Feehan Christine - Mroczna Legenda.doc

(3247 KB) Pobierz
Feehan Christine

Feehan Christine

 

 

Mroczna Legenda


ROZDZIAŁ 1

 

 

Obudził się zdezorientowany, głęboko w ziemi. Najpierw poczuł głód. Ale nie był to zwykły głód, tylko skręcające wnętrzności łaknienie. Umierał z głodu. Każda komórka je- go ciała domagała się pożywienia. Leżał tam w głuchej ciszy, a głód wżerał się w niego jak szczur. Atakował nie tylko ciało, ale także umysł. I dlatego lękał się. Lękał się zarówno o ludzi, jak i o Karpatian. Lękał się o własną duszę. Tym razem ciemność szybko się rozpościerała i zagrożona była także jego dusza.

Co lub kto miał czelność zakłócić jego sen? I co ważniejsze, czy zakłócił sen Luciana? Gabriel zamknął brata pod ziemią przed wieloma wiekami. Tak dawno, że już nawet nie pamiętał, ile czasu minęło od tamtej chwili. Jeśli Lucian też się obudził, jeśli jego spoczynek zakłóciły te same poruszenia na powierzchni, bardzo możliwe że podniesie się z grobu, zanim Gabriel zbierze siły, by go zatrzymać.

Ogromnie trudno było mu zebrać myśli, gdy dręczył go ten straszliwy głód. Jak długo leżał w grobie? Wyczuł, że na zewnątrz słońce już zachodzi. Po tylu wiekach jego wewnętrzny zegar nadal potrafił wyczuć zachód słońca oznaczający początek ich czasu: istot nocy. Ziemia niespodziewanie się poruszyła. Serce Gabriela zabiło mocno. Zbyt długo czekał, zbyt dużo czasu poświęcił na ustalenie swojego położenia, na oczyszczenie zamglonego umysłu. Lucian podnosił się z grobu. I będzie tak samo wygłodniały jak on. Będzie nienasycony. Nic go nie powstrzyma, a z pewnością nie ktoś tak osłabiony jak Gabriel.

Gabriel nie miał wyboru, przedarł się więc przez warstwy ziemi, pod którymi spoczywał od tak dawna, pod którymi zapadł w wieczny sen, wtedy gdy przywiązał Luciana do siebie i postanowił zakopać się żywcem. Walka na paryskim cmentarzu była długą straszliwą bitwą. Zarówno Gabriel, jak i Lucian doznali wielu poważnych ran, ran, które powinny ich zabić. Lucian zakopał się w ziemi tuż za poświęconym obszarem starożytnego cmentarza, podczas gdy Gabriel znalazł schronienie w jego obrębie. Gabriel był zmęczony długimi stuleciami ponurego mroku, czarnej i pustej próżni swojej egzystencji.

Los nie podarował mu możliwości wyjścia o świcie na słońce, jak to czyniło wielu z jego pobratymców. Bo był Lucian. Jego brat bliźniak. Silny, bystry, wieczny przywódca. Nie istniał nikt na tyle zręczny i na tyle potężny, kto mógłby zgładzić Luciana. Poza Gabrielem. Gabriel wiele żywotów podążał za Lucianem, pomagał mu ścigać wampiry i nieumarłych. Nie istniał nikt taki jak Lucian, nikt tak jak on nie potrafił polować na wampiry, zmorę ich ludu. Lucian posiadał dar. Ale Lucian w końcu uległ zdradliwym podszeptom ciemnej mocy, podstępnej żądzy krwi. Wybierając drogę wyklętych, utracił duszę i przemienił się w potwora, takiego, jakie sam ścigał przez wieki. Przemienił się w wampira.

Gabriel przez dwa stulecia polował na ukochanego brata, ale tak naprawdę nigdy nie otrząsnął się z oszołomienia wywołanego jego przemianą. Wreszcie po niezliczonych bitwach, z których żaden nie wychodził zwycięski, Gabriel postanowił zamknąć brata pod ziemią na wieczność. Gabriel ścigał Luciana po całej Europie; ich ostateczne starcie miało miejsce w Paryżu, w mieście wampirów i rozpusty. Po straszliwej walce na cmentarzu, w której obaj odnieśli okropne rany i utracili mnóstwo krwi, zaczekał, aż Lucian, niczego nie podejrzewając, położy się do ziemi, i potem przywiązał go do siebie, zmuszając do pozostania w grobie. Walka nie była zakończona, ale wtedy Gabriel potrafi! wpaść tylko na taki pomysł. Był zmęczony, samotny i nie miał nic i nikogo, kto mógłby go wesprzeć. Pragnął odpoczynku, jednak nie mógł wyjść na słońce, bo nie zgładził Luciana. Wybrał sobie straszliwy los, martwego za życia, zakopanego żywcem na całą wieczność. Ale na lepsze rozwiązanie nie wpadł. I nic nie powinno zakłócić ich spoczynku, lecz coś go zakłóciło. Coś poruszyło ziemię nad ich głowami.

Gabriel nie miał pojęcia, jak długo spoczywał pod ziemią, ale jego organizm tak czy inaczej pożądał krwi. Wiedział, że jego skóra skurczyła się i poszarzała, opinając szkielet, jakby był starcem. Zaraz po wystrzeleniu na powierzchnię zakrył się jakimś odzieniem i długą peleryną z kapturem zasłaniającym twarz, by spokojnie przemieszczać się po ulicach miasta w poszukiwaniu ofiary. Ale już samo wydostanie się z grobu wyssało całą energię z jego wysuszonych członków. Rozpaczliwie potrzebował krwi. Był tak słaby, że prawie upadł na ziemię.

Kiedy już stanął na nogach, ze zdumieniem popatrzył na jakieś olbrzymie urządzenia, które zakłóciły jego wielowiekowy sen. To coś, tak mu obce, obudziło demona tak straszliwego, że świat nigdy nie będzie w stanie pojąć jego mocy. To coś uwolniło demona i wypuściło go na wolność. Demona, który odtąd będzie największym zagrożeniem nowoczesnego świata. Gabriel wziął głęboki oddech, wciągając w płuca nocne powietrze. Natychmiast zaatakowało go tak wiele zapachów, że jego wygłodniałe ciało ledwie mogło je przyswoić.

Głód dręczył go bez litości, bez ustanku, a on ze złamanym sercem uzmysławiał sobie, że jest bliski przemiany, bliski utraty resztek cennej kontroli. Jeśli zaspokoi głód, czający się w nim demon powstanie. Lecz on, Gabriel, nie miał wyboru. Musiał się pożywić, żeby zyskać siły do polowania. Jeśli nie wyśledzi Luciana, nie ochroni ludzi i Karpatian, kto inny to uczyni?

Otulił się szczelniej peleryną i ruszył chwiejnym krokiem przez cmentarz. Widział, w których miejscach maszyny naruszyły ziemię. Wyglądało na to, że trumny były wykopywane i usuwane. Odnalazł miejsce zaraz za poświęconą częścią cmentarza, gdzie ziemia się wybrzuszała. Miejsce spoczynku Luciana. Opadł na kolana, żeby zanurzyć dłonie w rozkopanej glebie. Lucian. Jego brat. Brat bliźniak. Schylił głowę w przypływie smutku. Ileż to razy dzielili się wiedzą? Krwią? Ile walk wspólnie stoczyli? Byli nierozłączni przez prawie dwa tysiące lat, walczyli za swój lud, polo- wali na nie umarłych i niszczyli ich. A teraz Gabriel pozostał sam. Lucian był legendarnym wojownikiem, największym pośród nich, a jednak upadł, jak wielu przed nim. Gabriel założyłby się o własne życie, że brat nigdy nie ulegnie pod- szeptowi mrocznej mocy.

Wolno się podniósł i ruszył w stronę ulicy. Świat zmienił się przez te długie lata. Wszystko było inne i Gabriel niczego nie rozumiał. Był zdezorientowany, wzrok miał zamglony. Potykając się, szedł dalej przed siebie, starając się omijać przechodniów. Ale oni byli wszędzie i wyraźnie unikali z nim kontaktu. Zaglądał do ich umysłów. Myśleli, że jest starym bezdomnym człowiekiem, może pijakiem lub szaleńcem. Nikt nie patrzył w jego stronę, nikt nie chciał go zobaczyć. Był wychudzony, skórę miał szarą. Mocniej opatulił się peleryną, kryjąc w jej fałdach zasuszone ciało.

Zalała go fala świeżego głodu, tak silnego, że kły same gwałtownie wyrosły mu w ustach, ociekając śliną w oczekiwaniu na pożywienie. Potrzebował go jak niczego innego. Chwiejąc się na nogach, prawie ślepy, szedł dalej. Miasto wydawało mu się ogromnie obce. To nie był Paryż z przeszłości, tylko wielki, rozległy kompleks budynków i ulic. Światło lało się z wnętrz olbrzymich domów i z lamp ulicznych nad jego głową. To nie było miasto, które pamiętał, ani takie, w którym czułby się dobrze.

Powinien znaleźć sobie jakąkolwiek ofiarę i pożywić się jej krwią, żeby odzyskać siły, ale silniejszy od głodu był strach, że kiedy zacznie, nic go już nie powstrzyma. Nie wolno mu dopuścić, żeby bestia nim zawładnęła. Miał zobowiązania wobec swych pobratymców, wobec ludzi, ale przede wszystkim wobec ukochanego brata. Lucian był dla niego bohaterem, bohaterem, którego stawiał nad wszystkimi innymi. Bo na to zasługiwał. Złożyli sobie przysięgę i on ją uszanuje, tak jak z pewnością uszanowałby ją Lucian. Żaden inny myśliwy nie zniszczy jego brata; to było tylko jego zadanie.

Woń krwi go przytłaczała. Drażniła mu nozdrza z tą samą intensywnością, z jaką wżerał się w niego głód, który przetaczał się gwałtownie przez żyły niczym wzburzone morskie fale. Był tak osłabiony, że nie potrafiłby zapanować nad ofiarą, zmusić ją do zachowania spokoju. A to tylko wzmogłoby moc rodzącego się w nim potwora.

- Czy mogę panu jakoś pomóc? Czy pan jest chory? - To był najpiękniejszy głos, jaki słyszał w życiu. Kobieta mówiła nieskazitelnym francuskim z doskonałym akcentem, mimo to Gabriel nie był do końca przekonany, że ma do czynienia z Francuzką. Ku jego zaskoczeniu jej głos podziałał na niego uspokajająco, jakby posiadał jakieś łagodzące właściwości.

Zadrżał. Za nic nie chciał, aby ta niewinna kobieta padła jego ofiarą. Nie patrząc na nią, pokręcił przecząco głową i szedł dalej. Ale był tak słaby, że prawie się na nią przewrócił. Była wysoka, szczupła i zadziwiająco silna. Natychmiast otoczyła go ramieniem, nie zważając na bijący od niego odór brudu i stęchlizny. W chwili gdy go dotknęła, poczuł jak do jego udręczonej duszy przelewa się spokój. Nie ustępujący głód nieco zelżał i dopóki kobieta go dotykała, dopóty czuł, że przynajmniej w pewnym stopniu jest w stanie nad sobą zapanować.

Specjalnie krył przed nią twarz, wiedząc, że jego oczach pojawiła się szkarłatna mgła rodzącego się demona. Bliskość kobiety powinna rozbudzić w nim gwałtowne instynkty, ale nieznajoma wpływała na niego uspokajająco. Z pewnością była ostatnią osobą, którą wybrałby na ofiarę. Wyczuwał w niej dobroć, chęć niesienia pomocy, całkowitą bezinteresowność. Jej współczucie i życzliwość stanowiły jedyny powód, dla którego by jej nie zaatakował, dla którego nie wbiłby kłów w jej żyłę, choć każda komórka, każde włókno jego jestestwa domagało się, by tak uczynił, jeśli chce przetrwać.

Doprowadziła go do lśniącej zamkniętej maszyny stojącej tuż przy chodniku.

- Jest pan ranny czy tylko wygłodzony? - spytała, - Niedaleko znajduje się schronisko dla bezdomnych. Pozwolą tam panu spędzić noc i dadzą ciepły posiłek. Zawiozę tam pana, dobrze? To mój samochód. Proszę wsiąść i pozwolić sobie pomóc.

Jej głos zdawał się szeptać do niego, uwodzić jego zmysły, Naprawdę bał się o jej życie, o swoją duszę. Lecz był zbyt słaby, by się jej oprzeć. Pozwolił, żeby usadziła go w samochodzie, ale skulił się w kącie jak najdalej od niej. Teraz, gdy już nie mieli ze sobą fizycznego kontaktu, słyszał krew krążącą w jej żyłach wzywającą go. Szepczącą jak najbardziej kusząca uwodzicielka. Buzujący w nim głód powodował, że cały się trząsł z pragnienia zatopienia kłów w szyi tej niewinnej kobiety. Słyszał bicie jej serca, równomierne jak tykanie zegarka, i bał się oszaleć od tego odgłosu, Prawie już czuł w ustach smak jej krwi, wiedząc, że spłynęłaby gładko do jego ust, a potem do gardła.

- Nazywam się Francesca Del Ponce - przedstawiła się ciepłym głosem. - Proszę, niech mi pan powie, czy nie jest pan ranny, może potrzebuje pan opieki medycznej... Proszę się nie martwić o pieniądze. Mam przyjaciół lekarzy. Oni panu pomogą. - Nie dodała tego, co wyczytał w jej myślach: że często sama płaci rachunki za ubogich, których sprowadza do szpitala.

Gabriel milczał. Tylko tyle mógł zrobić, żeby ukryć myśli - Lucian wpoił mu tę automatyczną ochronę, jeszcze kiedy obaj byli bardzo młodzi. Pokusa skosztowania krwi kobiety była przemożna. Jedynie emanująca z niej dobroć powstrzymywała go przed rzuceniem się na nią i posileniem się, jak pragnęła tego każda komórka jego ciała.

Francesca z niepokojem zerknęła na stojącego obok niej starego człowieka. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale był poszarzały z głodu i cały aż drżał z wyczerpania. Wyglądał na wynędzniałego. Kiedy go dotknęła, wyczuła w nim jakiś straszliwy konflikt, jego ciało przeszywały gwałtowne dreszcze. Musiała bardzo uważać, żeby nie pędzić zbyt szybko do schroniska. Czuła gwałtowną potrzebę udzielenia pomocy temu człowiekowi. Ze zmartwienia przygryzła dolną wargę swymi drobnymi białymi ząbkami Te jej drobne białe ząbki. Cała drżała od lęku, emocji, której dawno już nie odczuwała. Musiała pomóc temu człowiekowi, musiała złagodzić jego cierpienie. Ta potrzeba była tak silna, prawie jak przymus.

- Proszę się o nic nie martwić. Ja się panem zajmę. Niech pan się wygodnie oprze i się odpręży. - Francesca jechała ulicami, nie zważając na ograniczenia prędkości. Większość policjantów znała jej samochód i gdy łamała przepisy, tylko się uśmiechali. Była uzdrowicielką. Wyjątkową uzdrowicielką. To był jej dar dla świata. Dzięki niemu wszędzie zyskiwała przyjaciół. A ci, którym nie zależało na pomocy lub uzdrowieniu, szanowali ją za to, że była zamożna i mogła się pochwalić znakomitymi koneksjami w kręgu polityków.

Podjechała pod schronisko i zatrzymała samochód niemal pod samymi drzwiami. Nie chciała, żeby staruszek musiał pokonywać zbyt długi dystans. Sprawiał wrażenie, jakby w każdym momencie mógł się przewrócić. Kaptur jego dziwnej peleryny zakrywał włosy, ale Francesca domyślała się, że są długie, gęste i staromodnie przycięte. Obiegła samochód i wsunęła rękę do środka wozu, żeby pomóc starcowi wysiąść.

Gabriel nie chciał przyjąć tej pomocy, ale nie potrafił nad sobą zapanować. W dotyku rąk tej kobiety było coś niezwykle kojącego, wręcz uzdrawiającego. Dzięki temu był w stanie powstrzymywać to straszliwe pragnienie. Maszyna, w której jechali, mknęła tak prędko, że czuł mdłości i kręciło mu się w głowie. Musi się zorientować w świecie, w którym się znalazł. Dowiedzieć się, który to rok. Poznać nowe technologie. Ale przede wszystkim znaleźć siły, żeby się pożywić, nie pozwalając przy tym, by demon czający się w jego duszy zdobył nad nim przewagę. Wyczuwał w sobie szkarłatną mgłę, zwierzęcy instynkt, który budził się, by przedrzeć się przez cienką warstwę człowieczeństwa.

- Francesca! Jeszcze jeden? Jesteśmy dzisiaj przepełnieni. - Marvin Challot spojrzał z niepokojem na starszego mężczyznę, którego Francesca prowadziła w stronę drzwi.

Coś w tym mężczyźnie sprawiało, że Marvinowi stawały włoski na karku. Wyglądał staro i miał dziwne paznokcie, za długie, za ostre. Jednakże był wyraźnie osłabiony, toteż Marvina opadły wyrzuty sumienia, że nie chce mieć nic wspólnego z tym człowiekiem. Ogarnął go wstyd, że poczuł odrazę do obcego, ale taka była prawda. Starzec budził w nim wstręt. Ale nie mógł odmówić Francesce. Przekazała na schronisko więcej pieniędzy, poświęciła więcej czasu i wysiłków niż ktokolwiek inny. Gdyby nie ona, schronisko w ogóle by nie istniało.

Marvin z niechęcią wyciągnął rękę, by wsunąć ją starcowi pod ramię. Gabriel gwałtownie zaczerpnął powietrza. W chwili gdy Francesca go puściła, niemal stracił nad sobą kontrolę. Kły eksplodowały mu w ustach, a szmer płynącej przez żyły krwi był tak głośny, że nie słyszał niczego poza nim. Wszystko zniknęło w szkarłatnej mgle. Głód. Straszliwy głód. Musiał się pożywić. Demon w jego wnętrzu z rykiem unosił swój przeklęty łeb, walcząc o przejęcie nad nim całkowitej kontroli.

Marvin wyczuł, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Ramię, które próbował pochwycić, dziwnie się wykrzywiło, kości zatrzeszczały i zazgrzytały, a na zwiędłej skórze pojawiła się sierść. Rozszedł się dziki gryzący odór, jak od wilka. Przerażony puścił ramię. Starzec wolno przekręcił głowę w jego stronę i Marvin ujrzał w oczach obcego błysk śmierci. W miejscu gdzie powinny być oczy, widniały dwa puste otwory. Marvin zamrugał i wtedy pojawiły się czerwone ślepia, płonące jak u dzikiego zwierza polującego na ofiarę. Marvin nie umiałby powiedzieć, który widok był bardziej przerażający, ale wiedział z całą pewnością, że za nic nie chce zbliżać się do tego starego człowieka. Oczy obcego wbijały się w niego niczym ostre kły.

Krzyknął i odskoczył w tył.

- Nie, Francesco, nie zgadzam się. Dzisiaj nie mam już miejsc. Zresztą nie chcę tu tego człowieka. - Głos drżał mu ze strachu.

Francesca zamierzała zaprotestować, ale coś w wyrazie twarzy Marvina kazało jej tego zaniechać. Skinęła głową na znak, że akceptuje jego decyzję.

- W porządku, Marvinie. Sama się nim zajmę. - Delikatnym ruchem objęła starca w pasie. - Chodźmy. - Jej głos był miękki, kojący. Dobrze ukrywała irytację, jaką wzbudziła w niej reakcja kierownika schroniska, co nie znaczy, że się jej pozbyła.

Pierwszy impuls kazał Gabrielowi odsunąć się od kobiety. Nie chciał jej zabić, a wiedział, że sam jest niebezpiecznie blisko przemiany. Niemniej wydawało się, że ona go do siebie czymś przykuła. Działała na niego tak kojąco, że potrafił przynajmniej na chwilę zapanować nad bestią budzącą się w jego wnętrzu. Oparł się ciężko na jej szczupłym ramieniu. Miała ciepłą skórę, a on był zimny jak sopel lodu. Mocno zaciągnął się jej zapachem, pamiętając o tym, by nie odwracać w jej stronę głowy. Nie chciał, żeby zobaczyła go w tym stanie, demona walczącego desperacko z własną duszą o zachowanie człowieczeństwa.

- Francesco - zawołał za nimi Marvin. - Wezwę kogoś, kto zawiezie go do szpitala. Najlepiej zadzwonię na policję. Nie powinnaś zostawać z nim sama. To może być jakiś szaleniec.

Gabriel, wsiadając do samochodu, odwrócił głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę stojącego na chodniku i przyglądającemu się im ze strachem w oczach. Wbił wzrok w gardło mężczyzny i mocno zacisnął dłoń. Przez jedną przerażającą chwilę miał ochotę zmiażdżyć Marvinowi tchawicę tylko po to, żeby ostrzec tę kobietę. Jednak korzystając ze starożytnego zaklęcia, pohamował dziki odruch. Zgarbił plecy i szczelniej otulił się ciężką peleryną. Chciał nadal być blisko tej pięknej istoty, pozwalając, aby bijące od niej światło i współczucie koiły jego udręczoną duszę. A jednocześnie pragnął uciec od niej jak najdalej, żeby uchronić ją przed potworem, który w nim rósł i stawał się coraz silniejszy.

Francesca jednak nie sprawiała wrażenia, jakby się go choć trochę obawiała. Przeciwnie, raczej starała się go podnieść na duchu. Nie zważając na ostrzeżenia Marvina, uśmiechnęła się do Gabriela.

- Nie zaszkodzi, jeśli w szpitalu ktoś pana obejrzy. To zajmie tylko minutkę.

Gabriel wolno pokręcił głową na znak protestu. Kobieta tak ładnie pachniała. Świeżością. Czystością. A on był za słaby nawet na to, żeby się wykąpać, Wstydził się, że Francesca ogląda go w takim stanie. Była taka piękna, lśniła wewnętrznym blaskiem.

Zaparkowała w miejscu, gdzie znajdowało się mnóstwo takich samych maszyn jak ta, którą przyjechali, tyle że pustych.

- Zaraz wracam. Proszę tu zaczekać i nie wysiadać. Szkoda się męczyć. To zajmie naprawdę chwilę. - Dotknęła pocieszająco jego ramienia, a on natychmiast poczuł, że przygniatający go ciężar zelżał.

Gdy odeszła, znów zawładnął nim głód wżerający się we wnętrzności i domagający się pożywienia. Ledwie mógł oddychać. Serce biło mu bardzo wolno: jedno uderzenie, cisza i znów uderzenie. Jego ciało pożądało krwi. Pożądało pożywienia. Łaknęło go desperacko. To było wszystko. Tak po prostu. Pragnął krwi. Pożądał jej. Potrzebował. To było jego jedyne pragnienie.

Czuł ją. Świeżą. Słyszał ją. Ale czuł też Francescę i jej bliskość pomagała mu pokonać wycie, które słyszał w głowie. Wnętrzności miał skręcone w supeł. Jakiś mężczyzna szedł obok tej kobiety. Różnił się od poprzedniego. Ten był młody i spoglądał na Francescę tak, jakby patrzył na słońce, księżyc i gwiazdy. Przy każdym kroku jego ciało ocierało się o ciało Franceski. Coś paskudnego, coś tkwiącego głęboko w sercu Gabriela uniosło głowę i zawarczało z niechęcią. Jego ofiara. Nikt nie miał prawa stać tak blisko niej. Ona należała do niego. Naznaczył ją dla siebie. Myśl przyszła nieproszona i Gabriel natychmiast się jej zawstydził. Niemniej nie podobało mu się, że mężczyzna stoi tak blisko Franceski. Musiał użyć całej siły woli, żeby nie wypaść z samochodu i nie rzucić się na nieznajomego, pożerając go na oczach wszystkich.

- Brice, muszę wracać do domu. Ten człowiek potrzebuje pomocy. Nie mam teraz czasu na rozmowę. Wpadłam tylko na chwilę po lekarstwa i opatrunki.

Brice Ronaldo położył rękę na ramieniu kobiety, aby ją zatrzymać.

- Chcę, żebyś obejrzała jedną z moich pacjentek, Francesco. Małą dziewczynkę. To ci nie zajmie wiele czasu.

- Nie teraz. Przyjadę później. - Głos kobiety brzmiał łagodnie, lecz stanowczo.

Brice wzmocnił uścisk na jej ramieniu, zamierzając przyciągnąć Francescę bliżej do siebie, ale w tym momencie poczuł, że coś przebiega mu po skórze. Kiedy spojrzał w dół, zobaczył kilka małych pająków z groźnie wyglądającymi kłami, wspinających się mu po ręce. Klnąc, puścił Francescę i mocno potrząsnął ramieniem. Pająki zniknęły, jakby ich nigdy nie było, a Francesca szła już szybkim krokiem do auta. Patrzyła na Brice'a jak na szaleńca. Już zamierzał się wytłumaczyć, ale ponieważ pająki zniknęły bez śladu, uznał, że szkoda zachodu.

Pobiegł za Francescą i znów złapał ją za ramię, po czym schylił się i zajrzał do wozu, żeby popatrzeć na Gabriela. Jego usta natychmiast wykrzywił grymas wstrętu.

- O Boże, Francesco, gdzie ty wynajdujesz te szumowiny?

- Brice! - Francesca wyrwała rękę z uścisku mężczyzny w geście irytacji. - Czasami jesteś wyjątkowo niedelikatny. - Wprawdzie zniżyła głos, ale Gabriel, mając doskonały słuch, wyraźnie słyszał całą wymianę zdań. - To, że ktoś jest stary albo biedny, nie znaczy jeszcze, że jest bezużyteczny lub niebezpieczny. Z tego właśnie powodu nie układa się między nami, Brice. Nie potrafisz współczuć bliźnim.

- Jak to nie potrafię? - obruszył się Brice. - Tam jest mała cierpiąca dziewczynka, która nigdy nikomu nie wyrządziła żadnej krzywdy, a ja robię wszystko, żeby jej pomóc.

Francesca, obawiając się, że znów będzie chciał ją za- trzymać, ominęła go szerokim łukiem i wśliznęła się za kierownicę samochodu.

- Przyjadę później. Obiecuję, że obejrzę tę dziewczynkę jeszcze dzisiaj. - Włączyła silnik.

- Chyba nie zabierasz tego starucha do siebie? - spytał Brice, jakby nie biorąc pod uwagę wcześniejszych upomnień. - Lepiej zawieź go do schroniska. Jest brudny i pewnie zawszony. I nic o nim nie wiesz. Mówię poważnie, Francesco, nie powinnaś zabierać tego człowieka do domu.

Francesca rzuciła rozmówcy wyniosłe spojrzenie, po czym nie oglądając się za siebie, odjechała od chodnika.

- Proszę się nie przejmować tym, co mówił Brice. To bardzo dobry lekarz, ale wydaje mu się, że może mną dyrygować. - Zerknęła na swego milczącego towarzysza. Siedział skulony tuż przy drzwiach. Dotychczas nie zdążyła mu się dobrze przyjrzeć. Nie widziała nawet jego twarzy. Ukrywał ją pod kapturem i trzymał ciągle odwróconą. Francesca nie była pewna, czy rozumie, iż ona chce mu pomóc. Odnosiła wrażenie, że dawniej był kimś znaczącym, zamożnym, mającym władzę i pewnie teraz czuje się straszliwie upokorzony swoim położeniem. Niemiła uwaga Brice'a jeszcze bardziej go poniżyła. - Jeszcze tylko kilka minut i dotrzemy do miejsca, gdzie jest ciepło i bezpiecznie. I gdzie jest mnóstwo jedzenia.

Jej głos był cudowny. Docierał do głębi jego duszy, przynosząc ukojenie, sprawiając, że bestia pozostawała na uwięzi, czego nie byłby w stanie osiągnąć, gdyby był sam. Może gdyby Francesca towarzyszyła mu w trakcie pożywiania się, umiałby zapanować nad demonem, jeśli ten zacząłby się budzić. Gabriel ukrył twarz w dłoniach. Niech Bóg ma go w swojej opiece, przecież on naprawdę nie chce zabić tej kobiety. Jego ciało trzęsło się z wysiłku, jaki wkładał w to, żeby opanować przemożne pragnienie ciepłej krwi która wypełniłaby skurczone, wygłodniałe komórki. To było niebezpieczne. Straszliwie niebezpieczne.

Samochód, pokonawszy niewielką odległość, opuścił zatłoczone ulice i wjechał w wąską alejkę prowadzącą wśród drzew i gęstych krzewów. Dom był duży i w dość niezdecydowanym stylu. Staroświecką fasadę zdobiła weranda i wysokie proste kolumny. Gabriel, otworzywszy drzwi pojazdu, zawahał się. Nie wiedział, czy powinien wejść z kobietą do jej domu, czy raczej zostać na zewnątrz. Był osłabiony. Nie mógł już dłużej czekać. Musiał się pożywić. Nie miał wyboru.

Francesca wzięła go za rękę i pomogła wspiąć się na długie schody prowadzące do wejścia.

- Przykro mi. Tych schodów jest naprawdę dużo, ale jeśli chcesz, możesz się o mnie oprzeć. - Nie rozumiała, dla- czego czuje tak wielką potrzebę udzielenia pomocy temu obcemu człowiekowi, ale tego domagało się od niej całe jej jestestwo.

Gabriel ze ściśniętym sercem pozwalał kobiecie prowadzić się po schodach. Czuł, że to nieuniknione, iż ją zabije. A wtedy dołączy do rzeszy nieumarłych i nie zostanie już nikt, kto będzie w stanie zgładzić Luciana. Nie będzie nikogo, kto zgładzi ich obu. Nikogo, kto potrafiłby to zrobić. Na świecie będą istniały dwa potwory będące ucieleśnieniem największego zła. Do świtu zostało zbyt wiele godzin. Pragnienie krwi przeważy nad dobrymi intencjami. A ta bied- na, niewinna i pełna współczucia kobieta zapłaci ostateczną cenę za okazaną dobroć i życzliwość.

- Nie! - warknął i, wyrwawszy rękę z uścisku Franceski, odskoczył od drzwi. Potknął się przy tym, zachwiał i upadł.

Francesca natychmiast do niego podbiegła.

- Czego się obawiasz? Nie skrzywdzę cię. - Czuła, że starzec drży, że się przeraźliwie czegoś boi.

Odwrócił twarz, kryjąc ją w fałdach kaptura, i wysunął jedną rękę, jakby chciał się nią od niej odgrodzić. Podniósł się na nogi. Brakowało mu siły, żeby odejść od tej młodej kobiety, od ciepła i współczucia w jej głosie, od życia pulsującego w jej żyłach. Pochylił głowę i przeszedł przez próg jej domu. Modlił się o siłę. Błagał o litość. Prosił o cud.

Francesca poprowadziła go dużymi pokojami do kuchni, gdzie posadziła go za drewnianym stołem o rzeźbionym blacie.

- Tam na prawo jest łazienka. Ręczniki są świeże, jeśli miałbyś ochotę się wykąpać. Możesz to zrobić w czasie, gdy ja będę przygotowywała jedzenie.

Gabriel westchnął i pokręcił głową. Powoli wstał od stołu i przemierzył kuchnię, żeby stanąć przy Francesce. Blisko. Tak blisko, że nawet pomimo oszołomienia głodem poczuł bijący od niej delikatny kuszący zapach.

- Przykro mi. - Wypowiedział te słowa bardzo szczerze, bo rzeczywiście tak czuł. - Muszę coś zjeść, ale nie to, co chcesz mi przyrządzić. - Delikatnym ruchem wyjął miskę z jej rąk i odstawił na blat.

Francesca pierwszy raz poczuła, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Zastygła w bezruchu, dużymi, ciemnymi oczyma wpatrywała się w zakapturzoną postać. Potem skinęła głową.

- Rozumiem. - W jej głosie nie było lęku, tylko spokojna akceptacja. - Chodź ze mną. Pokażę ci coś. Będziesz tego później potrzebował. - Wzięła go za rękę, nie zwracając uwagi na długie, ostre paznokcie.

Gabriel nie wywierał na nią presji. Nie połączył się z jej umysłem, żeby ją uspokoić. Wiedziała, że jest w niebezpieczeństwie; widział to w jej oczach. Ujęła jego dłoń, a potem pociągnęła go za sobą.

- Chodź ze mną. Mogę ci pomóc. - Była niezwykle spokojna i ten jej spokój udzielał się także Gabrielowi.

Ruszył za nią, bo każdy fizyczny kontakt z Francescą osłabiał jego cierpienie. Nie mógł znieść myśli o tym, co za chwilę zrobi. Łkał w duszy. Miał wrażenie, że jego serce przygniata ciężki kamień. Francesca otworzyła drzwi po lewej stronie kuchni. Za nimi znajdowała się wąska klatka schodowa. Przymuszony przez towarzyszkę Gabriel wszedł na schody.

- To piwnica - wyjaśniła Francesca. - Ale tam, za występem są drugie drzwi. Nie widać ich, ale jeśli położysz palce tutaj... - Zademonstrowała i kamienna ściana otworzyła się do wewnątrz, odsłaniając mroczną grotę. Francesca skinęła ręką w jej stronę. - Tą grotą schodzi się pod ziemię. Spodoba ci się tam.

Gabriel zaciągnął się słodkim, nęcącym zapachem zie- mi. Chłód dochodzący z otchłani, ciemność kusiły obietnicą wypoczynku.

Francesca odsunęła z szyi pasmo gęstych włosów i popatrzyła na Gabriela szeroko otwartymi oczami.

- Wyczuwam w tobie strach. Wiem, czego potrzebujesz. Jestem uzdrowicielką i moim obowiązkiem jest przynieść ci ulgę. Ofiaruję się tobie dobrowolnie, bez zastrzeżeń. Zgodnie z przysługującym mi prawem oddaję swoje życie za twoje. - Mówiła spokojnie i łagodnie. Jej głos był piękny jak szmer aksamitu przesuwającego się po skórze.

Gabriel prawie nie zwrócił uwagi na znaczenie słów. Słyszał przede wszystkim brzmienie głosu. Uwodzicielskie. Jej szyja pod jego palcami przypominała rozgrzany jedwab. Zamknął oczy, rozkoszując się tym niezwykłym doznaniem. Bał się, że będzie rozszarpywał i rozdzierał, a okazało się, że ma ochotę czule tulić ciało Franceski. Pochylił głowę, żeby poczuć na ustach smak jej naskórka. Był gorący jak ogień. Jego język dotknął pulsującej żyły i nagle cały się spiął w oczekiwaniu. Przyciągnął ją do siebie, do serca. Mamrocząc przeprosiny, wziął, co mu zaoferowała, zatapiając kły głęboko w żyle pulsującej na jej smukłej szyi.

Nagłe ogarnęła go gorączka, jakby uderzył w niego piorun. Przepływała płomienną lawą przez jego wygłodzone wyschnięte komórki. Moc i siła rozkwitły w nim jak pąk. I wtedy to poczuł. Białe gorąco. Niebieską błyskawicę. Jego ciało stężało. Francesca była jak rozgrzany jedwab w jego ramionach, doskonale do niego pasowała. Teraz dostrzegł, jak gładką ma skórę. Jej smak był jak narkotyk, uzależniał. Uratowała go swoją szczodrością. Zapobiegła powstaniu demona. Dobrowolnie podarowała mu swą krew. Dobrowolnie. Pomimo całej niezwykłej sytuacji nagle coś sobie uzmysłowił. Mógł odczuwać emocje. Miał wyrzuty sumienia. Przypomniał mu się ciężar, jaki poczuł w sercu, gdy szedł za Francescą do piwnicy. Zaczął coś czuć już w chwili, gdy przypadkowo natknął się na tę kobietę. Gdy się pożywiał, jego ciało przeszywał naglący ból. Coś zmysłowego, erotycznego. W jego przypadku seks nigdy nie miał nic wspólnego z pożywianiem się. Zresztą w ogóle nie powinien odczuwać seksualnego pożądania, a jednak całe jego ciało zesztywniało z nieprzemijającego bólu niezaspokojonego pragnienia.

Poczuł pod dłonią trzepotanie serca Franceski, więc szybko musnął językiem dwie ranki na jej szyi, żeby je zamknąć swą leczniczą śliną. Wyssał niemal całą krew z jej szczupłego ciała. Musiał działać szybko. Rozerwał kłami naskórek na nadgarstku i przycisnął go do ust Franceski. Był już na tyle silny, że mógł zapanować nad jej umysłem. Zaczynała znikać, jej siła życiowa po prostu odpływała. Ale Francesca nie walczyła, a wręcz była dziwnie spokojna i pogodzona z tym, co się działo. Prawie jakby czekała na śmierć. Gabriel zmusił ją, żeby wypiła krew. Znała rytualne słowa odstraszające demony. Dobrowolnie oddała swoje życie za jego życie. Co takiego powiedziała? „Zgodnie z przysługującym mi prawem". Jak to możliwe?

Gabriel spojrzał na pobladłą twarz kobiety. Jej długie rzęsy były gęste i czarne, tak samo jak jej jedwabiste włosy. Drobne ciało opinały męskie jasnoniebieskie spodnie. Kolory. Gabriel widział kolory. Od ponad dwóch tysięcy lat, od czasu młodości nie widział nic poza szarościami i czernią. Dlaczego nie rozpoznał we Francesce swej życiowej partnerki? Czyżby aż tak się zatracił w głodzie?

Przestał karmić ją krwią. Tej nocy będzie musiał udać się jeszcze na polowanie; musi zadbać, by krwi wystarczyło dla nich obojga. Przeniósł Francescę do pieczary i, kierując się zapachem, odnalazł mroczną komnatę, która mogła posłużyć za bezpieczne schronienie zarówno ludziom, jak i nieumarłym. Delikatnie ułożył Francescę na miękkiej ziemi i zesłał na nią sen, wzmacniając komendę mocnym zaklęciem, aby mieć pewność, że nie obudzi się, zanim nie dostarczy jej kolejnej porcji krwi. Jej serce i płuca działały w zwolnionym tempie, tak aby organizm mógł utrzymać się przy życiu nawet przy zmniejszonej ilości krwi krążącej w jej żyłach i arteriach.

Gabriel sunął przez dom, wydatkując tylko tyle energii, ile trzeba. Z wielką radością posiliłby się krwią Brice'a. Jednak nie było czasu na uleganie zachciankom; musi jak najszybciej znaleźć ofiarę i wrócić do swojej zbawczyni. Swą szczodrobliwością uratowała nie tylko jego życie. Uratowała też jego duszę.

Już po chwili był poza domem, podróżując w mroku. To był jego świat. Spędził w nim całe stulecia, ale teraz wydawał mu się on zupełnie obcy. Zupełnie inny. Teraz wszystko będzie inne. Ofiarę znalazł prawie od razu. Miasto aż kipiało ludźmi. Wybrał trzech postawnych mężczyzn, upewniwszy się wcześniej, że żaden nie używał nałogowo alkoholu i narkotyków, że ich krew nie jest zainfekowana żadną chorobą. Bez problemu przeniósł ich w zaciszne miejsce, po czym pochylił głowę, żeby rozpocząć konsumpcję. Wypił wystarczająco dużo łowi, by wrócić do pełni sił, nie narażając przy tym żadnej ze swych ofiar. Kiedy pierwsza z nich chwiała się nieprzytomnie, Gabriel starannie pozamykał ranki i pomógł mężczyźnie usiąść na ziemi. Potem zaczął pić krew drugiego i trzeciego mężczyzny, z wielką łapczywością, bo jego ciało pożądało pokarmu po tak długim czasie posuchy. Poza tym potrzebował też krwi dla Franceski.

Kiedy skończył, wyczyścił mężczyznom pamięć i zostawił ich siedzących na chodniku pod daszkiem osłaniającym drzwi. Rzucił się biegiem i po chwili wzbił się w powietrze, zmieniając kształt tak, że zamiast ramion miał teraz szeroko rozpostarte skrzydła. Frunął prosto do domu. Z góry mógł go sobie dobrze obejrzeć. Był piękny i niezaprzeczalnie stary, a otaczający go teren bardzo zadbany. Gdziekolwiek spojrzał, wszędzie rzucały mu się w oczy nieznane przedmioty, rzeczy, o których nic nie wiedział. Życie nie przestało się toczyć, kiedy on leżał w grobie.

Francescę znalazł w tej samej pozie, w jakiej ją zostawił. Była blada, prawie przezroczysta. Wysoka i szczupła, miała długie hebanowo czarne włosy sięgające aż do krągłych piersi. Podniósł ją z wielką delikatnością i przytulił. Czy możliwe, by ta kobieta była jego życiową partnerką? Po okresie wojen kobiet było mało. Karpatianie mogli przez wieki przeszukiwać świat i nigdy nie spotkać przeznaczonej im partnerki, drugiej połówki ich duszy. Światła rozświetlającego ich mroki. Liczba kobiet jego rasy zmniejszyła się dramatycznie w XII i XIII wieku. Jakie miał szanse, że natknie się na jedną z nich po prostu na ulicy? Była praktycznie pierwszą osobą, którą zobaczył po opuszczeniu grobu, gdzie tak długo spoczywał. To nie miało sensu. Niemniej jedno wydawało mu się oczywiste i jasne. Karpatianin nie widzi kolorów i nie odczuwa emocji, chyba że znajduje się w pobliżu swej życiowej partnerki. Gabriel widział najróżniejsze barwy. Olśniewające. Kolory, o których dawno już zapomniał. I czuł emocje, których nigdy jeszcze nie doświadczał. Wziął oddech, wciągając głęboko w płuca woń Franceski. Teraz będzie mógł wszędzie ją odnaleźć. Ponieważ jego starożytna krew krążyła obecnie w jej żyłach, będzie mógł wezwać ją do siebie, kiedy tylko zechce. Będzie mógł się z nią porozumiewać mentalnie na każdą odległość.

Otworzył sobie paznokciem klatkę piersiową i uniósł głowę Franceski, po czym przytknął jej usta do skóry. Znów dysponował pełnią mocy, a Francesca, osłabiona utratą krwi, pozostawała pod jego całkowitą kontrolą. Dał sobie czas, by się jej dokładnie przyjrzeć. Zadziwiała i intrygowała go. Wyglądała jak Karpatianka. Wysoka. Szczupła. Kruczoczarne włosy. Piękne oczy, ciemne jak noc. Znała rytualne zaklęcie. Wiedziała, że potrzebował krwi. W swoim domu miała nawet p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin