Stanley Milgram- W imię posłuszeństwa.odt

(28 KB) Pobierz

W imię posłuszeństwa

 

Wydawnictwo: WAM

Jak powinniśmy rozumieć klasyczne badania Stanleya Milgrama nad posłuszeństwem wobec autorytetu? Czy - po 30 latach - biorąc pod uwagę to, co wiemy teraz o upokarzaniu i torturowaniu więźniów osadzonych w Abu Ghraib, nadal powinniśmy uważać je za szokujące? O jaką wiedzę o sobie i o innych dzięki badaniom Milgrama jesteśmy bogatsi?


Kiedy trzydzieści lat temu ukazała się książka Stanleya Milgrama Posłuszeństwo wobec autorytetu, wielu jej czytelników było zszokowanych. Bo jak ludzie mogli razić prądem innych tylko dlatego, że poprosił ich o to prowadzący eksperyment profesor? Niestety, zawarte w tej książce ostrzeżenie przed spustoszeniami, jakie może powodować bezmyślne posłuszeństwo, rozbrzmiewa dziś głośniej niż wtedy. Świat obiegły wiadomości o tym, że żołnierze amerykańscy, na rozkaz oficerów, brutalnie traktowali i upokarzali osadzonych w więzieniu Irakijczyków. A znęcając się nad nimi, robili sobie nawet zdjęcia, uśmiechali się z satysfakcją z dobrze wykonanego zadania! Potem przed sądem wyjaśniali, że wypełniali rozkazy, aby „zmiękczyć” jeńców przed dalszymi przesłuchaniami (...) To, że większość więźniów przetrzymywana była jedynie na podstawie podejrzeń o działania sprzeczne z prawem, bez konkretnych zarzutów, wydawało się nie mieć dla nich znaczenia. Mimo że było to sprzeczne z Konwencją Genewską i regulaminem Armii Stanów Zjednoczonych.

Naprawdę mogę zabić?

Książka Milgrama szokuje, ponieważ podważa głęboko zakorzenione przekonania dotyczące tego, jak „ludzka natura” przejawia się w codziennym życiu. Jak zwyczajni ludzie – zwyczajni Amerykanie, prości mieszkańcy zwyczajnego miasta New Haven – mogą zadawać nieznośny ból bliźniemu tylko dlatego, że profesor z Yale polecił im to zrobić? Oczywiście, oni byli tam właśnie dla przeprowadzenia tego eksperymentu (patrz „Badania Stanleya Milgrama”, s. 28). Dlaczego jednak rozsądni ludzie tak mocno podporządkowali się pierwotnym wymogom eksperymentu, że zlekceważyli propozycję jego przerwania – wystosowaną w obronie rzekomo rażonych prądem ludzi?
Czy do takiego nieludzkiego zachowania doprowadziła tylko atmosfera eksperymentu „psychologicznego”? Czy zadziałała tutaj jakaś bardziej ogólna właściwość naszych relacji społecznych – lub coś w samej naturze człowieka? Niepokojące wyniki przedstawione przez Milgrama skłoniły nas do powtórnego przemyślenia kwestii związanych z władzą, posłuszeństwem, a także naturą ludzką i tym, w jakim stopniu wpływają na nią oddziaływania zewnętrzne, a w jakim wewnętrzne.
 

 

Gdy w połowie lat 70. ukazało się Posłuszeństwo..., te pytania nie były oczywiście całkowicie nowe. Przypomnijmy, że dekadę wcześniej Hannah Arendt opublikowała książkę Eichmann w Jerozolimie.... Przedstawiła w niej kontrowersyjną wówczas tezę o „banalności zła”, według której odrażający nazista Adolf Eichmann nie był „potworem”, ale po prostu wypełniał rozkaz. Wypełniał polecenie wymordowania w komorach gazowych Żydów, przetrzymywanych w obozie koncentracyjnym. Eichmann był tylko urzędnikiem wykonującym rozkazy, jak wszyscy urzędnicy na całym świecie.
Większość z nas myślała wtedy, że w swym niepokojącym twierdzeniu Arendt nie dostrzegła zła tkwiącego w nazizmie i jego mocy zmieniania Niemców w bestie. Czy coś takiego mogłoby stać się tutaj? Woleliśmy wierzyć, że w kulturze niemieckiej istniało coś głęboko zakorzenionego, coś złego, coś, co stworzyło zarówno nazizm, jak i „Eichmannów” niezbędnych do wypełniania haniebnych rozkazów.
W ciągu dekady, jaka upłynęła między opublikowaniem Eichmanna... Arendt i Posłuszeństwa wobec autorytetu Miligrama, wiele się jednak zmieniło. Przez społeczeństwa zachodnie przetoczyła się fala buntów, w ludzkich głowach zaczęły się rodzić liczne wątpliwości co do dotychczasowego porządku. Młodzież zaczęła coraz bardziej powątpiewać we władzę, niezależnie od jej pochodzenia. Była to dekada, w której na nowo kształtowały się prawa obywatelskie, w której nowy wymiar wolności zyskiwały kobiety, dekada niepokojów i zamieszek studenckich (Paryż). Posłuszeństwo wobec władzy było kwestionowane na ulicach, ale to samo działo się także w umysłach zwyczajnych ludzi – być może po raz pierwszy od rewolucji francuskiej tak gwałtownie.
Wydane pod koniec tej burzliwej dekady Posłuszeństwo wobec autorytetu poruszyło cały świat. Przede wszystkim badania Milgrama pokazały, że okrucieństwa mogły się zdarzyć nawet na Hillhouse Avenue w New Haven, miejscu niemającym żadnego związku z wpływem autorytarnej kultury niemieckiej. Unaoczniły, że aby stać się bezlitośnie okrutnym dla innych, nie była potrzebna nawet „osobowość autorytarna”. Bo każdy z nas (lub niemal każdy), jak się wydaje, jest skłonny robić to, co mu każą, jeśli ci, którzy wydali ten rozkaz, są uważani za oficjalnych przedstawicieli „władzy”.

Jeśli mogę ja,to możemy wszyscy?

Reakcje środowiska psychologicznego na książkę Milgrama były oczywiście zróżnicowane. Szczególnie sceptyczni byli wobec niej psychologowie społeczni – oni nigdy nie są zbyt skorzy do wyciągania bardzo ogólnych wniosków z badań. I mają w tym wiele racji.
Jednak Milgram (pomimo wyraźnego wskazania na zastosowane środki ostrożności) wypowiada się bez ogródek, udowadniając, że jego eksperymenty nie były jedynie eksperymentami – były samym życiem. Wszak z dalszych badań wynikało, że jeśli osoba badana widziała, jak inne się zbuntowały i odmawiały rażenia prądem, to i w niej budziły się wątpliwości. Ludzie przestawali być ślepo posłuszni.
Mimo to niektórzy psychologowie społeczni wciąż narzekali: „Co można powiedzieć o naturze ludzkiej na podstawie niewielkich badań na mieszkańcach New Haven, przeprowadzonych w luksusowym laboratorium psychologicznym Yale? Badań, w których ludzie otrzymali zdecydowane polecenia od „profesora”. Co oni mieli zrobić? Oczywiście, że zrobili to, co im kazano!”.
(...) Wiemy dziś, że w naszej kulturze, a być może w każdej kulturze, istnieją czynniki, które przygotowują nas do „wypełniania rozkazów” – i to niezależnie od tego, jak oceniamy te rozkazy po zastanowieniu. Oczywiście, nie każdy z nas się tym rozkazom podporządkowuje – zawsze istnieją konkurencyjne impulsy do bycia wiernym swoim przekonaniom. Tak właśnie działo się w eksperymentach Milgrama. Jednak – mimo wszystko – rozkazów słuchamy.
Jak więc powinniśmy rozumieć pracę Milgrama, biorąc pod uwagę to, co wiemy o upokarzaniu i torturowaniu więźniów z Abu Ghraib? Dlaczego żandarmeria wojskowa tak skwapliwie (i z widocznym zadowoleniem) wypełniała rozkazy „zmiękczania” więźniów przed przesłuchaniem? Powiedziano im: „Tak się to robi”. Kryje się tu jednak zagadka. Kto powiedział: „Tak się to robi”?
Z pewnością takie postępowanie nie należy do zasad obowiązujących w wojsku.

Kilka tygodni po lądowaniu w Normandii, przez krótki czas byłem odpowiedzialny za pojmaną właśnie grupę niemieckich jeńców wojennych.

Nigdy nawet przez myśl nam nie przeszło, żeby „zmiękczać” naszych więźniów przed przesłuchaniem – choć moja jednostka była zaangażowana w „wojnę psychologiczną”. Pokolenie później w Wietnamie mój syn brał udział w przesłuchiwaniu uwięzionych partyzantów Wietkongu. „Mój Boże, u nas to by się nigdy nie zdarzyło” – skomentował, gdy ujawniono wiadomość o Abu Ghraib.

Zabiłem, bo tak mi kazali?

Nie ma nic „naturalnego” w znęcaniu się nad więźniami, tak jak nie ma nic „naturalnego” w stosowaniu się do Konwencji Genewskiej w sprawie traktowania jeńców wojennych. Stanley Miligram nauczył nas, że w każdym społeczeństwie posłuszeństwo wobec władzy przychodzi zbyt łatwo. Wiemy już także, że trzeba przeciwko temu niebezpieczeństwu przedsięwziąć środki ostrożności. Nie dziwi, że głęboko w naszej konstytucyjnej tradycji zakorzeniona jest doktryna, według której władza w demokracji nigdy nie może być niepodzielnie sprawowana przez pojedynczą osobę – to słynna doktryna „podziału władzy” (…). Doktryna ta zawsze jest zagrożona w czasie kryzysu i wojny. Gdy nie uda się obronić przed nadmierną władzą, tak jak w Abu Ghraib i w innych aresztach tymczasowych w Iraku i Afganistanie, to nie „naturę ludzką” należy winić, ale tych, którzy pozwolili na sprawowanie władzy w ten sposób.
Milgram nauczył nas jeszcze czegoś. Nauczył lub uświadomił nam to na nowo: wiele z tego, co robimy, robimy raczej ślepo, siłą głębokiego przyzwyczajenia, które kształtuje się pod wpływem obyczaju. Często przestajemy zwracać uwagę na to, do czego zmierzamy.

Milgram miał zdumiewający dar rozpoznawania tych na wpół uświadamianych ludzkich postaw – pokazał je np. w serii badań nad „miejskimi” przyzwyczajeniami mieszkańców Nowego Jorku. W jednym z tych eksperymentów każdy ze studentów prosił siedzących pasażerów metra o ustąpienie mu miejsca. 25-30 procent osób zrobiło to, nie zadając żadnych pytań, po prostu przystając na prośbę! Bo jeśli ktoś prosi o coś racjonalnego... musi mieć jakiś powód. Warto jednak wspomnieć, że gdy prośba została spełniona, studenci czuli nieodpartą potrzebę zrobienia czegoś, by uzasadnić swą prośbę: udawali, że są zmęczeni lub mają jakieś dolegliwości. (...)
Milgram wraz ze swoimi studentami badał także zagadkowe zjawisko „znajomego obcego”, osoby, która dojeżdża do miasta tym samym co ty pociągiem o 8.16 z Bedford Hills, której jednak nie znasz, z którą nigdy nie zamieniłeś słowa. Jeśli zdarzy się, że będziesz potrzebować zapalniczki lub informacji o najbliższej stacji, nie zapytasz znajomego obcego, ale „naprawdę” obcą osobę. Ostatnia książka Milgrama, The individual in a social word, opublikowana kilka lat po pracach o posłuszeństwie, pełna jest takich fascynujących obserwacji. (...)
Stanley Milgram studiował, gdy wykładałem na Harvardzie, i był asystentem na moim kursie – asystentem rzeczywiście bardzo dobrym. Staliśmy się przyjaciółmi. To, co mnie (i jestem pewien, że także wielu innych) zawsze intrygowało, to jego radość, gdy nie pozwolił komuś wpaść w pułapkę banalności, a także jego dar czynienia zaskakującym tego, co wydawało się dobrze już znane. Jest to dar poetów, a gdy kształtuje on także podejście badacza do jego pracy, sprawia, że zaczynają dziać się cuda.
Ta książka jest wymownym świa­dectwem daru czynienia niezwykłym tego, co znane. Nikt w naszych czasach nie uzna już posłuszeństwa wobec władzy za rzecz oczywistą. I wiemy teraz, że jeśli to uczyni – narazi na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale być może także swój naród.

Publikowany tekst jest redakcyjnym opracowaniem wstępu do książki Stanleya Milgrama Posłuszeństwo wobec autorytetu, której pierwsze polskie wydanie ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa WAM.
Tłumaczenie Małgorzata Hołda. Tytuł, śródtytuły, skróty – „Charaktery”.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin