Diana Palmer Sąsiedzka przysługa.rtf

(343 KB) Pobierz
DIANA PALMER

DIANA PALMER

SĄSIEDZKA PRZYSŁUGA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nic dziwnego, że czuła się nieswojo w wielkim małżeńskim łóżku, skoro to nie było jej łóżko, lecz Kingstona Ropera, który poprosił ją o „drobną sąsie­dzką przysługę”. Zgodziła się wyłącznie ze względu na łączącą ich przyjaźń. Jej własne łóżko znajdowało się kawałek dalej. Oba domy, jeden skromny i mały, drugi olbrzymi, stały na białej jamajskiej plaży nieda­leko Montego Bay.

W ciągu dwóch lat Elissa przeistoczyła się z iry­tującej sąsiadki w jedynego przyjaciela, jakiego King miał na wyspie. Tak, przyjaciela. Nie spali ze sobą. Elissa Gloriana Dean, mimo że sprawiała wrażenie osoby wyzwolonej i nowoczesnej, nadal była dziewicą. Wyrosła w kochającym domu, ale rodzice misjonarze wpoili jej surowe, staroświeckie zasady. Chociaż odnosiła sukcesy w wyrafinowanym świecie mody, ani razu się tym zasadom nie sprzenie­wierzyła.

Na wyspę przyleciała tego ranka. Od razu zajrzała do Kinga, ale nie było go w domu. Wróciła do siebie, bez większego entuzjazmu usiadła przy biurku i za­częła pracować nad najnowszą kolekcją strojów spor­towych. Mniej więcej przed godziną zadzwonił King, błagając ją o pomoc; gdy tylko uzyskał jej zgodę, rozłączył się bez słowa wyjaśnienia.

Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo mu zależy, by ktoś zastał ją u niego w łóżku. O ile się orientowała, z nikim się nie spotykał. Hm, może ugania się za nim jakaś znudzona turystka i on chce jej pokazać, że jest z kimś związany? Trochę dziwna taktyka, zwłaszcza że King nigdy nie miał problemów z wyrażaniem swojego zdania. Walił prosto z mostu, nie przejmując się, że może kogoś urazić. Cóż, pomyślała Elissa, wkrótce wszystko się wyjaśni.

Przeciągnęła się leniwie, rozkoszując się zmys­łowym dotykiem chłodnej satynowej pościeli. Miała na sobie koszulę nocną z cieniutkiej różowej bawełny rozciętą z obu stron prawie do bioder, z dekoltem niemal po pępek. Wprawdzie była dziewicą, ale uwielbiała fantazjować, że jest piękną syreną, która wodzi mężczyzn na pokuszenie.

Oddawać się tej fantazji mogła jednak wyłącznie przy Kingu, który nigdy się do niej nie zalecał. Tak, z nim może flirtować do woli, wiedząc, że nic jej nie grozi. W obecności innych mężczyzn musiała bardzo uważać; gdy tylko któryś źle odczytywał jej intencje, gdy figlarny uśmiech traktował jako zachętę, wtedy natychmiast się wycofywała, zamykała w swym koko­nie. Co innego niewinny flirt, a co innego seks. Seksu się bała, a niewątpliwie wpływ na to miało nieprzy­jemne doświadczenie sprzed wielu lat.

Ale z Kingiem czuła się bezpiecznie. Przy nim mogła sobie pozwolić na uwodzicielski uśmiech i ską­pą bieliznę nocną. Mimo że czasem bezwstydnie flirtowali, nie widział w niej kobiety, a już na pewno nie widział atrakcyjnej kobiety obdarzonej ponętnym ciałem. Uśmiechnęła się pod nosem - przed natrętną adoratorką Kinga zamierzała przekonująco odegrać rolę jego kochanki.

Kingston Roper. Czasem, tak jak dziś, bywał bar­dzo małomówny i tajemniczy. Wiedziała, że jest bogatym biznesmenem działającym między innymi w branży paliwowej. Do spółki z przyrodnim bratem odziedziczył rodzinną firmę, która znajdowała się na krawędzi bankructwa, i dzięki swym zdolnościom postawił ją na nogi. Obecnie firma całkiem nieźle prosperowała.

Chociaż rozmawiali często, swobodnie przeskaku­jąc z tematu na temat, rzadko opowiadali sobie o swo­im prywatnym życiu. Nagle Elissę tknęło, że właś­ciwie niewiele wie o rodzinie Kinga. Jakiś czas temu wspomniał, że jego przyrodni brat Bobby z żoną mają odwiedzić go na Jamajce... To było wtedy, gdy sama musiała lecieć do Stanów, by omówić szczegóły ostatniej kolekcji.

Kolekcja odniosła sukces. Elissa ponownie się uśmiechnęła. Dzięki temu, że tak dobrze wiedzie się jej w pracy, może sobie pozwolić na luksus miesz­kania na Jamajce. Projektowała stroje dla określonej klienteli - stroje sportowe, przykuwające wzrok, lecz również działające na wyobraźnię. Lubiła dramatycz­ne połączenie czerwieni, czerni i bieli, zawsze naj­większy nacisk kładła na krój. Ludzie powoli się oswajali z jej fasonami. Teraz stroje, które firmowała swym nazwiskiem, rozchodziły się jak ciepłe bułe­czki, umożliwiając jej dostatnie życie. Domek na plaży był darem niebios - kupiła go podczas urlopu za psie grosze. W ciągu ostatnich dwóch lat, ilekroć potrzebowała odpoczynku lub szukała natchnienia, zostawiała rodziców w Miami i przylatywała na sło­neczną Jamajkę.

Jako jedyne dziecko byłych misjonarzy wiodła życie pod kloszem. Jej rodzice, kochający wolność ekscentrycy, zachęcali córkę, by szła własną drogą i nie trzymała się utartych szlaków. Ale będąc ludźmi głęboko moralnymi, wpoili w Elissę niezłomne zasady etyczne. W rezultacie Elissa reprezentowała dość osobliwą mieszankę: z jednej strony ze swoimi kon­serwatywnymi poglądami nie pasowała do współczes­nego świata, z drugiej była, zarówno w życiu, jak i w pracy, szaloną indywidualistką.

Gdy przylatywała na Jamajkę, lubiła obserwować Kinga, który ostatnimi czasy niemal stamtąd nie wyjeżdżał. Na samym początku trzymał ją na dystans, prawie się nie uśmiechał, myślał wyłącznie o pracy. Potem zaczął się zmieniać; przestał być taki sztywny i zamknięty w sobie. Nagle Elissa zamarła i wytężyła słuch. Po chwili odprężyła się. Nie, nikt nie przyszedł; to tylko Wódz gada sam do siebie w zasłoniętej klatce.

Duża amazońska papuga o żółtym upierzeniu na szyi należała do Elissy, ale wyjeżdżając do Stanów, nigdy nie zabierała jej ze sobą - ' nie chciała narażać Wodza na stres i choroby. Na szczęście King na tyle polubił pięcioletniego ptaka, że chętnie się nim opie­kował podczas jej nieobecności. Kiedy tym razem przyleciała na wyspę, okazało się, że Wódz jest przeziębiony. Aby go w czasie choroby nie przenosić z domu do domu, uznali, że zostanie u Kinga, póki całkiem nie wydobrzeje. .

Elissa uśmiechnęła się z rozrzewnieniem: poznali się z Kingiem właśnie dzięki Wodzowi. Ona niemal opróżniła całe konto bankowe, by kupić wielkie zielono - żółte ptaszysko od jego poprzedniego właściciela, który przeprowadzał się z domku do mieszkania. A Wódz zdecydowanie nie nadawał się do małych mieszkań. Codziennie z ogromnym entuzjazmem wi­tał nadejście świtu i zmierzchu. Jego ogłuszający skrzek przypominał okrzyk bojowy indiańskiego wo­jownika - stąd imię Wódz.

W owym czasie nie znała się na ptakach, a tym bardziej na amazonkach i ich osobliwych zwyczajach. Wzięła Wodza do domu i z nadejściem zmierzchu zrozumiała, dlaczego poprzedni właściciel tak chętnie pozbył się papugi. Zasłonięcie klatki nie pomogło, przeciwnie, jeszcze bardziej rozzłościło Wodza. Elissa zaczęła nerwowo przeglądać otrzymane w prezen­cie stare pisma ornitologiczne, szukając artykułu na temat skrzeczących i dziobiących papug. Nie polewaj ich wodą, przeczytała. Wtedy zamiast skrzeczącej papugi będziesz mieć mokrą skrzeczącą papugę.

Westchnęła zrozpaczona i przygryzła wargi. Papu­ga zaczęła naśladować odgłos syreny policyjnej. A może to nie papuga, tylko prawdziwy radiowóz? Może nowy sąsiad mieszkający obok w tej dużej białej willi wezwał policję?

Nagle podskoczyła, słysząc kołatanie do drzwi.

- Wodzu, błagam, cicho! - jęknęła.

Ptak zaskrzeczał jeszcze głośniej i niczym skaza­niec niezadowolony, że go osadzono w celi, zaczął walić w pręty klatki.

- Przestań, na miłość boską!

Zasłaniając rękami uszy, podeszła do okna i przez szparę w zasłonach wyjrzała na zewnątrz.

To nie była policja. Gorzej. To był ten silnie zbudowany, wiecznie skrzywiony, groźnie wyglądają­cy facet z białego domu stojącego kawałek dalej na plaży. Z jego oczu biła niepohamowana wściekłość. Przez chwilę Elissa zastanawiała się, czy nie udać, że jej nie ma.

- Otwieraj drzwi, bo wezwę policję! - ryknął grubym głosem, w którym pobrzmiewał amerykański akcent.

Co miała zrobić? Otworzyła. Był wysoki, doskonale umięśniony i piekielnie zły. Miał na sobie rozpiętą koszulę w hawajskie wzory i białe szorty, spod których wystawały długie opalone nogi. Ciemne potargane włosy, szeroka owłosiona klatka piersiowa i płaski brzuch niejednej kobiecie zaparłyby dech w piersiach. Do tego smagła twarz o regularnych rysach, prosty nos, zmysłowe usta. Ciało bez grama tłuszczu. I uno­szący się w powietrzu zapach wody kolońskiej - pew­nie drogiej, skoro faceta stać było na zegarek marki Rollex oraz sygnet z brylantem.

Chociaż zawsze uważała się za wysoką, Elissa nagle poczuła się jak liliputka.

- Tak? - Uśmiechnęła się, nieudolnie starając się zneutralizować gniew mężczyzny.

- Co tu się dzieje, do jasnej cholery? Zamrugała nerwowo powiekami.

- Przepraszam, aleja nie...

- Słyszałem krzyki - oświadczył, świdrując ją wzrokiem.

- No tak, zgadza się - zaczęła. - Ale...

- Kupiłem dom na plaży ze względu na jego ciche położenie - przerwał jej, zanim zdążyła skończyć. - Lubię ciszę i spokój. Dlatego przeniosłem się tu z Oklahomy. Nienawidzę dzikich imprez.

- Ja też.

W tym momencie Wódz wydał przeraźliwy pisk. Gdyby obok stał kieliszek, pewnie rozprysłby się w drobny mak.

- Psiakrew, dlaczego ta kobieta się tak wydziera? Co za ludzi pani sobie naspraszała?

Nie czekając na odpowiedź, facet pchnął szerzej drzwi i wszedł do środka. Zaczął rozglądać się wko­ło, szukając osoby, która w tak skandaliczny sposób zakłóca jego cenny spokój. Elissa westchnęła ciężko i oparła się o framugę. Stała bez ruchu i patrzyła, jak Oklahomczyk zagląda do sypialni, a potem do ku­chni, cały czas mrucząc coś pod nosem o źle wy­chowanych ludziach, którym wydaje się, że miesz­kają na bezludnej wyspie i mogą robić, co im się żywnie podoba.

Wódz przestał się wydzierać kobiecym głosem i wy­buchnął niskim, tubalnym śmiechem, który chwilę później zamienił się w diabelski skrzek. Oklahomczyk wyłonił się z kuchni; z rękami na biodrach i marsem na czole rozglądał się uważnie po salonie. Wreszcie jego spojrzenie zatrzymało się na zasłoniętej klatce.

- Ratunku! Pomocy! - jęknął żałośnie Wódz. Mężczyzna uniósł pytająco brwi.

- To ta dzika impreza, o którą mnie pan posądzał - poinformowała go spokojnie Elissa.

- Wypuść mnie! - zawyła papuga. - Och, wypuść, proszę!

Mężczyzna ściągnął ciemną zasłonę. Papuga na­tychmiast zaczęła strzelać do niego oczami.

- Dobrrry wieczórrr - zamruczała, przeskakując z drążka na drzwiczki klatki. - Jestem grzeczny chłopiec, a ty kto?

Mężczyzna zamrugał zdumiony.

- To papuga...

- Jestem grzeczny chłopiec - powtórzył Wódz i roześmiał się głośno, po czym zawisł do góry nogami i ponownie łypnął okiem na mężczyznę. - Fajny jesteś. Fajny? Elissa pomyślała, że nie użyłaby tego sło­wa w stosunku do swego gościa, ale musiała przyznać, że ptaszysko daje niezły popis. Zakryła ręką usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Wódz rozpostarł ogon, nastroszył pióra, obrócił zgrabnie łepek, po czym wydał piękny, popisowy skrzek. Mężczyzna uniósł brwi.

- Wolisz papugę z rusztu czy faszerowaną? - spytał.

- Nie! Nie zrobiłbyś tego! - zaprotestowała Elissa. — To jeszcze dziecko!

Papuga wydała z siebie kolejny mrożący krew w żyłach pisk.

- Och, cicho bądź, do jasnej cholery! - warknął Oklahomczyk. - Nie ubezpieczyłem się na wypadek głuchoty!

Elissa zdusiła chichot.

- Wcześniej nie rozumiałam, dlaczego jego po­przedni właściciel postanowił go sprzedać, przepro­wadzając się z domu do mieszkania. Zrozumiałam, kiedy słońce zaczęło zachodzić.

Mężczyzna wbił wzrok w leżący na szklanym stoliku stos pism poświęconych ptakom.

- I co? Nie wyczytałaś, co należy robić, kiedy ptaszysko skrzeczy bez opamiętania?

- Ależ wyczytałam - oznajmiła Elissa, usiłując zachować powagę. - Trzeba zasłonić klatkę. Działa za każdym razem. - Podniosła jedno pismo. - Przynaj­mniej tak twierdzi ich ekspert.

Zerknął na okładkę.

- To numer sprzed trzech lat.

- Czy to moja wina, że na wyspę nie sprowadza się literatury fachowej? - Wzruszyła ramionami. - Tę makulaturę dostałam w prezencie, razem z klatką.

Mina mężczyzny jednoznacznie świadczyła, co myśli na temat ptasiej makulatury, ptasiej klatki, samego ptaka, a także jego nowej właścicielki.

- No dobrze, czasem bywa trochę hałaśliwy - przyznała Elissa twardym tonem - ale w sumie to sympatyczny ptaszek. Nawet daje się pogłaskać.

Mężczyzna przeniósł wzrok z papugi na dziew­czynę.

- Tak? Chcesz mi to zademonstrować?

- Niekoniecznie - odparła, ale wyzwanie w oczach mężczyzny sprawiło, że podeszła do klatki i wyciąg­nęła rękę.

Papuga zagruchała i wykonała taki ruch, jakby chciała dziabnąć Elissę w palec. Ta schowała rękę za plecy.

- No, czasem daje się pogłaskać...

- Może za drugim razem lepiej ci pójdzie - zauwa­żył mężczyzna, krzyżując ręce na piersi.

- Wolę nie próbować. - Nie zamierzała dać się sprowokować. - Przywykłam do posługiwania się dziesięcioma palcami.

- Nie wątpię. Swoją drogą, co ci strzeliło do głowy, żeby kupić papugę? - spytał rozdrażniony.

- Czułam się samotna - przyznała cicho i utkwiła spojrzenie w swoich bosych stopach.

- To nie mogłaś sobie zafundować kochanka? Podniosła wzrok. W oczach mężczyzny zobaczyła łobuzerski błysk.

- Zafundować? Jest taki sklep? - spytała z miną niewiniątka, starając się ukryć speszenie.

- Brawo - mruknął. Kąciki warg mu zadrgały.

- Brawo! - powtórzył Wódz kilka tonów głośniej. Nastroszywszy wszystkie pióra, nawet te żółte na szyi, zaczął paradować tam i z powrotem po klatce, wy­dzierając się w niebogłosy: - Brawo, brawo! Brawo!

- Och, na miłość boską! - zezłościł się Oklahomczyk. - Cicho, potworze!

- Myślałam, że to samiec, ale może to samiczka? - Elissa zmarszczyła z zadumą czoło. - Chyba przypa­dłeś mu... jej... do gustu.

Mężczyzna popatrzył na barwnie upierzonego ptaka.

- Nie podoba mi się, jak na mnie łypie okiem. Jakbym był smaczną przekąską”.

- Poprzedni właściciel przysiągł, że papuga nie wyrządzi mi krzywdy.

- Pewnie. A co miał mówić?

Mężczyzna zbliżył rękę do klatki. Elissa mogłaby przysiąc, że zanim Wódz wysunął dziób między szero­kimi prętami, najpierw uśmiechnął się pod nosem. To nie jest złośliwe ptaszysko, powtarzała w myślach; po prostu chce sprawdzić, na ile może sobie pozwolić. Przez minutę Oklahomczyk stał bez ruchu, patrząc, jak papuga zaciska potężny dziób na jego palcu, po czym delikatnie się uwolnił.

- Nie wolno! - oznajmił stanowczym głosem, następnie ponownie zasłonił klatkę.

Ku zdumieniu Elissy papuga przestała się wydzie­rać.

- Każdemu zwierzęciu, jakie się bierze do domu, trzeba pokazać, kto tu rządzi - wyjaśnił mężczyzna.

- Jeżeli papuga zaczyna gryźć, nie wolno nerwowo wyszarpywać palca. Należy ptaka ukarać, żeby od­uczyć go złych nawyków.

- Sporo o tym wiesz... - zauważyła Elissa.

- Miałem kiedyś kakadu - odparł. - Musiałem ją oddać, bo za dużo czasu spędzałem poza domem.

- Powiedziałeś, że pochodzisz z Oklahomy...

- Zgadza się.

- A ja z Florydy. - Uśmiechnęła się. - Projektuję stroje sportowe dla sieci butików. - Przyjrzała mu się uważnie. - Mogłabym ci zaprojektować wspaniały opalacz.

Zmierzył ją gniewnym wzrokiem.

- Najpierw skrzecząca papuga, teraz propozycja opalacza. Już sam nie wiem, co gorsze: mieć za sąsiad­kę ciebie czy kobietę, która mieszkała tu przed tobą.

- Tę, od której kupiłam dom? - Zmarszczyła nos.

- A w czym ci ona przeszkadzała?

- Lubiła się opalać na golasa, kiedy wychodziłem popływać - mruknął.

Elissa parsknęła śmiechem. Doskonale pamiętała poprzednią właścicielkę domu: osobę na oko pięćdzie­sięcioletnią, z przynajmniej dwudziestokilogramową nadwagą i liczącą najwyżej metr pięćdziesiąt wzrostu.

- To wcale nie jest śmieszne - rzekł mężczyzna.

- Mylisz się. Jest. - Zaczęła trząść się ze śmiechu. Nawet nie zadrżały mu kąciki ust. Mimo paru wcześniejszych zabawnych uwag sprawiał wrażenie ponuraka pozbawionego poczucia humoru.

- Muszę skończyć pracę. Zajmie mi ona co naj­mniej trzy godziny - wyjaśnił, kierując się ku drzwiom. - Odtąd ilekroć papuga zacznie skrzeczeć, zakrywaj klatkę. Wkrótce ptaszysko zrozumie, że nie wolno mu się wydzierać. Aha, jeszcze jedno. Jego dzień nie powinien trwać dłużej niż dwanaście godzin. Ptaki muszą się wysypiać.

- Dziękuję, panie generale. Zrozumiałam. Czy to już wszystko? - Podskakując wesoło, odprowadziła gościa do drzwi.

Przystanąwszy w progu, zmrużył groźnie oczy.

- Swoją drogą, ile ty, dziecino, masz lat? Jesteś już pełnoletnia?

- Ja? Wkrótce przyjmą mnie do domu starców!

- oznajmiła z szerokim uśmiechem. - Niedawno skończyłam dwadzieścia sześć. Ale pewnie i tak mam ze dwadzieścia mniej niż ty, prawda, staruszku?

Popatrzył na nią zdziwiony, jakby nikt do tej pory nie śmiał mówić do niego takim tonem.

- Trzynaście mniej - odparł z namysłem. - Mam trzydzieści dziewięć.

- Wyglądasz co najmniej na czterdzieści pięć.

- Westchnęła głęboko, przyglądając się jego pooranej bruzdami twarzy. - Pewnie rzadko wyjeżdżasz na urlop, a jeśli już, to trwa on góra pięć godzin, i codziennie przeliczasz forsę. Takie sprawiasz wraże­nie. Nieszczęśliwego bogacza.

- Jestem bogaty, ale nie nieszczęśliwy.

- Jesteś, jesteś. Tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy. Ale nie martw się. Teraz jak już się znamy, to ci pomogę. Zanim się obejrzysz, będziesz innym człowiekiem.

- Dziękuję - odparł. - Całkiem się sobie podobam taki, jaki jestem. Więc proszę mnie nie nachodzić i mi nie przeszkadzać. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie przerabiał na swoją modłę, zwłaszcza jakaś małoletnia pracownica przemysłu odzieżowego.

- Projektantka mody - warknęła.

- Jesteś, dziecino, za młoda na projektantkę. - Po­klepał ją po głowie jak niesfornego psiaka. - Idź spać, malutka.

- Nie potknij się o swoją długą siwą brodę, dziad­ku! - zawołała za nim, gdy ruszył po piasku.

Nie zareagował, nawet się nie odwrócił. Po prostu wędrował przed siebie.

Tak zaczęła się ich przyjaźń. W kolejnych miesią­cach Elissa uzyskała niewiele więcej informacji na temat swojego małomównego sąsiada, ale dość dobrze poznała jego charakter. Mężczyzna nazywał się King­ston Roper. Nikt nie mówił do niego King, nikt poza Elissą. Większość czasu poświęcał pracy. Chociaż latał po całym świecie, zawsze wracał na Jamajkę. Tu mogli się z nim kontaktować tylko ci nieliczni, którym na to pozwalał. Lubił spokój i ciszę, dlatego unikał spotkań towarzyskich, na które tak namiętnie chodzili mieszkający w Montego Bay Amerykanie. Trzymał się na uboczu; w wolnym czasie, którego nie miał zbyt wiele, spacerował po plaży. Najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność. Być może żyłby w ten sposób, jak odludek, przez wiele kolejnych lat, gdyby na jego drodze nie stanęła Elissa.

Chociaż nie wierzyła mężczyznom, King owi in­stynktownie zaufała. Nie interesował się nią jako kobietą. Po paru tygodniach, kiedy ani razu z jego ust nie padła żadna dwuznaczna uwaga ani niestosowna propozycja, poczuła się przy nim bezpiecznie. To jej pozwoliło grać rolę światowej, wyrafinowanej kobie­ty, o jakich lubiła czytać w książkach. Oczywiście to była zabawa, udawanie, ale Kingowi to nie prze­szkadzało. Z przymrużeniem oka traktował jej frywolne zachowanie i prowokacyjne teksty. Czasem się z nią drażnił, czasem przyłączał się do zabawy, ale nigdy nie przekraczał niedozwolonej granicy. Bardzo ją to cieszyło.

Już dawno przekonała się, że nie pasuje do współ­czesnego świata. Nie potrafiła pójść do łóżka z face­tem tylko dlatego, że tak się robi. A ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin