Holt Victoria - Gniazdo węży.pdf

(980 KB) Pobierz
Snare of serpents
Victoria Holt
Gniazdo Węży
(Snare of Serpents)
Przełożył Michał Madaliński
Część Pierwsza.
Edynburg.
Rozdział pierwszy.
Złodziej w domu.
Nigdy nie widziałam kogoś, kto mniej przypominałby guwernantkę. Przez okno obserwowałam
jej przyjazd. Zatrzymała się na chwilę, spojrzała w górę, na dom. Zobaczyłam wyraźnie jej twarz.
Spod czarnego kapelusza z zielonym piórkiem wymykały się jej rudawe włosy, tycjanowskie – jak
mówi się o włosach tego koloru. Całkowicie brak jej było typowej dla wszystkich przedstawicielek
tej profesji aury ubóstwa z pretensjami do wyższych sfer, jaką można było wyczuć u jej
poprzedniczki, Lilias Milne. Było w tej kobiecie coś krzykliwego. Sprawiała wrażenie, jakby
właśnie miała wejść do teatralnej trupy, a nie zostać nauczycielką córki jednego z
najszacowniejszych obywateli Edynburga.
Co więcej, Hamishowi Vosperowi, synowi stangreta, polecono, by wyjechał po nią na stację
powozem. Gdy zaczynała u nas pracę Lilias Milne, byłam zbyt mała, by pamiętać, jak to się odbyło,
ale jestem przekonana, że nie wysłano po nią rodzinnego powozu. Hamish pomógł nowej
nauczycielce wysiąść, jakby była jakąś ważną figurą, zabrał jej bagaże – których było sporo – i
podprowadził ją do frontowych drzwi.
Zeszłam wtedy na dół, do hallu. Pani Kirkwell, gospodyni, już tam na nią czekała.
– Oto nowa guwernantka – oznajmiła mi.
Nowo przybyła stała w hallu. Oczy miała bardzo zielone, co jeszcze podkreślało zielone piórko
przy kapeluszu i jedwabny szalik, lecz to nie one nadawały jej twarzy ten drapieżny wygląd, a
ciemne rzęsy i brwi, które kontrastowały ostro z kolorem włosów. Nos miała krótki, jakby
zuchwały, i wystającą górną wargę, czym przypominała rozbawionego kociaka. Wydatne czerwone
usta stanowiły kolejny kontrast; wyłaniały się z nich ostre zęby, które kojarzyły się z apetytem,
ochotą na coś. Na co? Nie wiedziałam – miałam dopiero szesnaście lat.
Patrzyła wprost na mnie, jakby chciała mnie przejrzeć na wskroś.
– To ty jesteś zapewne Daviną – stwierdziła.
– Tak, to ja – odparłam. Zielone oczy patrzyły badawczo.
– Dogadamy się – powiedziała nieśmiało, a ton jej głosu nie bardzo pasował do spojrzenia,
jakim mnie obrzuciła.
Widać było, że nie jest Szkotką. Ojciec powiedział mi o niej zdawkowo.
– Przyjąłem nową guwernantkę. Sam ją wybrałem i jestem przekonany, że będzie się dobrze
spisywać.
Byłam zbulwersowana. Nie chciałam nowej guwernantki. Niedługo miałam skończyć
siedemnaście lat i uważałam, że już mi nie grozi żadna guwernantka. Na dodatek, wciąż byłam
bardzo zmartwiona odejściem Lilias Milne. Opiekowała się mną od ośmiu lat i bardzo się
zaprzyjaźniłyśmy. Nie mogłam uwierzyć, że była winna tego, o co ją oskarżano.
– Pewnie chciałabyś pokazać pokój pannie... mmm... – powiedziała Pani Kirkwell.
– Grey – podpowiedziała guwernantka. – Zillah Grey.
Zillah! Co za dziwaczne imię dla guwernantki. I dlaczego przedstawiła się podając swe imię?
Dlaczego nie powiedziała po prostu: „Panna Grey”? Wiele czasu upłynęło, zanim dowiedziałam się,
że panna Milne ma na imię Lilias.
Zaprowadziłam ją do jej pokoju, a ona stanęła obok mnie i rozejrzała się równie badawczo, jak
przedtem przyglądała się mojej osobie.
– Bardzo przyjemny – powiedziała, zwracając ku mnie swoje świetliste oczy. – Myślę, że będę
się tu bardzo dobrze czuła.
* * *
Okoliczności, w jakich przybyła do nas panna Zillah Grey, były dramatyczne; tym bardziej że
tak niespodziewanie zburzyły naszą spokojną egzystencję.
Wszystko zaczęło się pewnego ranka, gdy weszłam do sypialni mojej matki i znalazłam ją
martwą. Od tego czasu złowrogie siły zaczęły wkradać się do naszego domu, najpierw
niezauważalnie, podstępnie, aż wreszcie znalazły punkt kulminacyjny w tragedii, która o mały włos
nie zrujnowała mi życia.
Rano tego dnia wstałam jak zwykle. Idąc na dół, na śniadanie, spotkałam na schodach naszą
pokojówkę Kitty McLeod.
– Pani Glentyre nie odpowiada na pukanie, panienko – powiedziała. – Jo stukała dwa, trzy razy,
i cisza. Nigdy nie wchodzę, jeśli nie usłyszę „proszę”.
– Pójdę z tobą – odparłam.
Weszłyśmy na górę, do sypialni rodziców, którą od mniej więcej roku matka zajmowała sama,
jako że miała kłopoty ze zdrowiem, a mój ojciec często przebywał w interesach poza domem do
późnych godzin wieczornych, więc nie chcąc jej zakłócać snu, zajął pokój obok sypialni. Czasami
nawet nie wracał do domu na noc.
Zastukałam. Nie usłyszałam odpowiedzi, więc weszłam. Był to przyjemny pokój. Szerokie
podwójne łóżko zdobiły wypolerowane do połysku mosiężne gałki oraz pasująca do kotar narzuta z
falbanami. Przez wysokie okna widać było stojące po drugiej stronie szerokiej ulicy dostojne
kamienice z szarego granitu.
Zaniepokojona, podeszłam do łóżka. Matka leżała – biała i nieruchoma – na jej twarzy malował
się spokój. Zrozumiałam, że nie żyje.
Zwróciłam się do Kitty, która stała obok mnie:
– Sprowadź szybko pana Kirkwella – poleciłam jej. Kamerdyner wraz z żoną pojawił się
natychmiast.
– Poślemy po lekarza – powiedział.
Byliśmy wstrząśnięci i oszołomieni, ale jedyne, co nam pozostało, to czekać na przybycie
doktora.
Przyjechał i stwierdził, że matka zmarła podczas snu.
– Śmierć przyszła łagodnie – orzekł. – Było do przewidzenia, że tak się stanie.
Nie mogliśmy wezwać ojca, bo nie wiedzieliśmy, gdzie go szukać. Przypuszczaliśmy, że udał
się w interesach do Glasgow, ale to było wszystko. Wrócił późno tego samego dnia.
Nigdy u nikogo nie widziałam takiego przerażenia, jak na jego twarzy, gdy usłyszał, co się
stało. A co dziwniejsze, miałam przelotne wrażenie, że można się było na niej dopatrzyć także
poczucia winy.
Może dlatego, że nie było go wtedy w domu. Ale czyż mógł robić sobie z tego powodu
wyrzuty?
To był początek zmian. Głęboko tęskniłam za matką.
Przez szesnaście lat prowadziłam życie uregulowane i nigdy nie podejrzewałam, że może się to
tak radykalnie zmienić.
Przekonałam się, że spokój, bezpieczeństwo i szczęście gdy są naszym udziałem, traktujemy jak
coś naturalnego – ceni się zaś dopiero wtedy, gdy się je utraci.
Gdy patrzę wstecz, widzę tyle rzeczy, które chciałabym zapamiętać na całe życie, ale przede
wszystkim przestronny, wygodny dom, gdzie ciepły ogień w kominkach pojawiał się od pierwszych
chłodów, gdy zaczynały hulać jesienne wiatry zwiastujące nadejście zimy. Nie musiałam obawiać
się spadku temperatury. Lubiłam długie spacery w ciepłych butach, palcie obszytym futrem przy
kołnierzu i mankietach, wełnianym szalu, rękawiczkach i futrzanej mufce. Miałam świadomość, że
należę do jednej z najbardziej szanowanych rodzin w Edynburgu.
Mój ojciec był dyrektorem banku na Princes Street. Zawsze rozpierała mnie duma, kiedy
przechodziłam obok tego gmachu. Gdy byłam mała, myślałam, że wszystkie pieniądze w banku
należą do ojca. Nazywać się Glentyre, należeć do takiej szacownej rodziny – to rzecz cudowna. Mój
ojciec nazywał się David Ross Glentyre, mnie nadano na jego cześć imię Davina. Gdybym była
chłopcem, którego jak przypuszczałam, rodzice oczekiwali, miałabym na imię David. Ale chłopiec
się nie zjawił, a moja matka była zbyt słabego zdrowia, żeby zdecydować się na drugie dziecko.
Takie zachowałam wspomnienia z tego domu, który stał się domem żałoby.
Pamiętam, jak jeździłyśmy z matką powozem na zakupy albo w odwiedziny do znajomych. We
wszystkich dużych sklepach matkę traktowano z wielkim szacunkiem. Ubrani na czarno
sprzedawcy prześcigali się w uprzejmościach, zacierając ręce z radości, że raczyła zaszczycić ich
progi.
– Kiedy pani sobie życzy to otrzymać, pani Glentyre? Jeszcze dziś możemy dostarczyć do
domu. Z panny Daviny... to już prawdziwa dama.
To wszystko było nadzwyczaj miłe.
Czasem składałyśmy wizyty ludziom tak samo dobrze sytuowanym jak my, mieszkającym w
podobnych domach. Piłyśmy herbatę, jadłyśmy placek owsiany lub keks z Dun-dee, ja siedziałam i
przysłuchiwałam się grzecznie opowieściom o naszych sąsiadach, w które czasami wplatano
wzmiankę – ale ze względu na moją obecność tylko wzmiankę – na temat fascynujących
szczegółów z ich życia, którymi opowieść miała być uzupełniona w bardziej odpowiednim
momencie.
Jakże lubiłam przejażdżki po Royal Mile od zamku na skale do tego najrozkoszniejszego ze
wszystkich pałaców – Holyrood House. Raz byłam wewnątrz pałacu, pokazano mi pokój, gdzie
zamordowano Rizzia u stóp królowej Mary, drżałam i śniłam o tym przez następnych kilka
miesięcy. To było takie cudowne, a jednocześnie przerażające.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin