Whitiker Gail - Tajemnice Opactwa Steepwood 11 - Akademia uczuć.rtf

(406 KB) Pobierz
GAIL WHITIKER

Gail Whitiker

AKADEMIA UCZUĆ

Tłumaczyła Barbara Cendrowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sierpień 1812 roku

- Uciec z nim! - Z ust Olivera Brandona wydarł się okrzyk głębokiego zdumienia. Odwrócił się do młodej kobiety, stojącej przy oknie. - O czym ty, na miłość boską, mówisz, Sophie? - zapytał wstrząśnięty. - Gillian nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.

- Doprawdy? - Pani Sophie Llewellyn rzuciła bratu spojrzenie, w którym kryło się rozbawienie i pobłażliwość. - Wiesz, jaką upartą dziewczyną jest nasza przybrana siostra. Zdecydowania ma za trzy takie pannice, a już w przeszłości pokazała, że potrafi wierzgnąć, jeśli się ją za bardzo przyciśnie. Pamiętasz tę historię sprzed paru lat?

Oliver prychnął.

- Gillian miała dziesięć lat, gdy wyruszyła do Dover na swoim kucyku. Przypuszczam, że jako siedemnastoletnia panna okaże więcej rozumu.

- I powinna, co nie znaczy, że tak się stanie. Choć stara się wszystkich przekonać o swej dojrzałości, jest bardzo młoda. Dogadzano jej, przez większość życia była rozpieszczana, toteż nie jest ani w połowie tak dorosła, jak myśmy byli w jej wieku.

Ciemne brwi Olivera uniosły się w górę ze zdumienia.

- Chcesz powiedzieć, że ją psułem?

- Nie, ale bezsprzecznie folgowano jej zachciankom. Nie tylko ty tak postępowałeś, nie musisz więc patrzeć na mnie takim wzrokiem. - Sophie skrzywiła się. - Ja też często ulegałam jej kaprysom. Ale Gillian to takie słodkie, miłe stworzenie, że nikt nie ma serca krótko jej trzymać. Nie zaprzeczysz jednak, że lubi postawić na swoim, Oliverze, a jeśli to się jej nie udaje, potrafi być... - Nieznośna?

- Powiedziałabym raczej popędliwa. - Sophie uśmiechnęła się, by złagodzić zarzut. - „Nieznośna” tak się nieprzyjemnie kojarzy, nie sądzisz?

- Hm. - Założył ręce za plecy i dołączył do stojącej przy oknie siostry. Oboje mieli takie same ciemne, falujące włosy i subtelne rysy, charakterystyczne dla rodu Brandonów. Natomiast ich wzrost i postura przywodziły na myśl rodzinę Howden ze strony ich zmarłej matki. Na tym podobieństwa się kończyły. Ich osobowości i temperamenty różniły się od siebie jak dzień od nocy. Oliver był zaledwie cztery lata starszy od siostry, ale zamyślona twarz i poważne usposobienie sprawiały, że wydawał się znacznie dojrzalszy.

W wieku trzydziestu pięciu lat zachował sprawność fizyczną młodzieńca o dziesięć lat młodszego, ale w przeciwieństwie do takich żółtodziobów, nie było w nim nic z dandysa. Nie nosił najmodniejszej fryzury, nie watował spodni w łydkach, by nogi wydawały się zgrabniejsze. Nie musiał, ponieważ lubił wytężone ćwiczenia, zarówno na ringu bokserskim, jak i z floretem. Jednak nie tak łatwo było go pobudzić do śmiechu, jak jego siostrę, nie był też tak ufny wobec ludzi.

Przeciwieństwem obojga rodzeństwa była ich siedemnastoletnia siostra przybrana, Gillian Gresham: jasnowłose dziewczę o błękitnych oczach, które było tak do nich niepodobne jak róża do kłosa zboża. Miała okrągłą twarz, skrzącą się życiem osobowość zmarłej matki i licząc sobie niewiele ponad półtora metra, ledwo dosięgała Oliverowi do ramienia. Była szczęśliwym, pogodnym dzieckiem, które, jak zauważyła Sophie, przymilaniem się umiało uzyskiwać od ludzi to, czego chciało, ale czyniła to tak, że nikt nie czuł do niej niechęci. Bez przerwy też się zakochiwała i odkochiwała. Gillian przybyła do Shefferton Hall, gdy jej matka, Catherine, poślubiła ojca Olivera, co zdarzyło się zaledwie przed dziewięcioma laty. Stała się jego prawną podopieczną, gdy Catherine dwa lata później zmarła na zapalenie płuc. O dziwo, Oliver głęboko przeżył śmierć macochy. Może nawet bardziej niż zgon własnej matki. Łączyła ich zadziwiająco silna więź i Oliver wiedział, że Catherine odczuwała względem niego taki sam szacunek i podziw, jak on wobec niej. Z tego powodu powierzyła Gillian jego staraniom i zmarła w spokoju, wiedząc, że zostawia jedyną córkę w dobrych rękach.

Opieka nad Gillian nie sprawiała mu trudności, Oliver przyznawał, że dziewczynka była zabawną psotnicą i przez pierwsze parę lat zachowywała się w sposób odpowiedni do swego wieku, nie przysparzając przybranemu bratu zbytnich zmartwień. Ostatnio jednak zmieniła się w bardzo stanowczą młodą kobietę. Do tego stopnia, że gdy była przekonana o słuszności jakiegoś swego poglądu, nie było sposobu, by wybić go jej z głowy. Czasami nawet łagodna Sophie rozkładała ręce w desperacji.

W tym momencie Gillian beztrosko zabawiała się w ogrodzie na dole, gdzie zbierała barwne róże i układała je w dużym wiklinowym koszu. Oliver pomyślał ponuro, że dziewczyna jest tak radosna, gdyż kosz trzyma przystojny oficer, najwyraźniej szczęśliwy, że przydzielono mu takie zadanie. Oliver wszakże był o wiele mniej rad z tej sytuacji.

- Popędliwa to może łagodniejsze określenie, ale nieznośna wydaje mi się bardziej stosowne - rzekł pod nosem. - Przynajmniej kiedy miała dziesięć lat, nie musiałem się martwić, z kim może uciec do Dover. - Oliver ze zmarszczonymi brwiami obserwował niepokojącą scenę na dole. - Nie lubię Sidneya Charlesa Wymingtona. Bezsprzecznie, jego dworny język i wytworne obejście są tak eleganckie, jak tylko można sobie wymarzyć, ale te gładkie maniery bardzo mnie niepokoją. Wygłasza opinie o sprawach, które go nie dotyczą, i ma odpowiedź na wszystko. A ja nie ufam człowiekowi, który nigdy nie traci kontenansu.

W promiennie zielonych oczach Sophie zabłysła iskierka rozbawienia.

- Sam rzadko tracisz kontenans, Oliverze, i nigdy nie czyniłam ci z tego powodu zarzutu.

- Dziękuję ci, moja droga, ale ja nie wykorzystuję swej elokwencji dla zaskarbiania sobie cudzych łask, co bezustannie czyni pan Wymington. - Usta Olivera wykrzywiły się w ponurym uśmiechu. - A zresztą, nie robię tego nawet w połowie tak udatnie. Nie wydaje ci się, że żyje on zadziwiająco dobrze z mizernej oficerskiej pensyjki?

Sophie wzruszyła ramionami, skrytymi pod elegancką suknią.

- Tak słyszałam, choć ciągle zastanawia mnie, jak to się dzieje. Jednakże, jeśli poprawi ci to samopoczucie, Gillian powiedziała mi, że niebawem ma objąć posterunek.

- Doprawdy? - Oczy Olivera zwęziły się, gdy się odwrócił, by znowu wyjrzeć przez okno. - W takim razie, oby to było jak najszybciej.

Oliver nie pierwszy raz wyraził niepochlebną opinię o kandydatach do ręki Gillian, nie po raz pierwszy też drwił z jej zapewnień, że to najbardziej romantyczny spośród angielskich dżentelmenów. Sam Oliver nie był romantyczny. On i Sophie zostali wychowani w domu, gdzie nie było miejsca na miłość i okazywanie uczuć. Jego rodzice tolerowali się wzajemnie i na tym głównie opierało się ich małżeństwo. Może dlatego jego ojciec nie okazywał zbyt głębokiego smutku, gdy żona zmarła zaledwie cztery lata po urodzeniu Sophie.

Drugie małżeństwo ojca, z Catherine Gresham, zaczęło się lepiej niż pierwsze, lecz zakończyło źle. Catherine zmarła nieoczekiwanie w wyniku komplikacji chorobowych, a po jej śmierci ojciec Olivera jeszcze bardziej utracił zainteresowanie życiem. Tak dalece, że gdy zginął w wypadku na łodzi, wielu ludzi zastanawiało się, czy nie było to samobójstwo.

Bogu dzięki małżeństwo jego siostry przybrało jak najlepszy obrót, pomyślał Oliver. Rhys Llewellyn zakochał się w Sophie od pierwszego wejrzenia i bynajmniej nie przeraził go jej niezwykły wzrost. W istocie twierdził, że jest zachwycony, iż dama może nań patrzeć, nie uszkadzając sobie karku. Co ważniejsze, mówił do niej „moja piękna” w czasie, gdy nie była skłonna w to uwierzyć, i w końcu jego ponawiane raz po raz zaklęcia miłosne zdobyły mu jej serce i rękę.

Oliver nigdy nie przeżył takiej łagodnej, wszechogarniającej miłości. Nieznana mu też była niepohamowana namiętność, która potrafi odmienić całe życie człowieka. Wiedział, czym jest pożądanie fizyczne, lecz te jego pragnienia zaspokajała Nicolette, śliczna baletniczka, która została jego kochanką, gdy ukończył dwadzieścia cztery lata. Nadal odwiedzał jej łoże, gdy pragnął zatopić się w miękkich kobiecych ramionach, lecz poza tym w jego życie kobiety wkraczały niezwykle rzadko. Może dlatego jego obraz małżeństwa był nieco zniekształcony.

Oliver nie żywił złudzeń, że ludzie pobierają się wyłącznie z miłości. Wiedział, że kobiety wychodzą za mąż, by wejść na wyższy szczebel drabiny towarzyskiej i zyskać bezpieczeństwo, mężczyźni natomiast - zwłaszcza ci o ograniczonych środkach finansowych - żenili się w nadziei na uzyskanie pieniędzy i wygodnego życia.

Sidney Charles Wymington był właśnie takim człowiekiem, co do tego Oliver nie miał najmniejszych wątpliwości. Dlatego bynajmniej nie był zachwycony, gdy Gillian w rozmowach z przybranym bratem zaczęła obsypywać tego człowieka pochwałami. Dlaczego miałby się unosić radością z tego powodu, że jego podopiecznej dotrzymuje towarzystwa kawaler, którego jedynymi zaletami było przystojne oblicze i umiejętność czarowania młodych dam?

Gillian była bogatą dziedziczką. Matka zostawiła jej jakieś dwadzieścia pięć tysięcy funtów, które miały jej zostać wypłacone, gdy ukończy dwadzieścia jeden lat albo w dniu ślubu. Klauzulę tę uczyniono dlatego, by Oliver nie musiał wykorzystywać własnych środków, żeby zapewnić swej podopiecznej konieczny posag. Catherine była przekonana, że Oliver będzie jak najbardziej odpowiednim opiekunem dla Gillian, żywiła też pewność, iż nie pozwoli jej wstąpić w niewłaściwy związek. Prócz tych warunków jej majątku nie ograniczały żadne zastrzeżenia.

W tym tkwił problem. Oliver nie wiedział, czy Gillian powiedziała panu Wymingtonowi o zasadach, na jakich dziedziczy posag, ale doskonale się orientował, że nie ukrywała głębi swych uczuć dla tego kawalera. A Oliver był pewien, że gdyby przyszło co do czego, Wymington nie zawahałby się przed wykorzystaniem jej panieńskiego afektu dla własnych korzyści.

- I co wtedy powinienem zrobić twoim zdaniem, Sophie? - zapytał Oliver z nutą przygnębienia w głosie. - Gillian jest straszliwie uparta, jak powiadasz, ale nie wierzę, by przyniosła ujmę swojej czci - czy naszej - jakimś niestosownym zachowaniem.

- Jesteś jej prawnym opiekunem, Oliverze. Możesz zabronić Gillian widywania się z Wymingtonem.

- I co, zaryzykować, że jeszcze bardziej się od nas oddali? - Oliver potrząsnął głową. - W roli odrażającego draba wolałbym obsadzić Wymingtona, a nie siebie. Prześledziłem jego karierę wojskową i nie znalazłem niczego uwłaczającego prócz lekkiej skłonności do hazardu. - Jeśli ta skłonność nie spowoduje, że straci duże sumy w ciągu jednej nocy, wątpię, czy zmieni to opinię Gillian. Zwłaszcza że jej zdaniem, jest w nim zakochana.

- Zakochana!

- Nie możesz odrzucić tej możliwości, mój drogi. Widzisz, jak się przy nim zachowuje. Większość młodych panien miałaby dość rozumu, by ukryć swoje uczucia, ale Gillian najwyraźniej pragnie, by wszyscy dowiedzieli się, jaki afekt żywi dla młodego człowieka. Dlatego uważam, że nie byłoby źle, gdybyś ich na jakiś czas rozdzielił.

- A niby jak mam to zrobić? Nawet gdybym powiedział Wymingtonowi, by trzymał się z daleka od Gillian, nie wierzę, że mnie posłucha.

Sophie wydała westchnienie potwierdzające jego opinię.

- Sama w to wątpię. Wymington wie, że Gillian jest dziedziczką, a jeśli jego zamiary są takie, jak mówisz, gotów będzie uzbroić się w cierpliwość. Nie uniknie tego, jeśli nie wyrazisz zgody na ten związek.

- Chyba że z nią ucieknie, o czym wspomniałaś wcześniej. Biorąc pod uwagę warunki testamentu Catherine, każdy mężczyzn byłby skłonny tak postąpić.

Sophie miała dość taktu, by zrobić zakłopotaną minę.

- Może zachowałam się nieco melodramatycznie, twierdząc, że ucieknie. Mimo całego uporu Gillian nie sądzę, by chciała przynieść nam wstyd. Uważam, że warto byłoby dokądś ją wysłać. Jeśli się nam poszczęści, pan Wymington poszuka sobie innej bogatej narzeczonej, a Gillian będzie miała czas, by odzyskać rozum i ochłonąć.

- Wszystko to pięknie, moja droga, ale dokąd mam ją posłać? Nie ma rodziny, która by ją przyjęła. A przynajmniej nikogo takiego, kto nie chciałby zyskać dla siebie jej fortuny.

- Możesz posłać ją do szkoły - rzekła powoli Sophie. - Czy to nie ty mi mówiłeś o szkole pani Guarding?

Oliver zaczął miarowymi krokami przemierzać pokój. - Nie. A warto byłoby to zrobić?

- Może i tak. Moja znajoma, lady Brookwell, wspomniała mi mimochodem o tej szkole przed paroma tygodniami. Powiedziała, że jej najstarsza córka, Elizabeth, uczyła się tam i matka była bardzo zadowolona z jej postępów. Prowadzi ją kobieta nazwiskiem Eleanor Guarding i z tego, co powiada lady Brookwell, jest to całkiem niezwykła osoba. Oliver przystanął.

- A gdzie mieści się szkoła pani Guarding?

- W hrabstwie Northampton. Wioska zwie się chyba Steep Abbot.

- Steep Abbot? - Zmarszczył brwi. - Skąd znam tę nazwę?

- Pewnie stąd, że markiz Sywell został tam zamordowany.

- Dobry Boże! I ty chcesz tam posłać Gillian? Sophie zachichotała, zasuwając kotarę na okno.

- Bardzo wątpię, czy Gillie grozi ten sam los, mój drogi. Z tego co słyszałam, Sywell zasługiwał na taki koniec. Wspominam o tym dlatego, że nauczycielki w tej szkole mają opinię wolnomyślicielek. Starają się, by dziewczęta wyrabiały sobie własne zdanie na każdy temat. Oliver rzucił jej ostre spojrzenie.

- Gillian myśli bardzo samodzielnie, Sophie. To jedna z trudności, którą staram się przezwyciężyć.

- Nie pojąłeś, o co mi chodzi. - Sophie wróciła do pokrytej zielonym aksamitem kanapy. - Nauczycielki ze szkoły pani Guarding starają się poszerzyć intelektualne przymioty uczennic, proponując im naukę przedmiotów zazwyczaj nie wykładanych. Jak wiele znasz szkół, w których, na przykład, uczy się dziewczęta matematyki w szerokim zakresie, a także archeologii, łaciny, greki i filozofii? A z tego, czego się dowiedziałam, sama pani Guarding uczy historii i głosi zasady emancypacji. - Kobieta głosząca zasady emancypacji? - Oliver zmarszczył brwi. - Brakuje mi tylko tego, by ktoś napełniał głowę Gillian bzdurami. Podejrzewam, że pan Wymington doskonale sprawdza się w tej roli.

- Niech ci będzie. Mam wrażenie, że nauczycielki ze szkoły pani Guarding prędzej przekonają Gillian, co zyskuje i co traci, wychodząc za mężczyznę, który nie dorównuje jej pod względem towarzyskim i finansowym, niż nauczyciele modnej londyńskiej pensji.

Oliver zastanawiał się nad tym przez chwilę. Sophie była inteligentną kobietą i szanował jej poglądy, lecz wysłanie Gillian do szkoły dla dziewcząt nie będzie łatwą sprawą. Wiedział, że zdaniem jego podopiecznej już dawno skończyła ona z tego rodzaju naukami.

- Jak ją przekonać do wyjazdu?

- Nad tym, obawiam się, sam będziesz musiał się zastanowić, Oliverze. Poddałam ci pomysł rozdzielenia Gillian z panem Wymingtonem na jakiś czas. - Sophie uniosła się, by czule ucałować brata w policzek. - Po rocznym pobycie w szkole z internatem może ujrzy tego młodziana w innym świetle. A jeśli Wymington rzeczywiście jest takim awanturnikiem, za jakiego go uważasz, potrzeba nam w sam raz tyle czasu.

Oliver zastanawiał się nad słowami siostry przez następne parę dni, a im dłużej nad nimi rozmyślał, tym więcej zalet dostrzegał w jej planie. Gillian często mówiła o tym, że młode panny nie otrzymują takiego samego wykształcenia jak młodzi dżentelmeni, a sądząc z przedmiotów nauczania, rok spędzony na pensji pani Guarding zapewni jej właśnie tę możliwość.

W sumie jednak nie chodziło już o to, czy w ogóle wysyłać Gillian do szkoły, lecz jak szybko mogłaby się tam znaleźć. Zdaniem Olivera nazwisko Wymingtona padało z ust dziewczyny o wiele za często. Odnosił wrażenie, że niemal każda jej wypowiedź zaczynała się od słów „Pan Wymington powiedział...” czy też „Pan Wymington jest zdania...”, tak że pod koniec tygodnia Oliver miał serdecznie dosyć słuchania o poglądach pana Wymingtona. Mimo całego zniecierpliwienia widział, jak Gillian zaciska usta, gdy tylko wyrażał swą niechęć wobec tego człowieka i zdawał sobie sprawę, że stoi na przegranej pozycji.

Ten właśnie upór przekonał go, że Sophie ma rację. Gillian była impulsywna i przyzwyczajona, że wszystko ma być tak, jak sobie zażyczy. Była też w wieku, w którym jej myśli, jak większości młodych kobiet, kierowały się ku małżeństwu. Oliver obawiał się, że jeśli będzie zbyt mocno naciskał Gillian, zrobi ona dokładnie to, co przewidywała Sophie, i ucieknie z ukochanym.

Z tego powodu, mniej więcej po tygodniu od czasu ich rozmowy, skontaktował się z dyrektorką szkoły dla dziewcząt w Steep Abbot, a potem, po paru dniach, powiedział Gillian o swym planie.

Nie trzeba dodawać, że nie była nim zachwycona.

- Dokąd to chcesz mnie wysłać? - zapytała z niedowierzaniem.

- Do szkoły pani Guarding - poinformował ją spokojnie Oliver. - Pomyślałem, że skoro nie miałaś sposobności ukończenia nauk z monsieur Deauvallem i panną Berkmore, chciałabyś skorzystać z takiej okazji.

- Nie zamierzam iść do szkoły! - wykrzyknęła z rozdrażnieniem Gillian. - Niedługo skończę osiemnaście lat, Oliverze! Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż lekcje. Pan Wymington powiada...

- Nic mnie nie obchodzi... to znaczy, chciałem powiedzieć - rzekł Oliver, w porę ugryzłszy się w język - że pan Wymington nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia, Gillian. Ja jestem twoim prawnym opiekunem i ja decyduję, kiedy i gdzie ukończysz edukację. Po rozpatrzeniu wszystkich możliwości doszedłem do wniosku, że pensja pani Guarding będzie najlepszym dla ciebie miejscem.

Gillian tupnęła gniewnie małą stopą i potrząsnęła jasnymi lokami.

- Ale ja nie chcę iść do żadnej głupiej szkoły dla dziewcząt!

- Zdążyłem się zorientować, że szkoła absolutnie nie jest głupia. Dyrektorka to sawantka, a nauczycielki mają liberalne poglądy. Młoda dama o twojej inteligencji i osobowości powinna świetnie dać tam sobie radę.

- Ale ja nie chcę...

- Gillian, zakończyliśmy dyskusję. Wyjeżdżamy do Steep Abbot za tydzień. Wysłałem już list do pani Guarding z informacją, że powiększysz grono jej uczennic, i otrzymałem potwierdzenie twojego przyjęcia. Poczyń konieczne przygotowania i zawiadom mnie, kiedy będziesz gotowa wyjechać.

Twarzyczka Gillian pociemniała.

- A co z panem Wymingtonem?

- A cóż on ma do tego?

- Oliverze, przecież nie możesz być całkiem bez serca! Musisz wiedzieć, że mi na nim zależy! I chyba nie uszło twojej uwagi, że i on wielce mnie sobie ceni.

- Owszem, ale mojej uwagi nie uszło również i to, że masz dopiero siedemnaście lat.

- W styczniu skończę osiemnaście, ale co to ma z tym wszystkim wspólnego? Jane Twickingham została zaręczona z lordem Hough, gdy miała zaledwie szesnaście łat, a ty sam powiedziałeś, że była głupiutkim dziewczątkiem. Co ma mój wiek do tego, że pan Wymington się do mnie zaleca?

Twarz Olivera przybrała kamienny wyraz.

- Odkąd to wizyty pana Wymingtona przybrały formę zalotów? Nie zwrócił się do mnie z prośbą, by mógł szukać twoich łask. Śliczne policzki Gillian pokraśniały, jakby dziewczyna zorientowała się, że powiedziała zbyt wiele.

- Nie, oczywiście, że nie, jesteśmy tylko znajomymi. Ale to nie znaczy... to znaczy, że on...

- Gillian, co ty tak naprawdę wiesz o panu Wymingtonie? - spróbował Oliver z innej strony. - Bez wątpienia ma wiele uroku. Wie, jak zawrócić w głowie młodej dziewczynie, widziałem to na własne oczy. Ale co ty wiesz o jego charakterze czy pochodzeniu? Mówił ci o swojej rodzinie? Dowiedziałaś się, gdzie się urodził i kim są jego rodzice?

- Oczywiście, że tak. - Gillian wojowniczo uniosła brodę. - Rozmawialiśmy o tym wszystkim. Pan Wymington nie ma czego przede mną ukrywać.

- Więc co ci o sobie powiedział?

- Że jego rodzice nie żyją i ma siostrę w Kornwalii, z którą nie jest zbyt blisko. Wyjawił mi też, że ma nadzieję awansować.

- Ach, tak. A kim jest teraz - porucznikiem?

- Owszem.

- Czy dysponuje funduszami, by kupić sobie awans?

- Chyba nie - przyznała niechętnie Gillian - ale ma nadzieję uzyskania sporej sumy pieniędzy.

Oliver natychmiast stał się czujny.

- Powiedział skąd?

- Nie, nie całkiem.

- A czy mówił, kiedy spodziewa się otrzymać tę fortunkę?

Gillian poczerwieniała.

- Nie, i nie pytałam. Po co, skoro pewnego dnia będę miała pieniądze dla nas obojga?

Tego właśnie Obawiał się usłyszeć Oliver.

- I przypuszczam, że mu o tym powiedziałaś? - Owszem. - Złote brwi Gillian zmarszczyły się. - A dlaczego nie?

Oliver stłumił westchnienie. Nie było sensu odpowiadać na to pytanie. Jego naiwna młoda podopieczna pewnie nie zdaje sobie sprawy, jak kuszącą marchewką macha przed nosem pana Wymingtona, ale Oliver wiedział o tym doskonale.

- Przykro mi, Gillian, ale już powziąłem decyzję. Za tydzień wyjeżdżamy do Steep Abbot. Pożegnaj się z przyjaciółmi i zacznij przygotowania do drogi.

- Ale...

- I więcej nie spotykaj się z panem Wymingtonem.

- Ale to niesprawiedliwe, Oliverze! Dlaczego nie mogę się z nim pożegnać? Jest moim przyjacielem, a powiedziałeś, że mogę pożegnać się, z kim chcę.

- Nie miałem na myśli tego dżentelmena. Możesz mu napisać pożegnalny liścik, ale chciałbym go przeczytać przed wysłaniem.

Oliver widział, że Gillian jest zła.

- Uważam, że postępujesz obrzydliwie, Oliverze - powiedziała. - Wysyłasz mnie do jakiejś paskudnej szkoły, bo nie lubisz pana Wymingtona i nie chcesz, żebym się z nim widywała.

- Wysyłam cię do Steep Abbot, żebyś dopełniła swą edukację - odparł spokojnie Oliver. - Nie podzielam opinii, że młoda dama powinna tylko umieć układać kwiaty i prowadzić konwersację. Jesteś na to o wiele za bystra, co sama nieraz mi mówiłaś.

- Nie muszę ciebie słuchać.

- Ależ owszem. Przynajmniej do dnia dwudziestych pierwszych urodzin. Obiecałem twojej matce, że do tego czasu będę się tobą opiekował, i zmierzam dotrzymać słowa. A teraz proszę uszanować moje życzenia i spełnić, co ci poleciłem. Wyjeżdżamy za sześć dni.

- Sześć? - Oczy Gillian rozszerzyły się ze zdumienia. - Powiedziałeś, że za siedem.

- W istocie, ale twój upór sprawił, że przyspieszyłem datę o jeden dzień.

- Ale nie możesz...

- I po każdej twojej wymówce skrócę termin o dzień. Wybór należy do ciebie, Gillian.

Z tymi słowy Oliver odwrócił się i podszedł do drzwi. Czuł na sobie gniewne spojrzenie podopiecznej, ale nie ustąpił. Przekonał się, że z Gillian należy postępować stanowczo, bez względu na to, co myśli o tym Sophie czy ktokolwiek inny. Robił dla tego dziewczęcia to, co najlepsze i, jak dobrze pójdzie, ona sama przyzna mu rację.

Tymczasem zdawał sobie sprawę, że gdyby spojrzeniem można było zabijać, zwijałby się teraz na podłodze w śmiertelnych konwulsjach.

ROZDZIAŁ DRUGI

Wrzesień 1812 roku

Helen de Coverdale siedziała w małym, otoczonym murem ogrodzie za głównym budynkiem szkoły. Popadła niemal w błogostan.

Jakiż to był wspaniały poranek! Słońce świeciło mocno i powietrze wydawało się tak łagodne, że trudno było uwierzyć, iż minął już pierwszy września. W istocie, gdyby zamknęła oczy i spróbowała ze wszystkich sił, mogłaby sobie wmówić, że wdycha aromat wiosennych kwiatów, a nie zapach więdnących jesiennych liści, zapowiadający koniec lata. Jak szybko mija czas, pomyślała melancholijnie Helen, patrząc na ogród. Z każdym rokiem dni upływały szybciej. Gdy była dzieckiem, letnie wakacje ciągnęły się bez końca. Wspomniała długie, rozświetlone złotym słońcem popołudnia we Włoszech, gdzie nie miała nic innego do roboty prócz malowania pejzaży gajów oliwnych i pół jaskrawych kwiatów. Pamiętała, jak siedziała z babcią w kamiennym domku, słuchając tych samych cudownych historii, które opowiadała jej matka z czasów swojego dzieciństwa. Jak błogie te dni wydawały się teraz i jak odległe! Potem nadeszły długie lata wojny, która zmieniła wszystko.

Bogu dzięki, wspomnienia przeszłości pozostają takie same, pomyślała Helen. Zawsze będzie mogła sięgać pamięcią do dni, gdy przyszłość wydawała się tak wspaniała, zanim nieszczęśliwa miłość i trudy życia zniweczyły jej nadzieje i odegnały marzenia.

Helen podniosła list, który położyła obok siebie, i uśmiechnęła się, czytając go ponownie. Przysłała go jej serdeczna przyjaciółka Desiree Nash. Mieszka teraz w Londynie, lecz przedtem również była nauczycielką w szkole pani Guarding. Wykładała łacinę, grekę i filozofię, póki nieszczęśliwy obrót wydarzeń nie zmusił jej do opuszczenia szkoły.

Uśmiech Helen zgasł, gdy przypomniała sobie ten przykry incydent. Wiosną zeszłego roku przyłapano Desiree w kompromitującej sytuacji z ojcem jednej z uczennic. Fakt, że Desiree była absolutnie niewinna, niczego nie zmienił. Pani Guarding, z ciężkim sercem, poprosiła jednak Desiree o opuszczenie szkoły. Helen wylała niejedną łzę, ale wiedziała, że nie może nic na to poradzić.

Desiree pojechała do Londynu, gdzie została damą do towarzystwa pewnej arystokratki i zakochała się w jej siostrzeńcu. Teraz była z nim zaręczona. W liście powiadomiła Helen o dacie ślubu, w nadziei, że jej przyjaciółka będzie mogła przyjechać na ten dzień do Londynu.

Helen z westchnieniem złożyła list. Jak cudownie byłoby odwiedzić Londyn i być świadkiem szczęścia przyjaciółki! To dobrze, że zajmie należne jej miejsce w towarzystwie jako lady Buckworth. Należy się jej to po wszystkim, co przeszła. Niestety, eskapada do Londynu nie była możliwa. W szkole brakowało nauczycielek, a stale przybywały nowe uczennice. Pani Guarding poinformowała je, że tylko w tym tygodniu przyjadą jeszcze trzy dziewczęta.

Helen nie mogła ryzykować utraty posady. Choć pozycja nauczycielki nie oznaczała wysokiego statusu społecznego, Helen nie miała innej możliwości zarobkowania i na swój sposób była tu szczęśliwa. Ceniła sobie towarzystwo i przyjaźń innych kobiet, które pracowały w szkole pani Guarding. Z poprzednim miejscem pracy nie wiązały się miłe wspomnienia. Była zatrudniona jako guwernantka w arystokratycznej rodzinie i cały czas musiała mieć się na baczności przed panem domu.

- Helen, Helen, chodź szybko, pani Guarding cię szuka!

Helen uniosła wzrok na biegnącą do niej przez trawnik Jane Emerson. Była to śliczna młoda kobieta o dużych piwnych oczach i ciemnych włosach. Na pensji pani Guarding uczyła tańca i dobrych manier. Lubiły ją zarówno inne nauczycielki, jak i uczennice.

- Co się stało? - zapytała Helen, pospiesznie chowając list. - Zajęcia mam dopiero po południu.

- Tak, ale przyjechała panna Gresham z ojcem.

- Panna Gresham? - zapytała zdumiona Helen.

- Jedna z nowych uczennic. - Jane przystanęła na chwilę, by złapać oddech. - Pani Guarding zbiera nas wszystkie w holu, by ją powitać. - Nowe dziewczęta miały przybyć dopiero pod koniec tygodnia.

- Tak nam powiedziała pani Guarding, lecz panna Gresham przyjechała i musimy się nią zająć: Chodź, Helen, pospiesz się - ponaglała ją Jane. - Wiesz przecież, jak pani Guarding nie lubi, by kazano jej czekać.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin