dzieci?
nie ma
takiego
słowa!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bella Swan wpatrywała się w list, który leżał przed nią na biurku. Gdy rozległ się ostry dźwięk telefonu, drgnęła gwałtownie i sięgnęła po słuchawkę, ale przed oczami wciąż miała złowieszcze słowa: PRZEKROCZONY TERMIN PŁATNOŚCI. Jej bank nie zamierzał tolerować żadnej zwłoki.
- Studio Projektowe Swan. Mówi Bella Swan – powiedziała automatycznie.
- Nazywam się Edward Cullen - usłyszała. - Moja sekretarka rozmawiała z panią mniej więcej tydzień temu o zamówieniu, które chciałbym teraz szczegółowo omówić.
Miły głos, pomyślała Bella i potrząsnęła głową, bezskutecznie próbując przypomnieć sobie, o co chodzi. Cała jej uwaga zaprzątnięta była ostatnio ważnym spotkaniem z Volturi, wyznaczonym na dzisiejsze popołudnie. Jedyna nadzieja w notatkach! Szybko wyciągnęła szufladę segregatora.
- Tak. Mam przed sobą wszystkie dane - powiedziała z ulgą, wydobywając odpowiednie dokumenty. - Rezydencja na Kings Court numer 69.- Nareszcie zaczynała sobie coś przypominać. - Pańska sekretarka wspominała, że jest pan zainteresowany całościowym projektem dekoracji wnętrz.
- Całościowym wykonaniem - poprawił ją Cullen pośpiesznie. – Chodzi mi o meble, tapety, aranżację okien... Wszystko.
Bella usłyszała szelest papierowi trzask zamykanej teczki.
- Znam tę ulicę. - Próbowała wyobrazić sobie, jak wygląda mężczyzna o tak ujmującym głosie. - Chciałabym obejrzeć dom i pokazać próbki materiałów. Czy mogłabym umówić się z panem... i pańską żoną?
W słuchawce zapadła cisza. Uznała, że Edward Cullen zagląda do kalendarza.
- Jestem wdowcem - odezwał się po chwili.
- Ja... Przykro mi... - Bella nie wiedziała, co powiedzieć.
- Czy ma pani czas dzisiaj? - Mężczyzna wrócił do oficjalnego tonu. - Gdyby zobaczyła pani dom, moglibyśmy za kilka dni porozmawiać o konkretnych rozwiązaniach.
Głęboki, interesujący głos. Bardzo męski. Spokojny i pewny siebie. To nie znaczy, że Jo specjalnie to obchodziło - miała przecież Jacoba - ale jej przyjaciółka Jessica wpadłaby w ekstazę, gdyby facet okazał się chociaż w części tak pociągający, jak jego głos.
- O której możemy się umówić? - Bella była bardzo ciekawa spotkania.
- Ach, nie. Dzisiaj mnie nie będzie. Ale w domu są dzieci z nianią. Zostawię im wiadomość.
Dzieci! Miłe podniecenie ulotniło się w jednej chwili. Nigdy nie przepadała za dziećmi, a ostatnia praca wzmogła jeszcze jej niechęć. Urządzała dom, w którym grasowały rozwydrzone pięcioletnie trojaczki. Bachory uwzięły się, żeby zamienić jej życie w koszmar. Do dzisiaj wzdrygała się ze strachem na wspomnienie tupotu ich stóp.
- Dzieci? - Miała nadzieję, że zabrzmiało to miło.
- Tak - odpowiedział ciepło. - Proszę się nie obawiać. Zachowują się jak aniołki.
Bella instynktownie uniosła ręce, żeby osłonić się przed nadlatującą kulą. O sekundę za późno! Napełniony wodą balon rozbił się dokładnie na niej.
Jedwabna sukienka, kompletnie mokra, przylgnęła jej do skóry. Wszystkie próbki i wzorniki, które upuściła na ziemię, powoli nasiąkały wodą, zamieniając się w bezużyteczną kupę szmatek i papierów. Bella wpatrywała się ogłupiałym wzrokiem w niedużą dziewczynkę o blond włosach, która stała w drzwiach, zupełnie nie wzruszona tym, co się właśnie stało. Okulary o grubych soczewkach upodobniały małą do zielonookiej sowy. Albo do Einsteina, jeśli ktoś wolał.
Z głębi domu dochodziły wojenne okrzyki. Zdziwiona Bella zerknęła do środka i otworzyła usta ze zdziwienia. W głębi pokoju, który najprawdopodobniej był salonem, siedziała przywiązana do krzesła kobieta w średnim wieku. Dookoła niej skakała dwójka dzikusów, dla niepoznaki przebranych za chłopca w wieku szkolnym oraz za berbecia, który ledwo co odrósł od ziemi. Obaj trzymali w rękach wiaderka pełne balonów, którymi obrzucali swoją ofiarę. Strugi wody ściekały po ścianach i zbierały się w kałuże na drewnianej podłodze. Kolorowe gumki po balonach walały się pod nogami i zwieszały z nędznych resztek sztucznej choinki, która stała w kącie pokoju.
- Proszę mi pomóc! - zawołała kobieta, bezskutecznie usiłując wyplątać się z więzów.
Bella wyprostowała się i zupełnie niepotrzebnie wygładziła na sobie ociekającą wodą suknię.
- Co się tutaj dzieje? - zwróciła się do okularnicy.
- Chłopcy bawią się z panią Michaels. - Dziewczynka wzruszyła ramionami, całą uwagę skupiając na trzymanej w rękach książce, którą ochraniała przed zalaniem.
- Błagam, niech mi pani pomoże - jęknęła pani Michaels, kiedy Bella weszła do salonu. - Niech mnie pani uwolni od tych potworów.
Tymczasem potwory wydawały się nieświadome obecności nowego gościa. Rozebrane do pasa, z brzuchami pomalowanymi w wojenne barwy, skakały wokół pokoju, dziko pokrzykując. Bella ostrożnie zrobiła krok do przodu i zaraz przykucnęła, żeby uniknąć kolejnego prysznica. Potem szybko sięgnęła do torebki i wyjęła srebrny gwizdek.
Kiedy rozległ się przeraźliwy świst, chłopcy znieruchomieli i ze strachem spojrzeli na Bellę.
- O rany! - Starszy pokręcił rudą głową. - Czy mógłbym dostać taki gwizdek?
- Nie! - warknęła Bella, przygryzając wargę ze złości. - Pytam jeszcze raz, co się tu dzieje?!
Podparła się pod boki i groźnym spojrzeniem obrzuciła całą trójkę.
- To tylko zabawa - mruknął rudowłosy. - Pani Michaels powiedziała, że możemy ją związać.
Pani Michaels, drobna, siwiejąca kobieta, wyglądała w tej chwili jak obraz nędzy i rozpaczy. Ciemna wełniana sukienka lepiła się jej do ciała, a mokre włosy zwisały w nieładzie po obu stronach twarzy.
- Nie miałam pojęcia, że przygotowali balony wodne - rozejrzała się w popłochu - ani że Ethan...
- Jestem Piotruś! - wrzasnął starszy chłopiec z furią.
- Przepraszam - rzuciła kobieta pośpiesznie. - Ethan uważa, że jest Piotrusiem Panem - szepnęła do Belli, po czym ciągnęła normalnym tonem. – Nie wiedziałam, że Piotruś umie tak dobrze wiązać.
- Ethan.
Piotruś Pan rozpromienił się w uśmiechu.
- Trenowaliśmy na zbiórkach zuchowych - wyjaśnił, dumnie podnosząc głowę.
- A więc to są dzieci pana Cullena? - zwróciła się Bella do pani Michaels.
- Tak. Sophie ma dziewięć lat, Ethan...
- Jestem Piotruś!
- Piotruś ma sześć, a Leo - prawie trzy.
Na dźwięk swojego imienia mały blondynek uniósł pulchną łapkę i wyprostował trzy palce, potwierdzając tym samym informację pani Michaels. Potem czmychnął i schował się za bratem. Bella zmrużyła groźnie oczy i syknęła do Ethana:
- Rozwiąż panią!
Chłopiec nie miał zamiaru się poddać.
- Nie jest pani moją mamą, żeby mi rozkazywać! - wybuchnął drżącym głosem.
Chociaż Belli było go żal, wiedziała, że jeśli ustąpi, cały jej autorytet diabli wezmą. Już raz zrobiła podobny błąd i trojaczki wykorzystały to z całą bezwzględnością. Wyprostowała się, żeby dodać sobie wzrostu, skrzyżowała ręce na piersiach i powoli podeszła do chłopca.
- Ale jestem większa - powiedziała spokojnym tonem i zaraz potem warknęła: - więc się ruszaj! I to już.
Zadziałało. Ethan wypuścił z rąk wiadro i zaczął gmerać przy sznurach. W jednej chwili rozluźnił więzy. Fachowa robota, pomyślała Bella z lekkim rozbawieniem.
Uwolniona pani Michaels podskoczyła z szybkością zadziwiającą u osoby w jej wieku i pognała do przedpokoju. Wpadła do garderoby, zdarła płaszcz z wieszaka, porwała torebkę, byle jak nasadziła kapelusz na mokrą głowę i ruszyła do wciąż otwartych drzwi frontowych.
- Zostawiam je pani - rzuciła przez ramię. - Życzę szczęścia. I już jej nie było.
Bella rozejrzała się bezradnie i jak automat podniosła z podłogi zniszczone próbki materiałów. Minęło kilka długich sekund, zanim zrozumiała, co się dzieje. Tymczasem pani Michaels w pośpiechu zmierzała do wiekowego auta, zaparkowanego na podjeździe.
- Chyba nie mówi pani poważnie. - Bella pobiegła za nią. - Nie może pani tak po prostu odjechać!
- Zobaczymy, czy nie mogę. - Kobieta zrobiła triumfalną minę i szybko włożyła kluczyk do zamka.
Bella otworzyła szeroko usta, po czym je zamknęła. Wykonała kilka dziwnych gestów, jak w niemym filmie, i w końcu wyjąkała:
- Ale przecież zobowiązała się pani do opieki nad tymi dziećmi!
- No to podajcie mnie do sądu! - krzyknęła i nie czekając dłużej, odjechała.
Bella zamknęła oczy i odwróciła się powoli. Kiedy je znowu otworzyła, koszmar nie zniknął. W promieniach styczniowego słońca stała trójka dzieci i przyglądała się jej podejrzliwie. Czy zamówienie Edwarda Cullena, bardzo korzystne pod względem finansowym, było warte takiego stresu? Bella przełknęła głośno ślinę. Na czole czuła kropelki potu. Wiedziała o dzieciach tylko tyle, że nic o nich nie wie. I nie chce wiedzieć. Słowo „dzieci" w ogóle nie istniało w jej słowniku.
- Pani Michaels była do kitu - oświadczył nagle Ethan. - Dwie poprzednie opiekunki też.
- A my wcale pani nie znamy - odezwała się Sophie groźnie i przyciągnęła do siebie Leo. - Nie wolno nam rozmawiać z obcymi.
Zrób coś! Pomyślała Bella. Spanikowane dzieci to ostatnia rzecz, na którą możesz sobie teraz pozwolić! Podeszła do schodów najnaturalniej, jak umiała, i z wystudiowanym uśmiechem wyciągnęła rękę.
- Nazywam się Bella. Bella Swan. A więc nie jestem już obca.
- Bella! - parsknął Ethan. - Ale głupie imię dla dziewczyny.
- To zdrobnienie od Isabelli, Ethan. - Była zirytowana niegrzeczną uwagą.
- Jestem Piotruś! - wrzasnął chłopiec.
- Musimy zobaczyć jakieś dokumenty. - Sophie podniosła wysoko głowę. - Przecież może pani być zwykłą kidnaperką.
Bella zaśmiała się w duchu. Na całym świecie nie było chyba osoby, która miałaby mniejszą ochotę na porywanie dzieci. Może z wyjątkiem jej chłopaka, Jacoba. Otworzyła torebkę i pokazała Sophie prawo jazdy.
- Wystarczy?
Sophie zmarszczyła brwi, niepewna, jak się zachować.
- Co zamierza pani z nami zrobić?
Bella nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Przestępowała z nogi na nogę, licząc po cichu na coś w rodzaju boskiej interwencji. Kiedy jednak stało się jasne, że opatrzność nie zamierza wtrącać się do ziemskich spraw, westchnęła i zapytała:
- O której wraca do domu wasz tatuś?
- Około siódmej.
Bella zerknęła na zegarek. Wpół do trzeciej. Spotkanie z Volturi wyznaczone było na czwartą. Od niego zależy, czy zostanie dopuszczona do konkursu na projekt przebudowy całej sieci małych przedszkoli założonych przez Volturi. Nie może się spóźnić!
- W takim razie zadzwonimy do niego i poprosimy, żeby dzisiaj wrócił trochę wcześniej, dobrze? - Bella westchnęła ciężko i wyciągnęła ręce, żeby zagnać do domu całą trzódkę.
Nagle ktoś chwycił ją za kolano. Podskoczyła i spojrzała w dół - prosto w szeroko otwarte, zielone oczy Leo. Gdyby zmyć z niego farbę, byłby całkiem ładnym dzieckiem, uznała. Nagle zdała sobie sprawę, że mały ma na sobie tylko cienkie bawełniane szorty, mocno wypchane na pupie, i przeraziła się nie na żarty.
- Dlaczego jesteś rozebrany? Jest ciepło, ale to przecież zima - zawołała.
- Brudna pielucha - oznajmił Leo uroczystym tonem i wyciągnął do góry obie ręce.
Jeszcze tego mi brakowało, jęknęła Bella w duchu. Ostrożnie podniosła chłopca i natychmiast tego pożałowała. Omal nie zemdlała, gdy poczuła smród wydobywający się z pieluszki. Mogła tylko wstrzymać oddech i nieść Leo jak najdalej od siebie.
Droga do domu nie była łatwa. Trudno zachować godność, kiedy dźwiga się w wyprostowanych rękach trzylatka, ważącego co najmniej piętnaście kilo. Jeszcze trudniej, gdy w takiej sytuacji ma się na nogach cienkie i diablo wysokie szpilki.
- Sophie, trzeba zmienić mu pieluszkę. – Bella z ulgą postawiła małego na podłodze.
- Nieeeee! - rozległ się ryk i pulchne ramiona zacisnęły się na jej szyi w żelaznym uścisku.
Wyprostowała się, żeby uniknąć udusze...
martulla91