Higgins Jack Klucze do piekie� Jan i Chrisowi Hewittom, mi�o�nikom interesuj�cych opowie�ci Nie istniej� klucze do piekie� - drzwi otwarte s� dla wszystkich (alba�skie przys�owie) 1 Spotkanie w Rzymie Wszed�szy do wielkiej sali balowej w ambasadzie brytyjskiej, Chavasse zauwa�y� chi�sk� delegacj� skupion� przy kominku; jej cz�onkowie w swych niebieskich mundurkach razili w otoczeniu �mietanki towarzyskiej Rzymu. Czou En-laj obserwowa� zgromadzonych z wielkiego, poz�acanego fotela, maj�c u boku ambasadora z �on�. Jego g�adka, kamienna twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�. Od czasu do czasu pierwszy sekretarz ambasady podprowadza� do niego co znaczniejszych go�ci, by dokona� ich prezentacji. Orkiestra gra�a walca. Chavasse zapali� papierosa i opar� si� o kolumn�. Widowisko by�o wspania�e; kryszta�owe �yrandole rzuca�y we wszystkie zak�tki kremowo-z�otej sali balowej �wiat�o, kt�re odbija�o si� wielokrotnie od wy�o�onych lustrami �cian. Pi�kne kobiety, przystojni m�czy�ni, galowe mundury, szkar�at i purpura dygnitarzy ko�cielnych - wszystko to sprawia�o wra�enie, jak gdyby zwierciad�a zachowa�y wspomnienia z dawnych lat tancerzy obracaj�cych si� bez ko�ca przy wt�rze cichej muzyki. Chavasse popatrzy� przez ca�� d�ugo�� sali na chi�skiego dostojnika i przez kr�tk� chwil� wydawa�o mu si�, �e blada twarz Czou En-laja si� przybli�y�a. Dostrzeg� lekkie skini�cie g�ow� jak do znajomego i oczy m�wi�ce: Oni wszyscy s� skazani na zag�ad�... To moja godzina, wiemy o tym obaj. Chavasse zadr�a� i nagle wyda�o mu si�, �e wszystko wok� poszarza�o. Mia� wra�enie, �e to ta jego niezwyk�a zdolno�� przewidywania, odziedziczona po breto�skim ojcu, sygnalizuje niebezpiecze�stwo. Chwila min�a, ta�cz�cy wirowali nadal. Chavasse odczuwa� silne zm�czenie. Cztery doby ucieczki i zaledwie par� godzin niespokojnego snu, gdy by�o to bezpieczne. Zapali� nast�pnego papierosa i przyjrza� si� sobie w lustrze. Ciemny str�j wieczorowy le�a� na nim znakomicie, podkre�laj�c szerokie ramiona i twarde, muskularne cia�o. Ale na wydatnych ko�ciach policzkowych sk�ra by�a naci�gni�ta zbyt silnie, a oczy mocno podkr��one. Potrzeba ci drinka, powiedzia� sobie. W lustrze zobaczy� m�od� dziewczyn�, wchodz�c� z tarasu przez oszklone drzwi. Chavasse odwr�ci� si� powoli. Oczy mia�a zbyt szeroko rozstawione, wargi zbyt pulchne. D�ugie, czarne w�osy swobodnie opada�y jej na ramiona, a bia�a, jedwabna sukienka, si�gaj�ca tu� za kolana, by�a wcieleniem prostoty. Dziewczyna nie nosi�a do sukni �adnych dodatk�w. I �adnych nie potrzebowa�a. Jak wszystkie wielkie pi�kno�ci wcale nie by�a pi�kna, ale to absolutnie nie mia�o znaczenia. Przy niej inne kobiety na sali wygl�da�y jak szare myszy. Skierowa�a si� do baru. Gdy przechodzi�a, goni�y j� spojrzenia wielu os�b i natychmiast przyczepi� si� do niej w�oski pu�kownik lotnictwa, wygl�daj�cy na wyra�nie podpitego. Chavasse odczeka� chwil� i podszed� do dziewczyny. - Ach, tu jeste�, kochanie - powiedzia� po w�osku. - Wsz�dzie ci� szuka�em. Mia�a znakomity refleks. Odwr�ci�a si� spokojnie, w u�amku sekundy oceni�a sytuacj� i podj�a decyzj�. Przysun�a si� i poca�owa�a go lekko w policzek. - Powiedzia�e�, �e odchodzisz tylko na dziesi�� minut. Doprawdy, �le si� zachowujesz. Pu�kownik lotnictwa zd��y� ju� znikn�� w t�umie, a Chavasse u�miechn�� si�. - Mo�e kieliszek bolingera? Uwa�am, �e powinni�my to uczci�. - Z przyjemno�ci�, panie Chavasse - odpar�a doskona�� angielszczyzn�. - Mo�e na tarasie? Tam jest ch�odniej. Chavasse wzi�� ze sto�u dwa kielichy szampana i pod��y� za ni� lekko zdziwiony. Rzeczywi�cie, na tarasie by�o ch�odniej, odg�osy ruchu ulicznego dobiega�y przyt�umione i dalekie, a nocne powietrze przepe�nia� intensywny zapach ja�minu. Usiad�a na balustradzie i g��boko zaczerpn�a powietrza. - Czy� to nie cudowna noc? - Odwr�ci�a si� i popatrzy�a na niego, wybuchaj�c radosnym �miechem. - Francesca... - przedstawi�a si�. - Francesca Minetti. Wyci�gn�a r�k�, a Chavasse poda� jej kielich szampana i te� si� u�miechn��. - Wygl�da na to, �e pani ju� wie, kim jestem. Odchyli�a si� do ty�u i popatrzy�a na gwiazdy. Gdy przem�wi�a, brzmia�o to tak, jakby recytowa�a wyuczon� na pami�� lekcj�. - Paul Chavasse, urodzony w Pary�u w 1928 roku, ojciec Francuz, matka Angielka. Studia na Sorbonie oraz uniwersytetach Cambridge i Harvard. Doktorat z filologii. W�ada wieloma j�zykami. Wyk�adowca uniwersytecki do 1954 roku. Od tej pory... Zawiesi�a g�os i popatrzy�a na niego z namys�em. Chavasse zapali� papierosa. Nie odczuwa� ju� zm�czenia. - Od tej pory...? - No c�, na li�cie korpusu dyplomatycznego figuruje pan jako trzeci sekretarz ambasady, ale z pewno�ci� nie wygl�da pan na niego. - A na kogo wed�ug pani wygl�dam? - zapyta� spokojnie. - Och, nie wiem. Na kogo�, kto prowadzi bardzo ruchliwe �ycie. - Zn�w prze�kn�a szampana i kontynuowa�a niedba�ym tonem: - I jak tam by�o w Albanii? Zaskoczy�o mnie, �e wydosta� si� pan stamt�d ca�y i zdrowy. Gdy ��cznik w Tiranie zamilk�, skre�lili�my pana. Zn�w wybuchn�a �miechem, odrzucaj�c g�ow� do ty�u, a zza plec�w Chavasse�a rozleg� si� g�os: - No i co, Paul, mocno ci si� da�a we znaki? Murchison, pierwszy sekretarz, kulej�c przeszed� przez taras. By� przystojnym, wytwornym m�czyzn� o czerstwej, opalonej twarzy. Na lewej piersi jego smokingu ca�y szereg odznacze� b�yszcza� �ywymi kolorami. - Powiedzmy, �e wie ona o mnie zbyt wiele, bym m�g� zachowa� spok�j. - Powinna - stwierdzi� Murchison. - Francesca pracuje dla S2. Przez ca�y zesz�y tydzie� utrzymywa�a z tob� kontakt radiowy. Chavasse odwr�ci� si� szybko. - To ty przekaza�a� mi ze Skutari ostrze�enie, bym ucieka�? - Mi�o mi by�o ci si� przys�u�y�. - Sk�oni�a si�. Nim zdumiony Chavasse odzyska� mow�, Murchison mocno uj�� go za rami�. - Tylko si� nie przejmuj, Paul. Tw�j szef w�a�nie przyby� i chce si� z tob� spotka�. P�niej mo�ecie sobie porozmawia� z Francesc� o dawnych czasach. Chavasse u�miechn�� si� i u�cisn�� jej d�o�. - Traktuj� to jako obietnic�. Nie odchod�. - B�d� tu czeka� - zapewni�a go. Odwr�ci� si� i wszed� za Murchisonem do �rodka. Przez zat�oczon� sal� balow� przedostali si� do holu wej�ciowego, min�li dw�ch lokai, stoj�cych u st�p imponuj�cych schod�w, i wspi�li si� na pierwsze pi�tro. W d�ugim, wy�o�onym grubym dywanem korytarzu panowa�a cisza, a dobiegaj�ca z sali balowej muzyka brzmia�a jak echo z innego �wiata. Pokonali jeszcze kilka schodk�w nast�pnie skr�cili w kr�tszy, boczny korytarz i zatrzymali si� przed pomalowanymi na bia�o drzwiami. - Do �rodka, m�j stary - powiedzia� Murchison. - Postaraj si�, by to nie trwa�o zbyt d�ugo. Za p� godziny zaczyna si� przedstawienie kabaretowe. Naprawd� co� godnego uwagi, to ci obiecuj�. Zawr�ci� w g��b korytarza. Jego kroki t�umi� gruby dywan. Chavasse zastuka� do drzwi i wszed� do �rodka. By� to niewielki, skromnie urz�dzony pok�j biurowy, ze �cianami pomalowanymi na zielonkawy kolor. Za biurkiem siedzia�a m�oda, pulchna kobieta, pogr��ona w pisaniu. Okulary do czytania w grubej, ciemnej oprawce nie ujmowa�y jej urody. Podnios�a g�ow� i spojrza�a przenikliwym wzrokiem. Chavasse u�miechn�� si�. - Co za niespodzianka. Jean Frazer zdj�a okulary, a na jej twarzy wyra�nie odmalowa�a si� przyjemno��. - Fantastycznie wygl�dasz. Jak tam by�o w Albanii? - Nudno - odpar� Chavasse. - Zimno, mokro, a korzy�ci z powszechnego braterstwa ludzi nader mizerne. - Usiad� na brzegu biurka i si�gn�� po papierosa do pude�ka ze srebra i drewna tekowego. - Co sprowadzi�o tutaj ciebie i starego? Sprawa alba�ska nie by�a a� tak wa�na. - By�o spotkanie wywiad�w NATO w Bonn. Gdy otrzymali�my wiadomo��, �e wydosta�e� si� i jeste� bezpieczny, szef zdecydowa� si� pojecha� do Rzymu, by odebra� tw�j raport na miejscu. - Nie wierz� - odrzek� Chavasse. - Stary dra� chyba nie ma dla mnie gotowego nast�pnego zadania, prawda? Bo je�li ma, to mo�e o nim zapomnie�. - Czemu sam go nie spytasz? - powiedzia�a. - W�a�nie czeka na ciebie. Skin�a g�ow� w stron� drzwi, pokrytych zielonym obiciem. Chavasse patrzy� na nie przez chwil�, westchn�� ci�ko i zgasi� papierosa. Drugi pok�j by� do po�owy pogr��ony w ciemno�ci; o�wietla�a go jedynie lampa na biurku. M�czyzna, stoj�cy przy oknie i przygl�daj�cy si� �wiat�om Rzymu, by� �redniego wzrostu; z jego twarzy trudno by�o okre�li� wiek, za� ciemne oczy mia�y dziwny wyraz zamy�lenia. - Zn�w si� spotykamy - powiedzia� cicho Chavasse. Szef odwr�ci� si�. Kiwn�� g�ow�. - Ciesz� si�, �e powr�ci�e� ca�o, Paul. S�ysza�em, �e sprawy toczy�y si� tam do�� ostro? - Mo�na to tak nazwa�. M�czyzna podszed� do fotela i usiad�. - Opowiedz mi o tym. - O Albanii? - Chavasse wzruszy� ramionami. - Obawiam si�, �e wiele tam nie zdzia�amy. Nikt nie mo�e twierdzi�, �e ludzie zyskali cokolwiek od chwili, gdy komuni�ci przej�li w�adz� w ko�cu wojny; ale nie ma mowy, by kiedykolwiek nast�pi�a tam kontrrewolucja. Tajna policja Sigurmi jest wszechobecna. Powiedzia�bym, �e jest najbardziej rozbudowana ze wszystkich w Europie. - Przedosta�e� si� tam pod przykrywk� Towarzystwa Przyja�ni W�oskiej Partii Komunistycznej, prawda? - Nie na wiele mi si� przyda�o. W�osi przyj�li mnie bez zastrze�e�, ale k�opoty zacz�y si�, gdy dotarli�my do Tirany. Sigurmi przydzieli�a ka�demu z nas po agencie, a prosz� mi wierzy�, byli to prawdziwi zawodowcy. Wymkni�cie si� im by�o nader trudne, a gdy to zrobi�em, natychmiast nabrali podejrze� i zarz�dzili poszukiwanie mnie w ca�ym kraju. - A co z Parti� Wolno�ci? - Od zesz�ego tygodnia mo�e pan o niej m�wi� w czasie przesz�ym. Kiedy przyjecha�em, ich organizacja skurczy�a si� do dw�ch kom�rek. Jedna w stolicy, Tiranie, druga w Skutari. Obie by�y nadal w kontakcie z nasz� baz� S2 tutaj w Rzymie. - Czy uda�o ci si� skontaktowa� z ich przyw�dc�, tym jakim� Lucim? - Na moment. Tej nocy, gdy mieli�my si� spotka�, by naprawd� przedyskutowa...
kubolina12310