J.R.R. Tolkien - Władca Pierścieni - 2 - Dwie Wieże - 1.doc

(1041 KB) Pobierz

Rozdział 1

Pożegnanie Boromira

 

A

ragorn spiesznie wspinał się na wzgórze. Od czasu do czasu schylał się badając grunt. Hobbici mają lekki chód i niełatwo nawet Strażnikowi odszukać ich trop, lecz nie opodal szczytu potok przecinał ścieżkę i na wilgotnej ziemi Aragorn wypatrzył to, czego szukał.

- A więc dobrze odczytałem ślady - rzekł sobie. - Frodo wspiął się na szczyt wzgórza. Ciekawe, co stamtąd zobaczył? Wrócił jednak tą samą drogą i zszedł na dół.

Aragorn zawahał się: miał ochotę także dojść na szczyt, spodziewając się, że dostrzeże z góry coś, co mu ułatwi trudny wybór dalszej drogi, ale czas naglił. Decydując się błyskawicznie, skoczył naprzód, wbiegł na szczyt po ogromnych kamiennych płytach i schodami na strażnicę. Siadł w niej i z wysoka spojrzał na świat. Lecz słońce zdawało się przyćmione, ziemia daleka i osnuta mgłą. Powiódł wzrokiem wkoło - od północy do północy - nie zobaczył jednak nic prócz odległych gór i gdzieś, w dali, ogromnego ptaka, jak gdyby orła, z wolna zataczającego w powietrzu szerokie kręgi i zniżającego się ku ziemi.

              Kiedy tak patrzał, czujny jego słuch złowił jakiś gwar dochodzący z lasów położonych w dole, na zachodnim brzegu rzeki. Aragorn sprężył się cały: dosłyszał krzyki i ze zgrozą rozróżnił między nimi ochrypłe głosy orków. Nagle głębokim tonem zagrał róg, a jego wołanie odbite od gór rozniosło się echem po zapadlinach tak potężnie, że zagłuszyło grzmot wodospadu.

- Róg Boromira! - krzyknął Aragorn. - Wzywa na pomoc! - Zeskoczył ze strażnicy i pędem puścił się ścieżką w dół. - Biada! Zły los prześladuje mnie dzisiaj, cokolwiek podejmuję - zawodzi. Gdzie jest Sam?

Im niżej zbiegał, tym wyraźniej słyszał wrzawę, lecz głos rogu z każdą chwilą słabł i zdawał się coraz bardziej rozpaczliwy. naraz wrzask orków buchnął przeraźliwie i dziko, a róg umilkł. Aragorn był już na ostatnim tarasie zbocza, nim jednak znalazł się u stóp wzgórza, wszystko przycichło, a gdy Strażnik skręciwszy w lewo pędził w stronę, skąd dobiegały głosy - zgiełk już się cofał i oddalał, aż w końcu Aragorn nic już nie mógł dosłyszeć. Dobył miecza i z okrzykiem: „Elendil! Elendil!” pędem pomknął przez las. O jakąś milę od Parth Galen, na polance nie opodal jeziora znalazł Boromira. Rycerz siedział oparty plecami o pień olbrzymiego drzewa, jakby odpoczywając. Lecz Aragorn dostrzegł kilka czarnopiórych strzał tkwiących w jego piersi; Boromir nie wypuścił z ręki miecza, ostrze było jednak strzaskane tuż pod rękojeścią, a róg, pęknięty na dwoje, leżał obok na ziemi. Dokoła i u stóp rycerza piętrzyły się trupy orków.

              Aragorn przykląkł. Boromir odemknął oczy. Zmagał się z sobą chwilę, nim w końcu zdołał szepnąć:

- Próbowałem odebrać Frodowi Pierścień. Żałuję... Spłaciłem dług. - Powiódł wzrokiem po trupach nieprzyjaciół: padło ich co najmniej dwudziestu z jego ręki. - Zabrali ich... niziołków. Orkowie porwali. Myślę, że jednak żyją. Związali ich... - Umilkł i zmęczone powieki opadły mu na oczy. Przemówił jednak znowu: - Żegnaj, Aragornie. Idź do Minas Tirith, ocal mój kraj. Ja przegrałem...

- Nie! - rzekł Aragorn ujmując go za rękę i całując w czoło. - Zwyciężyłeś, Boromirze. mało kto odniósł równie wielkie zwycięstwo. Bądź spokojny. Minas Tirith nie zginie.

Boromir uśmiechnął się słabo.

- Którędy tamci poszli? Czy Frodo był z nimi? - spytał Aragorn.

Lecz Boromir nie powiedział już nic więcej.

- Biada! - zawołał Aragorn. - Tak poległ spadkobierca Denethora, władającego Wieżą Czat. Jakże gorzki koniec! Nasza drużyna rozbita. To ja przegrałem. Zawiodłem ufność, którą we mnie pokładał Gandalf. Cóż pocznę teraz? Boromir zobowiązał mnie, żebym poszedł do Minas Tirith, a moje serce tego samego pragnie. Ale gdzie jest Pierścień, gdzie jego powiernik? Jakże mam go odnaleźć, jak ocalić naszą sprawę od klęski?

Klęczał czas jakiś i pochylony płakał, wciąż jeszcze ściskając rękę Boromira. Tak go zastali Legolas i Gimli. Zeszli cichcem z zachodnich stoków wzgórza, czając się wśród drzew jak na łowach. Gimli trzymał w pogotowiu topór, Legolas - długi sztylet, bo strzał już zabrakło w kołczanie. Kiedy wychynęli na polanę, zatrzymali się zdumieni; stali chwilę skłaniając w bólu głowy, od razu bowiem zrozumieli, co się tutaj rozegrało.

- Niestety! - powiedział Legolas zbliżając się do Aragorna. - Ścigaliśmy po lesie orków i niejednego ubiliśmy, lecz widzę, że tu bylibyśmy potrzebniejsi. Zawróciliśmy, kiedy nas doszedł głos rogu, za późno jednak! Obawiam się, że jesteś ranny śmiertelnie.

- Boromir poległ - rzekł Aragorn. - Ja jestem nietknięty, bo mnie tutaj nie było przy nim. Padł w obronie hobbitów, kiedy ja byłem daleko, na szczycie wzgórza.

- W obronie hobbitów? - krzyknął Gimli. - Gdzież tedy są? Gdzie Frodo?

- Nie wiem - odparł ze znużeniem Aragorn. - Boromir przed śmiercią powiedział mi, że ich orkowie pojmali. Przypuszczał, że są jeszcze żywi. Wysłałem go za Meriadokiem i Pippinem. Nie zapytałem zrazu, czy Frodo i Sam byli tutaj również, za późno o tym pomyślałem. Wszystko, cokolwiek dzisiaj podejmowałem, obracało się na złe. Cóż teraz zrobimy?

- Przede wszystkim przystoi nam pogrzebać towarzysza - rzekł Legolas. - Nie godzi się zostawiać go jak padlinę między ścierwem orków.

- Musimy się jednak pospieszyć - zauważył Gimli. - Boromir nie chciałby nas zatrzymać. Trzeba ścigać orków, jeżeli została nadzieja, że któryś z naszych druhów żyje, chociaż w niewoli.

- Ale nie wiemy, czy powiernik Pierścienia jest z nimi, czy nie - odezwał się Aragorn. - Mamy więc go opuścić? Czy raczej jego najpierw szukać? Ciężki to wybór.

- Zacznijmy od pierwszego obowiązku - powiedział Legolas. - nie ma czasu ani narzędzi, by pogrzebać przyjaciela jak należy i usypać mu mogiłę. Moglibyśmy jednak zbudować kamienny kurhan.

- Długa i ciężka praca! kamienie trzeba by nosić aż znad rzeki - stwierdził Gimli.

- Złóżmy go więc w łodzi wraz z jego orężem i bronią pobitych przez niego wrogów - rzekł Aragorn. - Zepchniemy łódź w wodogrzmoty Rauros, powierzymy Boromira Anduinie. Rzeka Gondoru ustrzeże przynajmniej jego kości od sponiewierania przez nikczemne stwory.

Spiesznie przeszukali trupy orków zgarniając szable, połupane hełmy i tarcze na stos.

- Spójrzcie! - zawołał Aragorn. - Oto mamy znamienne dowody! - Ze stosu morderczych narzędzi wyciągnął dwa noże, o klingach wyciętych w kształt liścia, dziwerowanych w złote i czerwone wzory; szukał jeszcze chwilę, aż dobrał do nich pochwy, czarne, wysadzane drobymi szkarłatnymi kamieniami. - Nie jest to broń orków - powiedział. - musieli ją nosić hobbici. Z pewnością orkowie ograbili jeńców, lecz nie ośmielili się zatrzymać tych sztyletów, bo się poznali, że to robota Numenorejczyków, a na ostrzach wyryte są zaklęcia zgubne dla Mordoru. A więc nasi przyjaciele, jeżeli nawet żyją, są bezbronni. Wezmę te broń, ufając przeciw nadziei, że będę mógł ją kiedyś zwrócić prawym właścicielom.

- A ja - rzekł Legolas - pozbieram jak najwięcej strzał, bo kołczan mam pusty.

Znalazł w stosie oręża i dokoła na ziemi sporo strzał nie uszkodzonych, o drzewcu dłuższym niż miewają strzały, którymi zazwyczaj posługują się orkowie. Przyjrzał im się uważnie. Aragorn tymczasem, patrząc na pobitych nieprzyjaciół, rzekł:

- Nie wszyscy z tych, co tutaj padli, pochodzą z Mordoru. Znam na tyle orków i rozmaite ich szczepy, by odróżnić przybyszy z północy i z Gór Mglistych. Ale widzę prócz tego innych, nieznanych. Rynsztunek mają też zgoła niepodobny do używanego przez orków.

Leżeli rzeczywiście wśród zabitych czterej goblini większego niż przeciętni orkowie wzrostu, smagłej cery, kosoocy, o tęgich łydach i grubych łapach. Uzbrojeni byli w krótkie, szerokie miecze, nie w krzywe szable, których orkowie powszechnie używają, łuki zaś mieli z cisowego drzewa, długością i kształtem zbliżone do ludzkich. Na tarczach widniało niezwykłe godło: drobna, biała dłoń na czarnym polu; żelazne hełmy zdobił nad czołem runiczny znak S, wykuty z jakiegoś białego metalu.

- Nigdy jeszcze takich odznak nie spotkałem - powiedział Aragorn. - Co też one mogą znaczyć?

- S to inicjał Saurona - rzekł Gimli. - Nietrudno zgadnąć.

- Nie! - odparł Legolas. - Sauron nie używa alfabetu runicznego elfów.

- Nie używa też swego prawdziwego imienia i nie pozwala go wypisywać ani wymawiać - potwierdził Aragorn. - Biel zresztą nie jest jego barwą. Orkowie na służbie w Barad-Dur mają za godło Czerwone Oko. - Chwilę milczał w zadumie, potem rzekł wreszcie: - Zgaduję, że to S jest literą Sarumana. Coś złego knuje się w Isengardzie, zachodnie kraje nie są już bezpieczne. Sprawdziły się obawy Gandalfa: zdrajca Saruman jakimś sposobem dowiedział się o naszej wyprawie. Zapewne wie także o nieszczęściu Gandalfa. Może ścigający nas wrogowie z Morii wymknęli się strażom elfów z Lorien albo też ominęli te krainę i dotarli do Isengardu inną drogą. Orkowie umieją szybko maszerować. Zresztą Saruman ma rozmaite sposoby zdobywania wiadomości. Czy pamietacie tamte ptaki?

- teraz nie ma czasu na rozwiązywanie zagadek - powiedział Gimli. - Zabierzmy stąd Boromira.

- Potem jednak musimy rozwiązać zagadkę, jeżeli mamy wybrać właściwą drogę - odparł Aragorn.

- Kto wie, może właściwej drogi w ogóle dla nas nie ma - rzekł Gimli.

Krasnolud swoim toporkiem naciął gałęzi. Powiązali je cięciwami i na tych prymitywnych noszach rozpostarli własne płaszcze. Tak przenieśli nad rzekę zwłoki przyjaciela wraz ze zdobycznym orężem zabranym z pola jego ostatniej bitwy. Droga była niedaleka, okazała się jednak uciążliwa: Boromir był przecież rosłym, potężnym rycerzem.

              Aragorn został nad wodą strzegąc zwłok, podczas gdy Legolas i Gimli pobiegli brzegiem w górę rzeki. Do Parth Galen była stąd mila z okładem, sporo więc czasu trwało, nim zjawili się z powrotem, spływając w dwóch łodziach, ostrożnie trzymając się przy samym brzegu.

- Przynosimy dziwną nowinę - rzekł Legolas. - Zastaliśmy tylko dwie łodzie na łączce. Po trzeciej ani znaku.

- Czyżby orkowie tam doszli? - spytał Aragorn.

- Nie zauważyliśmy żadnych śladów - odparł Gimli. - Orkowie zresztą zabraliby albo zniszczyli wszystkie łodzie, nie szczędząc też bagaży.

- Zbadam grunt, gdy tam wrócimy - rzekł Aragorn.

Złożyli Boromira na dnie łodzi, która go miała ponieść w dal. Pod głowę podścielili szary kaptur i płaszcz elfów. Długie, czarne włosy sczesali rycerzowi na ramiona. Złoty pas - dar z Lorien - błyszczał jasno. Hełm umieścili u boku, pęknięty róg a także rękojeść i szczątki strzaskanego miecza na piersi, oręż zaś zdobyty na wrogu - u stóp zmarłego. Związali dwie łodzie - jedna za drugą - siedli do pierwszej i wypłynęli na rzekę. Najpierw wiosłowali w milczeniu wzdłuż brzegu, potem trafili na rwący ostro nurt i wkrótce minęli zieloną łąkę Parth Galen. Strome zbocza Tol Brandir stały w blasku: słońce odbyło już pół drogi od zenitu ku zachodowi. Płynęli na południe, więc wprost przed nimi wzbijał się i migotał w złocistej mgle obłok piany wodogrzmotów Rauros. pęd i huk wody wstrząsał powietrzem.

              Ze smutkiem odczepili żałobną łódź: Boromir leżał w niej cichy, spokojny, ukołysany do snu na łonie żywej wody. Prąd porwał go, podczas gdy przyjaciele wiosłami wstrzymali własną łódkę. Przepłyną obok nich i z wolna oddalał się, malał, aż wreszcie widzieli tylko czarny punkt wśród złotego blasku; nagle znikł im z oczu. Wodospad huczał wciąż jednostajnie. Rzeka zabrała Boromira, syna Denethora, i nikt już odtąd nie ujrzał go w Minas Tirith stojącego na Białej Wieży, na którą zwykł był wchodzić co rano. Lecz przez długie lata później opowiadano w Gondorze o łodzi elfów, co przepłynęła wodogrzmoty i spienione pod nimi jezioro, niosąc zwłoki rycerza przez Osgiliath i dalej, rozgałęzionym ujściem Anduiny ku wielkiemu morzu, pod niebo iskrzące się nocą od gwiazd.

              Trzej przyjaciele milczeli długą chwilę goniąc wzrokiem łódź Boromira. Wreszcie odezwał się Aragorn.

- Będą go wypatrywali z Białej Wieży - powiedział - ale nie wróci już ani od gór, ani od morza.

I z wolna zaczął śpiewać:

 

W krainie Rohan pośród pól,

Wśród traw zielonoburych

Zachodni z szumem wieje wiatr

I w krąg owiewa mury.

„O, jakąż, wietrze, niesiesz wieść,

Gdy dzień dobiega końca?

Czyś Boromira widział cień

W poświacie lśnień miesiąca?”

„Widziałem - siedem mijał rzek,

Dalekie mijał bory,

Aż wszedł w krainę Pustych Ziem,

Aż krokiem dotarł skorym

Tam, kędy północ rzuca cień...

Nie dojrzą go już oczy -

A może słyszał jego głos

daleki wiatr północy”.

„O, Boromirze, z blanków wież

Patrzyłem w mroczne dale -

Lecz nie wróciłeś z Pustych Ziem,

Gdzie ludzi nie ma wcale”.

 

Z kolei podjął pieśń Legolas:

 

Od morza dmie południa wiatr,

Od wydm i skalnej plaży,

Kwilenie szarych niesie mew

I szumem swym się skarży.

„O, jakąż, wietrze, niesiesz wieść,

O, ulżyj mej rozterce:

Czyś Boromira widział - mów,

Bo żal mi ściska serce”.

„Nie pytaj mnie o jego los -

Odpowiem ci najprościej:

Pod czarnym niebem w piasku plaż

Tak wiele leży kości,

Tyle ich płynie nurtem rzek

I ginie w morskiej fali!

Niech ci północny powie wiatr,

Jaką się wieścią chwali”.

„O, Boromirze, tyle dróg

Ku południowi goni.

A ty nie wracasz z krzykiem mew

Od szarej morskiej toni!”

 

I znowu zaśpiewał Aragorn:

 

Od wód królewskich wieje wiatr

I mija wodospady -

Z północy słychać jego róg -

Czy przybył tu na zwiady?

„O, jakąż mi przynosisz wieść,

O, powiedz, wietrze, szczerze:

Czyś Boromira widział ślad

Na leśnej gdzie kwaterze?”

„Gdzie Amon Hen - słyszałem krzyk,

Tam walczył śmiałek młody;

Pęknięta tarcza oraz miecz

U brzegów wielkiej wody.

Ach, dumną głowę, piękną twarz

W młodzieńczych dniu urodzie

Raurosu już unosi nurt

Po złoto lśniącej wodzie”.

„O, Boromirze, odtąd z wież

Spoglądać będą oczy

Ku wodospadom grzmiących wód

Raurosu na północy”.

 

Na tym skończyli. Zawrócili i popłynęli, jak zdołali najspieszniej, pod prąd z powrotem do Parth Galen.

- Zostawiliście Wschodni Wiatr dla mnie - rzekł Gimli - lecz ja nic o nim nie powiem.

- Tak być powinno - odparł Aragorn. - Ludzie z Minas Tirith cierpią wiatr od wschodu, ale nie proszą go o wieści. Teraz jednak, gdy Boromir odszedł w swoją drogę, musimy pospieszyć się z wyborem własnej. - Rozejrzał się szybko, lecz uważnie po zielonej łące, schylając się, żeby zbadać grunt. - Nie było tutaj orków - rzekł. - Nic więcej nie mogę na pewno stwierdzić. Ślady wszystkich członków drużyny krzyżują się w różne strony. Nie potrafię orzec, czy któryś z hobbitów wrócił do obozu, odkąd rozbiegliśmy się na poszukiwanie Froda. - Zszedł na sam brzeg opodal miejsca, gdzie struga ściekała ze źródła do rzeki. - Tu widzę wyraźny trop - powiedział. - Hobbit zbiegł tędy do wody i wrócił na łąkę; nie wiem jednak, jak dawno to mogło być.

- Co zatem myślisz o tej zagadce? - spytał Gimli.

Aragorn zrazu nie odpowiedział, lecz zawrócił do obozowiska i przepatrzył bagaże.

- Dwóch worków brak - rzekł. - Na pewno nie ma worka Sama: był większy od innych i ciężki. Mamy więc odpowiedź: Frodo odpłynął łódką, a z nim razem jego wierny giermek. Frodo widocznie wrócił tu, gdy żadnego z nas nie było w obozie. Spotkałem Sama na stoku wzgórza i poleciłem mu, żeby szedł za mną, ale jest oczywiste, że tego nie zrobił. Odgadł zamiary swojego pana i zdążył przybiec nad rzekę, nim Frodo odpłynął. Frodo zobaczył, że nie tak łatwo pozbyć się Sama!

- Ale dlaczego nas się chciał pozbyć i to bez słowa? - spytał Gimli. - Postąpił bardzo dziwnie.

- I bardzo dzielnie - rzekł Aragorn. - Zdaje się, że Sam miał rację. Frodo nie chciał żadnego z przyjaciół pociągnąć za sobą w śmierć, do Mordoru. Wiedział jednak, że iść tam musi. Gdy się z nami rozstał, przeżył coś, co przemogło w nim strach i wszelkie wahania.

- Może spotkał grasujących orków i uciekł przed nimi? - powiedział Legolas.

- To pewne, że uciekł - odparł Aragorn - nie sądzę jednak, by uciekł przed orkami.

Nie zdradził się z tym, co wiedział o prawdziwej przyczynie nagłej decyzji i ucieczki Froda. Długo zachowywał w tajemnicy ostatnie wyznanie Boromira.

- No, w każdym razie coś niecoś się wyjaśniło - rzekł Legolas. - Wiemy, że Froda nie ma już na tym brzegu rzeki: tylko on mógł zabrać łódkę. sam jest z nim: tylko on mógł zabrać swój worek.

- Mamy zatem do wyboru - powiedział Gimli - albo siąść w ostatnią łódź i ścigać Froda, albo pieszo ścigać orków. Obie drogi niewiele dają nadziei. Straciliśmy już kilka bezcennych godzin.

- Pozwólcie mi się namyślić - rzekł Aragorn. - Obym wybrał trafnie i przełamał nie sprzyjający nam dzisiaj los! - Chwile stał, milcząc w zadumie. - Pójdę za orkami - oznajmił wreszcie. - Zamierzałem prowadzić Froda do Mordoru i wytrwać przy nim do końca; lecz gdybym teraz chciał go szukać na pustkowiach, musiałbym porzucić wziętych do niewoli hobbitów na pastwę tortur i śmierci. Nareszcie serce przemówiło we mnie wyraźnie: los powiernika Pierścienia już nie jest w moich rękach. Drużyna wypełniła swoje zadanie. Lecz nam, którzyśmy ocaleli, nie wolno opuścić towarzyszy niedoli, póki nam sił starczy. W drogę! Ruszajmy. Zostawcie tu wszystko prócz rzeczy najniezbędniejszych. Trzeba będzie pospieszać dniem i nocą.

Wyciągnęli ostatnią łódź na brzeg i zanieśli ją między drzewa. Złożyli pod nią sprzęt, którego nie mogli udźwignąć i bez którego można się było obejść. Potem ruszyli z Parth Galen. Zmierzch już zapadał, kiedy znaleźli się z powrotem na polanie, gdzie zginął Boromir. Stąd mieli iść dalej tropem orków, łatwym zresztą do wyśledzenia.

- Żadne inne plemię tak nie tratuje ziemi - zauważył Legolas. - Orkowie znajdują jak gdyby rozkosz w deptaniu i tępieniu żywej roślinności, choćby im nie zagradzało drogi.

- Mimo to maszerują bardzo szybko - rzekł Aragorn - i są niezmordowani. Może też będziemy musieli później szukać ścieżek przez nagie, trudne tereny.

- A więc spieszmy za nimi! - powiedział Gimli. - Krasnoludy także umieją żwawo maszerować i nie są mniej niż orkowie wytrwali. Ale nieprędko ich dogonimy, wyprzedzili nas znacznie.

- tak - odparł Aragorn - wszyscy musimy zdobyć się na wytrwałość krasnoludów. W drogę! Z nadzieją czy też bez nadziei, pójdziemy tropem nieprzyjaciela. Biada mu, jeżeli okażemy się od niego szybsi! Ten pościg zasłynie wśród trzech plemion: elfów, krasnoludów i ludzi. W drogę, trzej łowcy!

I rączo jak jeleń skoczył naprzód. Biegli wśród drzew; Aragorn, odkąd wyzbył się rozterki, przodował nieznużenie i pędził jak wiatr. Wkrótce zostawili daleko za sobą las nad jeziorem i wspięli się długim ramieniem zbocza na ciemny, ostro odcięty od tła nieba grzbiet górski, purpurowy już w blasku zachodu. Zapadł zmrok. Trzy szare cienie wsiąkły w kamienny krajobraz.


Rozdział 2

Jeźdźcy Rohanu

 

M

rok gęstniał. W dole pośród drzew zalegała mgła snująca się po bladych brzegach Anduiny, lecz niebo było czyste. Wzeszły gwiazdy. Malejący już księżyc żeglował od zachodu, pod skałami kładły się czarne cienie. Wędrowcy dotarli do podnóży skalistych gór i posuwali się teraz wolniej, bo ślad już nie tak łatwo było wytropić. Góry Emyn Muil ciągnęły się z północy na południe podwójnym spiętrzonym wałem. Zachodnie stoki obu łańcuchów były strome i niedostępne, wschodnie za to opadały łagodniej, pocięte mnóstwem jarów i wąskich żlebów. Całą noc trzej przyjaciele przedzierali się przez ten kamienny kraj, wspinali się pierwszy, najwyższy grzbiet, a potem w ciemnościach schodzili ku ukrytej za nim głębokiej krętej dolinie.

              Tu zatrzymali się o zimnej godzinie przedświtu na krótki popas. Księżyc dawno już zaszedł, niebo iskrzyło się od gwiazd, pierwszy brzask nowego dnia jeszcze się nie pokazał zza czarnych wzgórz. Aragorn znów się wahał: ślady orków prowadziły w dolinę, lecz ginęły tutaj.

- Jak myślisz, w którą stronę stąd skręcili? - spytał Legolas. - Ku północy, najkrótszą drogą do Isengardu lub Fangornu, jeśli tam zdążają? Czy też na południe, ku Rzece Entów?

- Dokądkolwiek zdążają, na pewno nie poszli ku rzece - odparł Aragorn. - Myślę, że starają się przeciąć pola Rohirrimów możliwie najkrótszą drogą, chyba że w Rohanie dzieje się coś niedobrego, a potęga Sarumana bardzo wzrosła. Chodźmy na północ!

Dolina wrzynała się kamiennym korytem między poszarpane wzgórza, a wśród głazów na jej dnie sączył się strumień. Z prawej strony piętrzyło się ponure urwisko, z lewej majaczyło łagodniejsze zbocze, szare już i zatarte w cieniu wieczoru. uszli co najmniej milę w kierunku północnym. Aragorn przygięty do ziemi badał grunt zapadlisk i parowów u podnóży zachodniego stoku. Legolas wyprzedzał towarzyszy o parę kroków. nagle elf krzyknął i wszyscy spiesznie podbiegli do niego.

- Patrzcie! - rzekł. - Dogoniliśmy już kilku z tych, których ścigamy. - Wskazał u stóp wzgórza szarzejące kształty, które na pierwszy rzut oka wzięli za głazy, a które były skulonymi trupami orków. Pięciu z nich leżało tam martwych, rozsiekanych okrutnie; dwóch miało głowy odrąbane od tułowia. Ziemia wkoło nasiąkła ciemną krwią.

- Oto nowa zagadka - rzekł Gimli. - Żeby ją rozjaśnić, trzeba by dziennego światła, a nie możemy tu czekać do świtu.

- Jakkolwiek odczytamy ten znak, zwiastuje nam on pewną nadzieję - powiedział Legolas. - Wrogowie orków powinni okazać się naszymi przyjaciółmi. Czy te góry są zamieszkane?

- Nie - odparł Aragorn. - Rohirrimowie rzadko tu się zapuszczają, a do Minas Tirith jest stąd daleko. Mogło się zdarzyć, że jacyś ludzie wybrali się w te strony z niewiadomych nam powodów. Ale nie przypuszczam, by tak było.

- Cóż zatem sądzisz? - spytał Gimli.

- Myślę, że nasi nieprzyjaciele przyprowadzili z sobą własnych nieprzyjaciół - odrzekł Aragorn. - Ci tutaj to orkowie z dalekiej północy. Nie ma wśród zabitych ani jednego olbrzymiego orka z niezwykłym godłem białej ręki i runiczną literą S. Zgaduję, że wybuchła jakaś kłótnia, rzecz między dzikusami dość pospolita. Może posprzeczali się o wybór drogi?

- A może o jeńców? - powiedział Gimli. - Miejmy nadzieję, że nasi przyjaciele nie ponieśli również śmierci przy tej sposobności.

Aragorn przeszukał teren w szerokim promieniu wokół tego miejsca, lecz nie znalazł żadnych więcej śladów walki. Drużyna ruszyła znów naprzód. Niebo już bladło na wschodzie, gwiazdy przygasły, a znad widnokręgu podnosił się szary brzask. Nieco dalej na pólnocy trafili na parów, w którym kręty, bystry potoczek żłobił kamienistą ścieżkę w głąb doliny. na jego brzegach zieleniły się kępy zarośli i spłachetki trawy.

- Nareszcie! - rzekł Aragorn. - Tutaj mamy poszukiwany trop. Wiedzie w górę strumienia. Tędy szli orkowie po załatwieniu między sobą krwawych porachunków.

Zawrócili więc i ruszyli nową ścieżką, skacząc z kamienia na kamień tak lekko, jakby zaczynali dzień po dobrze przespanej nocy. Kiedy w końcu dotarli na grań szarego wzgórza, nagły powiew rozburzył im włosy i załopotał połami płaszczy. Świt dmuchnął im chłodem w twarze.

              Obejrzeli się i zobaczyli za sobą na drugim brzegu rzeki odległe szczyty już rozjarzone pierwszym blaskiem. Wstawał dzień. Czerwony rąbek słońca ukazał się znad ciemnego grzbietu gór. Ale przed oczami wędrowców, na zachodzie, świat wciąż jeszcze leżał cichy, bezkształtny i szary; w miarę jednak jak patrzyli, cienie nocy rozwiewały się stopniowo, ziemia budziła się odzyskując barwy: zieleń rozlała się po szerokich łąkach Rohanu, białe opary roziskrzyły się nad wodami, a gdzieś daleko po lewej stronie, o trzydzieści albo i więcej staj, Białe Góry zabłysły błękitem i purpurą, wystrzelając w niebo ostrymi szczytami, na których olśniewająca biel wiecznych śniegów zabarwiła się teraz rumieńcem jutrzenki.

- Gondor! Gondor! – zawołał Aragorn. – Obym cię ujrzał znowu w szczęśliwszej godzinie! Dziś jeszcze moja droga nie prowadzi na południe, ku twoim świetlistym strumieniom.

 

Gondor między górami a morzem. Tu wiewem

Dął kiedyś wiatr zachodni... Tu nad Srebrnym Drzewem

W dawnych królów ogrodach deszcz światła trzepotał.

Mury, wieże, korono, o, tronie ze złota!

Czyż ludzie Drzewo Srebrne ujrzą, o, Gondorze,

I wiatr między górami dąć będzie a morzem?

 

- Chodźmy już! – rzekł, odrywając wreszcie oczy od południa i zwracając je na zachód i północ, gdzie wzywał go obowiązek.

Grań, na której stali, opadała stromo spod ich nóg. O kilkadziesiąt stóp niżej szeroka, poszarpana półka skalna urywała się ostrą krawędzią nad przepaścistą, prostopadłą ścianą: to był Wschodni Mur Rohanu. Tu kończyły się wzgórza Emyn Muil, a dalej, jak okiem siegnąć, rozpościerały się już tylko zielone równiny Rohirrimów.

- Patrzcie! – krzyknął Legolas wskazując blade niebo ponad ich głowami. – Znowu orzeł. Wzbił się bardzo wysoko. Wygląda mi na to, że odlatuje z powrotem na północ. Mknie jak strzała. Patrzcie!

- Nie, nawet moje oczy go nie dostrzegą, Legolasie – odrzekł Aragorn. – Musi lecieć rzeczywiście na wielkiej wysokości. Ciekawe, z jakim poselstwem tak spieszy, jeśli to ten sam ptak, którego przedtem zauważyłem. Ale spójrzcie! Tu bliżej widzę coś bardziej niepokojącego. Jakiś ruch na równinie.

- Masz słuszność – odparł Legolas. – Potężny oddział w marszu. Nic więcej jednak nie mogę o nim powiedzieć ani rozróżnić, co to za plemię. Dzieli nas od nich wiele staj, na oko wydaje się, że co najmniej dwanaście. W tym płaskim krajobrazie trudno ocenić odległość.

- Myślę, że bądź co bądź nie potrzebujemy już teraz wypatrywać śladów, żeby wiedzieć, dokąd się skierować – rzekł Gimli. – Szukajmy tylko ścieżki w dół na równinę, i to jak najkrótszej.

- Wątpię, czy znajdziesz ścieżkę krótszą od tej, którą wybrali orkowie – powiedział Aragorn.

Teraz już ścigali nieprzyjaciół w pełnym świetle dziennym. Wszystko wskazywało, że orkowie posuwali się w wielkim pośpiechu, bo drużyna znajdowała co chwila jakieś pogubione lub odrzucone przedmioty: worki po prowiancie, kromki twardego, ciemnego chleba, łachman czarnego płaszcza, ciężki podkuty but, zdarty na kamieniach. Trop wiódł na północ skrajem urwiska, aż w końcu zatrzymywał się nad głęboką rysą, wyżłobioną w ścianie skalnej przez potok, spływający z głośnym pluskiem w dół. Brzegiem rysy wąska, stroma jak drabina ścieżka prowadziła aż na równinę.

              U stóp tej drabiny znaleźli się nagle na łąkach Rohanu. Jak zielone morze falowały one u samych podnóży Emyn Muil. Potok górski ginął w bujnych kępach rzeżuchy i wszelkiego ziela, tylko cichy plusk zdradzał jego drogę w szmaragdowym tunelu; po łagodnej pochyłości spływał ku moczarom doliny Rzeki Entów. Wędrow...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin