Hans Hellmut Kirst
Skazani na sukces
Bez przychylności kobiet nie można było wówczas w Monachium zrobić ani kroku naprzód. To one rozdzielały nagrody za zasługi.
Christian Friedrich Daniel Schubart
O Monachium, miasto pełne górskiego powietrza, miasto południowego nieba, filarze i moście między Niemcami i Włochami, miasto piwiarni i kościołów wypełnionych dymem kadzideł, miasto sprzeczności, które zazwyczaj jednoczą się w żywym sercu, barwne, odświętne, wiejskie, lubiące piwo i piękno! Obyś zawsze pozostało ojczyzną tych, którzy do żadnego celu nie dążą tak gorliwie, jak do tego, żeby żyć i przeżywać.
Ricarda Huch
Tu ludzie potrafią się bawić publicznie na ulicach.
W. I. Lenin
Polodowcowa ziemia jest twarda. I jeśli Monachium zdołało na niej powstać i urosnąć, to nie dzięki niej, a wbrew niej.
Alexander von Reitzenstein
Istnieje w Niemczech tylko jedno miasto, któremu Hitler przyrzekł, że uczyni je wielkim, i które mimo to stało się wielkim.
„Der Spiegel" o ,,tajnej stolicy Niemiec"
Władza nie jest zabawką. A już na pewno nie w czasach, w których jedni krzyczą: „Postawić Brandta pod ścianę!" i „Śmierć zdrajcom!", a inni uwalniają więźniów, używając bez pardonu broni palnej, i dokonują zamachów bombowych na placówki policji.
Hans-Jochen VogeI
Ta książka jest powieścią. Akcja i osoby są zmyślone. Ewentualne podobieństwo i pozorna zgodność z prawdziwymi wydarzeniami są przypadkowe. Dotyczy to także sposobu przedstawienia osobistości oficjalnych miasta, które służy tu za tło akcji. Są to jedynie symboliczne postacie powieściowe, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Napisałem tę książkę także dlatego, żeby uczcić pamięć mojego pierwszego psa, nowofundlandczyka Antona, i mojego ostatniego psa, pudla Mukla.
Przeżyłem dzięki nim chwile najczystszej radości.
Domniemana prawda
jest podobna
do niezmordowanie kołyszącej się huśtawki;
decydujące jest to,
w jakim momencie się na niej usiądzie.
Próba zdruzgotania człowieka nazwiskiem Harald Fein rozpoczęła się pewnego wieczora późnym latem. Wydawało się, że w ciągu niewielu tygodni uda się jej dokonać, co jednak miało się okazać nader niebezpieczną omyłką.
Cały ten proces — i związane z nim rzeczy — nie przedostały się do wiadomości tak zwanej opinii publicznej. Pojawiały się jedynie jakieś pogłoski, spekulacje i przypuszczenia całkowicie, jak się wydawało, sprzeczne ze sobą — i wkrótce znikały znowu. Bo wiele ludzi ma pamięć tak krótką, że jest to aż godne pożałowania; i niemało z nich na niej polega.
Nikt jednak nie wiedział, że istnieją o tej sprawie zapiski pewnego funkcjonariusza policji kryminalnej, niejakiego Kellera. 1 nikt zapewne nie przewidział, co z tego wyniknie.
Bo ten komisarz policji kryminalnej Keller odważył się podjąć próbę wymuszenia sprawiedliwości. I to metodą frapującej konsekwencji i niebezpiecznego zuchwalstwa.
1
M
iała zad jak koń. Ma się rozumieć jak koń rasowy: szeroki i okrągły, o gładkiej skórze i tanecznej ruchliwości. A przy tym — jak można było przypuszczać — o ostrym, pociągającym, oszałamiającym zapachu.
A zatem swego rodzaju rasowa klacz, z którą można by wygrać wszelkie możliwe wyścigi — gdyby się ją posiadało! Wydawało się zresztą, że to właśnie można by osiągnąć — przynajmniej na jakiś czas. Oczywiście miała swoją cenę, ale bez względu na wysokość tej ceny — gdyby on, Harald Fein, zechciał, mógłby ją zapłacić. Na razie jeszcze mógł.
Początkowo wydawało się, że pozwala sobie jedynie na to, by w zamyśleniu i badawczo zarazem przyglądać się nonszalanckiej, kuszącej kobiecości. Ale zdarzało się to już po raz trzeci. W ciągu dwóch tygodni. A może po raz czwarty? W ciągu trzech tygodni?
Wyszła, jak zwykle, z baru na rogu ulicy. Szła powoli, ale jakby czujnie, w stronę domu, w którym mieszkała, na spotkanie któregoś ze swoich klientów — przypuszczalnie nawet kilku; kolejno. Ale którego tym razem? Harald Fein znał już paru z nich. A jednego szczególnie dobrze.
Był to jeden z tych wieczorów, jakie zdarzają się tylko w Monachium, po letnim dniu: wypełnione migotliwym błękitem, roztapiającym się w ciemności, a przy tym pozwalającym dostrzegać wyraźnie wszystkie kontury: ostro
9
zarysowane kształty domów; ludzi, podobnych do wyciętych z papieru sylwetek; ulice, powleczone ołowianą szarością.
Ruch był w tym czasie mierny — tylko kilka samochodów, mało ludzi, ani jednego psa. Był to czas kolacji i dziennika telewizyjnego. Większość ludzi chciała delektować się i strawić równocześnie jedno i drugie. Prowadziło to do zakłóceń żołądkowych z nie rozpoznanych przyczyn, co zdarzało się często w czasach, w których roiło się od dziwacznych schorzeń.
Harald Fein siedział w samochodzie, zaparkowanym przy krawężniku. Sprawiał wrażenie czujnego i ubawionego. Uśmiechał się do siebie. Równocześnie obserwował, co się wokół niego dzieje. Wydawało się, że jego cierpliwość jest bezgraniczna.
Harald Fein w kilka dni później, podczas przesłuchania, podczas tzw. „rozmowy wyjaśniającej" w policji kryminalnej:
— „Zatrzymałem się tam, w pobliżu tego domu przy ulicy V, podczas mojej codziennej drogi z biura do domu. Był to czysty przypadek! Zrobiłem to chyba dlatego, że akurat tam było wolne miejsce na parkingu. Byłem zmęczony stereotypową rutyną w firmie, dla której pracuję. Czułem się kiepsko. Nic poza tym. Zgasiłem silnik i włączyłem radio, żeby posłuchać wiadomości.
Referent: — Ale ulica V, przy której stoi ten dom, nie znajduje się na pańskiej bezpośredniej drodze do domu.
Fein: — Mam wrażenie, że natrafiłem na jakiś objazd. A może próbowałem wydostać się z korka ulicznego, bo to była godzina szczytu. Nie pamiętam już dobrze, jak to było".
Paul Plattner, jedyny właściciel poważnej, rentownej i wpływowej wielkiej firmy budowlanej Plattner — Roboty budowlane naziemne i podziemne, zjawił się w biurze już po oficjalnym zakończeniu dnia pracy. Z rosnącą niechęcią przeglądał leżące przed nim sprawozdanie dzienne. Na jego twarzy, nacechowanej zazwyczaj ojcowskim pobłażaniem, malowała się coraz większa irytacja.
10
— To świństwo! — wykrzyknął. — Budowa numer czternaście od wielu dni nie ma wystarczającej ilości materiału!
Przed nim stał — w należytej, pełnej respektu odległości — goniec Wamsler. Był to wypróbowany, godny zaufania człowiek. Sprawiał takie wrażenie, jakby miał wielką ochotę podzielić cierpienie szefa: jeśli szef nazwał coś „świństwem", to z pewnością zasługiwało to na takie określenie.
— Poprosić 4° mnie pana Feina! — wykrzyknął szef.
— Pański zięć — zaczął ostrożnie Wamsler — już...
— W mojej firmie nie jest on dla mnie zięciem — skorygował go zdecydowanie Paul Plattner. — Pan Fein jest tu zatrudniony jako dyrektor. Niech pan wreszcie zapamięta tę drobną, ale ważną różnicę!
— Tak jest — zapewnił szefa posłusznie Wamsler.
— Na co pan jeszcze czeka?! Ma tu przyjść dyrektor!
— Ale on już wyszedł z firmy, jak zawsze po pracy. Powiedział, że jedzie do domu.
— To niech pan do niego zatelefonuje. I niech mu pan powie wyraźnie, że ma się natychmiast tutaj zjawić.
Harald Fein oparł się o poduszki swego samochodu. Był to mercedes 280 SL — luksusowy wóz wyższej średniej klasy, który zgodnie z zawsze obowiązującym zdaniem teścia musiał sobie kupić ze względów prestiżowych: ostatecznie był przecież kimś.
Teść stwierdził to przed wieloma miesiącami. Potem słowa poszły w zapomnienie — jak gdyby już nie był kimś! Takie rzeczy działy się szybko — w tym towarzystwie, w świecie interesu. W każdym razie teraz Harald Fein siedział tu, wyciągnąwszy nogi przed siebie, i wydawało się, że jest zajęty wyłącznie patrzeniem na pulchną, oddalającą się tanecznym krokiem, przeciskającą się naprzód istotę.
Za nim, na poduszkach samochodu, siedziało cierpliwie i uważnie nieprawdopodobne stworzenie, karzeł i zarazem zwierzę z bajki: pies, który wabił się Anton. Nie tak wypielęgnowany jak pudel, ale tak dekoracyjnie zdziczały jak pies pasterski. Coś w rodzaju miniaturowego wydania nowofundlandczyka. Zupełnie niemożliwe do określenia,
porywająco wieloznaczna mieszanka, niesłychanie pobudzająca fantazją. Pies, który wabił się Anton, patrzył przed siebie, a w jego oczach lśniły iskierki nadziei.
Wydawało się, że Harald Fein uważa obecność psa za rzecz dobrą i oczywistą. Sądził bowiem, że ten pies jest jedyną istotą na świecie, która niczego od niego nie żąda. Anton zaś pozwalał swemu panu pozostawać w tej wierze i nie przeszkadzał mu nigdy. A już w żadnym razie w takich wypadkach.
— Gdzie ojciec? — zapytała Helga Fein matkę, która patrzyła na nią ze zmartwioną miną. — Mam do niego pilną sprawę.
— Nie ma go tutaj — odpowiedziała matka, Hilda Fein, która siedziała przy toalecie, nakładając na powieki błękitne cienie. Trudno jej było osiągnąć pożądany odcień, co groziło wprowadzeniem jej w nerwowy nastrój. — Czego od niego chcesz?
— Mam pewien problem — oświadczyła córka, stojąc nadal w progu. Przyglądała się przy tym badawczo matce i starała się ukryć niechęć do ozdabiania twarzy, które kosztowało tyle wysiłku. — Co znowu masz dzisiaj w planie? To, co zawsze? Wielkie przyjęcie? Czy też coś bardziej intymnego, na przykład małe party dla kilkudziesięciu osób?
— Co to za problem? — zapytała matka.
— Taki, którego nie zrozumiesz. Może go zrozumieć tylko ojciec!
— Tylko on? — Matka podniosła oczy. Spojrzała w lustro i zobaczyła w nim siebie, a w głębi córkę. Dwie kobiety: starannie wypielęgnowaną i beztrosko zaniedbaną. — Przeceniasz go, Helgo!
— Pytałam tylko o to, gdzie go mogę znaleźć, a nie o to, co o nim myślisz. Wiem to aż za dobrze.
— Moje dziecko — powiedziała matka — czy nie możemy przynajmniej spróbować...
— Nie — odrzekła Helga miękko, niemal pogodnie. — Dla mnie ojciec jest kimś innym niż dla ciebie.
12
— Pan dyrektor Fein — poinformował swojego szefaWamsler — opuścił naszą firmę o zwykłej porze, zaraz pozakończeniu pracy, ale nie ma go jeszcze w domu.
Paul Plattner zmarszczył czoło. — Czy ma pan pojęcie, gdzie się mógł zatrzymać? Jeśli pan wie, niech pan powie otwarcie.
— Kto to może wiedzieć? — powiedział ostrożnie Wamsler.
— A co pan przypuszcza? — nalegał Paul Plattner.
— No cóż, chyba jest w tym jakaś kobieta. Chyba.
— Jaka?
— Nie wiem, jeszcze nie wiem.
— Czy może pan się dowiedzieć? Niech się pan postara! Mogłoby się to panu opłacić. Chyba nie muszę niczego dodawać. A teraz niech pan powie, żeby tu przyszedł Jo-nass. Niech pan go znajdzie, bez względu na to, gdzie jest. To nie szkodzi, że czas pracy się już skończył.
Z dochodzeń policji kryminalnej, dotyczących domu przy ul. V nr 33:
„Właściwie to, co zawsze: lokatorami są przedstawiciele klasy średniej i wyższej klasy średniej. Na parterze mieszka dwóch lekarzy: laryngolog i lekarz chorób skórnych. Następnie wyżsi urzędnicy: trzech ekonomistów, jeden agent ubezpieczeniowy, dwóch prokurentów bankowych. Ponadto emerytowany profesor, wdowa po młodo zmarłym malarzu impresjoniście, para poetów, należących do grupy Tukan.
Ta osoba mieszkała na szóstym piętrze. Z zawodu modelka. Wymiary: obwód biustu 95 cm, talia — 63 cm, biodra — 95 cm. Za kilka dni skończyłaby trzydzieści lat".
Podobna do klaczy kobieta, którą Harald Fein zobaczył po raz pierwszy przed jakimiś dwoma czy trzema tygodniami, zaczęła coraz bardziej zaprzątać jego myśli. I to nie tylko dlatego, że go kusiła wiele obiecującą możliwością
13
oddania się, do czego w skrytości ducha tęsknił i o czym marzył.
...
karol17rp