktoś odprowadził nas do domu; i wiedziałyśmy, że Clemmie i Nellie będą rozwścieczone. I były. W szkole przez cały dzień nie mówiły o niczym innym. Nate wcale nie przyszedł; być może Clemmie z Emmą zaczaiły się wczoraj w nocy i zamordowały go, kiedy wracał do domu!

 

Sobota, 23 listopada 1889

Wczoraj odbył się w Domu Ludowym wieczór literacki. Panna Gordon już pewien czas temu pytała Mollie i mnie, czy będziemy recytowały. Zgodziłam się, ale byłam strasznie zdenerwowana, ponieważ nigdy przedtem nie występowałam przed publicznością. Nauczyłam się jednak wiersza „Mały męczennik” i ćwiczyłam go nieustannie.

Wczoraj rano lał deszcz i byliśmy bardzo przygnębieni. Próbowałam podnieść wszystkich na duchu, zapewniając, że o zachodzie słońca musi się wypogodzić, lecz inni uczniowie wyśmiali tę teorię i większość — z wyjątkiem Charliego Mackenzie, który także miał nadzieję — pogodziła się z myślą o fiasku całego przedsięwzięcia.

Po południu nie było lekcji z powodu pogrzebu, więc Mollie przyszła do mnie i razem śledziłyśmy pogodę. O czwartej przestało padać, choć było bardzo mglisto, więc poszłyśmy do Mollie.

O zachodzie słońca istotnie się wypogodziło. Byłyśmy na miejscu przed czasem. Kiedy się zjawiłyśmy, zastałyśmy tam zaledwie kilka osób, a wszędzie wokół panował zamęt i podniecenie: mężczyźni wchodzili i wychodzili, śpiewnym głosem wydawali polecenia, ustawiali krzesła i biegali tam i z powrotem. W końcu wszystko było gotowe — chór i organy na swoim miejscu, George Simpson na środku, a sala pełna ludzi.

Program rozpoczął się od marsza Jamiego Simpsona. Następnie była recytacja, po niej pieśń, a po pieśni występ Mollie. Poszło jej dobrze i mogła już potem usiąść spokojnie i rozkoszować się koncertem, podczas gdy ja musiałam trwać w nerwowym wyczekiwaniu. Wreszcie przyszła moja kolej. George Simpson spojrzał na mnie i rzekł:

— A teraz wystąpi panna Maud Montgomery.

Wstałam, czując, jak chłód przenika całe moje ciało. Clemmie Macneill, która siedziała za mną, odezwała się szyderczym szeptem do Emmy Tobin: „Oto i ona!”. Ruszyłam naprzód, choć nie wiem i nigdy nie będę w stanie powiedzieć, jak zdołałam wejść na scenę. Jakaż byłam roztrzęsiona! Własny głos wydawał mi się obcy. Miałam również przedziwne wrażenie, że staję się ogromna — jak gdybym wypełniała sobą całą salę! W końcu jednak przez to przebrnęłam, a gdy siadałam, panna Gordon szepnęła do mnie: „Spisałaś się bardzo dobrze!”.

Obejrzałam resztę programu z wielką przyjemnością i było mi żal, gdy się skończył. Musieliśmy, oczywiście, wysłuchać jeszcze kilku nudnych przemówień, po czym wreszcie podziękowano nam i pozwolono iść.

Natychmiast ruszyłyśmy z Mollie pod górę. Nate stał przy swojej furtce, gdy nadeszłyśmy. Otworzył ją i zamknął z rozgłośnym trzaskiem, na użytek powracających maruderów, ale pozostał na zewnątrz. Po chwili zbliżył się do nas ukradkiem i zapytał:

— Czy wypróbujecie mnie również dzisiaj, dziewczęta? Wypróbowałyśmy go i mogę stwierdzić, że eksperyment się powiódł.

Odbyliśmy pyszny spacer. Spodziewam się, że Clemmie dostanie spazmów, kiedy usłyszy o tej drugiej „eskapadzie”.

 

Wtorek, 26 listopada 1889

Jutro w szkole zanosi się na wielką awanturę. Clemmie Macneill i Annie Stewart kłócą się już od tygodnia i jest coraz gorzej. Mamie Simpson i Clara McKenzie również biorą w tym udział — oczywiście po stronie Annie, podczas gdy Nellie, rzecz jasna, trzyma z Clemmie. Cóż, dzisiaj wieczorem Clemmie i Nellie poszły do panny Gordon z posępną opowieścią o tym, jak je traktują inne dziewczęta. Jestem w tę sprawę zamieszana, jako że Annie zamierza powołać mnie na świadka, ponieważ pewnego razu miałam nieszczęście być obecną przy jednej z ich utarczek słownych i słyszałam wszystko, co mówiła Clemmie — i Annie także, jeśli już o to chodzi, gdyż Annie potrafi walczyć o swoje, kiedy rzecz sprowadza się do języka. Ja zaś aż nazbyt dobrze znam Clemmie Macneill, a w tej chwili jest szczególnie rozdrażniona. Jeżeli sobie pomyśli, że zeznaję na korzyść Annie, zacznie najprawdopodobniej wykrzykiwać o naszej sprzeczce i Nate zostanie w to wciągnięty, a wtedy będzie bieda. Clemmie jest na mnie zła, bo jesteśmy z Nate’em blisko zaprzyjaźnieni, oto cała prawda. Jeżeli wyjdzie na jaw — a prawdopodobnie wyjdzie, gdyż panna G. ma talent do wykrywania różnych rzeczy — że właśnie dlatego poróżniłyśmy się wówczas z panną Clem — cóż, to będzie okropne.

 

Środa, 27 listopada 1889

Dzisiaj odbyło się pierwsze posiedzenie sądu. Przez cały dzień panna Gordon była zła jak osa. Patrząc na jej twarz, wiedziałyśmy już, co nas czeka po lekcjach. I doczekałyśmy się. Ponieważ nie było Nellie, nie dało się przeprowadzić dokładnego postępowania. Oczywiście Annie powołała mnie na świadka, by dowieść swoich racji, i musiałam potwierdzić, że słyszałam słowa Clemmie. Panna Gordon zanotowała wszystkie zeznania — ona bywa niekiedy dość przerażającą osobą — i odroczono rozprawę do chwili przybycia Nellie. Zastanawiam się, co będzie dalej.

 

Poniedziałek, 2 grudnia 1889

Dziś wieczorem moja wściekłość nie ma granic!!!

Wszystkie strony zainteresowane w „wielkim sporze” stawiły się dzisiaj w szkole. Początkowo miałam nadzieję, że panna G. zamierza wyciszyć całą sprawę bez dalszego dochodzenia; ale ona najwyraźniej nie należy do tych, którzy zaniechają w połowie zadania, jakiego się podjęli.

A zatem po lekcjach oznajmiła:

— Clemmie, Nellie, Annie, Mamie i Clara zostaną w szkole. A także Maud i Lucy, ponieważ ich zeznania będą potrzebne. Amando, cz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin