Laurens Stephanie - Klub Niezdobytych 07 - Na skraju pożądania.pdf

(2439 KB) Pobierz
The Edge of Desire
Stephanie Laurens
Na skraju pożądania
Klub Niezdobytych
cz. 7
191742808.003.png 191742808.004.png
Rozdział 1
Sierpień roku 1816
Londyn
Powinien kazać jej czekać.
Z głową pełną domysłów oraz kłębiących się
myśli Christian Michael Allardyce, szósty markiz
Dearne, zszedł z wolna po schodach Klubu Nie-
zdobytych. Sączył właśnie w bibliotece whisky, po-
grążony w zwykłym przygnębieniu, gdy
majordo-mus klubu, Gasthorpe, przekazał mu
wiadomość.
Wezwanie, by stawił czoło przeszłości.
Przeszłość czekała na niego we frontowym salo-
nie, pomieszczeniu, które pozostałych sześciu właś-
cicieli - byłych agentów najbardziej tajnej i eksklu-
zywnej służby Jego Wysokości, twórcy
klubu-schronienia przed naprzykrzającymi się
damami z towarzystwa - uznało za dostępne dla
tychże dam. Choć podczas minionych miesięcy
zasada ta bywała permanentnie łamana, tym razem
Gasthorpe uznał - najzupełniej słusznie - iż tę
akurat damę należy wprowadzić do najbardziej
oficjalnego pomieszczenia w klubie - frontowego
salonu.
Naprawdę powinienem kazać jej czekać - pomyślał.
Przed dwunastoma laty przyrzekła, że to ona bę-
dzie na niego czekać, tymczasem pojawił się inny
i kiedy Christian tkwił, głęboko zakonspirowany,
5
191742808.005.png
w rządzonej przez Napoleona Europie, złamała z
lekkim sercem daną obietnicę, zakochała się i
poślubiła pana George'a Randalla.
Była teraz panią Letitią Randall.
Nie markizą Dearne.
Głęboko w sercu, w miejscu, którego nikt i nic
nie zdołało od dawna poruszyć, nadal czuł się
zdradzony.
Była panią Letitią Randall od ośmiu lat. Choć
wrócił do Anglii przed niespełna rokiem i obracali
się w tym samym, wąskim kręgu, nie zamienili
dotąd słowa. Ani ukłonu. Zważywszy, co kiedyś ich
łączyło, nie był w stanie zdobyć się choć na to, aby
pochylić przed nią głowę. Zdawała się to rozu-
mieć; chłodna i pełna rezerwy, jakby nigdy nie byli
sobie bliscy - nie byli kochankami - utrzymywała z
rozmysłem dystans.
Aż do teraz.
Christianie -
Potrzebuję Twojej pomocy. Poza Tobą nie mam do
kogo się zwrócić.
L.
To wszystko, co napisała - list niósł jednak o
wiele głębszą treść, niż przekazywały słowa.
Schodził powoli po stopniach. Powinien kazać
jej czekać, lecz nie miał pojęcia, co przywiodło ją
na próg Klubu Niezdobytych. Nie potrafił też so-
bie wyobrazić, jak zdołała skłonić służbę w domu
przy Grosvenor Square, by powiedziała, gdzie go
szukać. Kamerdyner Percival stanowił wzór dosko-
nałości - nic poza siłami natury nie mogło go zmu-
sić, by zignorował sformułowane jasno polecenie
chlebodawcy.
6
191742808.006.png
Z drugiej strony dama, okupująca właśnie fron-
towy salon, stanowiła swego rodzaju siłę natury -
i to od najwcześniejszego dzieciństwa.
Zszedł z ostatniego stopnia i spojrzał z uwagą
na drzwi salonu. Były zamknięte. Mógł odwrócić
się i odejść, zmuszając ją, by czekała przynajmniej
dziesięć minut. A nawet piętnaście. Desperacja
przebijająca z listu gwarantowała, że będzie cze-
kać. Nie potulnie - potulności nie było w jej reper-
tuarze - zaciśnie jednak zęby i poczeka, aż będzie
łaskaw się z nią zobaczyć.
Kusiło go, by ją zranić, jak ona zraniła jego, i to
tak skutecznie, iż mimo upływu lat rana dalej
krwawiła.
Ulotna woń jaśminu sprawiła, że podszedł do
drzwi.
To tylko ciekawość, przekonywał samego siebie,
sięgając do klamki. Nie zaś przemożny, nieodparty
pociąg, który kiedyś ich połączył - i nadal sprawiał,
że mimo dwunastu lat oddalenia i ośmiu lat
rozczarowań potrafili wyczuć swoją obecność na
odległość.
Pociąg, który sprawiał, że Christian nadal cier-
piał.
Uzbroił się wewnętrznie, po czym otworzył
drzwi i wszedł do salonu.
Pierwsze, co go zaskoczyło, to jej żałoba.
Zatrzymał się w progu, oceniając sytuację.
Siedziała w jednym z foteli, ustawionych z boku
niewielkiego kominka, spowita w żałobną czerń,
nudną i... cóż, każda inna kobieta wyglądałaby w
takim stroju co najmniej ponuro. Każda, ale nie
ona. Nawet czarny welon nie potrafił skryć jej ży-
wiołowości. Promieniowała z każdej krzywizny
smukłej sylwetki, z podskórnej energii, stłumionej,
7
191742808.001.png
lecz grożącej wyrwaniem się w każdej chwili na
wolność. Wystarczyło, że poruszyła odzianą w
rękawiczkę dłonią, by wzbudzić natychmiastowe
zainteresowanie w każdym mężczyźnie.
A już na pewno w nim.
Uniosła teatralnym gestem ręce, ujęła odzianymi
w czarne skórzane rękawiczki dłońmi skraj welonu
i odrzuciła go na upięte wysoko włosy, by mógł
zobaczyć jej twarz: rubinowe, pełne usta, godne
dłuta rzeźbiarza; wielkie, zielonozłote oczy w
kształcie migdałów, zmieniające kolor w zależności
od nastroju właścicielki, osadzone nad wysokimi,
pięknie ukształtowanymi kośćmi policzkowymi;
gęste, ciemne rzęsy, prosty, patrycjuszowski nos,
osadzony w owalnej twarzy o idealnej, porce-
lanowej cerze.
Opis nie oddawał w pełni jej uroku. Twarz
Leti-tii odpowiadała bowiem ideałowi
arystokratycznej urody nie tylko ze względu na
składające się na nią elementy, ale też
przenikającego je ducha.
Tego popołudnia sprawiała wrażenie opanowa-
nej.
Christian zamknął za sobą drzwi.
- Twój ojciec?
Założył, iż ciężka żałoba oznacza, że umarł ojciec
Letitii, lord Nunchance. Lecz gdyby głowa rodu
Vaux odeszła z tego świata, w towarzystwie hucza-
łoby od plotek. Tymczasem nic o tym nie słyszał, zaś
twarz Letitii, z natury blada, nie nosiła znamion
smutku. Jeśli już, wyglądała raczej tak, jakby Letitia
z trudem panowała nad rozdrażnieniem.
Nie ojciec. Mimo iż członkowie tej rodziny
często i spektakularnie się kłócili, Letitia była
szczerze przywiązana do swego ekscentrycznego
rodzica.
$
191742808.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin