Vandenberg Philipp - Pompejańczyk.doc

(1195 KB) Pobierz
Philip Vandenberg

Philip Vandenberg

 

 

 

POMPEJAŃCZYK


Rozdział 1

 

Był dopiero początek roku i Neptun z rana od strony morza posyłał Favonius, silny zachodni wiatr. Jak każdego roku podczas Id lutowych, kiedy bóg Słońca Sol, znaczący kwadrygom ślad podczas zawodów w cyrku, wchodzi w gwiazdozbiór Wodnika, Favonius, wirując i dmuchając, odpędził wiatry Aąuilo i Corno, niosące śnieg i grad, na azjatycki Wschód albo na niegościnną Północ Germanii, by potem, tuż przed Kalendami marca ustąpić pola Chelidoniasowi, wiosennemu wiatrowi, nazwanemu tak od jaskółek, które o tej porze śmigają niczym strzały azjatyckie wokół szczytów świątyń.

Promieniejące niebo zabarwiło zbocza Wezuwiusza mlecznym błękitem, cienie ustawionych w szeregi domów skróciły się, a kwadraty ulic i placów wsysały wiosenne słońce. Pompejańczycy z wahaniem opuszczali domy, mężczyźni, ciekawi nowinek, podążali na forum, podczas gdy kobiety na sąsiednim macellum porównywały ceny mięsa, ryb i czarnej fasoli.

Szczęśliwa Pompeja, miękka jak aksamit pigwa w ogrodzie Wenus, najzamożniejsze ze wszystkich miast Kampanii i ulubione dziecko rzymskiej matki, rozpieszczone jak Amfitryta na delfinie, chociaż Posejdon, ten lubieżny zbój, nie był bogiem Rzymian, lecz Greków! Ale przysłowiowa duma Pompejańczyków nie wyrzekała się przeszłości, przeciwnie: każde dziecko w Pompei mówiło po łacinie i po grecku i umiało recytować Homera, ponieważ czytania i pisania uczyło się w szkole; poza tym, jak opowiadali starzy ludzie swoim dzieciom, prawdziwi przodkowie Pompei czcili u stóp góry delijskiego Apolla, boga światła i przepowiedni, podczas gdy nieliczny naród rzymski błąkał się jeszcze w ciemnościach - prymitywni plebejusze! Także samniccy okupanci, którym Pompejańczycy potem musieli przysięgać wierność, nie zdołali złamać ich poczucia własnej wartości, i Sulla, Szczęśliwy - jak sam wciąż podkreślał - słusznie uczynił, tolerując przetargi swych weteranów, którzy nigdy nie wkroczyli - dzięki niech będą Merkuremu! - do darowanego im pompejańskiego kraju, lecz bez zwłoki odprzedali go poprzednim właścicielom. W Pompei nigdy nie brakowało pieniędzy, tak więc dalej byli tu sami swoi. dostarczali masom rzymskim darmowe zboże i znosili samowole ich cezarów.

- Ludzie w Rzymie opowiadają, że Boski przekupił pewnego flecistę, i ten oświadczył, że cudzołożył z cesarzową - rzekł Wezoniusz Primus. skręcając ze swym towarzyszem w ulicę Fortuny.

- Zawsze to lepsze, niż gdyby ją zabił, tak jak to uczynił ze swoją matką! - Terencjusz Prokulus był przyjacielem Wezoniusza; obaj mieli tego samego greckiego nauczyciela i uchodzili za nierozłącznych. - Od kogo się o tym dowiedziałeś? - zapytał Terencjusz.

- Od Nigidiusza.

Terencjusz parsknął pogardliwie. Nienawidził tego Nigidiusza, typowego Rzymianina, aroganckiego i pyskatego. Nie potrafił mu nic zarzucić. Ale sposób, w jaki Rzymianin spoglądał z lektyki, z twarzą wykrzywioną niby maska w uśmiechu, przerażał go. O tym, że Nigidiusz miał wielką piekarnię i trzy młyny, wspominamy tylko dlatego, że również Terencjusz był piekarzem - tyle że wypiekał trochę mniejsze bułeczki.

- On ma najlepsze kontakty - zaczął Wezoniusz ulegle. - Kto pierwszy wiedział o romansie Poppei z Boskim? - Nigidiusz! Kto roztrąbił, że cezar rozwodzi się z Oktawią? - Nigidiusz! - Wezoniusz Primus. który był znany w Pompei, ponieważ zgodnie ze swym stanem, jako właściciel farbiarni, każdego dnia wkładał togę innego koloru, usiłował zignorować przykre milczenie przyjaciela, dając mu kuksańca w bok i ruchem głowy wskazując na drugą stronę ulicy: - Ululitremulus! Ten, kogo bogowie pokarali takim imieniem, może być tylko aktorem!

Przy świątyni Fortuny Augusty, wspaniałej marmurowej budowli o czterech wysokich korynckich kolumnach, na której stopniach płonął wieczny ogień ku czci pater patriae, obaj towarzysze skręcili na południe ku ulicy wiodącej do forum, gdzie panował ścisk. Teraz do stojących mężczyzn zbliżyli się dwaj niewolnicy, którzy dotychczas w milczeniu wyprzedzali swych panów. - Miejsce dla mojego pana. Wezoniusza Primusa! - Z drogi, nadchodzi mój pan, Terencjusz Primus. piekarz! - Niewolnicy co chwila powtarzali swe okrzyki, a tam, gdzie ich ostrzeżenie nie skutkowało, używali łokci i roztrącali stojących na drodze ludzi.

- By mieć całkowitą pewność, że otrzyma rozwód - szepnął Wezoniusz do przyjaciela, zasłaniając twarz ręką - Boski podobno w swym liście rozwodowym oskarżył Oktawie o bezpłodność...

Terencjusz wzruszył ramionami: - Po dziewięciu latach małżeństwa? Nic dziwnego! Ex nihilo nihil!

Wezoniusz potrząsnął głową: - To chyba nie z winy Oktawii. tak uważa Nigidiusz!

- Nigidiusz. Nigidiusz, Nigidiusz! - wybuchnął Terencjusz. - Czyżby on był przy tym. ten paw, który się wykluł z kurzego jaja?

Wezoniusz oburzony wsunął ręce w rękawy swej jasnożółtej togi i mruknął coś o pogłosce, którą tylko powtarza, a w termach Stabiana mówi się o tym otwarcie, ale jeśli Terencjusza to nie interesuje, zatem umilknie i będzie się rozkoszował świecącym nad głową słońcem. Pomyślał, że skoro są zaprzyjaźnieni, więc...

- No, nie obrażaj się tak od razu! - Terencjusz starał się ułagodzić przyjaciela i omal nie padł ofiarą wypadku, ponieważ pędził na nich jakiś narowisty osioł jakby gnany przez furie, tak że ludzie z krzykiem się rozpierzchli: Terencjusz w ostatniej chwili zdążył uskoczyć.

Wezoniusz roześmiał się: - Chyba to jeden ze stada Poppei!

- Chyba nie - odparł Terencjusz. - Osły Poppei znajdują się w posiadłości pod bramami miasta. Podobno jest ich przeszło pięćset sztuk.

- Więc to prawda, co ludzie opowiadają, że ona codziennie kąpie się w oślim mleku?

- A widzisz jakiś inny powód, by trzymać pól tysiąca osłów?

Terencjusz i Wezoniusz przecięli ulicę Augusta i weszli na forum przy świątyni Jowisza.

- Pamiętam dobrze jej matkę, mieszkała ze swym mężem Kwintusem w pobliżu Odeonu i koszar gladiatorów. Był to piękny dom! - rzekł Terencjusz.

- I piękna kobieta! - dodał Wezoniusz.

- Do rodu Poppei wciąż jeszcze należą cztery domy w mieście, chociaż nikt tam już od dawna nie mieszka. Młodej Poppei nigdy nie widziałem.

- Podobno jest piękna jak Wenus, a jej urok doprowadza do szaleństwa mężczyzn, którzy dotąd za ideał piękna uważali tylko pucołowatych chłopców.

- Masz na myśli Othona.

- Ach, co tam Othon. to głupiec, po prostu nie rozumiem, co Poppea Sabina widziała w tym fircyku! Jedyne, co on ma, to dobre kontakty z cesarzem.

- No właśnie - stwierdził Terencjusz - właśnie. Poppea z góry upatrzyła sobie cesarza.

- A on ją!

- A on upatrzył sobie ją - powtórzył Terencjusz. - Jak sądzisz, dlaczego posłał Othona jako namiestnika do Luzytanii, do Luzytanii za Słupami Heraklesa?

Obaj wybuchnęli śmiechem i podnieśli oczy ku niebu. Od macellum wiał ostry zapach ryb i mieszał się z jadowitym smrodem rozgrzanych w słońcu podrobów. Okrzyki handlarzy - każdego przedpołudnia gromadziło się ich tu około setki - stawały się coraz głośniejsze, im bliżej było południa, bo świeży towar, którego nie sprzedali w danym dniu, trzeba było wyrzucić. Pilnowali tego rynkowi nadzorcy.

Macellum - to było coś więcej niż zwykłe hale targowe, gdzie handlarze ze wsi sprzedawali swoje towary. Hale zajmowały cały ciąg ulic. Pod ich jasnym belkowaniem wznosiła się rotunda o dwunastu kolumnach dźwigających kulę, pod tym znajdował się marmurowy basen z rybami, największymi i najsmaczniejszymi, jakie pływały w morzu Śródziemnym. Handlarzy wepchnięto do nisz pod zewnętrznymi murami hali. Jedną ich część przeznaczono na rozmaite drobne zwierzęta, drób. owce i kozy. Cóż za niesamowity zgiełk!

Afrodyzjusz. wyzwoleniec bogatego bankiera Lucjusza Cecyliusza Serenusa, postawny, zgrabny chłopak o zdradzającej obce pochodzenie szerokiej twarzy, przeciskał się od handlarza do handlarza, pobrzękując monetami w misce z brązu, i okrzykami Alercatus. mercatus! nawoływał do opłacania placowego. Dla każdego miał żartobliwe, miłe słowo, także dla rzeźnika, który niechętnie wrzucał do miski pieniądze, wskazując na górę nie sprzedanego mięsa.

- Może Skaurus od ciebie odkupi? - rzekł Afrodyzjusz ze śmiechem - to już prawie śmierdzi! - Skaurus pod rządami duumwira Klaudiusza stał się bogatym człowiekiem za sprawą smrodu gnijących podrobów i ryb; jego garurn pompejanum, słony sos korzenny, eksportowano na cały świat, co dawało miastu wysokie podatki, a mieszkańcom opinię smakoszy. Przy Bramie Solnej, gdzie poganiacze mułów wyładowywali wydobytą sól i gdzie mniej dostojnych mieszkańców tej dzielnicy nazywano saliensei Skaurus wytwarzał pod gołym niebem swoje korzenne sosy. Solone ryby i resztki mięsa, przeważnie makrele, tuńczyki oraz podroby bydła rzeźnego, gniły w ogromnych cysternach. Po tygodniach dojrzewania, zagęszczając mieszaninę na ogniu, Skaurus dodawał do niej zsiadłego mleka i wyczarowywał tak pożądany sos; cały jednak proces przyrządzania specjału pozostawał jego tajemnicą.

Owce handlarza Stacjusza głośno beczały, kilka na oślep pędziło na ogrodzenie, tak że omal go nie wyłamały. - Chyba obawiają się twojego noża! - zawołał Afrodyzjusz do handlarza, który zazwyczaj zarzynał swoje zwierzęta na oczach klienteli. Stacjusz nie mógł nawet odpowiedzieć, tylko rzucił Afrodyzjuszowi swój podatek, albowiem pstrokaty kogut wyzwolił się z pęt i z ogłuszającym skrzeczeniem zaczął uciekać. Ciemnoskóremu azjatyckiemu niewolnikowi, który rozpostarł ramiona, chcąc pochwycić trzepocącego skrzydłami ptaka, śmiertelnie przerażony kogut sfrunął na twarz, dziobiąc i drapiąc tak, że zalany krwią niewolnik puścił go. Wydarzenie to wprawiło w podniecenie także resztę zwierząt w macellum: beczenie owiec, ryk cieląt, skrzeczenie kur. syczenie gęsi wzmagały się niesamowicie, a matrony, które w towarzystwie niewolników dokonywały tu zakupów, zaczęły bojaźliwie zmierzać do wyjścia.

- Na Bachusa! - zawołał Afrodyzjusz. - Zupełnie jakby goniły je menady!

Przed wejściem do hali targowej, gdzie z prawej strony znajdował się kantor wymiany, a z lewej szynk, ryczący tłum gapiów otaczał pulchną kobietę o miłej dla oka powierzchowności, która stojąc na odwróconym koszyku, wziąwszy się pod boki, od czasu do czasu gniewnie odrzucając potargane czarne włosy, głośno zachwalała zalety Wibiusza Severusa. mężczyzny, który ze względu na swoją uczciwość pretenduje na stanowisko edyla.

Owa ponętna niewiasta nazywała się Askula, była żona szynkarza Lucjusza Wetucjusza Placydusa i każdy mężczyzna w Pompei znał jej imię. które w niechlujnym dialekcie pompejańskim (będącym przedmiotem drwin przede wszystkim Rzymian, ponieważ posługujący się nim połykali połowę samogłosek) wymawiano Askla. Askla brzmiało jak cmoknięcie językiem, jak wyraz podziwu dla kobiety, której niejeden ofiarowałby winnice na Wezuwiuszu, gdyby choć raz zechciała mu być powolna. Sed rarium et nwtabile semper femina: Askula, która poruszając się tanecznym krokiem pomiędzy spróchniałymi beczkami od wina i tłustymi patelniami wywoływała zachwyt i pożądanie wśród gości szynkarza Placydusa. która mocno zasznurowana, o obfitym jak Diana biuście, wydawała się uosobieniem cnót; w każdym razie nigdy jeszcze, nawet w pogłoskach, nie słyszało się o niej niczego zdrożnego.

Być może dlatego, że budziła pożądanie i zarazem lęk. że była piękna, ale i mądra, jak kiedyś Agrypina, matka Boskiego, i że każdy majętny, konserwatywny Pompejańczyk wzywał zazwyczaj Jowisza i gotów był ofiarować dwie gołębice, kiedy usłyszał, jak kobieta mówi o polityce. O tempom, o mores! A właśnie to czyniła piękna Askula i kandydat, którego popierała, mógł być pewien, że zostanie wybrany.

- Skoro opowiadam się za Wibiuszem Sewerusem - wołała Askula ze swego podestu z koszyka - to dlatego, że on uroczyście przysiągł, iż jeśli zostanie wybrany, będzie sprawował swój urząd dla dobra wszystkich; że przysiągł, iż nadzorując świątynie, ulice i targi, nie będzie uwzględniał interesów poszczególnych ludzi, ani tego, z czyjej ręki popłynie największa łapówka; że przysiągł, iż odrąbie rękę, która wyciągnie się do niego z brudnymi pieniędzmi.

- Sewerus na urząd edyla! - rozległy się z tłumu pojedyncze głosy. - Chcemy Sewerusa! - Wezoniusz i Prokulus. którzy z zainteresowaniem przysłuchiwali się mowie szynkarki, wykręcali głowy, by zobaczyć klaszczących i przekonać się, czy nie należą oni do tych, których głośne poparcie można było na forum kupować na pęczki.

- I to ty mówisz - zaskrzeczał jakiś starszy człowieczek, którego, zdawało się. nigdy w życiu nie nęciły wdzięki takich kobiet jak Askula - wychwalasz uczciwość i sprawiedliwość, a sama w swojej spelunce sprzedajesz ziemiste wino z Wezuwiusza jako aksamitne wino z Falerny. Niech cię Bachus za to ukarze!

Tego było pięknej szynkarce za wiele. Zeszła ze swego koszyka, pociągnęła staruszka, zasłaniającego łokciami twarz niby dziecko, które się boi uderzenia zadanego ręką nauczyciela, i popchnęła go mocnym szturchnięciem na kosz. - Popatrzcie na te żałosną kreaturę, jak to się wydziera niczym herold ogłaszający rozpoczęcie igrzysk! Gadaj, co masz mi do zarzucenia? - Potrząsała przy tym starcem tak mocno, że wydawało się, iż odpadną mu głowa i ramiona. Publiczność ryczała ubawiona.

- Ty synu bociana i wyranżerowanej dziwki - wymyślała Askula. - Czy ty w ogóle potrafisz odróżnić kozie mleko od wina? Powiem tobie i wam wszystkim, którzy mnie słuchacie: w szynku Placydusa podajemy tylko wino falerneńskie. które na to miano zasługuje, wino z ogrodów Wibierów i Arrierów, położonych pomiędzy szóstą a siódmą milą via Appia. A teraz wynocha!

Z wściekłością zepchnęła starego z podestu, tak że wpadł w tłum, gdzie popychano go dalej, aż udało mu się z trudem uwolnić.

- Jednakże nie stoję tu po to, by zachwalać falerneńskie wino; wy, zacni mężowie Pompei, znacie je lepiej niż Rzymianie, którzy wciąż jeszcze, jak przed stu laty, mieszają wino z wodą. Chcę wam raczej wyjaśnić, dlaczego Wibiusz Sewerus jest najwłaściwszym człowiekiem na urząd edyla.

- To wyzwoleniec, libertus, zobowiązany do posłuszeństwa wobec swego pana Walensa - zgłaszał zastrzeżenia otyły hodowca bydła Marek Postumus. - Na Jowisza, on nie jest panem swoich decyzji!

- On jest panem swoich decyzji i nasze prawa zezwalają mu na sprawowanie tego urzędu - odparła Askula. - Może nawet jest bardziej niezależny niż ty, Postumusie, w każdym razie Sewerus nie musi zawsze pytać najpierw żony, zanim podejmie decyzje!

Stojący dokoła wybuchmęli śmiechem i zaczęli klaskać w dłonie; gruby Postumus zaś, cały czerwony, wymknął się z tłumu,

- Pompejańczycy - zaczęła Askula ponownie - jeśli popieram Sewerusa, to nie dla własnych korzyści...

Szynkarka urwała, przerażona spoglądała ku niebu, gdzie rozlegało się ochrypłe skrzeczenie; teraz wszyscy to usłyszeli: straszliwy, pełen skargi śpiew. Lecz zanim ludzie zobaczyli, co to jest, coś dużego, jasnego z trzaskiem uderzyło o wysoki portal macellum; widać było, jak rozprysnęła się krew, spadły pióra, potem coś głośno plasnęło na ziemię. - Łabędź! Łabędź! - rozległo się w tłumie niby okrzyk z jednego gardła. Jakaś starsza kobieta uniosła ramiona ku niebu i zawołała:

- Niech nas Jowisz ma w swojej opiece, to nie wróży nic dobrego!

Pełne przerażenia milczenie, bezradność, z jaką podnieceni Pompejańczycy przyjęli tę niezwykłą sytuację, ustąpiły teraz dzikim okrzykom, wołaniom i gestykulacji. Każdemu się zdawało, że widział, skąd ptak przyfrunął: z zachodu, od strony morza, z północy, od Jeziora Awerneńskiego! A niektórzy nawet twierdzili, że łabędź zleciał pionowo prosto z nieba - zwierzę z zaprzęgu Apolla. Ale kiedy zaczął mówić Marek Holkoniusz Rufus. siwy kapłan Jowisza, który w swoim życiu piastował już wszystkie urzędy i godności miasta, wówczas podniecony tłum zamilkł natychmiast.

Kapłan oświadczył, że widział już wiele zwiastunów nieszczęścia: byki ofiarne, których serca znajdowały się na niewłaściwym miejscu, jagnięce wnętrzności bez wyrostka, błyskawice z północnego zachodu, zapowiadające nieszczęście, ale to jest najstraszniejszy ze wszystkich znaków - niech bogowie ulitują się nad Pompeją!

Rozszarpany jak po walce z orłem górskim dumny ptak leżał na marmurowej posadzce forum, obraz śmierci i zniszczenia. Ludzie patrzyli z odrazą. Rufus natomiast, którego wiek nawet dla niego samego stanowił tajemnicę, albowiem nie znał swoich rodziców, płakał na widok martwego ptaka i wśród łez zapewniał, że łabędź śpiewa tylko raz w życiu, kiedy umiera, i że ten łabędź dobrowolnie szukał śmierci, by uniknąć mroczniejszego losu.

Wtedy odwróciło się wielu, których przeraziła straszliwa wróżba, wśród nich także Terencjusz i Wezoniusz.

W Pompei każdy wędrowny wróżbita mógł zarobić majątek, jeśli tylko przepowiadał ludziom dobrze, gdyż w tym mieście radości nie było miejsca na nieszczęścia, cierpienie i klęskę. Niejeden przepowiadający nieszczęście prorok został biczem wypędzony z miasta, bo nie chciano słuchać tego, co nie powinno się stać. A Marka Hołkoniusza Rufusa, kapłana Jowisza, tylko jego sędziwy wiek i mądrość uchroniły przed podobnym losem.

Afrodyzjusz z bijącym sercem wysłuchał słów starego, podszedł do Rufusa i zapytał:

- Powiedz, jak moglibyśmy ułagodzić gniew bogów?

- Módl się. mój synu - odparł kapłan - módl się i złóż ofiarę w świątyni Apolla, którego świętym zwierzęciem jest łabędź.

Świątynia Apolla położona była po przeciwległej stronie forum, pośrodku otoczonego lasem kolumn kultowego obszaru, największej świętości miasta. Budowle tę. jak głosił napis złotymi literami na marmurowej posadzce, wzniósł kwestor Kampaniusz ku czci boga wyroczni Sybilli. cesarz August zaś przydał świątyni i jego kapłanom nowego blasku i wielkiego znaczenia, ponieważ uważał Apolla, boga pokoju i duchowego oświecenia, za swe bóstwo opiekuńcze.

Pod kolumnadą forum naręczni handlarze oferowali swoje towary. Sandały i obuwie z delikatnej miękkiej skóry, bele tkanin, kosztowne naczynia z kolonii, kunsztowne narzędzia i sprzęty, sierpy, łańcuchy, uprząż dla koni. ozdoby i najrozmaitsze łakocie. Także tutaj, na forum, ludzi wyraźnie ogarnął dziwny niepokój. Inaczej niż zazwyczaj, kiedy panowała tu ożywiona, lecz spokojna krzątanina, handlarze z irytacją rozmawiali z klientami, przeklinali, wymyślali. Psy ujadając biegały po placu, wrony skrzecząc unosiły się ponad domami. Afrodyzjusz nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego.

Przez forum przeszedł jakiś dziwny pomruk. Głowy Pompejańczyków pochylały się ku sobie i ludzie wskazywali jeden drugiemu, że oto idzie Eumachia. Kapłanka Eumachia, córka Lucjusza, była najbogatszą kobietą w mieście; miała monopol na handel wełną, posiadała też największe winnice i osiągała ogromne zyski z cegielni. Jak zawsze Eumachia była w towarzystwie syna Numistriusza Frontona. rozpieszczonego młodzieńca, który za pieniądze matki utrzymywał aktorów Parysa; był to rodzaj wędrownej trupy, która zakotwiczyła w Pompei. Najgorętszym pragnieniem Frontona było zostać aktorem, ale sprzeciwiała się temu Eumachia. ponieważ syn miał przejąć imperium handlowe rodu. Szeptano w mieście, że stosunek obojga nie jest normalnym stosunkiem między matką i synem; szeptano, że Eumachia kocha syna nie tylko jak matka, że jest jego kochanką, bo nie dopuszcza do syna żadnej innej kobiety, podobnie jak kiedyś - iwan sequ-entes! - postępowała Agrypina z Neronem.

Na wschodniej stronie forum Eumachia posiadała dom handlowy prawie tak wielki jak całe macellum. Każdy, kto chciał wstąpić do tego handlowego pałacu, tej świątyni pieniądza, musiał minąć biały marmurowy posąg przedstawiający kapłankę, a kiedy mimo całego przepychu odważył się wejść tam z podniesioną głową, dojrzał wówczas na architrawie następujący napis:

Eumachia, córka Lucjusza. kapłanka, poleciła w imieniu własnym i swego syna Numistriusza Frontona wznieść tę halę, kryptoportyk i portyk i sama poświęciła je Concordii.

Drogi ich krzyżowały się pośrodku forum - droga Afrodyzjusza i Eumachii. Młodzieniec zarumienił się i przystanął, by przepuścić kapłankę i jej syna. Dwie niewolnice idące przed obojgiem i dwie za nimi sprawiły, że matka i syn wyglądali niezwykle dostojnie. Fronton był chyba w wieku Afrodyzjusza, miał nie więcej niż osiemnaście lat; kiedy Afrodyzjusz w przejściu spojrzał na Eumachię, na wdzięk jej ruchów pod fałdami narzuty, na twarz jak alabaster pod falującymi włosami - obraz greckiej bogini - i natrafił na spojrzenie jej ciemnych, zagadkowych oczu, poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Kapłanka widocznie to spostrzegła, przechyliła lekko głowę, a przez jej twarz przemknął uśmiech.

Lecz zanim chłopiec zdołał się ukłonić lub tylko skinąć głową, Eumachia go minęła, tak że nie zdążył nawet na jej uśmiech odpowiedzieć. Co za kobieta! Jak rażony gromem Jowisza Afrodyzjusz stał i nie miał odwagi się odwrócić; ziemia pod jego stopami jakby drżała. Opanował się i ruszył dalej. Na Kastora i Polluksa - co za żar bił od tej kobiety! Afrodyzjusz najchętniej by zawrócił, rzucił się do stóp kapłanki i adorował ją jak lary w domu swojego pana.

- Podoba ci się, co? - głos starego sukiennika Werekundusa przywrócił Afrodyzjuszowi poczucie rzeczywistości.

- Nie wiem, co masz na myśli, Werekundusie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin