Woodruff Marian - Komputerowa miłość.pdf

(521 KB) Pobierz
Microsoft Word - Woodruff Marian - Komputerowa miłość.rtf
MARIAN WOODRUFF
KOMPUTEROWA MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ 1
Mam dosyć tych kretyńskich serduszek i kwiatków - burknęła Joan Hallory, po czym
oparła wyzywająco rękę na biodrze i głośno westchnęła. - W tym roku moglibyśmy bardziej
się postarać i wymyślić coś nowego.
Potakująco skinęłam głową. Co roku liceum Whitney organizowało międzyszkolny
bal z okazji dnia świętego Walentego, popularnych Walentynek. Bez tej imprezy czternasty
lutego przypominałby Święto Dziękczynienia bez indyka. Ale Joan z pewnością ma rację.
Walentynkowe bale przestały być zabawne - przynajmniej zdaniem, organizującego je
komitetu. W tym roku, tak jak w zeszłym i we wszystkie poprzednie lata, skończy się na
wycinaniu serc z czerwonego papieru., a potem na naklejaniu ich na koronkowe serwetki,
chyba że ktoś wpadnie na inny pomysł.
Nie żebym miała coś przeciwko sercom - zwłaszcza mojemu własnemu, do którego,
pomijając oczywiste względy, jestem bardzo przywiązana. Mam siedemnaście lat i byłam
zakochana dokładnie cztery razy. Pierwszych dwóch chyba nie powinnam liczyć, bo
chodziłam wtedy do podstawówki, a obiektami moich westchnień za każdym razem byli
nauczyciele, obydwaj błogo nieświadomi mojej obsesji na ich punkcie. Trzeci raz liczy się
trochę więcej, ponieważ zakochałam się w starszym bracie mojej najlepszej przyjaciółki,
Meredith Hopkins. Kiedy sobie o nim przypomnę, jest mi głupio, ponieważ teraz widzę, jaki
był naprawdę, to znaczy prawdziwy kretyn, jak wszyscy starsi bracia, no ale wtedy całkiem
odjęło mi rozum. Wystarczyło, że się do mnie odezwał, a już dostawałam dreszczy, choć
zwykle mówił do mnie tylko coś głupkowatego w stylu: Hej, Alex, lepiej zabierz rower z
podjazdu, bo będziesz wracała do domu na naleśniku!
Alex to moje imię. W rzeczywistości brzmi Alexis, ale wszyscy nazywają mnie Alex.
To imię doskonale do mnie pasowało w dzieciństwie, kiedy nosiłam włosy związane w
kucyki i czapkę baseballową, a z kolan i łokci zawsze zwisały mi plastry - ludzie ciągle brali
mnie za chłopca. Patrząc na mnie teraz, nawet byście nie pomyśleli, że kiedyś byłam
mistrzem we wspinaniu się na drzewa.
Nadal jestem tą zwyczajną równiachą, nadal jestem raczej chuda, tylko nie czeszę się
już w warkoczyki i nie muszę opatrywać kolan plastrami. Mam krótkie, kręcone, miodowe
włosy, dokładnie takiego samego koloru jak sierść naszego kota, który nazywa się Butternut.
Do tego mam niebieskie oczy i od czasu do czasu się maluję. Moimi atutami są zgrabny
prosty nos oraz podbródek z dołeczkiem lekko przesuniętym na jeden bok. Bardzo
interesujący punkt mojej urody, jak często powtarza moja babcia. Co do babci, to cna jest
naprawdę niesamowita, Mieszka z nami - chyba że akurat przebywa na jednej z tych swoich
wypraw. Teraz jest u nas z wizytą, co znaczy, że jej przyczepa kempingowa stoi na
podjeździe do czasu, aż babcia podejmie decyzję, dokąd znowu się wybierze.
Ale wracajmy do spraw sercowych. Tak na poważnie to zakochałam się dopiero
zeszłego lata, kiedy spotykałam się ze Scottym Morgensternem. To nasze chodzenie trwało
prawie całe trzy miesiące. Poza zwykłymi rzeczami, takimi jak wycieczki na plażę i
przejażdżki rowerami, często trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy się i rozmawialiśmy o
tym, co będziemy robili, kiedy rozpocznie się szkoła. Trudno mi powiedzieć, dlaczego nam
nie wyszło. Na skutek nowego podziału administracyjnego Scotty został przeniesiony do
innego liceum i chociaż po rozpoczęciu roku szkolnego jeszcze kilka razy się spotkaliśmy, to
coś się między nami popsuło. Kiedy teraz o tym myślę, wcale nie żałuję, że tak się stało. Poza
tym, że obydwoje lubiliśmy Wojny Gwiezdne i lody, nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego.
Nadal jeszcze od czasu do czasu o nim myślę. Są to przyjemne wspomnienia, ale nic
ponadto. Wiecie, to ten rodzaj uczucia, które nas ogarnia, kiedy przypominamy sobie udane
wakacje, tylko że nie wydają się one już takie rzeczywiste. Zwłaszcza kiedy się idzie do
szkoły w deszczowy poranek.
Nie jestem pewna, czy jeszcze kiedyś się zakocham - chociaż bardzo bym chciała.
Meredith uważa, że mam za duże oczekiwania, że chcę, żeby wszystko było idealne. Nie
chłopak, oczywiście, bo sama jestem daleka od ideału. Ale cóż, chciałabym mieć dobry
kontakt ze swoim chłopakiem. Uważam, że powinniśmy interesować się podobnymi spra-
wami, ale ponieważ wiele moich ulubionych zajęć ludzie traktują jak dziwactwa, sądzę, że
trudno mi będzie kogoś znaleźć.
Na przykład komputery. Mam na ich punkcie prawdziwego hopla. Można powiedzieć,
że zainteresowanie nimi przekazano mi w genach, bo mama i tata pracują w branży
komputerowej. Mama jest programistką w dużej firmie, która nazywa się Intel, a tata pracuje
w dziale handlowym firmy Apple.
Nie wiem jeszcze, który kierunek wybiorę po skończeniu liceum, ale jestem pewna, że
tak czy inaczej będę miała coś wspólnego z komputerami. Na razie chodzę na kurs kom-
puterowy i w ramach stażu obsługuję komputer w szkolnym biurze rachunkowym. Sami
widzicie, o czym mówię. Prawdziwy świr komputerowy i dziwaczka. Za każdym razem,
kiedy zaczynałam mówić o komputerach, Scotty patrzył na mnie tak, jakbym przyleciała z
Marsa.
Jedynym chłopakiem, który mnie rozumie, jest Tom Jurgensen. Pracuje razem ze mną
w rachunkowości. Jest takim samym fanatykiem komputerów jak ja i gdybyśmy tak bardzo
się nie kłócili, pewnie byśmy do siebie pasowali..
- Gdybyś umiała napisać program komputerowy, który zaplanowałby ci życie, pewnie
byś to zrobiła - żartował sobie ze mnie wczoraj.
Nagle przypomniała mi się ta głupia uwaga Toma i wpadłam na pewien pomysł...
Pomachałam ręką.
- Właśnie coś mi przyszło do głowy, ale musicie przyrzec, że nie będziecie się śmiać.
Poczułam na sobie skupione spojrzenie sześciu par oczu, co utwierdziło mnie w
przekonaniu, że członkowie komitetu desperacko poszukują natchnienia. - Wszystko będzie
lepsze niż „Sugar and Spice” - mruknął Henry Bollings. Nawiązywał do motywu
przewodniego zeszłorocznego balu. - Więc strzelaj, Alex, posłuchamy. Joan pochyliła się.
- Tak, przyrzekamy, że nie będziemy się śmiać, nawet jeśli twój pomysł okaże się
bardzo głupi. - Przyłożyła do ust rękę z czerwonymi paznokciami, dławiąc chichot.
- Cóż, pomyślałam sobie, że moglibyśmy wprowadzić nieco nowoczesności.
Serduszka i kwiatki są w porządku, ale w końcu mamy erę komputerów...
Jacki Russo jęknęła głośno.
- O nie, znowu. Naprawdę, Alex, nie potrafisz myśleć o niczym innym tylko o
komputerach? Poza tym nie wiem, co to może mieć wspólnego z miłością.
- Chyba że planujesz zakochać się w androidzie. - Larry Mendez prychnął, próbując,
zresztą bezowocnie, trafić kulką z papieru do kosza na śmieci.
Henry roześmiał się.
Popatrzyłam na niego ze złością. - Przyrzekliście, pamiętasz? - OK, OK - zawołali
chórem.
Wprawdzie w tej chwili nie uważałam już, że mój pomysł jest taki wspaniały, ale
jestem uparta, więc mówiłam dalej. Kiedyś, kiedy miałam siedem czy osiem lat, zjadłam
całego ogromnego arbuza tylko dlatego, że mój brat, Gordy, założył się. że mi się to nie uda.
Nie przejmowałam się, że następnego dnia bolał mnie brzuch; liczyło się tylko to, że zjadłam
całego arbuza.
- Słuchajcie - zaczęłam, zmierzając do sedna - sprzedaż biletów na bal idzie bardzo
wolno. Wiemy, że kupują je wcześniej przede wszystkim pary, a więc zostaje mnóstwo osób,
które albo kupią bilety w ostatnim momencie, jeśli znajdą partnera, albo po prostu zostaną w
domu i nie będą sobie niczym zawracały głowy. - Nie wspomniałam, że ja sama należę do
tych, którzy nie mają pary. - A gdybyśmy tak znaleźli sposób na połączenie samotników? Coś
wystrzałowego! Coś, co nigdy wcześniej nie było robione? - Naprawdę się zapaliłam.
- Ciekawość zaraz mnie zabije. - Jackie jęknęła, potrząsając czarnymi włosami.
Inni też wydawali się zainteresowani. Larry pochylił się, a Henry odłożył spinacz,
którym się do tej pory bawił.
Nabrałam głęboko powietrza.
- A gdybyśmy tak dali ludziom do wypełnienia kwestionariusze, a potem wsadzili je
do komputera, no wiecie, tak jak w tych komputerowych swatkach, które ogłaszają się w
gazetach.
Joan gwałtownie podniosła głowę; jej pomalowane niebieskim cieniem oczy
zaokrągliły się z zaciekawienia.
- Hej, to niezły pomysł. Zupełnie niezły. W gruncie rzeczy...
- Doskonały! - wtrącił się Larry. - Alex, muszę ci to przyznać. Jak na kogoś
sfiksowanego na jednym punkcie, masz naprawdę głowę na karku.
- Dzięki za komplement - odparłam, rzucając w niego gumką, ale chybiłam
przynajmniej o milę. To, co powiedział, wcale nie jest prawdą. Fakt. że kocham komputery,
nie oznacza, że myślę tylko o nich. Lubię też wiele innych rzeczy. Lubię jeździć na rowerze,
pływać łódką i czytać powieści detektywistyczne.
Tak czy inaczej, wszyscy się zgodzili, że mój pomysł z komputerowym swataniem jest
naprawdę fajny. Nie mogłam się doczekać, aż powiem o nim Meredith. Postanowiłam, że ona
będzie moją pierwszą klientką - świnką doświadczalną.
Henry zaproponował, żeby dekoracja także nawiązywała do komputerów.
- Możemy zrobić coś w kosmicznym stylu. Wiecie, pełno srebrnych serpentyn,
obrazki z kosmosu itd.
- Moglibyśmy też dodać do ponczu trochę rakietowego oleju napędowego -
chichocząc podsunęła pomysł Jacki.
- No nie wiem... taka dekoracja nie wydaje mi się zbytnio romantyczna. - Ładniutka
blondynka, Anna Pritchard, założyła jedną nogę na drugą. - Może jednak dodamy
gdzieniegdzie kilka serc...
Ann jest nieuleczalną romantyczką, wszyscy o tym wiedzą. Od początku roku zdążyła
się już zakochać w przynajmniej tuzinie chłopaków; właśnie zerwała z ostatnim, Brattem
Markeyem. Na szczęście nawet jej podobał się pomysł z komputerowym swataniem.
- Alex, twój pomysł jest bombowy. - Zielone oczy Ann lśniły entuzjazmem. - Kiedy
zaczynamy? Miałam iść na tańce z Brattem, ale wygląda na to, że nici z tego i sama redę
potrzebowała kogoś do pary. Nie mogę się doczekać, kogo wybierze dla mnie komputer. -
Tylko Ann, z jej uroczą twarzyczką i równie wspaniałą figurą, mogła sobie pozwolić na taką
Zgłoś jeśli naruszono regulamin