Katzenbach John - Dzień zapłaty.pdf

(1448 KB) Pobierz
Katzenbach John - Dzien zaplaty
John Katzenbach
Dzie ń zapłaty
(Przekład Marek Ławacz)
Dla obu Nicków
Cz ęść pierwsza
WTOREK PO POŁUDNIU
 
1. Megan
Szcz ęś cie wreszcie si ę do niej u ś miechn ę ło. Jeszcze na pocz ą tku tego miesi ą ca była
pewna, Ŝ e nie zdoła pomóc Wrightom, Ŝ e przeka Ŝą pieni ą dze od nowego bosto ń skiego
maklera do hrabstwa Hamden lub Dutchess i zwróc ą si ę do innego po ś rednika, aby wyszukał
im jakie ś niewielkie domostwo w wiejskim zaciszu. Pó ź niej, kiedy dobrze poszperała w
pami ę ci, przypomniała sobie star ą siedzib ę Hallidayów na North Road. Nikt tam nie zagl ą dał
od lat, prawdopodobnie od chwili gdy s ę dziwa pani Halliday zmarła, a jej rodzina -
siostrzenice i siostrze ń cy mieszkaj ą cy w Los Angeles i Tucson - przekazała dokładny opis
posiadło ś ci do jednej z firm po ś rednicz ą cych w sprzeda Ŝ y. Po ś rednicy z Country Estates
Realty, jeden po drugim, wykonali obowi ą zkow ą rund ę wokół posesji sprawdzaj ą c, czy
wszystko jest zgodne z otrzyman ą list ą . Odnotowuj ą c dziurawy dach, chyl ą ce si ę mury i
st ę chlizn ę minionych lat stwierdzali, Ŝ e nie ma szans na sprzeda Ŝ , zwłaszcza Ŝ e
społecze ń stwo prze Ŝ ywało wła ś nie budowlany boom. Posiadło ść popadała w zapomnienie i
niszczała, podobnie jak le Ŝą ce odłogiem pole, pochłaniane powoli przez rozrastaj ą cy si ę las.
Przywiozła Wrightów alej ą , kilometr wyboistej drogi doprowadził ich wprost pod drzwi
frontowe. Ostatki jesiennego ś wiatła przedzierały si ę przez mrok lasu ze szczególn ą
wyrazisto ś ci ą , jakby wyszukuj ą c ka Ŝ dy usychaj ą cy li ść , badaj ą c go, lustruj ą c i o ś wietlaj ą c
poszczególne załomki i fałdki. Poczerniałe od deszczu drzewa prostowały si ę ku górze,
chwytaj ą c sło ń ce, odbijaj ą ce si ę od zaro ś li.
- Teraz zdajecie sobie spraw ę , jak du Ŝ o pracy b ę dziecie mieli przy odbudowie... -
odezwała si ę , ale ku jej rado ś ci zignorowali to, widz ą c jedynie ostatnie wyblakłe barwy
jesiennych li ś ci, nie za ś nieuchronn ą szarostalow ą zapowied ź zimy. O Ŝ ywili si ę od razu. - Tu
zbudujemy cieplarni ę , a tam na tyłach du Ŝ y taras. Z salonem te Ŝ nie b ę dzie kłopotów, z
pewno ś ci ą da si ę wyburzy ć ten mur...
Kiedy podpisywali w jej biurze kontrakt, cały czas rozprawiali o planach domu.
Chowaj ą c czeki wł ą czyła si ę do rozmowy - podpowiadała im nazwiska architektów,
przedsi ę biorców budowlanych, dekoratorów wn ę trz. Była pewna, Ŝ e kontrakt b ę dzie udany i
Ŝ e Wrightowie zrobi ą z rudery cacko. Maj ą pieni ą dze, dobry gust, Ŝ adnych dzieci (za to psa -
irlandzkiego wilczarza), du Ŝ e dochody i sporo wolnego czasu.
Tego poranka jej przekonanie zostało wynagrodzone w postaci podpisanego kontraktu.
- Ś wietnie - powiedziała gło ś no do siebie, podje Ŝ d Ŝ aj ą c pod dom - jeszcze nie jest z
tob ą tak ź le.
19595054.001.png
Megan zauwa Ŝ yła czerwony sportowy samochód bli ź niaczek, zaparkowany - jak
zwykle - niemal w poprzek podjazdu przed frontem domu. Wida ć wróciły ju Ŝ ze szkoły ł
pewnie przypi ę ły si ę do telefonu - Lauren do głównego, a Karen w s ą siednim pokoju,
usadowiwszy si ę przy wej ś ciu, tak by zachowa ć kontakt wzrokowy - trajkoc ą c w
młodzie Ŝ owym slangu. Miały swoj ą własn ą lini ę - to niewielkie ust ę pstwo wobec nastolatek
było do ść nisk ą cen ą za spokój, oszcz ę dzało odbierania telefonów co pi ęć minut.
U ś miechn ę ła si ę i zerkn ę ła na zegarek. Duncan wróci z banku dopiero za godzin ę . O ile
oczywi ś cie nie b ę dzie miał dodatkowej pracy. Zanotowała w pami ę ci, Ŝ e musi porozmawia ć z
nim o jego nadgodzinach i braku czasu, zwłaszcza dla Tommy'ego. Dziewcz ę ta maj ą ju Ŝ swój
własny ś wiat, a poniewa Ŝ nie ma w nim na szcz ęś cie picia, nieciekawych chłopaków i
narkotyków, wszystko zatem jest w porz ą dku. Zreszt ą , kiedy chc ą porozmawia ć z Duncanem,
zawsze wiedz ą , jak go znale źć . Przez chwil ę zadumała si ę nad tym szczególnym
porozumieniem, jakie ł ą czy ojców i córki. Zauwa Ŝ yła to, kiedy bli ź niaczki były jeszcze
małymi szkrabami i cała trójka kotłowała si ę na podłodze, bawi ą c si ę w łaskotki. Tak samo
było z jej ojcem. Całkiem inaczej jest mi ę dzy ojcami i synami. Oni przez całe Ŝ ycie ś cieraj ą
si ę i rywalizuj ą , na przemian trac ą c i zdobywaj ą c przewag ę , tocz ą c odwieczn ą , pierwotn ą
walk ę . A przynajmniej tak by ć powinno.
Jej wzrok przyci ą gn ę ła czerwona plama roweru Tommy'ego, porzuconego byle jak w
krzakach.
- Z moim synem jest inaczej. - Na t ę my ś l zrobiło si ę jej gor ą co, co ś ś cisn ę ło j ą w
gardle. Z nim nic nie jest zwyczajne.
Jak zawsze poczuła, Ŝ e zaczynaj ą j ą piec oczy, ale zaraz skarciła si ę ironicznie surowym
tonem:
- Megan, wypłakała ś ju Ŝ wszystko. Przecie Ŝ on czuje si ę coraz lepiej. Du Ŝ o lepiej.
Niemal normalnie.
Nagle wyobraziła sobie, Ŝ e trzyma syna przy piersi. Ju Ŝ w sali porodowej wiedziała, Ŝ e
nie b ę dzie taki jak bli ź niaczki, u których wszystko było jak w zegarku - czas posiłków,
spania, szkoły, dojrzewania - wszystko biegło wła ś ciwym rytmem, bez problemów, idealnie,
jakby zaplanowane przez rozs ą dnego projektanta. Wpatrywała si ę w kruche, dygoc ą ce ciałko,
b ę d ą ce kwintesencj ą instynktu i zdziwienia, próbuj ą ce znale źć jej pier ś , i zrozumiała, Ŝ e setki
razy, bez ko ń ca b ę dzie łamał jej serce.
Wysiadła z samochodu, ci ęŜ kim krokiem podeszła do k ę py krzaków i wyci ą gn ę ła rower
z Ŝ ywopłotu. Tłumi ą c wzburzenie strzepn ę ła krople deszczu ze spódnicy i delikatnie
19595054.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin