Untitled.doc

(196 KB) Pobierz

UNTITLED
Frey



Od czego tu zacząć?
    To może zaczniemy od imienia. Na chrzcie dali mi Jacek. Żyję już na tym świecie trochę ponad trzydzieści lat. Pracuję w banku, dorobiłem się pozycji managera placówki. Jestem dość lubianą osobą. Pewnie interesuje was mój wygląd? Wysoki szatyn, brązowe oczy, ciało, które pamięta lata spędzone na siłowni i mały piwny brzuszek. A no i golę głowę, i mam bródkę. I tatuaży kilka. To chyba tyle.
    Teraz może przejdę do mojej historii…

    Muszę zacząć od dość nieprzyjemnego incydentu. Wracałem z urodzin mojej dziewczyny. Przyjechali jej rodzice, więc ja musiałem kimać u siebie w domu. Zresztą, nawet na seks nie miałbym sił, bo przygotowanie posiłku pozbawiło mnie moich zapasów energii. Nie wypiłem za dużo, prawie wcale, bo przecież muszę przed przyszłymi teściami trzymać fason; nawet ich lubię. Nie brałem samochodu. Wracałem do domu na rowerze. Było ciemno. Po obu stronach drogi drzewa i krzewy. Wjechałem na skrzyżowanie i...
    Gdy otworzyłem oczy, leżałem w jasnej sali z jakimiś maszynami stojącymi rzędem obok siebie. To chyba one mnie obudziły, bo co chwilę piszczały. Moje obie ręce były do nich podpięte. Przeraziłem się. Zobaczyłem kroplówkę zawieszoną nad moją głową, a wyżej potężny monitor, który pokazywał pracę mojego serca, moje ciśnienie i coś tam jeszcze... Rozejrzałem się dokoła. Nie byłem sam. Obok spało jeszcze kilka osób. Bolała mnie głowa, a kiedy próbowałem się podnieść... no to tylko próbowałem. Nie potrafiłem. Panika –  tak jednym słowem można określić to, co działo się w mojej głowie. Moja prawa ręka jednak mnie posłuchała i nacisnąłem dzwonek.
    Momentalnie do pokoju wpadła pielęgniarka i na mój widok wyraźnie się ucieszyła. Mnie nie było do śmiechu, nie miałem powodów do radości.
    – Nareszcie się pan obudził – usłyszałem jej ciepły głos. – Proszę poczekać, już idę po lekarza – i wyszła.
    – Halo! – wydarłem się. – Co jest, kurwa?
    – Zaraz zobaczymy – usłyszałem odpowiedź jakiegoś starego lekarzyny.
    Normalnie bym był zażenowany swoim zachowaniem, słysząc taką odpowiedź. Ale leżę na wyrze, podpięty, kurwa, do komputera z lat 50-tych i nie mogę się podnieść!
    – Co pan pamięta? – spytał.
    – Nic... Może mi wreszcie wyjaśnicie, co ja tu robię?
    – Miał pan wypadek – odpowiedział spokojnie. – Samochód pana potrącił.
    Kurwa... To jeszcze pamiętałem. Ale dalej – nic! Zrobiło mi się gorąco.
    – I co...? Ile tu jestem?
    – Tydzień... Doznał pan urazu głowy. Ma pan częściowy paraliż.
    Zdrętwiałem.  
    – Czuje pan to? – przejechał palcem po mojej prawej nodze.
    – Tak, czuję.
    – Może pan ją unieść?
    Kurna, było to trudniejsze niż myślałem! Poza tym głowa chciała mi eksplodować!
    – Dobrze. A to? – teraz dotknął mojej prawej ręki.
    – Też...
    – Proszę zacisnąć dłoń na moich palcach... Świetnie – jego głos był zadowolony. – A teraz? – przejechał mi po lewej ręce.
    – Tak...
    Muszę się przyznać, ze byłem z siebie zadowolony. Usłyszeć – paraliż... A tu się okazuje, że wszystko u mnie jakoś działa...
    – Proszę ścisnąć.
    No to pyk! Ile miałem sił w dłoni, ścisnąłem. I co? Kurna, tyle siły włożyłem w to, że jakbym krowę doił to bym dostał kopa ino mig...
    – Aha...
    To nie była odpowiedź, której się spodziewałem. Miało być: „świetnie”!
    – A teraz?
    – Co teraz? – i dotarło do mnie, że właśnie jechał tym swoim nożem do krojenia pizzy po mojej lewej nodze. Nie czułem... Obłęd. Serce mi chyba stanęło...
    – W takim razie zrobimy kilka badań i zobaczymy... Proszę się nie martwić, jest lepiej niż myślałem – powiedział i wyszedł.
    Szok. Nie umiałem mu nic odpowiedzieć, ani zapytać. Szok...! Nie czuję swojej lewej nogi! Nie jest dobrze. Jest tragedia. Kurwa, nie mam lewej nogi! Mam zwykłego, durnego kikuta!
    Obok na stoliku leżał mój telefon. Sięgnąłem po niego lewą ręką... i już wiedziałem, dlaczego było „aha” a nie „świetnie”. Ruszać może i tą ręką ruszałem, ale była jak nie moja. Nie umiałem ani zgiąć dłoni, ani porządnie zacisnąć pięści! KURWA...!
    Później lekarz oznajmił, że mam niedowład w prawej nodze, w lewej ręce oraz paraliż lewej nogi.
    Tylko się pochlastać...    
    Chciałem zasnąć. Musiałem zasnąć. To jest tylko durny, głupi sen. Zaraz się obudzę gdzieś w rowie, bo przecież jak mnie tamten stuknął...
    Niestety. To była rzeczywistość.
    Obudziła mnie Magda, która miała spuchnięte oczy tak bardzo, że pewnie płakała cały tydzień, bo spałem nieprzytomny przez tyle dni. Byli przyszli teściowie, moi rodzice, byli przyjaciele, nawet kilkoro znajomych z pracy.
    I chuj. I tak dopadła mnie depresja. Nie chciałem jeść. Nic! Wolałbym nie żyć, niż żyć z paraliżem i niedowładem. Nie będę jadł! Zagłodzę się i zdechnę! Zresztą, sam wygląd tego żarcia był paskudny.
    Nie odzywałem się do nikogo. Miałem w dupie Magdę i wszystkich, którzy mnie odwiedzali. Byłem wściekły na wszystkich o wszystko, nawet o to, że, kurwa, przyszli. Jak nie przyszli – też! Rozjebałbym w piździec ten pokój i te, kurwa, wszystkie maszyny! Ale nie miałem siły i władzy nad swoim ciałem...
    No i się doprowadziłem do stanu, że musieli mnie podłączyć do kroplówki. Ale podpięli ją w lewą rękę, więc ją sobie trzy razy wyrwałem. To przywiązali mi prawą rękę pasami do łóżka. I mieli spokój. Darłem się! Wrzeszczałem! To mnie odizolowali. Teraz byłem sam w pokoju.
    Lekarze zaglądali do mnie, a ja udawałem, że śpię. W fiucie miałem rurkę, żeby sikać, a o drugiej czynności już nie wspomnę. Siostry przychodziły i mnie myły. Zmieniały kroplówki. Bawiły się pilotami unosząc moją głowę, żebym siedział, lub opuszczały, abym leżał. Co kilka dni zmieniały mi pościel.
    Mój zewnętrzny stan się poprawił, ponoć okazało się, że nawet miałem coś pęknięte w tej prawej nodze, co gdzieś tam naciskało i powodowało większy paraliż. Wyszło na zdjęciu. Głowę musieli mi na pół ogolić, co zobaczyłem, gdy mi zdjęli bandaże i chciałem dotknąć szwów. O nie... Poprosiłem siostrę, by mnie całkowicie ogoliła. Zrobiła to z niechęcią. Jak się potem zobaczyłem w lustrze, wiedziałem, dlaczego Madzia płakała, jak mnie zobaczyła w nowej fryzurze.
    Byłem cieniem siebie. Zniknąłem. Połowa mnie po prostu odpłynęła. Wyglądałem okropnie, jak... Zrobiłbym tu pewne porównanie historyczne, ale byłoby nie na miejscu. W dodatku jeszcze byłem łysy.
    Jak napisałem wcześniej, mój stan się ponoć poprawił. Więc przenieśli mnie... na oddział rehabilitacji. Leżałem w pokoju z jakimś drugim kolesiem, który nazajutrz wyszedł. A potem zostałem sam. Przydzielili mi rehabilitanta. Był to młody i, jak się okazało, początkujący chłopaczek. Miał na imię Eryk. Zapamiętałem jego imię, bo widywałem go codziennie z tym durnym identyfikatorem przy kieszeni, który z kretyńskim uśmiechem próbował mnie zmotywować do ćwiczeń.
    Nie było mu lekko. Jakbym nie miał wszystkiego w dupie, jakbym nie był wkurwiony na cały świat, byłbym pewnie pod wrażeniem jego uporu i determinacji. A ja – nie! Nie będę ćwiczył!
    Po jakimś czasie sam złagodniałem. Zgodziłem się. Ćwiczenia były proste. Na nogę – po prostu mi ją zginał i naciskał, dociskał do siebie i kazał mi się odpychać. Oczywiście nie mogłem, no bo – HALO! – nie mam w niej władzy! Na ręce – bawienie się gumową piłką, ściskać ją, rzucać... Podnosić jakieś pierdoły i przekładać na inne miejsce. Wszystko wydawało się łatwe – dopóki nie spróbowałem, a moje własne ciało odmówiło.
    Nie było mu łatwo. Po pierwszym dniu, kiedy zobaczyłem, jak moje ciało reaguje na moje rozkazy wysyłane z mózgu, zaczęło się dla niego największe piekło. Do tej pory potrafiłem sam się unieść na prawej ręce i nogą jakoś podeprzeć, żeby usiąść do posiłku (...tak, na rehabilitacji już zacząłem jeść...), umiałem się sam zrzucić na wózek i dojechać do łazienki. Ale jak zobaczyłem, jak bardzo niedołężne jest moje ciało, nawet tego zaprzestałem.
    Eryk przychodził do mnie kilka razy. Udawałem, że śpię. Wreszcie mnie wybudził z udawanego snu, a ja go zbluzgałem na czym świat stoi. Poszedł. Zostawił mnie samego. Depresja znów mnie dopadła. I znów przestałem jeść.
    Madzia mnie nadal odwiedzała, próbowała mi dodać otuchy. Nawet kilka razy kochaliśmy się. Nie było tak źle. Stać mi mały stawał jak przedtem. I dziękowałem, że choć tyle mogę, i czuję to, co czuję. Dosiadała mnie. Moje ręce prowadzała po swoich krągłych piersiach i jędrnych pośladkach, a ja gryzłem jej sutki. Cudownie ruszała biodrami. To była nasza ulubiona pozycja, tak zawsze dochodziliśmy niemal w tym samym momencie... Ale i tak było źle. Mnie osobiście ze sobą było źle. Mnie osobiście, we własnym ciele było źle!
    Minęły trzy dni. Zacząłem jeść normalnie, ale porcje i tak były małe. Jadłem wolniej, żeby się bardziej nasycić. Kolejne śniadanie. Znów plasterki wędliny, które pewnie z wędliną miały tyle wspólnego, że leżały obok innej. Do tego cieniuteńka kosteczka masła, jak na czubek noża, i bułka. Wtedy wszedł Eryk.
    – Czego? – warknąłem na niego.
    – Niczego! – odszczekał, co było dość szokujące, bo zawsze był irytująco jowialny. – Musiałem się gdzieś schować... – nie dokończył, spojrzał na mnie.
    – Wypierdalaj stąd! Nie będziesz sobie robił z mojego pokoju jakiejś kryjówki!
    – Zamknij się, chuju!
    Muszę przyznać, że mnie zatkało.
    – Chyba nie powinieneś się tak odzywać do swojego pacjenta?
    – Byłego pacjenta! – warknął, po czym wyjrzał ukradkiem na korytarz, znów spojrzał na mnie – i zobaczył moje zdziwienie. – Po co mam tracić nerwy i umiejętności na kogoś, kto chce gnić w szpitalnym łóżku, sikać przez rurkę i być podcieranym za każdym razem, jak się zesra.
    – Nie próbuj mi wjeżdżać na ambicję!
    – Jaką, kurwa, ambicję? Ty masz ambicję? Jakbyś ją, kurwa, miał, to miałbym ci na co wjechać. Ta-ak! Mówię prawdę! Co, może zaprzeczysz?
    Nie poznawałem go.
    – No, odwróć się do mnie plecami, udawaj, że spisz. No, dalej, strzel focha na cały świat, jaki to jesteś pokrzywdzony przez los.
    – Morda w kubeł, palancie!
    – Bo co mi zrobisz? Nawet się unieść nie potrafisz! – szydził, drań.
    – Bo nawet nie masz pojęcia, przez co przechodzę! – ryknąłem, a w odpowiedzi usłyszałem jego śmiech.
    – Dla twojej informacji: jestem rehabilitantem, bo sam kiedyś wylądowałem w gorszej sytuacji niż ty. Ty, który masz władzę w lewej ręce. Ty, który masz stuprocentową władzę w prawej ręce. Ty, który... Ale co tam.  Pomyślałeś o innych, którzy tej władzy nie mają? Co oni mają zrobić? Powiesić się? Też nie dadzą rady! A ty, dorosły facet, a użala się nad sobą jak rozpieszczony gówniarz! – i znów wyjrzał przez drzwi, i wyszedł.
    Ale sobie po mnie pojechał... Ostro pojechał. Wszystko gotowało się we mnie przez cały dzień. Postanowiłem mu najnormalniej wpierdolić! To był mój cel. Nie wiem, dlaczego. Bo teraz, patrząc na tę całą sytuację, to naprawdę nic takiego mi nie powiedział. Ale w tamtym momencie kipiało we mnie.
    Następnego dnia po śniadaniu nacisnąłem dzwonek. Przybiegła przerażona siostra.
    – Eryka! – warknąłem.
    Wybiegła lekko wystraszona. Po chwili pojawił się Eryk. Wszedł, spojrzał na mnie i zamknął za sobą drzwi.
    – Czego? – skrzyżował ręce na piersiach.
    – Jedziemy ćwiczyć.
    – Nie jedziemy – powiedział z przeczącym ruchem głowy.
    – Jak to nie! To jest twoja praca!
    – Jest. Ale ja już nie jestem twoim rehabilitantem.
    – Nie jesteś...? To chuu... ci w...! – pohamowałem się w ostatniej chwili. – Więc chcę innego!
    – Nie ma wolnych. Każdy ma ful obłożenie. Tylko ja zostałem, bo ciebie już nie mam.
    – Więc co się tak pierdolisz! Bierz mnie i jedziemy!
    – Nie jedziemy. Nie jesteś moim pacjentem – kpił rozradowany jak pajac! I uśmiechnął się, ale myślami jakby na chwilę gdzieś odpłynął.
    – Zresztą, jak mnie poprosisz, to kto wie...
    – Co, kurwa? Ja mam prosić? To jest twoja praca! Ja nie muszę o nic prosić!
    – Nigdzie nie pojedziesz, dopóki mnie nie poprosisz o to, żebym ponownie został twoim rehabilitantem. A potem o to, żebyśmy zaczęli ćwiczenia. Jeżeli to zrobisz, to przeprosin za to, jak mnie wyzywasz, już ci daruję.
    – Zapomnij, złamasie!
    – Sam decydujesz – wyszedł i zamknął za sobą drzwi!
    Wiedziałem, że mu wpierdolę! A jak potem dojdzie do siebie, to jeszcze raz mu wpierdolę!
    Nie wiem, jak to zrobił, ale faktycznie tylko on był jedynym wolnym rehabilitantem, który mógłby mnie ćwiczyć. Dwa dni zajęło mi dojście do tego wniosku. Dwa dni rozmawiałem z lekarzami i innymi pielęgniarkami i każda mówiła, że nie ma nikogo innego, tylko Eryk.
    Po śniadaniu znów zawołałem pielęgniarkę, ale tym razem zamiast niej, zjawił się sam Eryk. Wszedł i zamknął za sobą drzwi. Jak mnie wtedy kurwica strzeliła! Skubany, czekał na to! Wpierdolę mu trzeci raz!... Stał i patrzył na mnie z kamienną miną, a ja go sztyletowałem wzrokiem. Wziąłem głośny oddech i patrząc piorunującym spojrzeniem, wycedziłem przez zaciśnięte zęby:
    – Bądź moim rehabilitantem...
    – Proszę... – dodał uszczypliwie. – Zapomniałeś słowa proszę...    
    – Proszę... – z trudem mi to słowo przeszło przez gardło. –  I proszę o rozpoczęcie ćwiczeń.
    – Jak chcesz – odpowiedział obojętnie, wyszedł, a po chwili wrócił z wózkiem. Przystawił go do łóżka i odszedł. Rozszarpałbym go na miejscu! Liczyłem, że mi pomoże zejść, a on oglądał sobie paznokcie! Zawziąłem się. Pokażę, że usiądę o własnych siłach!
    Nie udało się. Oparłem się i gdy chciałem przerzucić dupę, strąciłem równowagę i poleciałem... w jego ręce. Złapał mnie i usadowił delikatnie na wózku, następnie przykląkł i gdy już miałem mu wyrżnąć kopa ze zdrowszej nogi, on obie je razem postawił na podnóżku. Spojrzał na mnie i wrócił mu ten jego jowialny dziecięcy uśmieszek. Sam nie wiem dlaczego, ale moja złość w tym momencie jakoś sama odpłynęła. Pojechaliśmy do sali ćwiczeń.
    Nie mam pojęcia, ile to trwało. Dni mijały bardzo szybko. Dwa miesiące trwało, zanim moja ręka była już na tyle silna, żebym mógł chodzić podpierając się na poręczach. Czułem się jak dziecko, które uczy się chodzić – lub raczej tak mi się wydawało, że tak może się czuć dziecko. Za każdym razem był Eryk, żeby mi pomóc, wesprzeć, zachęcić. I choć go z czasem trochę polubiłem, to i tak wiedziałem, że mu wpierdolę. Trzy razy! Jestem pamiętliwy.
    Magda okazała się pizdą do kwadratu. Któregoś dnia powiedziała, że nie będzie na mnie czekać w nieskończoność, że poznała kogoś i spotyka się z nim. Domyślałem się, że coś takiego się dzieje, bo już mnie rzadziej odwiedzała i prawie wcale nie kochaliśmy się. Czasami nie odbierała telefonów. Głupi nie byłem, ale pokazała, jaka jest naprawdę. Zabawne było to, że jej rodzice wciąż mnie odwiedzali. Okazało się, że nie wiedzieli o naszym zerwaniu, o czym to ja właśnie ich poinformowałem, zdziwiony ich widokiem. Z tego akurat się ucieszyłem, bo ją przynajmniej zjebutają, że się za nią wstydzili. Bolało mnie to, że mnie zostawiła, bardzo! Po zerwaniu pojawiała się tylko raz. Podziękowała mi za uświadomienie rodziców, bo nie wiedziała, jak im to powiedzieć. I oddała mi drugie klucze od domu. I bardzo się spieszyła. Jej nowy facet czekał na nią na dole.
    Z drugiej strony było mi to nawet na rękę, bo w oko mi tu wpadła jedna pielęgniarka. Dość często mnie odwiedzała, ją mogłem o wszystko poprosić. Każda pielęgniarka mnie znała, z każdą flirtowałem tak, żeby sobie ułatwić życie, z każdą już byłem na ty. Przynosiły mi ciasto, ciastka, dostawałem większą porcję na kolację. Eryk się tylko śmiał ze mnie, że umiem się świetnie zakręcić. Był jeszcze na tym skrzydle pielęgniarz, Piotrek, ale coś mi w nim nie pasowało. Był jakiś dziwny. Rozmawiałem z nim normalnie, jak ze wszystkimi, ale jakoś niechętnie wołałem go, gdy miał dyżur. Wolałem sobie sam radzić, co czasem kończyło się tym, że mnie podnosił z podłogi. I nie lubiłem, jak mnie dotykał, a tym bardziej, gdy dochodziło do mycia.
    Powoli odzyskiwałem sprawność w nogach, ręka była już niemal idealnie sprawna. Wszystko było na dobrej drodze. I tak mijały kolejne tygodnie. Już umiałem się dostać sam pod natrysk i sam się załatwić, ręce miałem na tyle sprawne i silne, że mogłem samodzielnie wsiadać i zsiadać z wózka. Kąpałem się na siedząco, ale przynajmniej – sam. Pierwszy natrysk był tak cudowny i tak wyzwalający, że czułem się jak nowonarodzony.
    I wtedy się to stało.
    Tego wieczora siedziałem w dyżurce z pielęgniarką, ale zachciało mi się do ubikacji. Zacząłem kręcić do swojego pokoju, już potrafiłem się na tym wózku dość szybko poruszać. Przejechałem przez cały korytarz, pozdrawiając co niektórych pacjentów, z którymi czasem ćwiczyłem lub spędzałem czas przed telewizorem. Przejeżdżając obok magazynu, zobaczyłem go... a raczej ich... Nie wierzyłem własnym oczom. Nie mogłem! To było niemożliwe. Zastygłem, moje ręce straciły siłę i nie umiałem się ruszyć z miejsca. Po prostu patrzyłem na to, co tak bardzo mnie odrzucało, a zarazem tak bardzo zmuszało do podglądania. Ich języki wiły się dookoła siebie, ich ciała przylgnęły ku sobie, ręce miętosiły pośladki.
    – Jacek! – usłyszałem głos Ani, pielęgniarki. – Coś z wózkiem...?
    Natychmiast przerwali pocałunek i spojrzeli w niedomknięte drzwi, widząc mnie, siedzącego na swoim wózku.
    – Nie, nic...! – ścisnąłem silniej koła i czym prędzej odjechałem. Wjechałem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi.
    Myśli mi się kotłowały. Że ja się z kimś takim zadawałem, że pozwoliłem mu na... Pęcherz mi o sobie przypomniał. Wjechałem do łazienki, przeniosłem się na sedes i wtedy doszło do mojej świadomości, że mam lekki wzwód, utrudniający mi zwykłe sikanie. Zrugałem się w myślach, że chyba mnie kompletnie pojebało.
    Rozległo się pukanie do drzwi. Nie zdążyłem się odezwać. Usłyszałem kroki, a w drzwiach jego wzrok, który zderzył się z moim.
    – Sory. Przyjdę później.
    To był Eryk.
    – Już kończę – powiedziałem zimno.
  ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin