Onichimowska Anna - Dzien czekolady.pdf

(88 KB) Pobierz
297758100 UNPDF
Anna Onichimowska
Świat Książki
Ilustracje Anna Kaszuba-Dębska
Redaktor prowadzący Monika Koch
Redakcja Beata Kołodziejska
Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik
Copyright © by Anna Onichimowska, 2007 Copyright O by Bertelsmann
Media sp. z o.o., Warszawa 2007
Świat Książki Warszawa 2007 Bertelsmann Media sp. z o.o. 02-786
Warszawa, ul. Rosoła 10
Skład
Studio Poligraficzne DIAMOND
Druk i oprawa Drukarnia Wydawnicza im. Anczyca, Kraków
ISBN 978-83-247-0886-4 Nr 6177
Dzień tańca
Kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłem, miała na sobie spódniczkę z
wąskich kolorowych paseczków przymocowanych do wstążki. Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
- To jest spódniczka tancerek hula, wiesz? - powiedziała. Potrząsnąłem
głową.
- Przysłała mi ją babcia. Ona też jest tancerką hula. Aż westchnąłem z
zazdrości.
- To się tańczy jakoś tak... - Dziewczynka zaczęła podrygiwać w
miejscu i kręcić pupą, a paseczki wirowały z chrzęstem dookoła niej.
Też nabrałem ochoty, żeby się pokręcić, ale bez spódniczki to nie to
samo, więc tylko się przyglądałem.
- Ja mam na imię Monika, a ty? - spytała, podskakując na jednej nodze.
- Dawid... - bąknąłem.
- Masz kota? - Cały czas coś robiła, nie mogła ustać w miejscu nawet
przez chwilę.
-Nie...
Zatrzymała się nagle, paski jej spódniczki opadły smutno.
- Widziałam dzisiaj w twoim ogródku czarno-rudego kota z białymi
uszami. To czyj on jest?
Wzruszyłem ramionami. Dopiero ją poznałem. Nie mogłem jej
powiedzieć, kim mógł być ten kot, a właściwie kotka. To było zbyt
dziwne, nawet dla mnie samego.
- Będę tu mieszkać, wiesz? Obok ciebie... - Pokazała żółty domek, w
którym do tej pory mieszkały tylko dwie panie.
To dobrze, pomyślałem i uśmiechnąłem się do niej.
Dzień deszczu
Obudziło mnie stukanie kropelek o blaszany dach. Czułem, że jest już
rano, ale wciąż nie chciało mi się otwierać oczu. Chodziły mi po głowie
resztki snu. Siedziałem po turecku na skorupie olbrzymiego żółwia, a pod
nami przewalały się morskie fale. Gdzieś daleko majaczyła wyspa.
Zbliżaliśmy się do niej w błyskawicznym tempie. Pod samotną palmą
widziałem coraz wyraźniej podrygującą w takt pluskania deszczu postać.
Miała na sobie spódniczkę z kolorowych paseczków.
- Monika! Monika!!! - wołałem, ale pewnie mnie nie słyszała.
- To jest jej babcia - mruknął żółw i zaczął się zanurzać. Nie umiem
pływać, przestraszyłem się, podnosząc głowę
znad poduszki.
Z komina żółtego domku unosił się dym, niewysoko, jakby niskie
chmury pakowały go z powrotem do środka. Otworzyłem okno. Deszcz
pachniał łąką, grzybami i mokrą sierścią.
Dziewczynka w niebieskiej pelerynie huśtała się na wysokiej huśtawce.
Przysiągłbym, że jeszcze wczoraj huśtawki nie było.
- Spadła z deszczem - powiedziała Monika, kiedy stanąłem przy jej
płocie. - W nocy. Możesz też usiąść, jeśli chcesz... - Zatrzymała huśtawkę.
Furtka skrzypnęła i już po chwili brnąłem przez wysokie trawy. Usiadłem
obok Moniki na szerokiej desce, wiszącej na grubych sznurach. Kiedy
spojrzałem w górę, aż zakręciło mi się w głowie. Huśtawka była
przymocowana do najwyższej gałęzi sosny. Huśtaliśmy się, piszcząc
trochę ze strachu, a trochę z radości. Przestałem piszczeć dopiero ze
zdziwienia.
Kotka siedziała w rozwidleniu gałęzi jabłonki. Nie widziałem jej ani
wczoraj wieczorem, ani rano, i już zaczynałem się niepokoić.
Napełniłem ci miseczki. Stoją tam gdzie zwykle, przemawiałem w
myślach. Po co mokniesz, schowaj się na werandzie...
Monika podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem, ale chyba nie
zauważyła kotki. Przestała machać nogami, więc ja też przestałem, i
huśtawka się zatrzymała.
Potem szukaliśmy pieczarek na łące, a ja opowiadałem Monice swój sen.
Dzień gniewu
Wystarczyło, że wiedziałem, gdzie jest, aby się nie niepokoić.
- Dlaczego wołasz do niego „Zuzia"? - denerwowała się mama. Tak
miała na imię moja siostra. Zanim nie odeszła na zawsze, nikt nigdy nie
używał słowa „umarła", chociaż właśnie to wszyscy mieli na myśli.
Gdybym wiedział, że ktoś mnie słyszy, nie wołałbym kotki, i to była ona, a
nie żaden on.
Nie odpowiedziałem mamie, a ona nie nalegała. Dopiero dużo później,
kiedy pomagałem jej robić knedle, wyjaśniłem:
- Jak kot ma futerko w trzech kolorach, to znaczy, że jest dziewczyną,
wiesz?
|- Dziewczyną?! - Mama zmarszczyła brwi. To znaczy kotką... -
poprawiłem się niechętnie. Niepotrzebnie wróciłem do tej sprawy,
ponieważ mama rozgniewała się nagle:
- Przymykam oczy na to, że go... ją - poprawiła się - dokarmiasz. Ale
zabraniam ci tak ją nazywać. Zrozumiałeś?! - Odwróciła się gwałtownie i
wybiegła z kuchni, mimo że dopiero zaczęliśmy wsypywać do śliwek
cukier z cynamonem.
Wtedy ja się rozgniewałem. Tak bardzo, że aż wysypałem na podłogę
wszystkie śliwki,
i te już nadziane, i te puste.
\ potem zacząłem po nich deptać, tak długo, aż zamieniły się w lepką maź.
A potem pośliznąłem się na tej mazi i rozwaliłem sobie łokieć o taboret.
Jeszcze leżałem, zlizując z ręki krew i śliwki, kiedy wróciła mama.
- Mój Boże - powiedziała tylko, i się rozpłakała. A ja razem z nią.
Dzień Moniki
- Jutro są urodziny Moniki - powiedziała mama. - Spotkałam w sklepie
jej ciocię. Zaprosiła nas na podwieczorek. Musimy kupić prezent. Masz
jakiś pomysł?
- Tak. - Kiwnąłem głową, a potem pojechaliśmy do miasteczka.
W żadnym sklepie jednak nie było spódniczek do tańców hula. Chciałem,
żeby Monika miała nową, w innych kolorach, na zmianę.
W pierwszym sklepie pani sprzedawczyni akurat piła kawę i jadła
drożdżówkę. Wcale nam nie odpowiedziała, tylko wybałuszyła oczy i
pokręciła głową. W drugim dowiedzieliśmy się, że
nigdy czegoś takiego nie mieli, a w trzecim pani zza lady spytała nas, jak
to się tańczy. Próbowałem jej pokazać, ale wtedy do sklepu wszedł jakiś
pan, zrobiło mi się głupio i uciekłem.
Więcej sklepów w naszym miasteczku nie było. W końcu zamiast
spódniczki zdecydowałem się na globus. Najbardziej podobał mi się
podświetlany od środka, ale był za drogi, więc kupiliśmy normalny.
U Moniki oprócz nas była jeszcze jedna dziewczynka - Julia, ze swoją
Zgłoś jeśli naruszono regulamin