— Dlaczego?
— Bo należy do niego zbyt duża część wyspy,
- O to właśnie chodzi — powiedział gniewnie. — Należy do n' o wiele za dużo. Ludziom z każdym rokiem powodzi się gorzej i zazdros takim jak on.
Na piętrze Gladys czyściła dywan ręcznym odkurzaczem. Wyglądała n zmęczoną, ale poruszała się szybko. Kiedy zbliżyłem się do drzwi nasze* apartamentu, przyłożyła palec do ust.
— Robin zasnęła — powiedziała szeptem. — Dlatego nie używamelektroluksa.
— Dziękuję za uprzedzenie — wyszeptałem.
— Przygotować panu lunch?
— Nie, dziękuję. Czy doktor Bili jest w domu?
— Jest. Odwiedziła go Claire i przyniosła KiKo, żebyśmy się niązaopiekowali. Wsadziłam ją do klatki w pralni. Claire była z dziećmi — są takiewystraszone. Robin pozwoliła im się pobawić ze Spike'em. — Wyglądała tak,jakby miała się za chwilę rozpłakać. — Dennis obiecał, że przyśle kogoś, abyich pilnował. I kogo przysłał? Elijaha Moona. Wszyscy nazywają go Moojah.Jest niby zastępcą szeryfa, ale co za pociecha z takiego starego grubasa?
Zacząłem schodzić po schodach, ale się zatrzymałem.
— Gladys!
— Słucham, doktorze?
— Gotowałaś dla senatora Hoffmana, kiedy był komendantem bazy?
— Byłam szefową kuchni, gotowali marynarze.
— Jak wspominasz tę pracę?
— Lubił wyszukane dania. Różne sosy, zawsze chciał czegoś nowego,Sprowadzaliśmy bardzo drogą wołowinę z Japonii — mięso krów, które jedzątylko ryż.
— Wołowina kobe?
— Tak. I warzywa, o jakich nigdy mi się nie śniło, ostrygi i całą masęluksusowych owoców morza. Nic miejscowego. Kraby z Oregonu — Dungeness.Homary z Nowej Anglii. Małże przegrzebka z Filipin. Wycinał przepisy kulinarnez czasopism i przysyłał je do kuchni: „Wypróbuj to, Gladys". Dlaczego pan pyt*-
— Chciałem po prostu wiedzieć, jakie były stosunki między nim,a doktorem Billem. Po kolacji w bazie odbyli prywatną rozmowę i doktor byłpo niej bardzo wzburzony.
- Wiem o tym — powiedziała. — Następnego dnia nie tknął śniadaniaani lunchu. A jest przecież taki chudy.
— Domyślasz się, o co im poszło?
- Nie, ale on nigdy nie lubił Hoffmana. — Oczy zaszły jej mgłą. —wierzę, że Ben to zrobił.
— Ludzie w miasteczku wierzą.
210
_ Bo są głupi.
I czują wielką niechęć do doktora Billa.
Chwyciła odkurzacz.
Niewdzięcznicy na zasiłku społecznym! Doktor Bili chciał, żeby
cowali, ale oni nie chcieli nawet o tym słyszeć. Czy wie pan, że proponował im bezpłatne stoiska w centrum handlowym i prawie nikt się Jjj nie zainteresował? Nawet ci, którzy wynajmują stoiska, chcą tam tylko czeki opieki społecznej. Rząd przysyła te czeki, więc po co mają ! a potem mają czelność czuć niechęć do doktora! Ze złości zapomniała o szeptaniu. Zakryła usta dłonią.
— Szkoda, że doktor Bili jest w złych stosunkach z Hoffmanem.przydałby mu się przyjaciel na stanowisku.
— Doktor Bili zrobił dla niego wiele dobrego — powiedziała Gladys. —\ tamten myślał tylko o sobie. Przychodził tu, pozwalał się karmić, a potemoszukiwał w kartach. Nie był dżentelmenem.
— Doktor Bili wiedział o tym oszukiwaniu?
— Oczywiście, doskonale wiedział! Żartował ze mną na ten temat.Wiesz, Gladys, Nicholas myśli, że nic nie zauważyłem" - - mówił. A kiedy
stwierdziłam, że to okropne, tylko się zaśmiał i powiedział, że to głupstwo.
— A więc oszukiwał przy brydżu — powiedziałem. — Czy żonaHoffmana też tu przyjeżdżała?
— Nie... to było... — Gladys zarumieniła się. — Co za historia! Jakiwstyd! Hoffman sam się tu wpraszał. Grał w tenisa, opalał się, zamawiałjedzenie w kuchni, jakbym wciąż dla niego pracowała. Jakby wszystkonależało do niego. — Znowu nakryła usta dłonią.
— Wszystko? — zapytałem.
— Wie pan, wielki zdobywca, przyzwyczaił się, że wszystko było jego.Powiem panu coś jeszcze, doktorze Delaware: ten człowiek jest bez serca.Kiedyś, kiedy jeszcze pracowałam w kuchni bazy, rozbił się samoloti marynarzami, ich żonami i dziećmi, wracającymi do Stanów.
Katastrofa, o której Moreland wpomniał przy okazji wypadku Pickera. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim roku.
— Wszyscy zginęli — powiedziała Gladys. — Tragedia. A co zrobiłHoffman? Przysłał mi małże i kazał je sobie przyrządzić. — Zdusiła łkanie.—Panna Castagna powiedziała, że wkrótce wyjeżdżacie. Ze sposobu, w jaki jąPan traktuje, wnoszę, że jest pan dżentelmenem. My, kobiety, potrzebujemy
uprzejmości.
— Na Aruk?
— Na całym świecie, doktorze.
Zastałem Morelanda w moim biurze. Zagłębiony w fotelu czytał czasopis-poświęcone patologii. Wyglądał jak powleczony woskiem szkielet. •—• Co z Benem? — zapytał ostro.
211
KotylionM