Andrew Sylvia - Sawantka.doc

(1178 KB) Pobierz
Sylwia Andrew

Sylwia Andrew

 

 

 

Sawantka


ROZDZIAŁ PIERWSZY

1812 rok

Czując się trochę jak owczarek strzegący trzody, Hester Perceval wyprowadziła gromadkę kuzynek ze składu bławat-nego pana Hammonda w centrum Northampton. Wszystkie były w znakomitym nastroju, pokrzykiwały i wybuchały śmiechem przy każdym potknięciu na pokrytej śniegiem uli­cy. Wszystkie też kurczowo ściskały paczki, przed chwilą bo­wiem jednogłośnie nie zgodziły się na zostawienie ich w składzie i dostarczenie do domu następnego dnia. Nawet Hester, zwykle zachowująca się w miejscach publicznych z przykładną surowością, nie mogła nie roześmiać się z ich facecji, gdy pomagała im kolejno przejść przez ruchliwą jezdnię. Dżentelmena wychodzącego ze stacji pocztowej oczarował widok czterech młodych, smukłych dam, które wychynęły zza rogu Abington Street - miały rumiane, oży­wione twarze otulone kapturami z futrzanym wykończeniem i były ubrane w ciepłe pelisy - niebieską, ciemnoczerwoną, rdzawobrunatną i zieloną.

Niedaleko zajazdu Pod Pawiem Henrietta, najmłodsza z kuzynek, znowu się poślizgnęła i tym razem straciła rów­nowagę. Hester zdołała uratować ją przed upadkiem, ale przy tym upuściła swoją paczkę w śnieg. Dżentelmen natychmiast


rzucił się na pomoc i podniósł zgubę. Z ujmującym uśmie­chem powiedział:

-              Wydaje mi się, że szkoda jest tylko powierzchowna.
Czy chce pani zatrzymać taką trochę zmoczoną paczkę, czy
mam dać ją chłopcu na posyłki w zajeździe, żeby się nią za­
jął? Wnoszę bowiem, że zmierza pani do zajazdu Pod Pa­
wiem, gdzie czeka na nią służący.

Hester wstrzymała oddech, porażona widokiem wysokie­go przystojnego mężczyzny o niskim, dźwięcznym głosie. Dungarran. Nie potrafiła go zapomnieć, mimo że wiele razy próbowała. Na szczęście dżentelmen najwidoczniej nie miał tego kłopotu i już wyrzucił ją z pamięci.

-              Dziękuję panu - powiedziała ze spuszczoną głową. -Nasz stajenny powinien wrócić za kilka minut. Właśnie po­szedł po mojego brata, który przyjeżdża dyliżansem z Cam­bridge. Mamy zamówiony salonik Pod Pawiem, więc może­my tam na niego poczekać. - Odwróciła się do kuzynek.

-              Chwileczkę! - Mężczyzna zaszedł jej drogę i ze sku­pieniem spojrzał w oczy. - Panna Perceval, prawda? Siostra Hugona Percevała. No, no. - Zmierzył wzrokiem trzy dziew­czynki, przyglądające mu się zdumionym wzrokiem zza ple­ców Hester. - Czy to są pani siostry?

-              Moje kuzynki, lordzie Dungarran.

-              Ależ jestem bezmyślny! Przecież nie powinna pani stać na dworze w taką pogodę. Chodźmy! Proszę pozwolić, że odprowadzę panią do zajazdu. Możemy porozmawiać w środku.

Hester miała nadzieję, że nie widać po niej niechęci do tego pomysłu, nie wypadało jej bowiem odmówić. Lord Dungarran dyskretnie, lecz całkiem słusznie wyraził zdzi-


wienie brakiem służby towarzyszącej im w gwarnym mie­ście. W Londynie takie zachowanie z pewnością uznano by za niedopuszczalne. A Dungarran był wzorcowym przykła­dem londyńskiego dżentelmena, o czym Hester pomyślała z niejaką goryczą.

W zajeździe gospodarz powitał ich kompanię z należnym szacunkiem.

-              Salon jest przygotowany, panno Perceval. Postawiłem na stole ciasteczka i paszteciki, w razie gdyby był potrzebny drobny posiłek. Czy mam podać herbatę, czy kawę? A może trochę grzanego wina? Na dworze jest zimno, a po zakupach zawsze chce się pić.             

-              Dziękuję, panie Watkins. - Karczmarz z zainteresowa­niem przyjrzał się jej towarzyszowi. - Lord Dungarran do­trzyma nam towarzystwa, póki nie nadejdzie mój brat.

-              Wolałbym jednak coś mocniejszego do picia niż grzane wino, gospodarzu. Czy macie może dobre piwo?

-              Najlepsze, milordzie! Proszę tędy. - Zaprowadził ich do przytulnego pokoju ze stołem i miękkimi ławami. Na ko­minku trzaskał ogień. - Będzie państwu tutaj wygodnie. Po­ślę chłopaka do Hammonda, żeby przepakowali pani paczkę, panno Perceval.

Hester podziękowała i karczmarz znikł. Po chwili milcze­nia Hester powiedziała chłodno:

-              Dziewczęta, chciałam przedstawić wam przyjaciela
Hugona, lorda Dungarrana. Lordzie Dungarran, to są moje
kuzynki: panna Edwina Perceval, panna Frederica i panna
Henrietta. - Dziewczynki z szacunkiem dygnęły. Wszystkie
darzyły szczerym podziwem kuzyna Hugona, a jego przyja­
ciel wywierał nie mniejsze wrażenie. Obszerny płaszcz, któ-


ry zdjął, wchodząc do zajazdu, miał ni mniej, ni więcej tylko pięć pelerynek, a również pozostałe części jego ubrania -ciemnogranatowy surdut, śnieżnobiały, idealnie wykrochma-lony fular i jasne spodnie z koźlej skórki - były ostatnim krzykiem mody. Panienki, nieco speszone, lecz jednocześnie zachwycone, przyglądały się wysokiemu, przystojnemu mężczyźnie z krótkimi czarnymi włosami i szarymi oczami o rozleniwionym wyrazie. Odprężyły się jednak, gdy lord Dungarran uśmiechnął się i powiedział:

-              Jestem urzeczony, moje panie. Doprawdy urzeczony.
Muszę przyznać, że ciekawość nie daje mi spokoju. Po­
wiedzcie mi, proszę, co jest w tych tajemniczych paczkach,
z którymi nie chcecie się rozstać.

Dziewczęta wybuchnęły śmiechem i odłożyły paczki na jedną z ław. Potem rozpięły pelisy i ściągnęły kaptury. Hes-ter bez pośpiechu poszła za ich przykładem. Henrietta, naj­młodsza z dziewcząt, a zarazem najmniej wstydliwa, odparła z entuzjazmem:

-              Muśliny i jedwabie. Na suknie. Wszystkie dostaniemy
nowe wieczorowe suknie, nawet  ja. Robina będzie miała de­
biut na wiosnę.

Dungarran spojrzał pytająco na Hester.

-              Robina jest moją najstarszą kuzynką - wyjaśniła bez­
namiętnie, patrząc w drugą stronę. -Dzisiaj jej tu z nami nie
ma. W marcu ciotka zabiera ją do Londynu, żeby mogła po­
kazać się w towarzystwie. — Hester spłonęła rumieńcem. Jej
debiut odbył się przed sześcioma laty, świadkiem tej katastro­
fy był właśnie dżentelmen, który teraz przed nią stał. Co wię­
cej, nawet odegrał główną rolę w tych wydarzeniach, a z jego
miny należało wnioskować, że i on zdaje sobie sprawę z nie-


zręcznej sytuacji. Na szczęście dla Hester wrócił karczmarz, niosąc tacę z ciepłymi napojami i piwem dla Dungarrana. Zanim zdjął nakrycia z jedzenia rozstawionego na stole i ży­cząc im smacznego, opuścił pokój, Hester zdążyła wziąć się w garść. Dungarran odchrząknął.

-              Czy przypadkiem nie wspomniała pani, że Hugo jest w Cambridge, panno Perceval? Bo mnie się zdawało, że goś­ci u Beaufortów w hrabstwie Gloucester.

-              Nie myli się pan. Czekamy na mojego młodszego brata, Lowella, który może przybyć lada chwila.

Słysząc to, dziewczynki przypomniały sobie o swoim ulu-bieńcu, i natychmiast podbiegły do okna wypatrywać, czy je­szcze go nie widać. Dorośli zostali przy kominku. Hester miała poczucie, że musi przerwać niezręczne milczenie.

-              Czy zatrzymał się pan w okolicy? - spytała. - Na przy­kład w Althorp?

-              Ja... nie. Byłem w mojej posiadłości w hrabstwie Lei-cester, ale pogoda nie sprzyjała polowaniom, postanowiłem więc wrócić do Londynu. Czekają tam na mnie sprawy do załatwienia.

Hester upiła łyk wina, po czym spojrzała na dziewczynki. Dlaczego Lowella jeszcze nie ma? Rozmawianie o niczym z tym mężczyzną wydawało jej się czystą niemożliwością. Z drugiej strony przeżyłaby wielkie upokorzenie, gdyby wspomniał o tym, jaka była przed sześcioma łaty. Wolałaby wyrzucić z pamięci pannę pogardliwie odnoszącą się do próżnej paplaniny, zawsze chętną do poważnych rozmów o sprawach państwowych i polityce, a przy tym pozbawioną ogłady, nieumiejącą się znaleźć w towarzystwie i na domiar złego przez pewien czas beznadziejnie zakochaną w tym


człowieku. Jeszcze teraz czerwieniła się ze wstydu na myśl o ich ostatnim spotkaniu. Jak strasznie go potem znienawi­dziła!

-              Mam nadzieję, że dyliżans nie spóźni się z powodu złej pogody. Czy życzy sobie pani, żebym spróbował się czegoś dowiedzieć?

-              Dziękuję, ale po prostu przyszłyśmy na spotkanie tro­chę za wcześnie - odpowiedziała mu z ostentacyjną uprzej­mością. - Dyliżans powinien nadjechać dopiero o pełnej go­dzinie. Naturalnie jednak nie chcemy pana bez potrzeby za­trzymywać. Nic nam tu nie grozi, możemy wygodnie pocze­kać. Gospodarz od dawna jest przyjacielem rodziny.

-              To widać. A więc dobrze, dokończę piwo i pójdę.

Omal nie zdradziła się z tym, jak bardzo jej ulżyło. Cho­ciaż dawno już okiełznała gwałtowne uczucia, które targały nią przed sześcioma laty, i nawet zdążyła o nich trochę zapo­mnieć, to wciąż czuła niechęć i nieufność do tego męż­czyzny. Najbardziej ucieszyłaby się, gdyby sobie poszedł. Niestety, właśnie w tej chwili Henrietta zeskoczyła z parape­tu i podbiegła do drzwi z radosnym okrzykiem. Hester wes­tchnęła. Skoro nadszedł Lowell, Dungarran będzie musiał je­szcze chwilę zostać.

- Wydaje mi się, że już znam pani brata, panno Perceval - powiedział Dungarran, gdy ich sobie przedstawiła. Zwrócił się do Lowella: - Widziałem pana w klubie White'a z Hugo­nem, aczkolwiek nie mieliśmy wtedy okazji porozmawiać. Za to teraz proszę mi powiedzieć, czy wciąż studiuje pan w Cambridge.

Lowell zaczerwienił się zaszczycony tym, że tak znamie­nity człowiek zwrócił na niego uwagę.


-              Nie, już wróciłem do domu - odpowiedział - ale wciąż mam w Cambridge przyjaciół. Zresztą dopiero co umówiłem się z jednym, że na wiosnę wspólnie wynajmiemy mieszka­nie w Londynie. Tymczasem będąc w stolicy, zatrzymuję się u Hugona.

-              Jak to możliwe, że nie spotykamy się częściej?

-              Och, Hugo prowadzi znacznie bardziej światowe ży­cie niż ja, lordzie Dungarran. Każdy z nas chadza własnymi drogami.

Dungarran skinął głową.

-              Tak czy owak, musimy kiedyś spotkać się w Londynie.

Mimo skrępowania Hester poczuła rozbawienie zachowa­niem brata, który za wszelką cenę starał się naśladować ele­ganckie maniery Dungarrana. Normalnie Lowell był głośny i bardzo pewny siebie, można by nawet powiedzieć, że grze­szy hałaśliwością. Jego niezwykła reakcja dowodziła wyso­kiej pozycji Dungarrana w zamkniętym światku londyńskie­go towarzystwa, na co zresztą dowody nie były potrzebne. Z rozmyślań wytrącił Hester głos brata mówiącego:

-              Czy długo zabawi pan w Northampton, sir? Jestem pe­
wien, że moja rodzina z wielką przyjemnością podjęłaby pa­
na w Abbot Quincey.

Odetchnęła dopiero wtedy, gdy Dungarran wyraził żal, że zaraz musi wyruszyć w dalszą drogę.

-              Tutaj miałem do załatwienia tylko sprawy na stacji
pocztowej. Panno Perceval, było mi bardzo miło znowu pa­
nią spotkać. Czy zamierza pani towarzyszyć kuzynce pod­
czas sezonu w Londynie?

To niewinne pytanie wzbudziło w niej gwałtowny protest, odpowiedziała jednak ze spokojem:


-              Jeszcze nie wiem, lordzie Dungarran, ale szczerze wąt­
pię. Mam zawsze... mam zawsze mnóstwo zajęć tutaj, w Ab-
bot Quincey. - I zanim zdążyła się ugryźć w język, dodała:
- W każdym razie ufam, że będzie pan miły dla Robiny. Ona
jest jeszcze bardzo młoda.

Przesłał jej szybkie karcące spojrzenie, a potem skłonił się, uśmiechnął do reszty towarzystwa i wyszedł. Hester odetchnęła z ulgą i zaczęła komenderować dziewczynkami, żeby przygo­towały się do wyruszenia w powrotną drogę.

Nieco później, gdy zostawili już trójkę dziewcząt na ple­banii w Abbot Quincey, a powóz toczył się po podjeździe przed Percevał Hall, Lowell powiedział:

- To równy chłop, Hester.

-              Lowell, proszę cię, nie mówmy już o Dungarranie! Od­
kąd wyjechaliśmy z Northampton, dziewczynki nie robiły
nic innego, tylko prześcigały się w komplementach. Jaki
atrakcyjny, jak elegancko ubrany... już mi się robi niedobrze
na sam dźwięk jego nazwiska. Chyba są jeszcze inne ciekawe
tematy do konwersacji.

Lowell przyjrzał jej się z zainteresowaniem.

-              Och, nie było aż tak źle. Mam wrażenie, że te pannice
wcale nie mniej plotły o zakupach i o sukniach, które dosta­
ną. Go się stało, Hes ?

Hester nie mogła mu odpowiedzieć. Niespodziewane spotkanie z Dungarranem obudziło w niej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin