20. Orwig Sara - Świat Romansów [Temark] 20 - Pod drzewem miłorzębu.pdf

(469 KB) Pobierz
Under the ginkgo tree
Sara Orwig
Pod drzewem
miłorzębu
Normie, z podziękowaniem za życzenia na Boże
Narodzenie...
Dawidowi, Susan, Joemu, Annie i Chesterowi - z miłością.
140388795.002.png
Rozdział 1
Skąpana w jasnych promieniach majowego słońca
szeroka, czteropasmowa ulica, do której przylegały bokiem
tereny należące do Ogrodu i Szkółki Leśnej Londona, tętniła
życiem. Za wysypanym żwirem podjazdem przyciągał wzrok
szpaler specjalnie dobranych drzew, które częściowo
zasłaniały widok na dość okazały budynek, wykonany ze szkła
i aluminium.
Mieściło się w nim biuro i dział finansowy firmy. Tego
sobotniego poranka Gabe London siedział za biurkiem
zawalonym papierami, ślęcząc nad kolumnami cyfr i klnąc
pod nosem całą tę robotę. Palcami jednej ręki niespokojnie
targał swoją krótką, ciemnobrązową czuprynę.
- Gabe, jej miłorzęby się nie przyjmują.
Uniósł głowę i spojrzał nieprzytomnie na swojego
młodszego brata, Pete'a, uśmiechającego się do niego od ucha
do ucha z drugiej strony biurka.
- Czyje miłorzęby się nie przyjmują? - spytał, z trudem
odrywając myśli od swoich obliczeń.
- Te z Domu Złotej Jesieni w Casa Grande - odpowiedział
niewinnie Pete, strząsając kawałki ziemi ze swoich dżinsów.
Drugą ręką odgarnął opadające na oczy, spłowiałe od słońca
włosy. Jego biała bawełniana koszulka była cała zakurzona,
podwinięte rękawy odsłaniały szerokie ramiona, a pod
brązową, opaloną skórą wyraźnie rysowały się napięte
mięśnie. - Wezmę ciężarówkę i pojadę je przesadzić, a
wracając zajmę się tymi krzewami, no wiesz, tymi ognikami
szkarłatnymi Wilkensa. Będę tu z powrotem w południe.
- Dobrze, oczywiście.
Gabe nachylił się nad swoimi liczbami, dodając
pracowicie jedne do drugich. Gdy tak wpatrywał się w
migające przed oczami kolumny cyfr, coraz natrętniej
prześladował go obraz rozradowanej twarzy brata. „Jej"
140388795.003.png
miłorzęby... Gabe odłożył pióro. Jego niebieskie oczy zwęziły
się, kiedy przypomniał sobie zamówienie na miłorzęby.
Odsunął krzesło tak gwałtownie, że omal się nie
przewróciło, wstał, otworzył segregator i zaczął przerzucać
papiery.
- Pete! - wybiegł z biura, wyprzedzając wychodzących
klientów. Wyciągał opięte dżinsami długie nogi, a jego
rozdrażnienie rosło z każdym krokiem, kiedy pędził wzdłuż
długich rzędów kwiatów, i dalej, mijając cieplarnie, na
wysypany żwirem placyk, skąd właśnie ruszała duża
ciężarówka.
- Pete! Zaczekaj chwilę!
Pete zahamował i z uśmiechem wychylił się przez
okienko. Gabe podbiegł do ciężarówki.
- To już trzecia rozsada miłorzębów dla Casa Grande!
- Wiem - Pete uśmiechnął się jeszcze szerzej, a w jego
glosie Gabe wyczuł rozmarzenie.
- Do diabła! Nigdy dotąd nie straciliśmy tylu drzew. To
duże zamówienie. Pani Smith zadzwoniła już w poniedziałek,
wściekła jak nie wiem co z powodu tych pierwszych
miłorzębów, które się nie przyjęły.
- Naprawdę? Nie przypominam sobie jej telefonu.
Gabe zmrużył oczy. - Dom Złotej Jesieni w Casa Grande -
przeczytał głośno. Pracował tam na zlecenie właściciela,
Dereka Jacksona. Zaplanowali wspólnie park na terenie
posiadłości. Nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek
widział panią Smith. - Jak wygląda pani Smith? Pete
oprzytomniał i machnął ręką.
- Jak wygląda? Ach... to starsza kobieta. Siwe włosy, buty
ortopedyczne, aparat słuchowy. Nie wiem. Okulary
dwuogniskowe...
Gabe otworzył usta, patrząc w wielkie, niebieskie oczy
swego dwudziestojednoletniego brata i nagle podjął decyzję.
140388795.004.png
- No dobrze. Mam już jakiś obraz. Wy zostajecie tutaj.
- Coś ty! - Pete zamrugał oczami, a z jego twarzy znikł
szeroki uśmiech. - Ja mogę to zrobić!
- Wysiadaj. Ja posadzę drzewka dla tej miłej staruszki,
pani Smith. Te przeklęte miłorzęby nie powinny uschnąć czy
choćby stracić liści.
- Hej, Gabe...
- Ty i Tim zostajecie tutaj.
- Sam nie dasz sobie rady - zaprotestował Pete, podczas
gdy towarzyszący mu pracownik zeskoczył na ziemię. - Tim
może zostać, a ja ci pomogę.
- Pete, przejrzałem listę miesięcznych wydatków. Zdajesz
sobie sprawę, że liczy się każdy grosz. Czy wiesz, ile nas
kosztowały te uschłe drzewka? Wysiadaj z ciężarówki. Ty
zajmiesz się rejestrem kasowym, a Tim mógłby w tym czasie
rozładować transport nasion bawełny.
Pete niechętnie zszedł na ziemię.
- Będziesz potrzebował mojej pomocy.
- Poradzę sobie - odpowiedział ponuro Gabe.
Wspiął się do środka kabiny, włączył bieg i spojrzał na
formularz zamówienia, żeby przypomnieć sobie adres.
Nacisnął pedał gazu i ciężarówka ociężale wtoczyła się na
ulicę." Liście miłorzębu drżały wraz z całym pojazdem.
W biurze Domu Złotej Jesieni w Casa Grande Sandy
Smith odłożyła słuchawkę telefonu i przeszła przez hall do
apartamentu, w którym mieszkała. Stanęła przed lustrem i
roześmiała się. Cieszyło ją to, że wciąż bez trudu mieści się w
swoim stroju do tańca, w którym wodziła rej na ostatniej
zabawie w szkole średniej, jedenaście lat temu.
Nagły dzwonek telefonu przerwał jej wspomnienia,
podniosła słuchawkę.
140388795.005.png
- Cześć, Sandy - usłyszała głos swojej przyjaciółki, Becky
Connors. - Chciałam się tylko upewnić. Naprawdę chcesz,
żebym przyjechała na to spotkanie?
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło. - Sandy zakręciła
się wkoło i popatrzyła przez ramię na krótką zieloną
spódniczkę, robioną na drutach białą włóczkową górę, białe
tenisówki i białe krótkie skarpetki. - Wiesz, czuję się strasznie
śmiesznie - dodała,
- Jestem pewna, że wcale nic wyglądasz śmiesznie.
- Och, nie bądź tego taka pewna. - Poprawiła warkocz,
który zatrzymał się na jej lewym ramieniu.
- To do zobaczenia o wpół do jedenastej. Wspólne zdjęcie
mamy dokładnie o jedenastej, potem planowane jest
spotkanie, a po nim lunch.
- Będę na pewno. Muszę jeszcze kupić mleko dla babci.
Przepraszam cię, Becky, ktoś dzwoni do drzwi. Muszę biec. -
Sandy odłożyła słuchawkę i pobiegła otworzyć.
Szerokie ramiona zasłoniły jej światło, a cały prostokąt
drzwi wypełniła potężna, muskularna pierś opięta trykotową
koszulką. Sandy poczuła nagle zapach żywicy, leśnego igliwia
i sosnowych szyszek, kuszący i mdlący, zapach, który ją
zaintrygował Podniosła wzrok, spojrzała w jasnobłękitne,
głębokie oczy przybysza, okolone gęstymi, ciemnymi rzęsami,
i zamarła z wrażenia - spojrzenie niebieskich oczu dokładnie
omiotło jej niecodzienny kostium, przebranie ze szkoły
średniej! Zarumieniła się ze wstydu, świadoma faktu, jak
głupio musi wyglądać, ale zanim zdołała cokolwiek
wykrztusić, nieznajomy warknął niechętnie:
- Czy zastałem twoją matkę?
Sandy pochyliła głowę, by ukryć uśmiech satysfakcji.
Rozbawiło ją to: jej dwudzieste dziewiąte urodziny były tuż
tuż i wyczekiwała na nie z drżeniem serca. Teraz jednak jej
strój, zachowany ze szkolnej zabawy, zmylił atrakcyjnego
140388795.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin