Pilcher Rosamunde - Biblioteczka Pod Różą - Odgłosy lata.pdf

(1077 KB) Pobierz
Voices in Summer
Rosamunde Pilcher
ODGŁOSY
Lata
Hampstead
Sekretarka lekarki, ładna dziewczyna w rogowych okula­
rach, odprowadziła Laurę do drzwi, otworzyła je przed nią
i odsunęła się z tak miłym uśmiechem, jakby wizyta miała
charakter towarzyski i sprawiła im obu wielką przyjem­
ność. Znajdujące się za drzwiami lśniące czystością schody
wychodziły na Harley Street, której połowa tonęła w ja­
snym słońcu, druga zaś w głębokim cieniu, rzucanym przez
stojące po przeciwnej stronie ulicy budynki.
- Piękny dzień - stwierdziła sekretarka i miała rację.
W blasku popołudniowego lipcowego słońca wszystko wy­
dawało się jasne i pogodne. Dziewczyna wyglądała schlud­
nie. Miała na sobie spódnicę i bluzkę, nylonowe rajstopy
podkreślające kształt jej zgrabnych nóg i czarne półbuty.
Laura włożyła tego dnia bawełnianą suknię i była bez poń­
czoch. Ponieważ jednak rano wiał chłodny wiatr, narzuciła
na ramiona jasny kaszmirowy sweter, zawiązując z przodu
jego rękawy.
Laura zgodziła się ze zdaniem sekretarki, ale nie przy­
szedł jej do głowy żaden inny komentarz dotyczący pogody.
Podziękowała więc dziewczynie, choć w gruncie rzeczy po­
wiadomiła ona jedynie doktor Hickley o przybyciu umó­
wionej pacjentki i pojawiła się w piętnaście minut później,
by odprowadzić ją do wyjścia.
- Nie ma za co. Do widzenia, pani Haverstock.
- Do widzenia.
8
Lśniące, czarne drzwi zamknęły się za Laurą. Zostawiła
za sobą fasadę wytwornego, imponującego budynku i idąc
w dół ulicy, dotarła do miejsca, gdzie jakimś cudem zapar­
kowała samochód. Kiedy zasiadła za kierownicą, usłyszała
za sobą jakiś szelest. Lucy zwinnie przeskoczyła przez
oparcie fotela, spadła na jej kolana, stanęła na tylnych ła­
pach i machając ogonem, polizała ją po twarzy długim ró­
żowym językiem.
- Och, biedna Lucy, musisz umierać z gorąca. - Laura zo­
stawiła uchylone okno, ale pomimo tego wnętrze samocho­
du przypominało rozpalony piec. Odsunęła dach i od razu
poczuła się lepiej.
Lucy dyszała jeszcze przez chwilę, by podkreślić ogrom
swych cierpień i okazać wyrozumiałość oraz miłość. Kocha­
ła tylko Laurę, ale jako uprzejme, dobrze wychowane stwo­
rzenie co wieczór witała serdecznie jej wracającego z pra­
cy męża. Alek zawsze mówił, że poślubienie Laury było
swego rodzaju transakcją wiązaną: zyskał nową żonę i psa
jako nieodłączny dodatek.
Kiedy Laura potrzebowała powiernika, ujawniała przed
Lucy tajemnice, z których nie zwierzyłaby się nikomu inne­
mu. Nawet Alekowi. Szczególnie Alekowi, ponieważ tajem­
nice te dotyczyły zwykle jego osoby. Zastanawiała się cza­
sem, jak postępują inne zamężne kobiety. Czy ukrywają
swe myśli przed mężami? Na przykład Marjorie Anstey,
która była żoną George'a od szesnastu lat i organizowała
mu całe życie, poczynając od czystych skarpetek, a kończąc
na kupowaniu biletów lotniczych. Albo Daphne Bouldersto-
ne, flirtująca bezwstydnie z wszystkimi poznanymi mężczy­
znami, którą często widziano w ustronnych restauracjach
podczas intymnych obiadów z cudzymi mężami. Czy Daph­
ne dopuszczała Toma do swych tajemnic, narażając się na
śmiech z własnej głupoty? A może Tom był naprawdę tak
zimny i obojętny, jak się wydawał? Może po prostu nic go
to nie obchodziło. Laura miała nadzieję, że w przyszłym ty­
godniu, podczas planowanych od dawna wspólnych wakacji
9
w szkockiej miejscowości Glenshandra, będzie miała czas
przyjrzeć się uważnie obu małżeństwom i znaleźć odpowie­
dzi na niektóre z nurtujących ją pytań...
Wciągnęła głęboko powietrze, zirytowana własną głu­
potą. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego siedzi w samocho­
dzie, układając tego rodzaju plany, skoro wie już dobrze,
że wcale nie pojedzie do Szkocji. Doktor Hickley nie owija­
ła niczego w bawełnę. „Załatwmy to jak najszybciej, nie
traćmy czasu. Kilka dni w szpitalu, a potem dłuższy odpo­
czynek..."
Doszło do tego, czego Laura od dawna się bała. Postano­
wiła wyrzucić ze swych myśli Daphne oraz Marjorie i skon­
centrować uwagę na Aleku. Wiedziała, że musi być ener­
giczna i zdecydowana, że musi opracować plan działania.
Bez względu na okoliczności Alek pojedzie do Glenshan­
dra, ona zaś pozostanie w Londynie. Zdawała sobie sprawę,
że będzie to wymagać dłuższych perswazji. Niezbędny był
przekonujący, bezbłędny plan, który tylko ona może prze­
prowadzić. I to natychmiast.
Wciśnięta w fotel za kierownicą samochodu, Laura nie
czuła się ani energiczna, ani zdecydowana.
Bolała ją głowa, bolały ją plecy, bolało ją całe ciało. My­
ślała o powrocie do domu, wysokiego, strzelistego domu
w Islington, niezbyt daleko, ale stanowczo za daleko dla
osoby tak zmęczonej i przygnębionej w upalne lipcowe po­
południe. Marzyła o tym, by dojechać do domu, pójść na
górę, położyć się w chłodnym łóżku i przespać resztę dnia.
Alek wierzył mocno, że człowiek powinien wyrzucić z gło­
wy wszystkie myśli, aby w ten sposób dać swej podświado­
mości szansę rozwiązywania problemów pozornie nieroz­
wiązywalnych. Laura miała nadzieję, że jej podświadomość
okaże się niezawodna i pracując usilnie podczas drzemki,
podsunie po przebudzeniu jakiś skuteczny pomysł. Ponow­
nie westchnęła. Nie bardzo wierzyła w swą podświadomość.
Co więcej, nie miała zbyt wielkiej wiary w samą siebie.
- Nigdy nie widziałam pani tak bladej - powiedziała
10
doktor Hickley, co zabrzmiało niepokojąco, ponieważ była
opanowaną osobą i rzadko pozwalała sobie na tak impul­
sywne uwagi. - Lepiej będzie dla pewności przeprowadzić
badanie krwi.
Czy to rzeczywiście tak bardzo rzucało się w oczy?
Laura opuściła osłonę przeciwsłoneczną i przejrzała się
w umieszczonym na jej odwrocie lusterku. Wyjęła z torebki
grzebień i próbowała poprawić fryzurę. Potem umalowała
się. Kolor szminki, zbyt jaskrawy, niekorzystnie podkreślał
bladość jej twarzy.
Spojrzała w swoje oczy, ciemnopiwne, obramowane dłu­
gimi gęstymi rzęsami. Stwierdziła, że wydają się zbyt duże
w stosunku do twarzy i wyglądają jak dwa wycięte w ka­
wałku papieru otwory. „Powrót do domu i położenie się
spać niczego nie rozwiąże". Przecież zdaje sobie z tego
sprawę. Musi porozmawiać z kimś, kto może jej pomóc.
W domu nie było nikogo, a mieszkająca w suterenie pani
Abney każdego popołudnia między drugą a czwartą kładła
się do łóżka. Stanowczo nie życzyła sobie, by jej przeszka­
dzano, nawet jeśli chodziło o coś ważnego, na przykład
o odczytanie stanu licznika.
Z kim mogłaby porozmawiać?
Phyllis.
Wspaniale. „Kiedy wyjdę ze szpitala, mogłabym zamiesz­
kać u Phyllis. Jeśli zostanę z Phyllis, Alek będzie mógł po­
jechać do Szkocji".
Nie była w stanie pojąć, dlaczego nie przyszło jej to
wcześniej do głowy. Uśmiechnęła się, zadowolona z siebie,
ale w tej samej chwili krótki sygnał klaksonu przywrócił ją
gwałtownie do rzeczywistości. Duży niebieski Rover zatrzy­
mał się obok jej samochodu. Kierowca, czerwony na twarzy
mężczyzna, wyraźnie chciał się dowiedzieć, czy Laura za­
mierza zwolnić miejsce na parkingu, czy też siedzieć tam
i przeglądać się w lusterku przez resztę dnia.
Zmieszana, podniosła osłonę przeciwsłoneczną, włączy­
ła silnik, uśmiechnęła się bardziej czarująco, niż to było
Zgłoś jeśli naruszono regulamin