Mankell Henning - Komisarz Wallander 07 - O krok.pdf

(1279 KB) Pobierz
HENNING MANKELL
HENNING MANKELL
O krok
przełożyła IRENA KOWADŁO-PRZEDMOJSKA
Tytuł oryginału: Steget efter
Copyright © 1997 by Henning Mankell
Published by agreement with Ordfronts Forlag AB, Stockholm,
and Leonhardt & Hoier Literary Agency aps, Kobenhavn.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2006
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2006
Wydanie I Warszawa 2006
* * *
Wiktorii i Danowi
W przyrodzie istnieje o wiele więcej układów nieuporządkowanych niż uporządkowanych...
z drugiej zasady termodynamiki
Uwertura do opery Rigoletto Giuseppe Verdiego
* * *
Prolog
Deszcz przestał padać tuż po piątej.
Mężczyzna przykucnięty obok grubego pnia drzewa ściągał ostrożnie kurtkę. Deszcz nie
był ulewny, padał nie dłużej niż pół godziny. A jednak przemokło mu ubranie. Ogarnęła go
nagła wściekłość. Nie chciał się przeziębić. Nie teraz, nie w środku lata.
Położył kurtkę na ziemi i wstał. Nogi miał zesztywniałe. Rozglądał się uważnie dokoła,
kołysząc się powoli w przód i w tył, żeby pobudzić krążenie.
Wiedział, że ci, na których czeka, nie zjawią się przed ósmą. Tak się umówili. Istniało
jednak pewne, choć niewielkie ryzyko, że którymś ze szlaków przecinających rezerwat
przyrody będą schodzili inni ludzie.
Jedynie to mogło pokrzyżować mu plany. Jedynie tego nie był pewny.
Mimo to nie odczuwał niepokoju. Była wigilia święta letniego przesilenia*. W rezerwacie
nie było kempingów ani placów zabaw. Ci, na których czekał, wybrali to miejsce z
rozmysłem. Nie chcieli, by im przeszkadzano.
Dwa tygodnie wcześniej ustalili, gdzie się spotkają. Wówczas już od wielu miesięcy
deptał im po piętach. Dzień po tym, jak się umówili, zaczął szukać tego miejsca. Wędrował
przez rezerwat, starając się, by nikt go nie dostrzegł. W pewnej chwili
* Święto letniego przesilenia, czyli najkrótszej nocy (noc świętojańska), jest jednym z
najważniejszych szwedzkich świąt. Obchodzi się je zawsze po dwudziestym czerwca, z piątku
na sobotę. (Przypisy pochodzą od tłumaczki.)
na jednej ze ścieżek pojawiła się para starszych ludzi. Skrył się w pobliskim zagajniku i
czekał, aż przejdą.
Odnalazłszy miejsce, które wybrali na nocne oczekiwanie, uznał, że jest wprost
wymarzone. Leżało w zagłębieniu terenu. Otaczały je gęste zarośla. A dalej był niewielki
zagajnik.
Doprawdy nie mogli wybrać lepszego miejsca.
I dla siebie, i dla niego.
Niebo przejaśniło się. Wyjrzało słońce i natychmiast zrobiło się cieplej.
Czerwiec był w tym roku chłodny. Wszyscy wokół narzekali na spóźnione lato w Skanii.
Potakiwał.
Zawsze potakiwał.
To jedyny sposób, żeby uniknąć wpadki, myślał. Ominąć każdą przeszkodę na drodze.
Opanował tę sztukę. Sztukę potakiwania.
Spojrzał na niebo. Nie powinno już padać. Wiosna i początek lata były rzeczywiście
bardzo chłodne. Teraz jednak, w święto najkrótszej nocy, nareszcie wyjrzało słońce.
Będzie piękny wieczór, pomyślał. W dodatku niezapomniany.
W powietrzu unosił się zapach wilgotnej trawy. Gdzieś w pobliżu usłyszał trzepot ptasich
skrzydeł. Poniżej, z lewej strony, prześwitywało morze.
Stanął w rozkroku i wypluł prymkę, która rozpływała mu się w ustach. Wgniótł ją nogą w
piach.
Nigdy nie pozostawiał po sobie śladów. Nigdy. Ale często myślał, że powinien rzucić
tytoń. To zły nawyk i do niego nie pasuje.
Postanowili spotkać się w Hammar.
Tak było najlepiej, bo jedni jechali z Simrishamnu, a drudzy z Ystadu. Samochody mieli
zaparkować w rezerwacie przyrody i dojść do wyznaczonego miejsca.
Właściwie nie była to wspólna decyzja. Przez dłuższy czas rozpatrywali rozmaite
warianty, przesyłając sobie kolejne propozycje. Gdy wreszcie ktoś z nich zaproponował to
miejsce, przyjęli je bez zastrzeżeń. Być może dlatego, że już nie mieli czasu. Trzeba było
jeszcze sporo załatwić. Ktoś zajął się zor-
ganizowaniem prowiantu, ktoś inny pojechał do Kopenhagi wypożyczyć stroje i peruki.
Wszystko zostało drobiazgowo zaplanowane.
Przygotowali się również na złą pogodę.
O drugiej po południu jeden z nich zapakował dużą plastikową płachtę do czerwonego
worka. Włożył tam jeszcze rolkę taśmy klejącej i parę starych aluminiowych kołków.
Pozostaną na zewnątrz nawet w razie deszczu. Ale będą mieli schronienie.
Wszystko było gotowe. Jednak nikt nie mógł przewidzieć tego, co nastąpiło.
Któreś z nich nagle zachorowało.
Była to młoda kobieta. Być może właśnie ona najbardziej się cieszyła na świętojańską
zabawę. Poznała ich wszystkich przeszło rok wcześniej.
Obudziła się wcześnie rano z uczuciem nudności. Z początku myślała, że to ze
zdenerwowania. Kilka godzin później, już po dwunastej, przyszła gorączka i torsje. Ciągle
jeszcze liczyła, że to minie. Kiedy jednak chłopak, z którym miała jechać, zadzwonił do
drzwi, otworzyła na drżących nogach i powiedziała, że jest chora.
Spotkali się więc w Hammar tylko we trójkę, tuż przed wpół do ósmej, w świętojański
wieczór. Niespodziewana choroba nie popsuła im nastroju. Wiedzieli z doświadczenia, że w
życiu bywa różnie.
Zaparkowali samochody przy wjeździe do rezerwatu, wzięli koszyki i ruszyli jedną z
leśnych ścieżek. Komuś zdawało się, że z oddali dochodzą dźwięki akordeonu. Poza tym
słychać było tylko ptaki i odległy szum morza.
Gdy dotarli na miejsce, od razu im się spodobało. Tu w spokoju będą mogli doczekać
świtu. Niebo było bezchmurne. Zapowiadała się jasna noc.
Wspólne obchody święta zaplanowali na początku lutego. Zwierzali się sobie wówczas z
tęsknoty za jasną, letnią nocą. Pili dużo wina, prowadząc długie, żartobliwe dyskusje na temat
zmierzchu.
Kiedy zaczyna się moment pomiędzy jasnością a mrokiem, który nazywamy zmierzchem?
Czy można go opisać słowami? Co widać, gdy światło jest tak słabe, że znajdujemy się w nie-
określonym „pomiędzy", w wymykającej się chwili, na skraju z wolna wydłużającego się
cienia?
Mieli rozbieżne zdania i kwestia zmierzchu pozostała nierozstrzygnięta. Ale już wtedy,
tamtego wieczoru, zaczęli snuć plany zabawy.
Kiedy dotarli do zapadliny i odstawili kosze z prowiantem, rozeszli się w różne strony, by
przebrać się w gęstych zaroślach. Wkładali peruki, przeglądając się w kieszonkowych
lusterkach wciśniętych między gałęzie drzew.
Nikomu nie przyszło do głowy, że opodal stoi mężczyzna i przygląda się ich
skomplikowanym przygotowaniom. Najłatwiej było nałożyć peruki. Trudniej gorsety,
poduszki i halki. Na końcu jeszcze fulary, kryzy i grubą warstwę pudru na twarz. Wszystko
musiało być naprawdę. Zabawę traktowali serio.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin