McNish Cliff - Tajemnica zaklęcia 01 - Tajemnica zaklęcia.rtf

(516 KB) Pobierz

Cliff McNish

 

Tajemnica zaklęcia

(The Doomspell)

 

Przekład Maciejka Mazan

 


Oczywiście dla Rachel

 


1

Wiedźma

 

Wiedźma zeszła po ciemnych schodach Pałacu. Noc była mroźna, wokół szalała zadymka, a wicher wył jak głodny wilk.

– Jaki śliczny wieczór – westchnęła wiedźma z radością.

Choć na dworze panował trzaskający mróz, była tylko w cienkiej czarnej sukni. Stopy miała bose. Do jej szyi przywarła czule żmija, od czasu do czasu błyskająca czerwonym okiem przez zasłonę śniegu.

Wiedźma szła lekko, rozkoszując się trzeszczeniem śniegu pod bosymi palcami; jej sługa Morpeth ze wszystkich sił starał się za nią nadążyć. Mierzył niespełna metr pięćdziesiąt i miał ponad pięćset lat. Jego oczy otaczały okrągłe zmarszczki, jakby ktoś je wielokrotnie wyjmował i wkładał na powrót w oczodoły. Rozczochrana broda kryła się pod trzema szalikami.

– I cóż, jak wyglądam? – spytała wiedźma.

Przybrała twarz ładnej kobiety.

– Dzieci dadzą się zwieść – wymamrotał Morpeth. – Dlaczego zadajesz sobie tyle trudu, Dragweno? Zwykle nie obchodzi cię, co myślą.

Wiedźma znowu wyglądała jak zwykle: czerwona jak krew skóra, wytatuowane powieki, cztery szczęki, dwie w środku i dwie na zewnątrz wijących się gadzich warg. Rzędy zębów szczękały o siebie, walczyły o najlepsze miejsce do gryzienia. Pomiędzy nimi roiły się opancerzone purpurowookie pająki, które usuwały resztki ostatniego posiłku.

– Ach, dziś ma przybyć wyjątkowe dziecko – odparła wiedźma. – Nie chcę go tak od razu przerazić.

Morpeth zszedł ostrożnie po ostatnich oblodzonych stopniach wieży-oka. Był to najwyższy punkt Pałacu, cienka iglica przekłuwająca niebo. Niżej, w śniegu, kuliły się inne, najeżone blankami zabudowania Pałacu, o czarnych kamieniach sterczących w górę niczym nóżki żuczka. Morpeth ostrożnie stawiał kroki. Nie chciał się pośliznąć; kiedy spadał, wiedźma zawsze łapała go dopiero w ostatniej chwili. Dziś była wyjątkowo ożywiona. Delikatnie przetaczała pająki na języku i śmiała się do siebie – był to brzydki śmiech, przeraźliwy, nieludzki jak sama Dragwena. Wciągnęła powietrze w nozdrza rozcięte jak płatki tulipana.

– Wspaniały wieczór – powtórzyła. – Zimno, ciemno i wilki wyszły na polowanie. Czujesz?

Morpeth stęknął i zaczął przeskakiwać z nogi na nogę, żeby nie zamarznąć. Nie czuł ani nie widział wilków, ale wierzył Dragwenie. Jej trójkątne kościane powieki otworzyły się i rozciągnęły poniżej kości policzkowych. Żaden szczegół nocy nie mógł ujść jej uwagi.

– A najlepsze dopiero przed nami – westchnęła. – Wkrótce zjawią się dzieci. Oczywiście będą się zachowywać tak, jak wszystkie inne – będą trochę zdziwione, ale wdzięczne za naszą opiekę. Co zrobimy tym razem? – Uśmiechnęła się, a wszystkie jej szczęki wysunęły się złowrogo do przodu. – Przestraszymy je na śmierć? Jak sądzisz?

– Może na nic się nam nie przydadzą – szepnął. – Minęło wiele czasu, odkąd pojawiło się cudowne dziecko.

– Dzisiaj będzie inaczej – powiedziała wiedźma. – To dziecko czuję już od jakiegoś czasu. Jest na Ziemi i rośnie w siłę. Ma dar.

Morpeth nie odpowiedział. Chociaż towarzystwo wiedźmy zawsze było przykre, dziś pragnął być u jej boku. Jeśli cudowne dziecko naprawdę przybędzie, zamierzał wiedzieć o nim tyle samo, co Dragwena, choć z zupełnie innych powodów.

U stóp schodów czekał powóz zaprzężony w dwa płochliwe czarne konie. Wiedźma zwykle frunęła na powitanie nowych dzieci, ale dziś miała inny kaprys.

Czekała niecierpliwie, aż Morpeth zejdzie po ostatnich stopniach. Jaki on powolny, pomyślała. Jaki stary. Miło będzie go wkrótce zabić, kiedy przestanie być potrzebny.

Wepchnęła go do powozu i wyszeptała zaklęcie trwogi dla każdego konia z osobna. Przerażone, ruszyły z kopyta i pogalopowały w stronę Bramy.

 


2

Piwnica

 

– Co się dzieje? – spytał Eryk, chrupiąc płatki kukurydziane. Rachel wzruszyła ramionami.

– No, wiesz.

– Znowu ten sen?

– Aha. – Rachel zakołysała długimi ciemnymi włosami nad jego mlekiem i prysnęła nim na brata.

– Spadaj! – Eryk zbliżył twarz blisko do Rachel, szeroko otworzył usta, aż mleko i płatki pociekły mu po brodzie.

– Smarkacz – obraziła się Rachel.

Eryk roześmiał się.

– Na pewno nie będę taki jak ty, dzięki.

Rachel spojrzała na swoje nietknięte śniadanie.

– Ten sen się zmienił – powiedziała. – Tym razem widziałam...

– Dzieci – dokończył Eryk. – Wiem. Też je widziałem. Na śniegu, za tą kobietą.

Mama siedziała obok nich. Mieszała kawę.

– No nie, znowu? – westchnęła. – Rachel, to ty zaczęłaś opowiadać te banialuki o snach. Zaraziłaś Eryka. Może przestaniecie już żartować? To wcale nie jest śmieszne.

– Dlaczego nam nie wierzysz? – spytał Eryk. – Śnią nam się te same sny. Takie same!

– Wczoraj – dodała Rachel – za tą kobietą stały drżące dzieci. Miały wielkie zmarszczki wokół oczu. I całe były oszronione.

– Wyglądały, jakby prawie nie żyły.

– Och, przestańcie! – ostrzegła ich mama. – Mam już dość tych bzdur.

– Naprawdę, mamo – powiedział Eryk z przekonaniem. – Ta kobieta ze snu jest dziwna. Wokół niej pada ciemny śnieg. Ma naszyjnik w kształcie żmii i ten naszyjnik patrzył prosto na mnie.

– To była żywa żmija – poprawiła go Rachel.

– Chyba się umówiliście – rzuciła mama niecierpliwie. – Dobrze was znam. Myślicie, że dam się nabrać? Kończcie śniadanie.

Rachel i Eryk umilkli i zajęli się jedzeniem. Była sobota, więc później mogli robić to, na co tylko mieli ochotę. Eryk zbiegł do piwnicy, żeby pobawić się modelami samolotów. Rachel, głęboko zamyślona, poszła do pokoju poczytać. Miała nadzieję, że to jej pomoże zapomnieć o śnie. Jak miała przekonać mamę, że nie kłamie?

Po chwili uniosła głowę i zobaczyła mamę, stojącą w drzwiach. Możliwe, że przyglądała się jej od pewnego czasu.

– O tych snach to było na poważnie? – spytała mama.

– Tak.

Mama zmierzyła ją surowym wzrokiem.

– Naprawdę?

Rachel odpowiedziała takim samym spojrzeniem.

– Mamo, przecież nie zmyśliłabym czegoś takiego. To nie są zwykłe sny.

– Jeśli mnie nabierasz...

– Nie nabieram. Mówię prawdę.

– Mmm... No, dobrze. – Mama zakołysała torbą. – Idę na zakupy. Później poważnie o tym porozmawiamy. Gdzie tata?

– Zgadnij.

– W garażu, naprawia samochód.

– Znowu?

Obie parsknęły śmiechem.

– Przypilnuj Eryka, dobrze?

Rachel skinęła głową.

– Dobrze. Za chwilę do niego zajrzę.

Mama wyszła, a Rachel wróciła do książki. Zrobiło się jej lżej na sercu, ponieważ ktoś poza Erykiem zaczął przynajmniej odrobinę wierzyć w jej sny. Koło domu przejeżdżały z warkotem samochody. Po ulicy przebiegły roześmiane dzieci, na które zaszczekał pies sąsiada. Tata zaklął parę razy w garażu – typowe odgłosy sobotniego poranka. Wreszcie Rachel ziewnęła i poszła po Eryka. Wyszła na korytarz... i stanęła.

To, co usłyszała, nie było typowym sobotnioporankowym odgłosem. To był krzyk.

Skąd dochodził? Z dołu. Na pewno. Ale nie z kuchni czy salonu...

– Eryk? – zawołała i nastawiła ucha. Tak, ktoś krzyczał. Dźwięk dochodził gdzieś z głębin domu. Kiedy zbliżyła się do piwnicy, na ścianę padł pomarańczowy cień. Czyżby się paliło?

– Precz! – ryknął Eryk. – Ratunku! Coś mnie... Puszczaj!

Rachel stanęła w otwartych na oścież drzwiach piwnicy. Z obawą wciągnęła powietrze, spojrzała w dół stromych schodów.

W piwnicy nie było ognia, ale całe jej wnętrze pulsowało szkarłatnym światłem. Tak, jakby słońcu znudziło się zachodzić na niebie i postanowiło przenieść się do ich domu. Rachel osłoniła oczy. Na ścianie piwnicy poruszał się jakiś cień. Krzyknęła cicho i osunęła się na kolana. Gdzie Eryk? Słyszała jego zdyszany oddech. Poszła za dźwiękiem i zrozumiała, że ten cień to właśnie jej brat. Wierzgał nogami, a jego ciało było jakby przyszpilone do ściany.

– Rachel! – wrzasnął na jej widok. – Coś mnie złapało! Nie mogę się wyrwać!

Zbiegła po schodach.

– Co to?

– Nie wiem! Trzyma mnie! Nie mogę odwrócić głowy! – Walnął pięścią ścianę. – No, puszczaj!

Chwyciła go za nadgarstki, mocno pociągając do siebie.

Dopiero teraz zobaczyła palec.

Był ogromny i czarny. Na jej oczach przebił się przez ceglany mur i sięgnął do nogi Eryka. Objął ją i szarpnął.

– Co się dzieje? – załkał Eryk, widząc przerażoną minę Rachel. – Widzisz go? Nie stój tak!

Przez cegły przebił się drugi palec. Trzema wyszczerbionymi zielonymi pazurami objął szyję chłopca i przeciągnął jego głowę na drugą stronę ściany.

Rachel skoczyła, chwyciła Eryka za rękę i pociągnęła ze wszystkich sił. Powoli, centymetr po centymetrze, jego głowa znowu wróciła do piwnicy.

– Mocniej! – krzyknął Eryk stłumionym głosem. – Znajdź jakąś broń!

Rozejrzała się gorączkowo za czymś ostrym. Ale to coś, co wdarło się do piwnicy, nie zamierzało wypuścić Eryka. Przez ścianę przebiła się druga czarna ręka. Tym razem sięgnęła po Rachel. Cofnęła się; kościste palce zatrzymały się tuż przed jej twarzą i wymierzyły jej mocny policzek.

Upadła... i puściła brata.

W ułamku sekundy obie ręce chwyciły chłopca wpół i wciągnęły w ścianę. Jedna jego ręka pojawiła się jeszcze na chwilę w piwnicy, skrobnęła paznokciami o podłogę, szukając czegokolwiek, czego mogłaby się chwycić... i zniknęła na dobre.

Rachel podniosła się, dygocąc jak w febrze. Do stóp upadła jej obluzowana cegła, ale poza tym nigdzie nie został ślad po czarnych rękach. Otarła rękawem krwawiącą wargę.

Idź po... tatę!

Cofała się tyłem do schodów, nie spuszczając oczu ze ściany. Na ich szczycie obróciła się i skoczyła do drzwi.

Zamknęły się jej tuż przed nosem.

Chwyciła za klamkę i krzyknęła – była tak gorąca, że nie można było jej dotknąć.

Raptem za jej plecami rozległ się okropny zgrzyt. Ściana wybrzuszyła się i rozstąpiła na boki. Cegły posypały się na podłogę jak wybite zęby.

Rachel owinęła rękę swetrem i szarpnęła za klamkę.

– Zacięła się! – krzyknęła. Uderzyła pięściami w drzwi. – Nie mogę otworzyć. Tato! Tato!

W plecy uderzył ją wicher. Odwróciła się. W ścianie piwnicy powstawały nowe drzwi. Nie były to zwyczajne drzwi; jarzyły się zielonym blaskiem, miały kształt oka i powoli rosły. Wielka czarna łapa, ta sama, która uderzyła ją w twarz, rozchyliła powieki.

Nad głową Rachel rozległo się głuche dudnienie.

– Tato!

– Kto tam jest? – zawołał. – Co to za hałas?

– To my, ja i Eryk! Coś... coś się tu wdarło!

– Nie słyszę! – odkrzyknął. – Co się dzieje? Jeśli to znowu jakaś zabawa...

– Zatrzasnęliśmy się! Pomocy!

Tata zaczął się dobijać do drzwi piwnicy.

Natychmiast, jakby wyczuwając jego obecność, wiatr wpadający przez drzwi-oko stał się porywistym wichrem. Uderzył w Rachel, wzbił kurz z podłogi, dmuchnął nim w jej oczy. Drewniany stołek przejechał po podłodze. Modele Eryka zawirowały szaleńczo w powietrzu, rozbijając się o sufit.

Rachel nie mogła złapać tchu. Wiatr bił ją jak pięścią, zatykał kurzem usta i nos. Nie słyszała już taty.

– Gdzie jesteś? – krzyknęła.

Nagle rozległ się trzask – to siekiera rozbijała drewno.

– Trzymaj się! – zagrzmiał tata. – Już idę! Poczuła, że coś ją ciągnie w głąb piwnicy. Zaparła się nogami, chwyciła za framugę drzwi. Tato rąbał drzwi, ale były zbyt grube, by ustąpić. Rzucił siekierę i wsunął rękę przez odłupaną szparę w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin