Jasna strona absencji.doc

(27 KB) Pobierz
Jasna strona absencji

23 czerwca 2004

Jasna strona absencji

Wszyscy wielce się zatroskali marną frekwen­cją w eurowyborach. Trochę ich, oczywiście, rozumiem, apatia społeczeństwa przybiera rozmia­ry alarmujące. Na dodatek rzecz ma duże znaczenie propagandowe: w Unii trzeba się użerać o różne sprawy i w trakcie tego użerania nie raz jeszcze zachodnia prasa napisze, że mądrzą się ci Polacy i chcą Bóg wie czego, a przecież cztery piąte z nich wspólną Euro­pę do tego stopnia lekce­waży, że nawet nie chciało im się pofatygo­wać do punktu wyborczego.

Ale niska frekwencja wyborcza ma też zasadni­czy plus. Niska frekwencja zazwyczaj oznacza, że do wyborów idą ci, którzy wiedzą, co robią - ci, których polityka interesuje na tyle, że mają o niej jako takie pojęcie i nie są skłonni głosować na kogoś dlatego tylko, że przystojny albo obiecał mieszkania na wiosnę. Proszę zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy sondażami a ostatecznymi wy­nikami wyborów. W sondażu nieco ponad połowa ankietowanych twierdziła, że na wybory pójdzie, co jest prawidłowością - frekwencja sondażowa jest zawsze większa od prawdziwej, bo ludzie po prostu wstydzą się przyznać ankieterowi, że ape­le wszystkich możliwych autorytetów od prezy­denta po prymasa nie robią na nich wrażenia. W sondażu zaznaczały też swoją obecność partie, które w wyborach dostały śladową ilość głosów, jak na przykład partia emerytów czy partia bez­robotnych - ich poparcie bywało zawyżone o ład­nych lalka procent. Jeszcze bardziej zawyżone okazało się poparcie dla „Samoobrony”. Jest to dość łatwe do wyjaśnienia. Podczas sondażu an­kieter przychodzi do ankietowanego, daje mu li­stę komitetów wyborczych, a ten musi któryś z nich wskazać - często pokazuje więc jakąś na­ zwę zupełnie bez sensu, o, tu jest partia, który broni bezrobotnych, to coś dla mnie. Kiedy trze­ba się pofatygować do punktu wyborczego z za­miarem zagłosowania na konkretną listę, więk­szość tego typu wyborców odpuszcza, podczas gdy mądrzejsi idą. Lepper nie odkrył Ameryki, że trzeba nie tylko przekonać wyborców do siebie, ale jeszcze w ogóle ich przekonać, żeby głosowa­li - to sprawa elementarna, i, nawiasem, nasze szczęście, że z każdym ujawnianym krętactwem Leppera i z każdą kolejną opisaną przez media kompromitującą osobą w jego otoczeniu będzie mu to coraz trudniej zrobić.

Polecam to pod rozwagę ludziom, skłonnym poważnie traktować pomysły tego rodzaju, by na wzór belgijski uczynić udział w wyborach obo­wiązkowym. W naszym wypadku oznaczałoby to zagnanie do urn milionów ludzi, którym wszystko jedno i którzy gotowi są zagłosować za flaszkę, na złość albo dla jaja. Takich, których w interesie narodu jest właśnie raczej zniechęcać do korzystania z nieopatrznie udzielonych im praw poli­tycznych, niż do tego zachęcać.

Można narzekać na wynik wyborów, mieć Po­lakom za złe, że tej czy innej partii udzielili zbyt wielkiego poparcia albo zbyt małego, ale kiedy przejrzy człowiek listę polskich eurodeputowanych to, generalnie, nie ma obciachu. Prześli­zgnęło się oczywiście kilka osób, co do kwalifika­cji których można mieć wątpliwości, ale przeszło też wielu polityków naprawdę dobrze zorientowanych w sprawach międzynarodowych i europej­skich, mających znaczące osiągnięcia. Uważam, że będą oni o niebo lepiej reprezentować Polskę, niż czynili to wcześniej posłowie obserwatorzy, w gronie których nie zabrakło typów zupełnie kompromitujących. Polscy wyborcy, od lewa do pra­wa, wybrali ekipę lepszą niż wcześniej polscy parla­mentarzyści. Śmiem twier­dzić, że zawdzięczamy to właśnie tak niskiej fre­kwencji wyborczej. Przy dwa, dwa i pół raza więk­szej nie dam drewnianych pięciu złotych, czy nie pojechałaby do Par­lamentu Europej­skiego reprezen­tacja złożona z żonglerów, za­paśników czy gwiazd telewizyjnych ryality-szołów. W każdym razie lewicę reprezentował by wtedy raczej Gadzinowski niż profesor Rosati, a radykałów ra­czej ludzie Leppera, niż Giertycha. To jednak za­sadnicza różnica.

Polacy zignorowali wybory europejskie, bo struktury unijne to dla nich abstrakcja; w wyborach do polskiego sejmu i senatu frekwencja bę­dzie wyższa, pocieszają się dyskutanci w różnych audycjach i na lamach. Pewnie istotnie będzie wyższa, ale wcale nie jest to taki znowu wielki po­wód do radości. Sprawi to bowiem, że, zupełnie nieadekwatnie do znaczenia obu instytucji, repre­zentacja Polaków w Parlamencie Europejskim okaże się znacznie lepsza i bardziej kompetentna od reprezentacji w parlamencie kraju.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin