Bajki terapeutyczne.docx

(34 KB) Pobierz

Bajki terapeutyczne

Biblioterapia jest jedną z metod psychoterapii, ktora wykorzystuje do

oddziaływań terapeutycznych odpowiednio dobraną literaturę. W odniesieniu do

dzieci będą to teksty literackie przeznaczone dla najmłodszych, szczegolnie baśnie

i opowiadania terapeutyczne. Dlatego ten rodzaj biblioterapii nazwany został

bajkoterapią. Baśnie mają wielką moc uwalniania dzieci od lękow poprzez

oswojenie z zagroŜeniem oraz danie wsparcia za sprawą czarodziejskich mocy,

ktore zawsze powodują szczęśliwą odmianę losu. Obok tradycyjnych baśni

terapeuci tworzą sami lub wykorzystują teksty tworzone przez innych na uŜytek

terapii. Powstałe w ten sposob utwory fantastyczne nazwano bajkami

terapeutycznymi, ktore adresowane są do dzieci, głownie w wieku od 4 do 9 lat.

Ich fabuła dotyczy roŜnych sytuacji wzbudzających lęk a celem „jest uspokojenie,

zredukowanie problemow emocjonalnych i wspieranie we wzroście osobistym”.1

Szczegolnym rodzajem bajki terapeutycznej jest bajka relaksacyjna, ktorą

wykorzystuje się do wywołania stanu uspokojenia, odpręŜenia i moŜna ją

zastosować w kaŜdej sytuacji, w ktorej poŜądane są wymienione cele.

PoniŜej przedstawiam teksty bajek relaksacyjnych a takŜe terapeutycznych,

ktore napisali nauczyciele na warsztatach z bajkoterapii oraz dwa teksty

terapeutyczne napisane przez Panią Hannę Szałecką na uŜytek terapii

indywidualnej.

Krystyna Stelmaszczyk-Wijaczka

ZAJĄCZEK WIELKANOCNY – bajka relaksacyjna

Zajączek wielkanocny po pracowitym ranku, gdy roznosił dzieciom prezenty, wraca

wreszcie do swojego domku. Ścieżka wije się przez las. Jest cicho. Ptaki jeszcze się nie

obudziły. Zajączek idzie powoli, nie ma siły na skakanie. Zmęczone łapki co chwila potykają

się o wystające kamienie. Łapki bolą go od dźwigania ciężkiego kosza, a powieki ciążą do

dołu, bo bardzo chce mu się spać. Przygarbił plecki i wolnym krokiem w końcu dociera do

swojego domu. Otwiera drzwi, wciąga nosem zapach:

- „O! Tylko w moim domu pachnie tak cudnie! To mój ulubiony zapach - świeża

marchewka”.

1 M. Molicka, Bajkoterapia,Poznań, 2002, s.153.

Siada w swoim ulubionym fotelu, wyciąga łapki. Wreszcie czuje się odprężony, spokojny,

bezpieczny i zadowolony. Serce pracuje cicho i rytmicznie. Łapki rozluźniają się, a po całym

ciele rozchodzi się przyjemne ciepło. Jego długie uszy muskają pierwsze promienie słońca i

wiosenny wietrzyk. Zajączek zasypia.

Widzi zadowolone, uśmiechnięte buzie obdarowanych dzieci. Słyszy radosny śmiech.

Dzieci biegają między drzewami po zielonej, wilgotnej trawie i szukają pisanek.

Zajączek budzi się i postanawia dołączyć do dzieci. Przeciąga się rozkosznie. Wykonuje

kilka przysiadów, trzy skłony i cztery podskoki. Szybko myje ząbki. Przemywa oczy i pyszczek

letnią, źródlaną wodą. Zjada chrupiącą marchewkę i wybiega z domu.

Na zewnątrz powietrze aż drży od szczebiotu ptaków, śmiechu dzieci, zapachu

pierwszych wiosennych kwiatów i ciepła promieni słonecznych. Zajączek radośnie, w

podskokach dołącza do zabawy.

Krystyna Kurkowska, Barbara Lefelbajn-Saja, Elżbieta Włódarska

Nauczycielki ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Lubiczu

Bez tytułu - bajka relaksacyjna

Wchodzę na wysoką wieżę. Przede mną jeszcze dłuuuuuuuuuuga, dłuuuuuuuuga droga.

Stopień za stopniem, piętro za piętrem. Moje nogi nie chcą już iść, są coraz cięższe i cięższe.

Całe ciało mi ciąży, jest jak z ołowiu, nie mam już siły. Jestem baaardzo, baaardzo zmęczony,

ale wchodzę wyżej, wyżej i wyżej, krok po kroku, powoli, z trudem, zdobywam kolejne

stopnie schodów. Widzę już szczyt wieży. Ostatni schodek i ………… nareszcie jestem na

szczycie. Powoli i głęboko wciągam powietrze. Czuję jak moją twarz oblewają promienie

słońca. Rozglądam się wokół. Widzę łany falującego, żółtego zboża, niebieską taflę jeziora.

Jest pięknie, cicho, bezpiecznie. Uspokajam się, moje serce też się uspokaja, bije wolniej

i wolniej. Nareszcie mogę odpocząć, głęboko oddychać, patrzeć na błękitne niebo, zanurzyć

głowę w puchate, puszyste chmurki. Przytulam się do nich, zamykam oczy, zasypiam. Jest mi

ciepło, dobrze, spokojnie miło. Wtem, coś musnęło mój nos, delikatnie rozwiało włosy. To

powiał chłodny ale przyjemny wiaterek, chłodzi mi twarz, całe ciało. Czuję się odświeżony,

rześki, otwieram oczy. Spoglądam w dół i tuż pod wieżą widzę ślicznego, puchatego

szczeniaczka. Chcę jak najprędzej pogłaskać tego puchatego szczeniaczka. Zbiegam po

schodach. Szybko, szybciej, coraz szybciej, przeskakuję po dwa stopnie. Nareszcie jestem na

dole, wyciągam ręce kierunku pieska, głaszczę go. On podskakuje radośnie i ja zaczynam

skakać. Cieszę się, że mam nowego przyjaciela. Biegnąc, podskakując ruszamy razem drogą

przez pola.

Mariola Czapla, Lucyna Dyrda, Anna Drobyszewska

Nauczycielki ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Lubiczu

Bez tytułu - bajka relaksacyjna

Duża, kolorowa piłka podskakuje wysoko do słońca. Tak wysoko, że zahacza o chmury,

powraca na ziemię, znowu szybuje wysoko, wysoko i znowu wraca. Wyżej, wyżej i jeszcze

wyżej, znowu, znowu i jeszcze raz.

-„Ach, co za widok, jakie piękne bielusieńkie obłoczki! Podskoczę jeszcze wyżej i dosięgnę

tego największego, najbardziej białego.”

I piłka skacze i skacze, co rusz odbija się od innej chmurki, ale podskoki piłeczki są coraz

słabsze, niższe.

-„Odwiedziłabym któryś z obłoczków, ale nie mam już siły. Jest mi już bardzo trudno odbić

się od ziemi. Taka jestem zmęczona, słaba, ciężka, ważę chyba ze sto kilo! Muszę już

przestać. Chyba przysiądę w tej mięciutkiej zielonej kępce trawy i odpocznę pod tym

ciemnozielonym krzaczkiem, jest taki rozłożysty i ma takie duże liście.”

Piłka opada na ziemię i wolno, wolno toczy się w stronę krzaczka. W końcu opada ciężko pod

krzaczkiem.

- „Och jaki przyjemny chłodek. Miło odpocząć po takich harcach, ale taka jestem napięta,

naprężona!”

Piłka wyjmuje wentylek i ………….. powolutku, powolutku ulatuje z niej powietrze, a wraz

z nim całe napięcie i uczucie ciężaru. Staje się coraz mniejsza i mniejsza, i mniejsza, i wiotka,

bezwolna, oczka jej się zamykają i …… zasypia. Jest całkowicie spokojna, rozluźniona,

serduszko bije jej miarowo, cichutko, równo. Uśmiecha się przez sen, tak jej dobrze, miło,

przyjemnie. Śpi i śpi i śpi………i śni jej się coś miłego, bo cały czas delikatnie się uśmiecha.

W oddali słuchać cichutki śpiew ptaków, szum drzew. Powietrze przesycone jest delikatnym,

słodkim zapach polnych kwiatów, a nad tym wszystkim góruje błękitne, usiane drobnymi

chmureczkami niebo.

Nagle po twarzy zaczęły jej spływać chłodne ale przyjemnie orzeźwiające krople wody. To

poranna rosa spływa z liści i obmywa piłeczkę. Piłka budzi się, otwiera oczy, rozgląda się

wokół i widzi, że na łące bawią się dzieci. Mają dmuchany, napełniony wodą basenik i wesoło

się w nim pluskają. Piłka prosi szybujący w pobliżu wiaterek, żeby wtłoczył w nią powietrze,

zatyka wentylek i z radością toczy się w stronę dzieci. Zaraz będzie z nimi hasać,

podskakiwać, bawić się.

- „Witaj, piękny, radosny dniu”.

Justyna Domin-Meler, Ewa Górska, Katarzyna Harmacińska, Mirela Mizak

Nauczycielki ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Lubiczu

O ślimaku Maciusiu

Bajka terapeutyczna, napisana według schematu Doris Brett2 dla dziewczynki, która

reaguje lękiem na ślimaki.

W bardzo wysokim domu razem z mamusią, tatusiem i siostrą mieszkała mała Zosia.

Dziewczynka bardzo lubiła się uczyć. Jej ulubionymi zwierzętami były jelenie. Miała całą

kolekcję maskotek i zabawek. Jej pasją było malowanie.

Pewnego dnia do drzwi mieszkania Zosi ktoś zapukał. Dziewczynka otworzyła drzwi,

a na progu zobaczyła ślimaczka.

- „Dzień dobry. Mam na imię Maciuś” – przedstawił się ślimaczek.

2 D. Brett, Bajki, które leczą, cz.2, Gdańsk, GWP, 2002, s.27-28.

– „Mam do ciebie prośbę. Wiem, że ślicznie malujesz. Czy mogłabyś namalować mój portret?

Podaruję go mamie na urodziny”.

Zosia z odrazą spojrzała na ślimaczka. Skrzywiła się z obrzydzeniem, poczuła mdłości.

Choć go nawet nie dotknęła, poczuła brud na swoich dłoniach.

- „ Nigdy w życiu nie namaluje czegoś tak obrzydliwego” - powiedziała i odwróciła się

plecami do ślimaczka.

Ślimaczek Maciuś spojrzał na nią smutnym wzrokiem. Zwiesił główkę i pomaszerował

wolniutko do domu.

* * *

Maciuś wrócił do domu. Było mu bardzo przykro. Płakał okropnie. Mama próbowała go

pocieszyć, ale on nie słuchał. Rozpaczał. Patrzył w lustro i zastanawiał się, dlaczego jest taki

brzydki. Mama pocieszała go, że ma przecież śliczne różki, o których dzieci układają

wierszyki. Że jego ciało jest śliczne i śliskie.

- „Jesteś taki, żebyś się nie poranił, kiedy będziesz chodził po ostrych kamykach

i chropowatej ziemi. A jeśli się zgubisz, ja będę mogła cię odnaleźć po śladach, które

zostawiasz za sobą”.

Ale Maciusia to nie przekonało. Mówił, że jeżeli Zosia nie chce go namalować, to znaczy,

że jest taki brzydki, że nie powinien w ogóle żyć na świecie.

Mama ślimaczka bardzo się zmartwiła. Bo przecież wszystkie mamy bardzo kochają swoje

dzieci i chcą, żeby były szczęśliwe. Zadzwoniła więc do Zosi i opowiedziała o zmartwieniu

synka.

* * *

Kiedy Zosia odłożyła słuchawkę telefonu była przygnębiona. Chciała jakoś pomóc

mamie ślimakowej i Maciusiowi, ale na samą myśl o obślizgłym ciele tych mięczaków, robiło

jej się niedobrze. Postanowiła poprosić o radę swoją mamę. Mama wysłuchała uważnie

opowiadania córeczki. Pokiwała głową, zamyśliła się i wreszcie powiedziała:

- „To naprawdę problem. Przychodzą mi do głowy dwa rozwiązania. Mogę umieścić

ślimaczka w słoiku na czas malowania. Lub zrobię mu zdjęcie, a ty namalujesz portret patrząc

na nie. Ewentualnie zadzwonimy do Dorotki. Ona też ładnie maluje, więc może to ona sprawi

radość ślimaczkowi.”

Zosia długo zastanawiała się, co zrobić. Mogła wyręczyć się Dorotką, ale… Nie!

Postanowiła skorzystać z rady mamy i malować portret ślimaczka umieszczonego w słoiku.

* * *

Wprawdzie początkowo trudno było Zosi patrzeć na Maciusia, ale po kilku minutach

przyzwyczaiła się do jego widoku i portret udał się nad podziw.

Maciuś uszczęśliwiony podarował go mamie na urodziny, a ona powiesiła go sobie

nad łóżkiem. Później zadzwoniła do małej malarki i gorąco podziękowała za pomoc jej

dziecku. Nazwała też Zosię - przyjacielem ślimaczków.

Autorki :Anna Drobyszewska, Krystyna Kurkowska, Elżbieta Włódarska,

Justyna Domin-Meler, Barbara Lefelbajn-Saja

„Kasia w krainie książek”

Bajka terapeutyczna napisana dla dziewczynki, która miała trudności

z adaptacją w szkole

Był październik. Za oknem padał deszcz, wiał wiatr. Niebo zaciągnęło się ciemnymi

chmurami. Mała Kasia właśnie szła do szatni. Niedawno skończyła lekcje, a teraz wracała

z obiadu. Idąc, rozmyślała o szkole i swojej klasie – Ia, do której uczęszczała drugi

miesiąc. Właściwie nie było tak źle, pani Marzenka była miła. Najgorsze, że Kasia nie

znalazła sobie dotąd żadnej koleżanki. Owszem, nieraz rozmawiała z dziewczynkami

z klasy, ale trochę się ich wstydziła. One mieszkały w mieście, w którym była szkoła, a

Kasia dojeżdżała na zajęcia z pobliskiej miejscowości. Nie wiedziała, czy zechcą się z nią

zaprzyjaźnić. Czuła się w szkole nieswojo. W dodatku dzisiaj po raz pierwszy miała

wracać sama do domu szkolnym autobusem. Do tej pory mama przywoziła ją na zajęcia i

odbierała po ich zakończeniu, ale powiedziała, że od dzisiaj Kasia musi być już

samodzielna. Dziewczynka była bardzo podekscytowana, że sama dziś wróci do domu.

Pokaże rodzicom, że jest już duża i potrafi sobie poradzić. Zresztą, to żadna sztuka. Wie,

że ma wsiąść do żółto – czerwonego autobusu pana Marka. Musi jeszcze tylko iść do

szatni po kurtkę. Pobiegła korytarzem i chwyciła za klamkę. Okazało się jednak, że drzwi

były zamknięte. Przerażona, rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było w pobliżu. Chciało jej

się płakać, ale zobaczyła panią sprzątaczkę i uspokoiła się.

- „Proszę pani, ja jestem Kasia z Ia. Chciałam wziąć swoją kurtkę, ale szatnia jest

zamknięta i nie wiem, co mam teraz zrobić.”

- „Szatnia jest zamknięta, bo już skończyła się przerwa, ale nie martw się, zaraz

otworzę drzwi i weźmiesz swoją kurtkę.”

Podziękowała i pobiegła do drzwi wejściowych. Na dworze jednak czekała ją kolejna

przykra niespodzianka – nie było żadnego autobusu! Teraz przeraziła się nie na żarty.

Stanęła jak wryta, nie wiedząc, co zrobić. Nagle usłyszała czyjś głos:

- „Dziewczynko, a co ty tutaj robisz?”

- Chciałam jechać do domu. Z panem Markiem, czerwono – żółtym autobusem, ale go

nie widzę. Nie wie pani, gdzie on jest?”

- „Dziecko, pan Marek odjechał pięć minut temu. Spóźniłaś się. Gdzie byłaś tak długo?”

- „Ja... ja byłam tylko na obiedzie i w szatni. Ale szatnia była zamknięta i spotkałam

panią, która mi otworzyła. I przyszłam. Proszę pani, to co ja mam teraz zrobić?” W

tym momencie zaczęła się jej trząść broda. Pani położyła rękę na ramieniu

dziewczynki i zapytała:

- „A dokąd jedziesz?”

- „Do Michałowa”.

- „Ojej, to dość daleko i następny autobus będzie jechał dopiero za dwie godziny. Ale

nie płacz. Idź do świetlicy. Pobawisz się tam z dziećmi i sama nie będziesz wiedziała,

kiedy minie czas. Tylko poproś panią ze świetlicy, żeby o odpowiedniej porze wysłała

cię na dół, bo znowu ucieknie ci autobus.”

Kasia trochę się uspokoiła i raźnym krokiem ruszyła na drugie piętro do świetlicy. Już

sobie wyobrażała, jak bawi się z dziećmi i gra z nimi w różne gry. To jej się nawet

podobało, zapomniała nawet, że mama będzie się denerwowała z powodu jej spóźnienia.

Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte, a za nimi zupełnie cicho, nawet szmerów.

Tego było już za wiele! Miała dość tej szkoły. Nie lubi tu przychodzić. Poprosi mamę, żeby

więcej jej tu nie wysyłała. No właśnie. Mama. Pewnie się strasznie martwi. W tym

momencie Kasia zaczęła głośno szlochać i wołać:

- „Chcę do domu, do mamy! Nie lubię szkoły!”. Wtem otworzyły się boczne drzwi i z

wnętrza wyszła jakaś pani. Podeszła do Kasi i zapytała:

- „Co ci jest, kochanie? Dlaczego płaczesz? Czy stało się coś złego?”

Wtedy dziewczynka szlochając, zaczęła opowiadać, bo ta pani była taka miła i głos miała

trochę podobny do mamy. Pani wysłuchała opowieści Kasi i powiedziała:

- „Rozumiem, że się zdenerwowałaś, ale już nie musisz się bać i płakać. Wezmę cię ze

sobą, nie będziesz już sama”.

- „A dokąd mnie pani weźmie?”

- „Do biblioteki. Widzisz te otwarte drzwi? To jest biblioteka i ja tam pracuję. Jest tam

ciepło i przytulnie, a na półkach stoi mnóstwo książek. Usiądziesz sobie przy stoliku i,

jeśli zechcesz, to obejrzysz lub nawet przeczytasz którąś z tych bajek. Chcesz ze mną

pójść?”

- „Tak, ale boję się, że znowu ucieknie mi autobus”.

- „Nie musisz się o to bać. W bibliotece jest rozkład jazdy szkolnych autobusów, a ja ci

powiem, kiedy trzeba zejść na dół, żeby zdążyć. No więc? Idziemy?”

- „Tak!” – odkrzyknęła całkiem już spokojna dziewczynka.

Kiedy weszły do biblioteki, Kasia poczuła się bezpiecznie. Było tam widno i przytulnie.

Koło biurka stały stoliki i krzesła, a dalej pełno regałów z książkami.

Pani bibliotekarka powiedziała:

- „Wybierz sobie jakąś książeczkę albo nawet kilka, usiądź przy stoliku i obejrzyj je

lub przeczytaj. Jak wolisz. O, na tym regale są bajeczki dla pierwszych klas”.

Kasia podeszła i wybrała jedną z nich. Książka miała kolorową okładkę, mnóstwo

pięknych obrazków i duże litery. Na okładce narysowany był regał z książkami, a tytuł

brzmiał: „Za półką z książkami”. Dziewczynka usiadła przy stoliku i zaczęła czytać:

„W pewnej bibliotece stało mnóstwo regałów z książkami. Były to zupełnie zwykłe

regały, ale w nocy, kiedy w bibliotece robiło się ciemno i cicho, zza półek wychodziły

małe, śmieszne stworki ze skrzydełkami. Były to moliki książkowe. Mieszkają one na półkach,

między książkami, ale nie jedzą ich tak, jak zwykłe mole zjadają ubrania. One tylko tam siedzą

i rozmawiają ze sobą albo się razem bawią. Każda książka ma swojego molika, więc jest ich

tyle, ile książek. Niektóre są małe, inne – większe, są też młodsze lub starsze tak, jak książki.

Wszystkie są jednak sympatyczne i gościnne. Każdy z nich zaprasza do swojego domku czyli

swojej książeczki...”

Nagle czyjś głos wyrwał Kasię z „Krainy Książek”. W pierwszej chwili myślała, że to

molik do niej przemówił, była to jednak pani bibliotekarka. Mówiła, że już czas iść do

autobusu, ale Kasi tak się tu podobało, że najchętniej zostałaby dłużej. Zapomniała już o

swoim strachu i płaczu, a nawet – o mamie i zdziwiła się kiedy usłyszała od pani, że

minęły już dwie godziny i trzeba iść do autobusu.

- „Kasiu, czy mam cię odprowadzić do autobusu?” – Spytała pani.

- „Nie proszę pani, pójdę sama. Teraz już sobie poradzę. A mogłabym wziąć tę

książeczkę do domu? Nie zdążyłam jej przeczytać, a chciałabym wiedzieć, co się

będzie dalej działo”.

- „Oczywiście, Kasiu. Wyjmij tylko ze środka tę małą karteczkę i podaj mi ją”.

- „A, a czy będę mogła tu jeszcze kiedyś przyjść? Na przykład, jak ucieknie mi autobus?”

- „Ależ oczywiście. Możesz tu przychodzić, kiedy tylko zechcesz, nawet w czasie

przerw, żeby wypożyczyć książkę, czy po lekcjach, żeby sobie posiedzieć i poczekać na

autobus”.

- „To dobrze. A wie pani, co? Ja już chyba lubię szkołę, a najbardziej bibliotekę. I książki

też lubię, bo są kolorowe i ciekawe. Będę tu często przychodziła. Do widzenia”.

- „Do widzenia Kasiu. Do zobaczenia jutro”.

Dziewczynka zbiegała ze schodów, raźnie podśpiewując. Wyszła przed szkołę i zobaczyła

„swój” autobus. Wsiadając, pokazała panu Markowi książkę, którą wypożyczyła. W domu

opowiedziała rodzicom swoją przygodę. Powiedziała też, że nie muszą się o nią martwić,

kiedy nie przyjedzie o tej godzinie, co zawsze, bo będzie często po lekcjach chodziła do

biblioteki.

Hanna Szałecka, nauczycielka Szkoły Podstawowej w Radzyniu Chełmińskim

„Wojtuś i jego chomik”

Bajka terapeutyczna napisana dla sześcioletniego chłopca, który czuje się niekochany przez

rodziców i któremu umarło zwierzątko, jego najlepszy przyjaciel.

Wojtuś siedział w swoim pokoju i bawił się z Zyziem – ukochanym chomikiem. On był

jego największym przyjacielem, jemu powierzał swoje sekrety. Nikt nie wiedział o nim tego,

co – Zyzio. Przypomniał sobie swoje urodziny – dzień, w którym go dostał. Bardzo się cieszył,

bo już od dawna prosił rodziców o chomika. Chciałby też psa, ale nie śmiał o niego prosić. I

tak dobrze, że mama w końcu zgodziła się na Zyzia, bo początkowo nawet nie chciała słyszeć

o myszy – jak go nazywała. Mama brzydziła się Zyzia, w ogóle nie lubiła zwierząt. Mówiła, że

śmierdzą i robią w domu bałagan, a ona uwielbiała porządek. Tego właśnie Wojtek zupełnie

nie rozumiał. Po pierwsze, mamy prawie nigdy nie było w domu – podobnie zresztą jak taty –

a po drugie, sprzątała przecież gosposia a nie mama. Poza tym, jaki bałagan mógł zrobić taki

mały zwierzaczek. Nagle Wojtusiowi zrobiło się smutno, jak zresztą często ostatnio, bo zdał

sobie sprawę, że jest bardzo samotny. Wcale nie cieszyły go te wszystkie drogie zabawki,

stojące w pokoju. Co z tego, że je miał, skoro nie miał z kim się nimi bawić. Rodzice byli albo

zajęci, albo zmęczeni, a kolegów nie wolno mu było zapraszać, żeby przypadkiem nie zrobili

bałaganu w domu lub nie popsuli jego drogich zabawek – a przede wszystkim – komputera.

Wojtek prawie w ogóle go nie włączał, bo przecież komputer z nim nie porozmawia, nie

wysłucha tego, co ma do powiedzenia, ani go nie przytuli. Dlatego tak kochał Zyzia. On był

zawsze przy nim, nigdy nie był zmęczony, a wręcz przeciwnie - zawsze skory do zabawy.

Wojtuś starał się być grzeczny. Nie hałasował, nie rozrzucał zabawek po całym mieszkaniu,

nawet pomagał gosposi – pani Helence – sprzątać u Zyzia w klatce. Mimo to, rodzice często

mieli do niego o coś pretensje, a to, że kręci się pod nogami, a to, że zadaje za dużo pytań i

dlaczego nie siedzi w swoim pokoju. Chłopiec miał wrażenie, że pani Helenka kocha go

bardziej niż jego rodzice. Właściwie, to podejrzewał, że rodzice go nie kochają i nie

rozumieją, że im w ogóle nie jest potrzebne dziecko. Tylko im przeszkadza w karierze, bo

mama Wojtka była dziennikarką, a tata – lekarzem. Bardzo rzadko bywali w domu, a jeśli

już byli, to tacy zmęczeni, że wszystko ich denerwowało. Rano, gdy Wojtek wstawał, ich już

nie było. Pani Helenka przygotowywała mu śniadanie, ubierała i odprowadzała do „zerówki”.

To ona zawsze była w pobliżu I wtedy, gdy wypadł mu pierwszy „mleczak” i Wojtek był

przerażony, i wtedy, gdy rozbił kolano, i bardzo mocno leciała mu krew, a także wtedy,

gdy był chory i miał temperaturę. Właśnie pani Helenka go wtedy przytulała i pocieszała.

Można powiedzieć, że była taką jego babcią i przyjacielem, i Wojtuś cieszył się, że ją ma, ale

tęsknił też za przyjacielem w swoim wieku i za rodzicami. Niestety, nie miał ani jednego,

ani drugiego. Miał tylko swojego ukochanego chomika, który teraz właśnie chodził po jego

łóżku i zaplątał się w narzutę. Wojtuś wyjął Zyzia i włożył go do klatki. Zawsze, gdy to robił,

był smutny. Najlepiej nie wkładałby go tam w ogóle, bo myślał, że to jest dla Zyzia jak

więzienie. On pozwoliłby mu biegać do woli po całym mieszkaniu, ale mama...

Chłopiec pogłaskał chomika na dobranoc, życzył mu kolorowych snów i położył się do

łóżka. Był zmęczony, więc szybko zasnął. Następnego dnia, jak zwykle zjadł śniadanie

przygotowane przez „babcię”. Rodziców już nie było. Potem poszedł do swojego pokoju,

ubrał się i pogłaskał Zyzia na pożegnanie. Zbiegł ze schodów i po chwili już dreptał z panią

Helenką do „zerówki”. Lubił tam chodzić, bo miał się z kim bawić. Gdy tylko wszedł do sali,

podbiegł do niego Marek – jego najlepszy kolega. Przywitali się i zaczęli zabawę. Nagle Marek

zapytał :

- „Wojtek, czy ty mnie lubisz?”

- „No jasne” – odpowiedział Wojtek.

- „To dlaczego nigdy nie przyjdziesz do mnie do domu, ani nie zaprosisz mnie do siebie?”

- „Bo moi rodzice nie pozwalają”.

- Ale mógłbyś chociaż przyjść do mnie. Ja nie mam ładnych zabawek, jak ty, ale mam

braci i siostrę, i fajnie się zawsze bawimy”.

- „Bardzo bym chciał, ale nie wiem, czy mama się zgodzi”.

- „No, to ją spytaj”.

- „Dobra, spytam”.

Chłopcy bawili się dalej i nawet nie zauważyli, że już czas wracać do domu. Po Wojtusia

przyszła pani Helenka. Chłopiec zauważył, że gosposia była smutna i spytał ją, dlaczego.

Rzeczywiście, pani Helenka miała dla niego złe wieści i nie wiedziała, jak mu je przekazać.

Gdyby chociaż nie musiała kłamać, ale dzwoniła do mamy Wojtusia i ona wyraźnie

powied...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin