CIAŁO - Tomasz Maliszewski.doc

(50 KB) Pobierz
CIAŁO

CIAŁO

Nie będę zbyt odkrywczy, jeśli stwierdzę, iż żyjemy w epoce kultu ciała. W epoce, w której przestało być ono wstydliwie skrywane pod warstwami okryć jako niegodny uwagi dodatek, w której przełamano panującą niegdyś wokół niego zmowę głuchego milczenia. Kwestie łączące się ze wszystkimi aspektami cielesności już nie są uznawane za temat tabu. Przeciwnie - przeszły ze sfery zarezerwowanej dotychczas dla nich gdzieś na peryferiach kultury do jej centrum. Jak pisze Luc Perry w książce "Człowiek - Bóg czyli o sensie życia", koniec XX wieku to zarazem początek sakralizacji ciała. Jednym słowem ciało i cielesność to kwestie w kulturze przełomu XX i XXI wieku wszechobecne. Postmodernizm ma obsesję na ich punkcie.

Przesadą byłoby stwierdzenie, iż fascynacja ciałem to krótkotrwała, jedna z wielu mód czy kolejny trend naszych gorączkowych czasów. Już przecież starożytni Grecy tworzyli posągi pięknych ciał kobiet i mężczyzn, a igrzyskom olimpijskim przyświecała idea troski o harmonijny ich rozwój. Wiadomo jakie nastawienie mieli Spartanie do wszelkich cielesnych ułomności, ale nie czas i miejsce, by to przypominać.
      Średniowiecze diametralnie zmieniło sytuację. Ciało stało się zbędnym balastem w drodze do Boga. Autorytety "wieków średnich" [cudzysłów wynika z ogromnego szacunku, jakim darzę tę epokę] uznały je za siedlisko wszelkiego zła, kłębowisko żądz i pokus nieczystych, domenę Szatana i miejsce działalności jego demonicznych sił. Jako że powstrzymywało człowieka w wędrówce ku górze, należało je umartwiać, co miało prostować zakręty w doczesnej pielgrzymce przez żywot i kierować myśli człowieka ku niebu. Szlaki całej ówczesnej Europy przemierzali asceci i biczownicy, okładający swą nędzną "doczesną powłokę" rózgami z dewizą "vanitas vanitatum et omnia vanitas" na ustach. Wizerunki ciała zniknęły z miejsc publicznych, przestało być ono wizualizowane. Spektaklem stała się śmierć i wszelkie obrzędy z nią związane. Rynki miast, place targowe, drogi, zamieniały się przez wiele wieków w razie potrzeby w areny, na których zbierała swe straszliwe żniwo śmierć. Miejsca użyteczności publicznej spełniały funkcję teatru, w którym śmierć była wszechwładnym reżyserem. Publiczne egzekucje, wyroki śmierci, wyszukane tortury, przyciągały jak magnes ogromne rzesze ludności wszystkich stanów i zawodów, żądnych krwawego przedstawienia, chłonących wzrokiem to, co działo się na "scenie" i z nabożną czcią myślących o ciele jako siedzibie złych mocy z piekła rodem. Zatem straszliwe kaźnie za grzech to zło konieczne. Grzesznik też powinien mieć prawo do pokuty. Wszystko oczywiście z pożytkiem dla duszy nędzarza. Atrakcyjność widowisk wzrastała wprost proporcjonalnie do wyrafinowania zadawanych cierpień. Echa średniowiecza pobrzmiewają w baroku. Człowiek - "rydwan zaprzężony w dwa konie", posługując się metafora Platona, rozdarty na ciało i duszę, staczał pod niebem straszliwy bój. Wychodził z niego zwycięsko, o ile stłumił popędy i poskromił marna żądze cielesne, wyrzekając się własnego ciała. Mikołaj Sęp - Szarzyński, poeta doby baroku pytał: "Cóż będę czynił w tak straszliwym boju, wątły - niebaczny, rozdwojony w sobie?"


      Ten w telegraficznym skrócie przeprowadzony zarys historyczny ma służyć ukazaniu, na czym polega fenomen naszych czasów. Koniec wieku XX to moment deifikacji, a jednocześnie hipertrofii ciała, czyli jego wszechobecności w każdym wymiarze współczesnej kultury. Ewenementem jest fakt, iż chyba nigdy dotąd (może się mylę) nie oddawano ciału czci na taka skalę, jak ma to miejsce obecnie, czci niemalże boskiej. Dawniej w świątyniach czczono tylko bogów. Tymczasem, jak pisze Dariusz Czaja w interesującej książce "Metamorfozy ciała", dzisiaj ciału również wybudowano swoiste świątynie, w których zostało "wyniesione na ołtarze". Wszelkiego typu gabinety kosmetyczne, gabinety chirurgii plastycznej, siłownie, solaria, kawiarenki tlenowe (coś takiego już istnieje), gabinety odnowy biologicznej, to według Czai wyjątkowe świątynie, w których odprawiane są niezwykle wyrafinowane rytuały na cześć ciała. Raz puszczona w ruch machina na naszych oczach rozkręca się coraz bardziej. Z pewnością powstaną nowe, jeszcze bardziej wyspecjalizowane "instytucje", zawsze, o każdej porze dnia i nocy gotowe służyć ciału, aby przynieść mu ulgę. Jego wizerunki są wszechobecne, reprodukowane bez końca w formie fotografii, plakatów na billboardach, ulotek, treści reklamowych. Każda część, każdy fragment, każdy "kęs" (tak, zgadza się - kęs - gdyż jest ono w naszej wspaniałej kulturze konsumowane, jak twierdzi Dariusz Czaja) jest przydatny, bo każdy może spełnić ważną funkcję. Piękne, długie nogi mogą zachęcić do kupna rajstop znanej i bardzo cenionej firmy, lekko rozchylone usta na pewno skuszą do wypróbowania szminki, brązowa skóra w reklamie z pewnością przypomni o samoopalaczu, a umięśniony brzuch skłoni, abyśmy w naszych wydatkach uwzględnili rewelacyjny zestaw do ćwiczeń.
      Ustalona została hierarchia ważności poszczególnych części. Wystarczy zajrzeć do ofert firm ubezpieczeniowych. Oprócz ubezpieczenia nieruchomości czy luksusowych samochodów, ubezpieczamy kolejne partie naszych ciał na sumy adekwatne do tego, która jego część została uznana za ważniejszą. Słyszy się o niebagatelnych sumach, jakie wykładają topmodelki z okładek czasopism ubezpieczając swój największy kapitał - długie nogi. Nasze oczy zdążyły przywyknąć do jego widoku, oswoić się z nim także w wersji "odśrodkowej", jeśli weźmiemy pod uwagę zdjęcie RTG czy tomografię komputerową mózgu. Zostaliśmy prześwietleni na wylot. Wszystkie tajemnice, które ciało skrywało, bezceremonialnie mu wydarto. Nikogo już nie bulwersuje nagość w reklamie, przekazie telewizyjnym, prasie albo Internecie. Krzyczące nagością ciało odważnie wkracza coraz dalej, głębiej i śmielej w każdy zakątek naszej cywilizacji. Wychodzi naprzeciw gustom coraz wybredniejszych konsumentów, objawiając się w najprzeróżniejszych pozach i odsłonach. Fakt, że jego wizerunki są wszechobecne sprawił, iż nasz zmysł wzroku w końcu niejako uodpornił się na nie, a nawet ze smakiem pochłania coraz to nowe "wcielenia" ciała ludzkiego. Piękne, młode, przyjemnie drażniące zmysły- stało się towarem reklamowym, dokładnie zważone i zmierzone - wzorem dla tych, którym daleko do ideału. Pogrzebano, być może raz na zawsze, pogląd, że ciało jest "przydzielone" człowiekowi tylko na określony, z reguły niezbyt długi, a co najważniejsze - niezależny od niego czas, jako coś ukształtowanego przez Boga raz a dobrze, zależnego jedynie od biegu czasu i procesów starzenia. Zatem nie warto było sobie tym zbytnio zaprzątać głowy, bo i tak niezadługo trzeba będzie się z ciałem rozstać. Przełom w tym zakresie zaszedł równocześnie z wyzbyciem się myśli o śmierci, która stała się problemem, owszem, istniejącym, ale na temat którego dywagować zwykłym śmiertelnikom po prostu nie wypada. Istotny wpływ miały ponadto osiągnięcia na polu medycyny. Ciało ludzkie nie jest już uznawane za dar od Boga, na który nie mamy nazbyt dużego wpływu. Przejęliśmy je na swoją wyłączną własność, możemy zrobić z nim co tylko nam się rzewnie podoba, ale jednocześnie spadła na nas odpowiedzialność za nie. Należy tylko do nas i tylko my mamy święte prawo i obowiązek decydowania, co z nim zrobimy. Nie tylko za życia, ale też po śmierci. W końcu mamy przecież prawo rozporządzać, czy po śmierci zostanie "poszatkowane" na użytek transplantologii czy nie; poddane kremacji czy złożone do grobu. Kształtujemy je i modelujemy wedle własnych upodobań (i grubości portfela, rzecz jasna). Na własne życzenie możemy choć trochę upodobnić się do ulubionego aktora dzięki skalpelowi użytemu wprawną ręka chirurga, poprawić kształt nosa, ust, uszu - jednym słowem Boga lub naturę, jak kto woli.
      Dbanie o ciało, świadome panowanie nad nim, liczenie kalorii, stosowanie różnego rodzaju diet, preparatów, balsamów - czynności te stają się powoli obowiązkiem każdego człowieka, którego niedopełnienie jest równoznaczne z grzechem zaniedbania, a w najlepszym wypadku świadczy o nieodpowiedzialności, braku silnej woli. Kultura, w której żyjemy, ustanowiła tu jasne i sztywne reguły. Wykreowane zostały ideały ciała kobiecego i męskiego. Magdalena Radkowska ("Metamorfozy ciała") mówi wprost o "terrorze gładkiego i wypracowanego ciała". To bardzo trafne spostrzeżenie w sposób zwięzły ujmuje to, co widzimy wkoło nas. Jak pisze Christian Schule w tygodniku "Die Zeit"[03.01.2002], w epoce, w której nic nie jest już pewne, atrakcyjność ciała stała się ostatnią gwarantowaną wartością:

"Uroda to naczelna zaleta kultury konsumpcyjnej, a jej znakiem firmowym jest gładka i ładna powierzchowność, wartość naczelna bezdusznego materializmu, którego warunki wyśmienicie spełnia, przemawiając do tęsknot przeciętnego człowieka i do obydwu płci."

      Ostatnio coraz częściej lansowany bywa ciąg znaczeniowy, w którym piękny wygląd równa się sukces, równa się kariera. Ciało stało się nagle bardzo ważne i potrzebne, stało się istotnym narzędziem w drodze do osiągnięcia sukcesu. Wystarczy przejrzeć ogłoszenia prasowe. Idealnym pracownikiem dobrze prosperującej firmy byłaby osoba łącząca inteligencję, oczywiście ponadprzeciętną, oraz atrakcyjność fizyczną. W ogłoszeniach pracodawców coraz powszechniej niezbędnym warunkiem zatrudnienia jest atrakcyjny wygląd, miła aparycja czy odpowiedni wzrost. Pracodawca widząc przed biurkiem osobę ubiegającą się o pracę z kilkoma kilogramami ponad miarę wydaje od razu osąd: Skoro nie potrafi zadbać o siebie, to również nie zatroszczy się należycie o firmę. Tu kultura wyraźnie waloryzuje sferę cielesną człowieka. Owszem, predyspozycje intelektualne są niezmiernie istotne. Ale skoro jest się szczęśliwym posiadaczem pięknego ciała, to wcale niekonieczne są wrodzone albo nabyte umiejętności, by osiągnąć sukces. Wystarczy atrakcyjność fizyczna, a sukces przyjdzie sam.


      Za wszelką cenę chcemy przechytrzyć czas i naturę, podeptać jej prawa. Naturze powoli, aczkolwiek konsekwentnie odbierane jest berło wszechwładzy, kończy się jej nieograniczone panowanie nad cielesnością. Tematem - rzeką w ostatnich latach są kwestie związane z transplantacjami, operacjami plastycznymi, inżynierią genetyczną. Niedawno dzienniki podały, iż po wielu próbach sklonowano embrion ludzki. Jaka idea przyświeca technikom ingerencji w ciało ludzkie? Najczęściej mówi się, że w całym zamieszaniu chodzi o to, by choć o chwilę dłużej zachować młodość, urodę, pokonać nieuleczalne choroby, oddalić o przysłowiowe pięć minut moment śmierci. Jednak w rzeczywistości wiemy, o co tak naprawdę toczy się rozgrywka. Autorytety w zakresie medycyny, a szczególnie transplantologii, inżynierii genetycznej (chociażby francuski profesor Bernard Debre) nieśmiało, ale jednak wypowiadają to magiczne słowo, w dodatku coraz częściej i odważniej - nieśmiertelność. Przejęliśmy ciało na własność, przyszła kolej na to, by Bogu wyrwać "patent" na życie wieczne. W zlaicyzowanym świecie, w jakim przyszło nam żyć, niektórzy myślą, iż możliwa jest nieśmiertelność "świecka", bez Boga, wieczne życie ciała. Po co umierać i zmartwychwstawać? Śmierć stała się dziś czymś odrealnionym, "drugą stroną istnienia" - jak powiedziałby Jean Baudrillard. Mitem przynależącym bardziej do kręgów magii czy ludowych przesądów. Odstawionym do lamusa banałem. Upersonifikowaną na użytek komercji zjawą, odżywającą z zadziwiającą regularnością - raz na rok, w święto Halloween, które, jak wszyscy wiedzą, niewiele ma wspólnego z celebrowaniem powagi chwili.
      Próby "obłaskawienia" śmierci, wpisania jej w porządek kultury, ogarniętej szałem wiecznej zabawy i karnawału, okazały się nader owocne. Udało się stworzyć wizerunek "śmierci z ludzką twarzą", która już nikogo nie straszy, a raczej śmieszy, tak jak znany nawet małym dzieciom komiczny symbol "Święta Duchów" - byle tylko nie mącić trwającej non stop euforii, zabawy, wiecznej ekstazy, radosnego konsumowania dóbr szeroko pojętej kultury. Jednocześnie wskazano wolne miejsce w kulturze, w którym pozwolono usadowić się śmierci. Najkrócej mówiąc - w epoce deifikacji ciała ludzkiego - młodego, nagiego i pięknego, wyrugowano z przestrzeni publicznej starość i śmierć. Jak grzyby po deszczu powstają domy opieki, zamknięte zakłady, domy pogrzebowe i inne tego typu enklawy. Byle jak najdalej od sfery codziennej egzystencji szczęśliwców, którym natura nie poskąpiła cudownych ciał. Śmierć ciała, choroby, starość, zostały powleczone aurą milczenia i odsunięte na bok, jak uszkodzone elementy mozaiki, nijak nie przystające do całości. Temat ten po prostu zostaje przemilczany, a skoro przemilczany, to tematu brak. Udajemy, że problem ten nas nie dotyczy: żyjemy tak, jakby śmierć dotyczyła Marsjan, ale nie nas. Martwe ciało skrywane jest za parawanem w szpitalu, pod niebieską folią na miejscu wypadku, za murami domów pogrzebowych. Oszołomieni widokiem ciał wiecznie młodych, pięknych, doskonale uformowanych chcemy zapomnieć o eschatologii, usunąć takowe myśli z przestrzeni publicznej, codziennej.


      Nie mam kompetencji ani zamiarów podważania racji wybitnych uczonych z zakresu transplantologii, genetyki, neurologii. Bynajmniej nie chcę też przybierać maski mentora, wyrzekającego na sposób pojmowania cielesności i śmierci w kulturze. Jednak co do aspektu nieśmiertelności? Nie warto się aż tak gorączkować. W końcu jeszcze dziś niektórzy umierają od grypy.
początek strony

Początek formularza


poprzednia strona

Dół formularza

 

Tomasz Maliszewski

pobrane ze  strony:

http://hum.uwb.edu.pl/~kolo/cialo.htm

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin