FYM cz-6.pdf

(2663 KB) Pobierz
Katastrofa smoleńska państwa polskiego. W stronę całkowitej rewizji
dotychczasowego śledztwa
Załoga zwróciła się do dysponenta, niestety, dysponent nie podjął decyzji. Uniemożliwił odejście na zapasowe lotnisko.
J. Miller (prezentacja pseudoraportu po zakończeniu prac „komisji”)
Ludziom nic nie mówimy - zdecydowaliśmy - i musimy zapanować nad sytuacją.
Wyniki ekspertyzy balistycznej potwierdzają obecność na pokładzie broni (kilka pistoletów) i amunicji (naboi) do nich. Nie jest
możliwe określenie, kiedy po raz ostatni oddane zostały strzały z tych pistoletów.
raport komisji Burdenki 2, s. 146
- Trumny będą otwierane, to już pani wie?
- Po co! Dlaczego?
- Bo to nasza specjalność, powiem gorzko. Jak nie za rok, to za 50 lat.
(rozmowa T. Torańskiej z E. Kopacz) http://wyborcza.pl/1,76842,8288011,Znajdz_mi_go.html
Odetchnęłam: „Tata nie leciał jakiem. Tata leciał tupolewem”
p. M. Protasiuk do synk a 2 (po pierwszych informacjach medialnych z 10 Kwietnia)
Jednego pytania sobie do tej pory sobie nie zadaliśmy – nie tylko w trakcie rozważań w Czerwonej
stronie Księżyca , ale w ogóle, jako Polacy. Jak to możliwe, że do tego wszystkiego doszło, tj. do
największej powojennej tragedii w historii naszego kraju, a następnie do takich a nie innych jej
następstw (które starałem się w poszczególnych rozdziałach zebrać w pewną całość). Odpowiedź na
to pytanie nie jest skomplikowana, choć nie jest też krzepiąca: bo to taka jest współczesna
Polska . Bo tacy a nie inni ludzie zasiadają w tych wszystkich instytucjach – czy to państwowych
(cywilnych i wojskowych), czy to medialnych, czy to śledczych, czy to badawczych. Tak to dokładnie
jest.
1 Pełny cytat: „Podeszłam do pana Tadeusza Stachelskiego, naczelnika protokołu dyplomatycznego MSZ, stał z pułkownikiem
Andrzejem Śmietaną, dowódcą Kompanii Honorowej. Po ich minach poznałam, że wiedzą. Ludziom nic nie mówimy -
zdecydowaliśmy - i musimy zapanować nad sytuacją. - Proszę - powiedział do mnie naczelnik - porozmawiać z księdzem, żeby
przygotował się do mszy żałobnej.”
2 J. Racewicz, s. 161.
784830014.011.png 784830014.012.png
 
Ilość Nikosiów Dyzmów, ilość posłów a la ten opisany w " Trans-Atlantyku " W. Gombrowicza, ilość
ludzi, którzy nie powinni sprawować funkcji ministerialnych, dyrektorskich, urzędniczych w
naszym kraju itp. jest zatrważająca. To jednak jest produkt neopeerelu, który właśnie mechanizmy
takich gremialnych, masowych "awansów społecznych" sprowadził do swoistej urzędniczej rutyny.
Pewnym osobom na przestrzeni tych dwudziestu paru lat polityka zaczęła się kojarzyć wyłącznie z:
1) występowaniem w telewizji (gdzie można swobodnie pobredzić, a potem pójść na wódeczkę z
przeciwnikiem politycznym) i 2) "fajnymi podróżami" (pomijając niezłe zarobki i dojścia do
ważnych informacji ekonomicznych) - nie zaś z... decydowaniem o losach ludzi (pomijam już taką
oczywistość jak dobro publiczne). Tak: decydowaniem o losach ludzi.
Spora część osób szła do polityki na zasadzie: będzie świetna zabawa - nie zaś na zasadzie: to jest
sprawa życia i śmierci, to jest sprawa honoru, to jest sprawa walki o niepodległość, to jest sprawa
siły polskiego państwa, to jest sprawa praw obywateli, to jest sprawa narodowa, to jest sprawa
polskich rodzin, o które trzeba zadbać, to jest sprawa polskiej wspólnoty. W takich kategoriach
spora część tych osób biorących się za politykę wcale nie myślała, bo sądziły one, że nastały już
czasy "postpolityki", a więc: nie ma wojen, nikt nikogo nie napada, nie ma zamachów - słowem: nie
ma żadnych większych problemów (większe problemy to najwyżej: sprawne skomentowanie
czyjegoś wystąpienia - w niedzielnym programie u red. Olejnik). I nagle ci ludzie zobaczyli krew,
"stalowe spojrzenia", mundury wroga - poczuli zapach śmierci. I do dziś nie mogą się otrząsnąć, bo
sądzili, że polityka to zabawa.
Z jednej strony zamach z 10 Kwietnia był straszliwą tragedią tych, którzy padli jego ofiarami (a w
rezultacie także wielkim cierpieniem rodzin, które utraciły swoich bliskich) – z drugiej jednak był
katastrofą polskiego państwa, które od tamtej pory, od tamtego sobotniego poranka, leży w
gruzach, a na tych gruzach urządzają sobie bachanalia przeróżni ludzie najpodlejszego
autoramentu, dla których zarówno idea Polski wolnej, niepodległej, niezależnej, praworządnej,
silnej i bogatej, jak i słowa takie jak „Ojczyzna”, „honor” czy „Bóg”, to czyste archaizmy. Bachanalia
te przypominają zabawy szabrowników w zniszczonym przez jakiś wielki żywioł mieście. Czy
szabrownik myśli o odbudowywaniu miasta? Nie. Po co? Dobrze mu tak, jak jest.
Myślę, że nie będę odosobniony, jeśli powiem, że te dwa lata od tragedii zostały dla Polski
bezpowrotnie stracone. Już pomijam kwestie polityczne, militarne i ekonomiczne – te bowiem są
drugorzędne w sytuacji takiej totalnej katastrofy europejskiego, było nie było, państwa. Chodzi
głównie o problem samego dochodzenia prawdy o tym, co się z polską delegacją 10 Kwietnia stało,
to wszak jest sprawa nadrzędna wobec wszystkich innych naszych narodowych spraw.
 
Posłużę się najpierw znakomitym cytatem z (przywoływanego już) wywiadu z W. Bukowskim:
„Gesty przymierza, gesty przyjacielskie, pojednawcze ludzie rosyjskiej władzy rozumieją jako objawy
słabości. To typowa czekistowska konstrukcja psychologiczna. A władzę tam u nas, teraz sprawują
„czekiści”. Myślę, że tego faktu tłumaczyć nie trzeba.
Oni rozumują następująco: jeśli wykazujesz jakieś oznaki pojednawcze to oznacza tylko tyle, że jesteś
słaby. To z kolei oznacza, że można dalej naciskać, żądać więcej. I oni nigdy się już nie zatrzymają w tym
procesie. Bardzo ważne jest, aby tym ludziom nigdy nie okazywać słabości. A zachowanie polskiego rządu
w całej tej historii wydało się nam bardzo niebezpieczne. Odsłaniało niebezpiecznie wysokie rosyjskie
apetyty i święte przekonanie, że uzyskają od Polski czego tylko zapragną.
Proszę mnie zrozumieć, nie istnieje pojęcie „poprawić stosunki z Kremlem”. Nie ma takiej definicji. Bo cóż to
znaczy „poprawić stosunki do KGB”? Skoro oni swojego partnera w sstosunkach postrzegają
dwubiegunowo? Albo jesteś ich wrogiem, albo jesteś ich agentem. I nie istnieje nic pomiędzy. Taka
zawodowa, psychologiczna aberracja. I jeśli ktoś okazuje oznaki słabości, trzeba naciskać na niego
mocniej, aż do momentu, gdy stanie się agentem. Wszyscy, którzyśmy podpisali ten list, przeżyliśmy to na
własnej skórze. I wiemy, że im nie wolno pokazywać słabości.
Z nimi należy postępować bardzo ostro, aby nigdy nie mieli nawet cienia wątpliwości, że jesteś gotów
bronić swojego i siebie. A Polska, z ich punktu widzenia wykazała niewiarygodną słabość.”
(M. Pilis i A. Dmochowski, s. 218).
784830014.001.png 784830014.002.png
Państwo polskie okazało katastrofalną słabość nie tylko w dziedzinie ochrony elity
politycznej, wojskowej, naukowej i artystycznej (przedstawiciele przecież tylu środowisk wzięli
udział w tamtej tragicznej delegacji), ale też w dziedzinie śledztwa w sprawie tragedii tych
ludzi . Pomijam w tym miejscu wątek osób ewidentnie złej woli, które jak nie kooperowały w
zamachu, to akceptowały go, a w najlepszym wypadku, przyjmowały go po prostu wzruszeniem
ramion na zasadzie: „Ruskom wolno” i wolały mataczyć niż dociekać prawdy - tymi osobami
bowiem wcześniej czy później zajmie się międzynarodowa komisja dochodzeniowa, która musi
powstać, jeśli Polska ma jeszcze ocaleć jako normalny kraj na mapie świata, a nie jako neosowiecka
republika czy bezpaństwowa rubież do plądrowania. Zwracam uwagę na te osoby, które tak
zbiorowo włączyły się w ruską narrację z całkowitym przekonaniem, że to nie mogło być nic innego,
jak
tylko
lotniczy
wypadek
( http://wiadomosci.wp.pl/title,Cos-bylo-na-rzeczy-gen-Blasik-naruszal-
regulamin,wid,12990562,wiadomosc.htm l 3 ) – co więcej, które z pobłażaniem i politowaniem
patrzyły na tych wszystkich, co uważali, iż dokonano zamachu.
Wróćmy jednak do samej tragedii i jej polskiego kontekstu. Sytuacja, w której dochodzi do
największego powojennego dramatu naszej ojczyzny, zaś polscy urzędnicy państwowi, ministrowie,
parlamentarzyści etc. jedyne, co są w stanie zdziałać, to wydzwaniać do siebie nawzajem z
przerażeniem, czyli „wykonywać telefony” (jak to słyszeliśmy z ust choćby głównego akustyka i
dyrygenta prezydenckiego, J. Sasina, ale oczywiście nie on jeden tamtego dnia „wykonywał
telefony”), następnie zaś udać się na mszę świętą w intencji poległych – nasuwa mi znów
skojarzenie ze sceną w Poselstwie w „Trans-Atlantyku” Gombrowicza (gdzieś za górami, za lasami,
3 R. Latkowski: „Według mnie, gdyby to były normalne warunki, on by takich decyzji nie podejmował. Coś było na rzeczy, że
naruszał regulamin lotów - powiedział Latkowski. Na pytanie co mogło być na rzeczy, odpowiedział, że "może jakieś względy
osobiste albo zawodowe"” . Latkowski, za którego czasów (był szefem 36 splt od 1986 do 1999) wysyłano tupolewa po piwo do
Gdańska, miał pełne prawo do wypowiadania się na temat regulaminu lotów. Przypomnę, co pisali K. Galimski i P. Nisztor (s. 20):
„Na początku 1997 r. „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że rządowy Tu-154 zamiast wozić najważniejszych polskich urządników
zajmował się transportem piwa na imprezę zorganizowaną przez jednostkę. Pod koniec lutego władze 36. Pułku zleciły załodze
samolotu lot do Gdańska, po dziesięć 30-litrowych beczek z piwem. Był to prezent browaru Heweliusz na obchody 52. rocznicy
utworzenia pułku. Lot na trasie Warszawa-Gdańsk-Warszawa pochłonął 8 ton paliwa o wartości ok. 2800 złotych.”
784830014.003.png 784830014.004.png 784830014.005.png 784830014.006.png 784830014.007.png
 
za morzami giną ludzie, zaś w Poselstwie Poseł chodzi (Chodzi, jak to pisze Gombrowicz), odgraża
się i pada na kolana).
Wiem, że brzmi to strasznie i może nawet brutalnie, ale weźmy pod uwagę autentyczną, śmiertelną
grozę, jaką przeżywali polscy delegaci, a nie to, z czym się zmagali tacy urzędnicy „wykonujący
telefony”. Nie tym ostatnim bowiem należy się współczucie – nie oni byli zanurzeni w tragedię 96
osób udających się na katyńskie uroczystości.
(czego tu brakuje w tej gablocie?)
W przedświątecznym „NDz” (22 grudnia 2010; P. Tunia: „Broń BOR wciąż w Moskwie” ) 4 można
było przeczytać o tym, że Ruscy, mimo upływu czasu, nie skończyli „badać” glocków
funkcjonariuszy ochrony towarzyszących prezydenckiej delegacji: „Broń i amunicja oficerów BOR,
którzy zginęli w katastrofie samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem lecącego 10 kwietnia br. na uroczystości
katyńskie, ciągle pozostają w rękach Rosjan. I nie wiadomo, kiedy wróci do Polski. Na Siewiernym zginęło
dziewięciu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Rosjanie cały czas mają prowadzić badania balistyczne
pistoletów. Prokuratura Wojskowa w Warszawie do dziś nie otrzymała broni - pistoletów typu Glock tych
funkcjonariuszy. - Broni jeszcze w Polsce nie ma - informuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" kpt.
Marcin Maksjan z biura rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej. I nie wiadomo, kiedy Rosjanie ją
przyślą.
Jeszcze w maju prokuratura rosyjska skierowała do prokuratury polskiej wniosek o pomoc prawną, w
którym Rosjanie zwrócili się o przekazanie dokumentacji dotyczącej broni i amunicji znajdującej się na
pokładzie samolotu Tu-154M 101 (jej rodzaju i całkowitej liczby amunicji) oraz wzorów do prowadzenia
784830014.008.png 784830014.009.png 784830014.010.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin