Sandemo Margit - Tajemnica czarnych rycerzy 08 - Żelazna dziewica.doc

(934 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

Margit Sandemo

ŻELAZNA DZIEWICA

Tajemnica Czarnych Rycerzy 08

Tytuł oryginału: Jernjomfruen

Entrada

Na wzniesieniach wschodniej Galicii zapadał podstępny półmrok. Czarne kontury drzew coraz ostrzej rysowały się na tle gasnącego nieba.

Skądś z oddali docierały głuche odgłosy jakby buczenie przeciwmgielnej syreny, ale przecież morza gdzieś blisko nie było. Może to wiatr zawodzący w głębokiej skalnej szczelinie, a może jakieś samotne zwierzę wzywające pobratymców?

Niezwykłe wydarzenia miały miejsce w mrocznych rozpadlinach.

Sześciu przybyłych z tamtego świata katów inkwizycji, niczym stado żądnych zdobyczy sępów siedziało w przyczajeniu na krawędzi krótkiej, choć szerokiej i potwornie głębokiej dziury w ziemi.

Ale nie przybyły tu na polowanie. Gdyby ktoś mógł im się przyglądać z bliskiej odległości, to dostrzegłby pełen przerażenia szacunek w ich postaciach.

Panie i Mistrzu - mówił jeden głosem piskliwym ze strachu wobec ukrytych tajemnic otchłani. - Oni nadchodzą, oni nadchodzą, to są nasi, nasi, zbliżają się do Santiago de Compostela, tam ich dopadniemy. Nasze pragnienie ich krwi jest straszne, daj nam więc radę, o Panie, co mamy robić, co mamy teraz robić?

Z głębin otchłani wydobył się syk stłumiony, ale mimo to odbijał się dudniącym echem od kamiennych ścian rozpadliny:

Tak was mało! Dawniej było was więcej!

Zaiste, Panie. Ale to nie nasza wina, nie nasza wina, to ta przebiegła dziewczyna z rodu ludzkiego znalazła straszny, podstępny sposób, by nas wyeliminować.

Z otchłani rozległ się wściekły ryk i wszyscy kaci odskoczyli na bok niczym przerażone żaby, pod którymi zabulgotała woda w pokrytej rzęsą sadzawce.

Po chwili cienie zaczęły się ponownie, z wielką ostrożnością, zbliżać do krawędzi rozpadliny.

Najodważniejszy mówił dalej:

To dlatego odważyliśmy się prosić o waszą łaskawą pomoc...

Więcej powiedzieć nie mógł. Ziemia się pod nimi zatrzęsła. Gdzie popełnił błąd?

Mistrzu, ja...

Nędzne lizusy! - zagrzmiało z dołu. - Nie możecie sobie poradzić nawet z jedną smarkulą? A poza tym my nigdy nie bywamy łaskawi!

Uff, straszne! Ale jak w takim razie powinni się wyrażać?

Formuła my kieruje myśli ku odległym czasom, kiedy królowie siebie tak określali: My, król Svionów, Gotów i Wenedów. Cóż, poczucie majestatu jest jak najbardziej na miejscu, nikt nie przeczy, jeszcze by tego brakowało!

Nowa próba.

- Zaprawdę, Wasza Wysokość. Jest nas bardzo mało; tak, tak. Oddaj nam z powrotem naszych braci, o Wielki Mistrzu!

Na odpowiedź trzeba było czekać. Niezadowolenie aż buchało z rozpadliny.

Wasi bracia zniknęli. Nie mamy nawet ich żądnych krwi dusz!

Bracia, którzy sami byli przecież duszami, czy też duchami otchłani z dawno minionego i zapomnianego stulecia, skulili się mimo woli na dźwięk słów swego pana.

Najodważniejszy z nich przemówił znowu drżącym głosem:

Wielce szanowny Mistrzu, z największą czcią i uniżeniem prosimy cię, byś przysłał nam jakąś pomoc. Nie potrafimy pokonać tych bezbożników, tych wszystkich znaków i słów, które są w stanie nas unicestwiać.

Głuchy, głęboki syk powrócił:

Ilu potrzebujecie?

Gdyby nas było trzynastu, tak jak na początku, to dalibyśmy tym nędznikom radę.

Jak powiedzieliśmy, wasi bracia są nie do odzyskania. Dostaniecie dwóch i tylko dwóch. Oni są uodpornieni na znaki i głupie słowa. Tylko żebyście mi zdusili hołotę, potomstwo tych owładniętych pychą rycerzy i ich nędznych sprzymierzeńców! Dajcie nam zwycięstwo nad czarownicą Urracą, która nie chciała oddać swoich umiejętności dla naszej sprawy, zemścijcie się na niej, zniszczcie wszystkich, a zostaniecie sowicie wynagrodzeni! I nie przychodźcie tu więcej, by się skarżyć, jak jakieś żałosne psie pomioty!

Obrzydzenie dosłownie buchało z jamy, więc bracia znowu odskoczyli.

Ziemia się zamknęła, rozpadlina zniknęła. Mnisi, którzy jednak nigdy nie byli zakonnikami, lecz katami, traktującymi siebie w swojej pysze jak świątobliwych braci, odetchnęli z ulgą.

No to dostaniemy pomoc - westchnął jeden z nich zadowolony. - Ciekawe tylko, kto to będzie?

Nie pytaj - odparł inny. - Nie chcemy tego wiedzieć.

Ale to my jesteśmy panującymi! - wrzasnął któryś, a reszta odparła:

Tak, tak, to my wydajemy polecenia i rządzimy, ktokolwiek by tu do nas przyszedł!

Ostatnie promienie dnia zgasły nad wzniesieniami Galicii, gdzie nie było żadnych ludzkich siedzib, tylko sinawe wzgórza, jak okiem sięgnąć.

Teraz wszystko wydawało się czarne. Noc otuliła cienie potępionych i ukryła ich na dobre.

Dawno zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdołał ją skryć już przed wieloma stuleciami, zioła i trawy porosły zielonym kobiercem.

Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów, świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby. Wszystko zostało zrównane z ziemią, ukryte. Któż chciałby się tu przedzierać przez nieprzebyte pustkowia?

Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo wszystko mogło zapewnić spokój ducha i zamożność wielu ludziom, innym zaś przynieść ocalenie.

Cóż z tego jednak skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica?

A może nie? Czyż może przez liście bluszczu, który wijąc się omotał świętość i pragnął ją zadusić, nie przenika drżenie? Czy może nie brzmi dalekie echo kościelnych dzwonów, ledwo dosłyszalne, ale jednak? Czy nie powtarza: Chodź, chodź tutaj! Jesteśmy tutaj. Czekamy?


CZĘŚĆ PIERWSZA
KRYPTA

1

Morten wyszedł z publicznej toalety na lotnisku w Gardermoen z długim paskiem toaletowego papieru ciągnącego się za butem.

- Pojęcia nie mam, co się stało z Sissi - narzekał. - Jej samolot wylądował, powinna już tu być!

- Uwolnij się od tego welonu, Morten - powiedziała Unni dobrotliwie, pokazując kompromitujący papier. - Może cię już zobaczyła i trzyma się na odległość ze strachu, że masz wobec niej poważne zamiary.

Morten wyrzucił papier z pełnym zażenowania uśmiechem. Wszyscy byli gotowi wyruszyć do północnej Hiszpanii na swoją ostatnią, wielką ekspedycję, czekali tylko na Sissi. Bracia Antonio i Jordi, poza tym Unni i Morten oraz Gudrun i Pedro, którzy przyjechali z Madrytu.

Czworo z zebranych to skazani przez los, mieli umrzeć w ciągu najbliższych trzech lat, trzech i pół roku, jeśli nie zdołają rozwiązać tajemnicy czarnych rycerzy.

Był październik, a więc ostatnia szansa na wyjazd przed nadejściem zimy. Wyruszali zatem, choć jeszcze nie wszystkie pionki zostały ustawione na szachownicy. Nie chcieli czekać na zimę, gdy może trzeba by było brodzić w głębokim śniegu, pokrywającym Kordyliery Kantabryjskie. Zresztą Antonio chciał jechać teraz, gdy do rozwiązania Vesli pozostało jeszcze trochę czasu. Ona sama musiała zostać w domu, co czyniła i chętnie, i niechętnie. Bardzo by chciała pojechać z całą grupą, ale to już siódmy miesiąc ciąży i nie budziła w niej szczególnie radosnych uczuć myśl o wspinaniu się w górach lub marszu przez pustkowia, a zwłaszcza o spotkaniu ze ścigającymi ich łobuzami z jednej czy drugiej paczki. Antonio obiecał, że wróci do domu i spędzi z nią ostatnie tygodnie oczekiwania, niezależnie do tego jak się sytuacja w Hiszpanii ułoży.

Vesla starała się nie pamiętać przepowiedni Urraci: Dwaj bracia mają dojść do celu. Ale tylko jeden z nich wróci.

Życzyłaby sobie, by Antonio został w domu. Wtedy nie byłoby mowy o dwóch braciach. Tylko że w tej sytuacji zapomniana dolina nigdy by pewnie nie została odnaleziona.

Odprowadziła przyjaciół do Gardermoen, ale nie chciała patrzeć, jak samolot wznosi się w niebo.

Kiedy tak stali czekając na Sissi, wyglądali jak spragniony walki gang. Unni jednak wiedziała, że z tą odwagą to różnie bywa. Ona sama była skrajnie napięta. Wiedziała też, jak reaguje Jordi. Zdarzało się, że budził się w nocy zlany potem po koszmarnym śnie, w którym widział siebie w trumnie lub prześladowały go jakieś niewyraźnie widoczne stworzenia. Umarłem, Unni - mówił szeptem i dzwonił zębami, kiedy ona starała się go uspokajać. Próbowałem się do ciebie dostać, ale ty należałaś do świata żywych, w którym ja nie miałem prawa przebywać. W takich momentach długo potem leżeli, obejmując się mocno, bez ruchu, przepełnieni trudnym do opanowania strachem.

Antonio był rozdarty między pragnieniem zostania z Veslą a poczuciem obowiązku wobec rycerzy. Gudrun zadręczała się myślą, że później ma do nich dołączyć Flavia. Nie było między nimi wrogości, co to, to nie, Flavia to osoba wielkiego formatu, ale przecież jeszcze niedawno traktowała Pedra jako swego przyszłego męża, a tymczasem Pedro wybrał Gudrun zamiast niej. Poza tym Gudrun martwiła się o wnuka, Mortena, którego charakter wciąż jeszcze był chwiejny. Nie podobało jej się, że on też weźmie udział w wyprawie, był bowiem urodzoną niezdarą, ale tak bardzo prosił, a ponadto przecież od tego wyjazdu miał też w dużej mierze zależeć jego los, więc Gudrun nie mogła się przeciwstawiać.

Rodzice Unni natomiast, Inger i Atle Karlsrud zostawali w domu. Stanowić mieli bezpieczne oparcie, gdyby w Hiszpanii coś się stało. I przede wszystkim mieli być oparciem dla Vesli.

Jørn stanowił komputerowy punkt kontaktowy zarówno u siebie w domu, jak i w pracy. Dwaj muskularni Szwedzi, Hassę i Nisse, czekali gotowi w Skanii. Straszyli, że wskoczą do pierwszego samolotu i przyjadą do Hiszpanii, gdyby grupa potrzebowała siły fizycznej. Mieli cichą nadzieję, że tak będzie.

Elio i jego niewielka rodzina na tym etapie zdawali się całkiem nieciekawi dla szukających skarbu łobuzów, tak przynajmniej sprawy wyglądały z zewnątrz, mogli więc wrócić do Hiszpanii, do domu w Granadzie, o czym Pedro dowiedział się od Flavii. Jordi i Unni pozostawali w stałym kontakcie z Juana. Tak więc posiłki i odsiecz na wszelki wypadek też zostały przygotowane.

Gudrun i Pedro, oczekując przybycia Sissi, usiedli na niewygodnej ławce. Po chwili przyłączyła się do nich Unni z Jordim.

- Cóż, emeryci, siedzicie tu sobie i rozkoszujecie się wolnością? - spytała.

Gudrun odpowiedziała z uśmiechem:

- Jaką wolnością, skoro akurat wyjeżdżamy? Aż mnie ssie w żołądku z podniecenia. Unni, nie masz czasem papierowej chusteczki do nosa? Zapomniałam kupić.

- Oczywiście, że mam - odparła Unni uczynnie. - Ale nie musisz się spieszyć z kupowaniem, mam ich pod dostatkiem.

Otworzyła swoją sporą torbę podróżną, a Jordi przyglądał jej się z surową miną.

- Kochana Unni, pamiętaj, żeby nigdy przyborów toaletowych nie wkładać do walizki, którą nadajesz na bagaż! Powinnaś je trzymać w podręcznej torbie. Mamy przecież międzylądowanie i krótki postój, łatwo może się tak zdarzyć, że twoja walizka gdzieś się zawieruszy i przybędzie z opóźnieniem. Przybory toaletowe powinnaś mieć zawsze dostępne.

Unni zaczęła się gorączkowo przepakowywać.

- Dziękuję! Świetna rada. Proszę, Gudrun, masz tu paczkę chusteczek!

- Idzie Sissi! - zawołał Morten radośnie i przerwał swój nerwowy spacer. - Czyż to nie typowe dla niej? Odebrać bagaż jako absolutnie ostatnia osoba!

Obejmował Sissi, długo nie pozwalał się nikomu z nią przywitać.

Nadszedł czas załatwiania formalności. Antonio długo i czule żegnał się z Veslą.

- Tylko wróć - szeptała przytulona do jego policzka.

Unni stała w kolejce tuż za nimi. Vesla nie powiedziała Wróć jak najszybciej, pomyślała. Prosiła Tylko wróć. To mi sprawia ból i naprawdę nie wiem, co powinnam odczuwać. Bo jeśli Antonio wróci, to Jordi będzie musiał tam pozostać. Zginąć.

Nie jestem w stanie o tym myśleć.

Pożegnali się z Veslą i było to trudne rozstanie. Panował nastrój głębokiej powagi, wszyscy wiedzieli, że tym razem to naprawdę wielka ekspedycja i nikt nie miał pojęcia, czym się skończy.

Potem przeszli do hali tranzytowej.

- Unni, gdzie twój ręczny bagaż? - spytał Jordi.

- Ech, torba była taka ciężka, nadałam ją razem z walizką.

- Rany boskie! - jęknął Jordi. Reszta wybuchnęła śmiechem, jedni bardziej złośliwie, inni raczej dobrotliwie, w końcu Unni pojęła, co zrobiła.

- Pracownicy lotniska, postarajcie się, żeby moje walizki trafiły do właściwego samolotu - bąknęła przez zaciśnięte zęby. - Żebym nie musiała myć zębów frotowym ręcznikiem, jak to Hemingway miał w zwyczaju.

- On miał mnóstwo dziwnych zwyczajów - powiedział Morten. - Uwodził kobiety, łamał obietnice...

- Jesteś pewien, że nie było na odwrót? - syknęła Unni.

W końcu znaleźli się w przejściu, gotowi ruszać. Ale nazwa miejsca ich przeznaczenia brzmiała złowieszczo.

2

Jeszcze raz siedzieli w samolocie, jeszcze raz znajdowali się w drodze do północnej Hiszpanii.

Napięci do tego stopnia, że czuli, jak mięśnie prężą się im pod skórą, przestraszeni, że nie zaplanowali wszystkiego dostatecznie dokładnie. To oczywiste, że tego nie zrobili, musieli przecież zostawić sobie jakieś pole manewru, pozostawało tylko mieć nadzieję, że sprawy są na tyle pod kontrolą, iż wszystko się uda.

Problemy wydawały się teraz jakieś niewiarygodnie ostateczne.

Każdy z obecnych miał przy sobie zwięzłe resume wszystkiego, co zdołali ustalić. Vesla starannie wypisała dla każdego ten sam tekst:

W roku 1481 pięciu hiszpańskich rycerzy don Federico de Galicia, don Galindo de Asturias, don Garcia de Cantabria, don Sebastian de Vasconia i don Ramiro de Navarra było gotowych ogłosić bunt przeciwko nowo utworzonemu wielkiemu królestwu Hiszpanii. Wybrali dwoje młodziutkich przedstawicieli książęcych rodów, infanta Rodrigueza de Cantabria oraz infantkę Elvirę de Asturias, jako przyszłą królewską parę planowanego nowego państwa. Miało ono obejmować pod wspólnymi rządami pięć autonomicznych prowincji północnej Hiszpanii. By móc dokonać przewrotu za pomocą licznych najemnych oddziałów, rycerze zebrali w owych pięciu prowincjach ogromny skarb.

Plany jednak zostały ujawnione przed czasem, dwoje młodych pojmano i przewieziono do miasta Leon w Kastylii. Z Santiago de Compostela sprowadzono trzynastu najstraszniejszych katów inkwizycji i książęce dzieci zostały ścięte. Rycerze oraz ich przyjaciółka, czarownica Urraca, przetransportowali potajemnie ciała zamordowanych do zapomnianej doliny, tam również ukryto wcześniej skarb.

Późn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin