Vonda McIntyre - Waz snu.doc

(1390 KB) Pobierz
Vonda N

Vonda N. Mcintyre

 

WĄŻ SNU

 

Tłumaczył Lesław Haliński

Tytuł oryginału: Dreamsnake

 

Wydanie angielskie:1978

Wydanie polskie: 1999

 

Dla moich rodziców

 

 

 

 

Chłopiec bardzo się bał. Wężyca delikatnie dotknęła jego rozgrzanego czoła. Troje stojących za nią ludzi patrzyło uważnie i podejrzliwie, okazując swój niepokój jedynie lekkim zmarszczeniem brwi. Obawiali się zarówno jej, jak i tego, że dziecko może umrzeć. Niebieskawe światełko lampy pośród panującego w namiocie półmroku nie dodawało im otuchy.

Źrenice czarnych oczu dziecka były zupełnie niewidoczne, co przeraziło Wężycę tak bardzo, że sama zaczęła obawiać się o życie chłopca. Pogłaskała go po włosach. Były długie, jasne i suche; rosły nieregularnie, a ich barwa wyraźnie się odcinała od ciemnej skóry malca. Gdyby Wężyca pojawiła się tu kilka miesięcy wcześniej, od razu wiedziałaby, że chłopiec jest chory.

- Przynieście moją torbę - powiedziała.

Rodzice dziecka wzdrygnęli się, słysząc jej aksamitny głos. Spodziewali się zapewne jakiegoś ptasiego skrzeczenia albo syku błyszczącego węża. Wężyca odezwała się przy nich po raz pierwszy. Wcześniej patrzyła tylko bezgłośnie, jak cała ta trójka obserwuje ją z odległości kilku kroków, wymieniając szeptem uwagi na temat jej profesji i doświadczenia. Tylko słuchała, a kiedy podeszli do niej z prośbą o pomoc, bez słowa skinęła głową. Mogli pomyśleć, że jest niema.

Młodszy z mężczyzn - ten o jasnych włosach - przyniósł jej torbę. Trzymał ją wyciągniętą jak najdalej od siebie i musiał się pochylić nad Wężyca, by podać jej skórzany worek. Oddychał płytko przez nozdrza rozdęte nieco wskutek piżmowego zapachu, który unosił się w suchym powietrzu pustyni. Wężyca przywykła już do takiej nieufności, bowiem aż nazbyt często jej doświadczała.

Kiedy Wężyca wyciągnęła dłoń, młody mężczyzna cofnął się nagle i torba wypadła mu z ręki. Wężyca w ostatniej chwili ją złapała i postawiła na filcowej podłodze namiotu. Spojrzała z wyrzutem na wystraszonego mężczyznę, do którego podeszli w tej chwili jego partnerzy, chcąc go uspokoić.

- Jego kiedyś ukąsił wąż - odezwałała się ładna, ciemnoskóra kobieta. - Był o włos od śmierci - dodała tytułem wyjaśnienia.

- Przepraszam. To tylko... - rzekł młody mężczyzna i zrobił gest w stronę Wężycy. Drżał na całym ciele, choć z całej siły próbował powściągnąć emocje. Wężyca spojrzała na swoje ramię, poczuła tam bowiem nieznaczny i przemieszczający się powoli ucisk.

Cienki jak palec niemowlaka wąż ślizgał się ku jej szyi, a po chwili spod krótkich, kręconych włosów wychynęła jego wąska głowa. Gad leniwie wysunął swój trójdzielny język i poruszał nim na wszystkie strony, aby poczuć smak unoszących się w powietrzu zapachów.

- To jest Trawa - powiedziała Wężyca. - Nie uczyni wam żadnej krzywdy.

Gdyby Trawa była nieco większa, mogłaby niechybnie wywołać strach. Bladozielone ciało węża wieńczyła okolona czerwonymi łuskami szczęka, przez co gad sprawiał wrażenie rozszarpującego swoją ofiarę ssaka. W rzeczywistości stosował jednak bardziej wymyślne metody.

Dziecko zaczęło jęczeć, ale po chwili przestało. Powiedziano mu pewnie, że Wężyca też się obraża, gdy ktoś przy niej płacze. Poczuła smutek na myśl, że ci ludzie odmawiają sobie tak prostego sposobu łagodzenia strachu. Odwróciła się od rodziców chłopca. Żałowała, że ma za mało czasu, by podjąć próbę pozyskania ich ufności i uśmierzenia lęków.

- Dobrze już, dobrze - rzekła do dziecka. - Trawa jest gładka, sucha i miękka. Jeśli ją tu zostawię, na pewno cię ochroni i nawet śmierć nie zdoła ci zagrozić.

Trawa wsunęła się do jej wąskiej, brudnej dłoni i Wężyca wyciągnęła ją w stronę chłopca.

- Ostrożnie - ostrzegła.

Mały dotknął palcem lśniących łusek węża. Wężyca wyczuła w tym geście ogromny wysiłek, choć na twarzy chłopca pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech.

 

Jak masz na imię?

Chłopiec spojrzał szybko na swoich rodziców, którzy po chwili skinęli głowami.

Stavin - wyszeptał. Był zbyt osłabiony, by mówić głośniej.

A ja, Stavinie, jestem Wężyca. Już niedługo, o poranku, będę musiała cię zranić. Prawdopodobnie poczujesz krótkie ukłucie i przez kilka dni twoje ciało będzie nieco obolałe, ale potem nastąpi poprawa.

Patrzył na nią poważnym wzrokiem. Wężyca spostrzegła, że chociaż rozumiał, o co chodzi, i bardzo się tego bał, jego strach przybrałby znacznie większe rozmiary, gdyby w tej chwili go okłamała. Wiedziała też, że choroba chłopca była dla niego z każdym dniem źródłem coraz to bardziej dotkliwego bólu i rodzice, świadomi tego, pocieszali go tylko, licząc w duchu na szybkie wyzdrowienie bądź równie szybką śmierć dziecka.

Wężyca położyła Trawę na poduszce chłopca i przysunęła do siebie skórzaną torbę. Rodzice w dalszym ciągu wyraźnie się jej bali, gdyż nie znaleźli jeszcze najmniejszego powodu, by okazać jej zaufanie. Jedyna w tym partnerstwie kobieta była już w średnim wieku i mogło to być jej ostatnie dziecko, a więc w razie śmierci chłopca pozostali partnerzy musieliby wejść w nowy związek. Wężyca nie wątpiła jednak - widząc ich pełne troski spojrzenia - że każde z nich bardzo kochało Stavina. Dowodził tego również fakt, iż to do niej zwrócili się z prośbą o pomoc.

Z torby niemrawo wysunął się Piasek. Poruszał powoli głową i językiem - wąchając, smakując i rejestrując temperaturę ciał zgromadzonych tam ludzi.

- Czy to jest...? - W niskim głosie najstarszego z partnerów zabrzmiała zarówno mądrość, jak i przerażenie. Piasek wyczuł ten strach i natychmiast przyjął pozycję obronną, zaznaczając to kilkoma dźwiękami swojej grzechotki. Wężyca powiodła dłonią po podłodze. Wywołała w ten sposób delikatne wibracje, które odwróciły uwagę węża od zatrwożonego mężczyzny, po czym uniosła rękę, wyciągając ją prosto przed siebie. Uspokojony już grzechotnik owinął się wokół jej nadgarstka i wyglądał teraz jak kilka brązowo-czarnych bransolet.

 

- Nie - powiedziała. - Wasze dziecko jest zbyt chore, by Piasek mógł mu pomóc. Wiem, że to dla was bardzo trudne, ale spróbujcie się uspokoić. Rozumiem, że się boicie, lecz nic innego zrobić nie mogę.

Mgła nie chciała wysunąć się na zewnątrz i, dopiero gdy Wężyca rozdrażniła ją, uderzając dwukrotnie w swoją torbę, dało się poczuć wibrację śliskich łusek. Biała kobra wpełzła do namiotu. Poruszała się szybko i wydawało się, że nie ma końca. Po chwili uniosła głowę na wysokość metra nad ziemię, wygięła się do tyłu i, rozłożywszy swój biały kaptur, wydała krótkie syknięcie. Stojący za nią rodzice chłopca wstrzymali oddech ze strachu. Wyglądali tak, jakby widniejący na kapturze węża rysunek okularów niemal fizycznie ich zaatakował. Wężyca zignorowała ich reakcję i zwróciła się do kobry, koncentrując całą uwagę gada na swoich słowach.

- Odzyskaj spokój, okrutna bestio. Czas już, byś zasłużyła na swą wieczerzę. Przemów do tego dziecka i dotknij go. Imię jego brzmi Stavin.

Mgła rozluźniła swój kaptur, dzięki czemu Wężyca mogła chwycić ją za głowę i przytrzymać w taki sposób, że oczy węża, w których odbijało się niebieskie światełko lampy, patrzyły prosto na Stavina.

- Stavin - rzekła Wężyca. - Mgła chce się teraz z tobą zapoznać. Obiecuję, że dotknie cię bardzo łagodnie.

Pomimo tych zapewnień Stavinem wstrząsnęły dreszcze, kiedy tylko na swojej wątłej piersi poczuł dotknięcie wielkiej kobry. Wężyca dalej trzymała głowę węża, którego korpus przesuwał się teraz po ciele chłopca. Mgła, której długość czterokrotnie przekraczała wysokość malca, owinęła się kilka razy wokół jego nabrzmiałego brzucha i próbowała wyrwać głowę z uścisku swojej opiekunki. Gdy wzrok kobry spotkał się z wystraszonym spojrzeniem chłopca, Wężyca przysunęła głowę Mgły nieco bliżej twarzy Stavina.

Mgła wysunęła język, chcąc poznać smak dziecka.

Młodszy z mężczyzn wydał z siebie krótki i cichy dźwięk, którym dał wyraz swojemu przerażeniu. Słysząc to, Stavin drgnął gwałtownie, a Mgła cofnęła się, rozwarła szczęki i, eksponując zebranym swoje jadowite zęby, wypuściła powietrze przez zaciśniętą w tej chwili gardziel. Wężyca przysiadła na piętach i również odetchnęła. Bywało już tak, że miejscowi mogli przyglądać się jej pracy, ale tutaj...

- Musicie stąd wyjść - odezwała się łagodnym głosem. - Wystraszona Mgła może być bardzo niebezpieczna.

- Ja nie...

- Bardzo mi przykro, ale musicie poczekać na zewnątrz.

Być może młody blondyn oraz matka Stavina wysunęliby uzasadnione pytania i wątpliwości, ale białowłosy mężczyzna chwycił ich za ręce i wyprowadził z namiotu.

- Potrzebne mi małe zwierzątko - rzekła Wężyca w chwili, gdy starszy z partnerów podnosił połę namiotu. - Musi mieć futro i powinno być żywe.

- Coś się znajdzie - padła odpowiedź i troje rodziców pogrążyło się w mroku ciepłej nocy. Wężyca usłyszała ich kroki na pustynnym piasku.

Położyła kobrę na kolanach i próbowała ją uspokoić. Mgła owinęła się wokół pasa opiekunki, gdyż tam było jej najcieplej. Głód, który był również udziałem Wężycy, wywołał w niej większą niż zazwyczaj nerwowość. Podczas przeprawy przez pustynię czarnego piasku nie było problemów ze zdobyciem wody, lecz zastawiane przez Wężycę pułapki nie przynosiły spodziewanych owoców. Była pełnia bardzo gorącego lata, toteż większość uwielbianych przez Mgłę i Piaska futerkowych przysmaków zapadła w letni sen. Od chwili gdy znalazła się na pustyni, Wężyca również nie miała co jeść.

Z przykrością stwierdziła, że Stavin jeszcze bardziej się bał.

- Przykro mi, że musiałam oddalić twoich rodziców - powiedziała. - Niebawem znowu się tu pojawią.

Oczy chłopca zabłyszczały, ale powstrzymał napływające do nich łzy.

- Kazali mi cię słuchać.

- Chciałabym, żebyś płakał, jeśli jesteś do tego zdolny - odparła Wężyca. - To naprawdę nic strasznego.

Miała jednak wrażenie, że Stavin jej nie zrozumiał, i nie próbowała ponawiać swojej prośby. Wiedziała, że ze względu na trudne warunki życia w tych okolicach jego ziomkowie muszą wyrobić w sobie umiejętność powstrzymywania się przed płaczem, przed okazywaniem żalu i rozpaczy, a nawet przed śmiechem. Odmawiali sobie smutku i dopuszczali do siebie bardzo niewiele radości, dzięki temu jednak przetrwali.

Mgła popadła w odrętwienie. Wężyca uwolniła się z uścisku kobry, położyła ją na łóżku Stavina i starała się sterować jej głową, czując w dłoniach napięte mięśnie węża.

- Mgła dotknie cię swoim językiem - poinformowała Stavina. - Poczujesz lekkie łaskotanie, ale to na pewno cię nie zaboli.

Ona w ten sposób wącha, tak jak ty wąchasz nosem.

- Językiem?

Wężyca skinęła głową z uśmiechem, a Mgła wysunęła język, którym powiodła po twarzy chłopca. Stavin nie cofnął się przed tym dotykiem - patrzył tylko uważnie, jak gdyby dziecięca ciekawość okazała się silniejsza od obaw. Leżał nieporuszony, czując, jak język kobry muska go po policzkach, oczach i ustach.

- Ona chce poznać smak twojej choroby - rzekła Wężyca.

Mgła przestała wyrywać się z dłoni Wężycy i po chwili cofnęła głowę. Wężyca przykucnęła i wypuściła kobrę, która umościła się na jej ramionach.

- A teraz śpij, Stavinie - powiedziała Wężyca. - Zaufaj mi i nie bój się jutrzejszego poranka.

Stavin wpatrywał się w nią przez kilka sekund, szukając w jej oczach potwierdzenia tych słów.

- Czy Trawa będzie mnie chronić?

Przeraziła się tym pytaniem, a raczej przyzwoleniem zawartym w tym pytaniu. Odgarnęła włosy z czoła Stavina i na jej twarzy pojawił się uśmiech, pod którym czaiły się jednak łzy.

- Oczywiście - odparła i wzięła do ręki Trawę. - Obserwuj i chroń tego chłopca.

Wąż snu spoczywał spokojnie w jej dłoni, a jego oczy wyraźnie zabłyszczały. Wężyca położyła go na poduszce małego.

- A teraz zaśnij już.

Stavin zamknął oczy; wyglądał teraz na istotę żegnającą się z życiem. Zmiana była tak gwałtowna, że Wężyca dotknęła go, chcąc przekonać się, iż oddycha - powoli zresztą i bardzo płytko. Owinęła małego kocem, a kiedy wstała, zakręciło jej się w głowie, zachwiała się i w ostatniej chwili odzyskała równowagę. Leżąca na jej ramieniu kobra natychmiast się naprężyła.

Węźyca poczuła ból w oczach, chociaż widziała wszystko aż nazbyt wyraźnie. Wydawało jej się, że słyszy dźwięk, który powoli zaczyna się do niej zbliżać. Z całych sił próbowała nie poddawać się ogarniającym ją uczuciom głodu i wyczerpania. Pochyliła się ostrożnie i podniosła skórzaną torbę, a Mgła musnęła ją koniuszkiem języka.

Wężyca odsunęła połę namiotu i z ulgą stwierdziła, że noc nie dobiegła jeszcze kresu. Potrafiła znieść upały, ale jasność słonecznego dnia doszczętnie wypalała ją od środka. Księżyc był w pełni. Chociaż kopułę nieba przysłaniały chmury, jego światło równomiernie przenikało przez tę zasłonę, sprawiając, że wszędzie panowała lekka szarość. Za namiotami wznosiły się skupiska bezkształtnych cieni, tutaj bowiem - na skraju pustyni - było wystarczająco dużo wody, aby rosnące tu i ówdzie krzaki mogły udzielić schronienia wszelkim żywym stworzeniom. Czarny piasek, który za dnia mienił się oślepiającym blaskiem, w nocy przypominał podściółkę z miękkiej sadzy. Jednak kiedy tylko Wężyca wyszła z namiotu i jej buty zetknęły się ze skrzypiącymi, twardymi i ostrymi grudkami, złudzenie owej miękkości w jednej chwili się rozwiało.

Czekająca na nią rodzina chłopca usadowiła się między namiotami, które rozbito na piasku oczyszczonym wcześniej z jakichkolwiek śladów roślinności. Patrzyli na nią w milczeniu i z kamiennym wyrazem twarzy, choć w ich spojrzeniach widoczna była nadzieja. Obok rodziców dziecka siedziała kobieta nieco młodsza od matki Stavina. Podobnie jak oni, miała na sobie długi i luźny strój pustynny, nosiła jednak jeszcze pewną ozdobę - zwisające z szyi na skórzanym pasku kółko oznaczające jej przywódczą pozycję w grupie. Musiała być krewną najstarszego z rodziców Stavina, gdyż tak jak on wyróżniała się ostrymi rysami twarzy i wysokimi kośćmi policzkowymi. Poza tym białej barwie włosów mężczyzny odpowiadały jej siwiejące już czarne włosy, oczy zaś oboje mieli ciemnobrązowe. Pod ich stopami leżała siatka, a w niej czarne zwierzątko futerkowe, które próbowało się uwolnić, miotając się bezradnie i przeszywając powietrze żałosnymi jękami.

- Stavin już śpi - rzekła Wężyca. - Nie powinniście go budzić, ale zajrzyjcie do niego, jeżeli sam się ocknie ze snu.

Matka Stavina oraz najmłodszy z partnerów weszli do namiotu, lecz starszy mężczyzna zatrzymał się naprzeciwko Wężycy.

- Czy potrafisz mu pomóc?

- Taką mam nadzieję. Guz jest wprawdzie pokaźnych rozmiarów, ale więcej już chyba nie urośnie. - Oznajmiła to nieobecnym głosem, w którym pobrzmiewała delikatna nutka fałszu. - Rano Mgła będzie gotowa. - Czuła, że musi ich jakoś pocieszyć, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

- Moja siostra chciała z tobą porozmawiać - rzekł starszy mężczyzna i odszedł, zostawiając dwie nieprzedstawione sobie kobiety i nie wspomniawszy nawet, że jego siostra jest przywódczynią całego klanu. Wężyca obejrzała się za siebie, ale poła namiotu opadła już na swoje miejsce. Coraz dotkliwiej odczuwała wyczerpanie i po raz pierwszy stwierdziła, że leżąca na jej ramionach Mgła jest trochę za ciężka.

- Nic ci nie jest?

Wężyca odwróciła się. Idąca ku niej kobieta poruszała się z wrodzoną gracją, której nie mogła jednak w pełni okazać ze względu na bardzo zaawansowaną ciążę. Wężyca uniosła wzrok, chcąc, by ich spojrzenia się spotkały. W kącikach oczu i ust kobiety widać było delikatne zmarszczki, tak jakby w głębi duszy folgowała często swoim prześmiewczym instynktom. Teraz jednak jej uśmiech był pełen zatroskania.

- Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Jeśli chcesz, każę posłać dla ciebie łóżko.

- Jeszcze nie - odparła Wężyca. - Jeszcze nie teraz. Dopiero po wszystkim...

Przywódczyni popatrzyła na nią uważnie i Wężyca poczuła, że jest jej bliska - w końcu na każdej z nich spoczywała ogromna odpowiedzialność.

- Chyba cię rozumiem. Powiedz, czego ci potrzeba? Czy mamy ci pomóc w przygotowaniach?

 

Dla Wężycy te proste pytania zabrzmiały jak zawiłe problemy do rozstrzygnięcia. Myślała intensywnie nad każdym z nich i po chwili odpowiedziała:

- Mój koń powinien coś zjeść i napić się wody...

- Zdążyliśmy już się tym zająć.

- I przyda się ktoś do pomocy przy Mgle. Musi być silny, a przede wszystkim odważny.

Przywódczyni skinęła głową.

- Sama bym ci pomogła - powiedziała i nieznacznie się uśmiechnęła - ale ostatnio jestem trochę niezdarna. Przyślę ci właściwego człowieka.

- Dziękuję.

Starsza kobieta znowu spochmurniała, spuściła głowę i oddaliła się wolnym krokiem w stronę niewielkiego skupiska namiotów. Wężyca z podziwem patrzyła na elegancję jej ruchów - w porównaniu z nią czuła się mała i nic nie warta.

Po jej nadgarstkach prześliznął się Piasek, którego niepokój świadczył o potrzebie upolowania jakiejś ofiary. Chwyciła go w ręce, żeby nie upadł na ziemię. Wąż uniósł się teraz i wyprostował, po czym wysunął język i zaczął nim badać temperaturę ciała małego futerkowca, delektując się wzbudzonym przez siebie strachem.

- Wiem, że trapi cię głód - powiedziała Wężyca. - Ale ten zwierzak nie jest przeznaczony dla ciebie.

Włożyła Piaska do swojej torby, a potem schowała w niej również leżącą dotąd na jej ramieniu kobrę, która natychmiast zwinęła się w kłębek.

Zwierzątko zapiszczało i szarpnęło się w sieci, gdy znalazł się nad nim cień Wężycy, ona zaś pochyliła się, uniosła je i pogłaskała. Piszczało coraz wolniej i słabiej, a chwilę później leżało już tylko - nieruchome, wyczerpane, zasapane i wpatrujące się w nią swoimi żółtymi ślepiami. Miało długie tylne łapy i szerokie spiczaste uszy; jego nos drżał, wyczuwając zapach węża. Na czarnym futerku sznury sieci tworzyły wzór lekko zniekształconych kwadratów.

- Przykro mi, że muszę pozbawić cię życia - powiedziała Wężyca - ale nie poczujesz już nigdy strachu i bólu. - Ścisnęła łagodnie małego zwierzaka i, w dalszym ciągu delikatnie go gładząc, zatrzymała dłoń na kręgosłupie, tuż u podstawy czaszki. Wykonała jeden zdecydowany ruch. Futerkowcem targały przez moment konwulsje - łapy przysunęły się do korpusu, a ich końcówki kuliły się i drżały - ale był już właściwie martwy, choć Wężyca miała wrażenie, że zwierzak ciągle na nią patrzy.

Wyciągnęła nieżywe stworzonko z sieci, rozwarła jego zaciśnięte szczęki, po czym z przywiązanego do pasa woreczka wyjęła mały flakonik z mętnym preparatem. Wpuściła jedną kroplę substancji do pyszczka futerkowca, a następnie czym prędzej otworzyła skórzaną torbę i wywołała z niej kobrę. Mgła wysunęła się bardzo powoli; jej kaptur był złożony, a od mlecznych łusek odbijało się wątłe światło nocy. Ślizgała się po szorstkim piasku, a kiedy poczuła zapach zwierzęcia, natychmiast do niego przypełzła i dotknęła językiem. Wężyca obawiała się przez moment, czy Mgła będzie chciała jeść martwe mięso, lecz futerko wiec był jeszcze ciepły i w dalszym ciągu nieznacznie drżał, zaś kobrze wyraźnie doskwierał głód.

- Ten stworek jest dla ciebie - rzekła Wężyca do kobry.

Zwyczaj mówienia do wężów stanowił efekt długotrwałej samotności. - To tylko zaostrzy twój apetyt.

Mgła dotknęła nosem swoją ofiarę, cofnęła się i uderzyła, wpijając się zębami w nieżywe ciało zwierzaka i wsączając w nie swój zapas jadu. Potem zaczęła spokojnie je obgryzać, bowiem całe nie przecisnęłoby się przez jej wąskie gardło. Po skończonym posiłku kobra ułożyła się nieruchomo, a Wężyca siedziała tuż przy niej, przytrzymując ręką, czekając.

Na piasku rozległy się odgłosy kroków.

- Powiedziano mi, że mam ci pomóc.

Był to mężczyzna jeszcze młody, choć jego czarne włosy przyprószyły się już siwizną. Przewyższał ją wzrostem i był całkiem przystojny. Miał ciemne oczy, a zaczesane do tyłu i związane na karku włosy podkreślały jedynie wyrazistość jego surowego oblicza. Patrzył na nią zupełnie beznamiętnie.

- Nie boisz się? - zapytała Wężyca.

- Zrobię to, co mi każesz.

Chociaż strój zniekształcał zarysy jego ciała, długie i wspaniale zbudowane ręce świadczyły o dużej sile.

 

W takim razie przytrzymaj ją i nie daj się zaskoczyć.

Mgła zaczęła już dygotać. Było to skutkiem działania substancji podanej przez Wężycę martwemu zwierzęciu. Kobra wytrzeszczyła teraz niewidzące oczy.

- Jeśli mnie ukąsi...

- Trzymaj ją! Szybko!

Młody mężczyzna wyciągnął rękę, ale trochę za długo się wahał. Mgła zakręciła się i uderzyła go ogonem w twarz. Zachwiał się pod wpływem bólu i zaskoczenia. Wężyca chwyciła kobrę za szczęki, a drugą ręką próbowała złapać ją w jakimś innym miejscu. Choć Mgła nie była dusicielem, umiała poruszać się zwinnie, szybko i z dużą siłą. Miotając się, wydała z siebie długie syknięcie. Ugryzłaby teraz wszystko, co znalazłoby się w jej zasięgu. Szamocąc się z nią, Wężyca zdołała wycisnąć z gruczołów jadowych całą zawartą w nich truciznę. Kropelki jadu zwisały przez chwilę z zębów kobry, odbijając światło niczym drogocenne klejnoty, lecz wskutek gwałtownych ruchów węża zostały odrzucone i zniknęły bezpiecznie w mrokach pustyni. Wężyca w dalszym ciągu zmagała się z kobrą, w czym pomagał jej nie lubiany przez Mgłę piasek. Poczuła, że stojący za nią mężczyzna usiłuje schwycić ogon rozwścieczonego gada. Tuż potem atak ustąpił i Mgła spoczęła bezwładnie w dłoniach obojga ludzi.

- Przepraszam...

- Nie puszczaj jej - rzekła Wężyca. - Przed nami jeszcze cała noc.

W trakcie drugiego napadu węża młody mężczyzna był już bardziej przydatny - trzymał kobrę mocno i pewnie. Wężyca odpowiedziała potem na kilka niecierpliwie zadawanych przez niego pytań.

- Gdyby ugryzła cię, mając w sobie jad, byłoby już po tobie.

Nawet teraz jej ukąszenie mogłoby wywołać chorobę. Ale jeśli nie zrobisz czegoś głupiego, Mgła ugryzie nie ciebie, lecz mnie.

- Nie na wiele przydasz się mojemu kuzynowi, jeśli po takim ukąszeniu umrzesz.

- Nie zrozumiałeś. Mgła nie może mnie zabić. - Wężyca wyciągnęła ku niemu rękę, na której widniały białe blizny po cięciach i ukłuciach. Patrzył na nie przez moment, następnie spojrzał jej w oczy, a potem odwrócił wzrok.

Jasny punkt na zasnutym chmurami niebie przesuwał się powoli na zachód. Trzymali teraz kobrę jak dziecko. Wężyca właśnie zasypiała, gdy Mgła poruszyła głową, próbując odruchowo wyzwolić się z uścisku. Wężyca od razu się ocknęła.

- Nie wolno mi spać - powiedziała do swojego towarzysza.

- Rozmawiaj ze mną. Jak ci na imię?

Słysząc to pytanie, mężczyzna się zawahał; tak samo zareagował wcześniej mały Stavin. Prawdopodobnie czegoś się obawiał.

- Moi ziomkowie uważają, że nie powinniśmy wyjawiać naszych imion obcym ludziom.

- Jeśli uważasz mnie za czarownicę, to po co prosisz mnie o pomoc? Nie znam się na czarach i nigdy nie twierdziłam, że coś o tym wiem.

- To nie jest przesąd - odparł mężczyzna. - Nie o to tu chodzi. Nie boimy się żadnych uroków.

- Nie zdołam nauczyć się zwyczajów wszystkich ludów mieszkających na ziemi, a więc staram się przestrzegać własnych zasad.

I jeśli muszę z kimś pracować, z reguły zwracam się do niego po imieniu.

Obserwując swojego rozmówcę, Wężyca starała się rozszyfrować wyraz jego pogrążonej w mroku twarzy.

- Nasze imiona znane są tylko w rodzinnym gronie. Wymieniamy się nimi z naszymi partnerami.

Wężyca zamyśliła się na moment i doszła do wniosku, że ten zwyczaj jej nie odpowiada.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin