Spotkanie ze zmarłymi (Dzień Zaduszny) - ks. Dariusz Oko.doc

(45 KB) Pobierz
Dzień Zaduszny

Dzień Zaduszny

ks. dr Dariusz Oko, 2.11.2007

Spotkanie ze zmarłymi – inspiracja, aby maksymalnie wykorzystać czas, jaki nam pozostał do naszej własnej śmierci

Podczas Wspomnienia Wszystkich Wiernych Zmarłych, w Dzień Zaduszny, kiedy szczególnie myślimy o naszych bliskich, którzy już odeszli, kiedy się za nich modlimy, kiedy jesteśmy konfrontowani ze śmiercią innych – nieuchronnie myślimy też o naszej własnej śmierci, o tym, co będzie po niej. Odpowiedzi szukamy czasem u tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną, czasem w przepowiedniach, czasem u wróżki. A przecież dobrze wiemy, co będzie po śmierci, to zostało nam już wyraźnie, jasno powiedziane. Będzie sąd z naszego życia, sąd z miłości. To pewne. Człowiek musi żyć w tej perspektywie, perspektywie Sądu Ostatecznego, czynić z niego miarę swego życia, pytać siebie nieustannie: czy to, co teraz, w tej chwilę czynię, wytrzyma próbę tego sądu? Jak Bóg oceni moje czyny, jak z nimi przed Nim stanę? Ewangelia, którą właśnie usłyszeliśmy, stanowi jeden z najważniejszych tekstów chrześcijaństwa mówiących o tym, co będzie po śmierci, jest przecież wypowiedzią Boga Wcielonego. Jest wielką obietnicą, ale też wielkim ostrzeżeniem. Przypomina o naszej odpowiedzialności za nasze życie przed śmiercią. To chrześcijańska odpowiedzialność, ale oczywiście też ludzka odpowiedzialność, bo każdy człowiek niezależnie od tego, czy jest, czy nie jest chrześcijaninem, czy została mu dana łaska wiary czy nie, jest odpowiedzialny za swoje życie i kiedyś zda z niego rachunek. 

Tą chrześcijańską odpowiedzialność warto sobie uświadamiać zwłaszcza dzisiaj wobec innych, konkurencyjnych propozycji, szczególnie dwóch najpoważniejszych: wobec ateistycznej nicości reinkarnacji Wschodu, coraz bardziej popularnej również w Europie, w naszym kręgu kulturowym. Warto sobie jednak uświadomić, że nasze europejskie rozumienie reinkarnacji w istocie ma niewiele wspólnego z wielkimi ideami religii Wschodu. Europejczycy, jeżeli dzisiaj wierzą w reinkarnację, a jest takich coraz więcej, wierzą w gruncie rzeczy w sposób bardzo wulgarny, prymitywny, niewiele mający wspólnego z tradycją Wschodu. Dla Europejczyka reinkarnacja to w istocie nadzieja na nieskończoną serię egzaminów poprawkowych albo na zabawę bez końca. Jeżeli raz lub więcej razy się nie uda, to ma się jeszcze mieć nieskończenie wiele szans. Tymczasem nawet na ziemi zwykle po drugim nieudanym egzaminie poprawkowym, trzeci jest już komisyjny i ostateczny. Wierzyć w reinkarnację to żywić pewne złudzenie, to ubiegać się o pewne alibi, to, co gorsza, wierzyć, że będzie się wysyłanym po śmierci jak paczka z powrotem na ziemię – do poprawki. I to właściwie nieskończoną liczbę razy. Niektórzy właśnie tak sobie to wyobrażają, mówiąc, iż wierzą w reinkarnację – że po śmierci, jakby po procesie recyklingu wrócą z powrotem na ziemię, aby tu zażywać dalej wszelkich możliwych uciech, być może jeszcze więcej niż poprzednio. Właściwie tacy ludzie nie wierzą w życie po śmierci, nie wierzą w niebo, oni nieba nie potrzebują. Nie potrzebują innego nieba niż przyjemności tej ziemi. W ten sposób zaprzeczają tradycji Wschodu, bowiem reinkarnacja jest rozumiana nie jako obietnica nieskończonej serii powrotów na ziemię, ale to właśnie obietnica wprost przeciwna, obietnica wyzwolenia się z tej ziemi, uważanej za padół płaczu i cierpienia. Właśnie o ile człowiek żyje religijnie i moralnie coraz lepiej, to w kolejnych wcieleniach ma szansę w końcu wyzwolić się z tej ziemi. To jest istota wiary tradycji Wschodu. A nie ta wulgarna, europejska wersja popkulturowa.

Ale właśnie ta wersja zbliża się do innej konkurencyjnej odpowiedzi – odpowiedzi ateistycznej. Ateizm nie obiecuje nam ani nieba, ani czyśćca, ani piekła. Prorokuje absolutne nic, żadnej osoby, żadnej myśli, żadnego uczucia, wielkie nic. Mówi: „ze śmiercią kończy się wszystko, absolutnie wszystko. Człowieku, w gruncie rzeczy jesteś co prawda bardzo skomplikowanym, ale jednak tylko związkiem białkowym, zespołem samolubnych genów, niczym więcej. Razem ze śmiercią biologiczną kończysz się, rozkładasz na pierwsze czynniki, na pierwiastki, nic po tobie nie pozostanie i nic dla ciebie nie będzie”. Taka odpowiedź jest możliwa i – wbrew pozorom – przynajmniej w sensie praktycznym. Wielu ludzi ją uznaje za swoją, nawet jeżeli formalnie należą do Kościoła, to spore fragmenty ich życia właściwie nic wspólnego z wiarą nie mają. Żyją jak czyści ateiści, ateiści praktyczni, bez żadnej nadziei, bez brania poważnie wymagań wiary. To jest możliwe jako pewna anomalia, jedna z wielu anomalii. W świetle tego, co wiemy z Ewangelii, z doświadczenia Kościoła, z historii ludzkości można się dziwić, jak taki absurd jak ateizm jest możliwy, jak człowiek może do tego stopnia stracić rozum. Jest to możliwe, ponieważ człowiek może postradać rozum nawet w bardziej oczywistych rzeczach. Na przykład wiemy, że olbrzymia większość ludzi jest obciążona poważnymi nałogami, które niszczą ich zdrowie, które właściwie są samobójstwem na raty. To jest oczywiste, oni sami i całe ich otoczenie wiedzą o tym doskonale, a jednak nie są w stanie uznać tej prawdy, a tym bardziej wyzwolić się z nałogu. Człowiek może negować najbardziej oczywiste prawdy, na przykład o tym, że tkwiąc w nałogach sam się zabija, traci zdrowie i życie, które skądinąd tak bardzo ceni i niekiedy podejmuje wielkie wysiłki, by je ratować (kiedy nieraz jest już za późno, bo najpierw sam je sobie tak bardzo zniszczył). Bo jest tak słaby moralnie, umysłowo, duchowo, że nawet nie jest w stanie bronić się przed samobójstwem na raty własnymi rękami. A przecież większość ludzi ma takie nałogi, niektórzy nawet po kilka. Właściwie więc nic dziwnego, skoro jest tak zdolny do absurdalnego życia, do tak oczywistych sprzeczności z podstawowymi prawdami, jest tym bardziej zdolny do ateizmu, do negowania sfery nadprzyrodzonej, wiecznej i duchowej, która nie jest już tak oczywista, jak podstawowe prawdy życia biologicznego czy moralnego. Skoro te jest w stanie negować, zabijając fizycznie samego siebie, tym bardziej może zanegować prawdy bardziej wysublimowane, wymagające pewnego wysiłku ducha, wysiłku serca – zabijając siebie duchowo. Ateizm jest więc pewną anomalią, pewną aberracją ducha ludzkiego – jedną z wielu i dość łatwo wytłumaczalną. 

O ile człowiek choć trochę poważnie myśli o swoim życiu, choć trochę poważnie bierze znaki dawane przez Boga, wie, że jedyną adekwatną postawą jest chrześcijańska odpowiedzialność. Odpowiedzialność, która nie jest łatwą odpowiedzią - jak nam zarzucają niekiedy ateiści - mówiąc, że my potrzebujemy obietnicy nieba, bo jesteśmy zbyt słabi, aby przyjąć twardą prawdę o lodowatym zimnie kosmosu, lodowatej nicości, w której nikt się nami nie opiekuje, w której nic nas nie oczekuje. Można odpowiedzieć: czy łatwą pociechą jest obietnica sądu, sądu z całego życia, sądu, o którym właśnie słyszeliśmy? Argument ateistów trzeba odwrócić przeciw nim samym, powiedzieć, że to właśnie oni są zbyt słabi, aby unieść odpowiedzialność za swoje życie. Ateizm wydaje się być często właśnie ucieczką od odpowiedzialności za swoje czyny. Człowiek nie jest w stanie znieść wymagań Ewangelii i wiary, dlatego, negując moralność, chce zanegować wszystko, również jej fundament: wiarę i Boga. Tym bardziej czyni swoją sytuację beznadziejną.

Największe przykazanie chrześcijaństwa nie brzmi przecież w ten sposób: „Używaj życia – zażywaj maksimum przyjemności, ile tylko możesz zaczerpnąć. Żyj tak egoistycznie, jak tylko jest to możliwe.” Tylko: „kochaj z całego serca, ze wszystkich sił. Czyń dobro”. To kiedyś tylko będzie się liczyć. Jak słyszymy w scenie Sądu Ostatecznego, Chrystus nie pyta nas: „ile przyjemności zażyłeś, jaką karierę zrobiłeś, jak wielki był twój majątek, jak wielka była pojemność skokowa twojego samochodu, ile metrów kwadratowych miała twoja willa, jak wielkie było twoje konto, jak wielką władzę osiągnąłeś, o ile byłeś ważniejszy od twojego kolegi czy sąsiada”. Tylko po prostu: „ile dobra uczyniłeś, ile pomogłeś innym ludziom”. To kiedyś tylko będzie się liczyć, to tylko będzie ważne. Właśnie w perspektywie wiary, konfrontacja ze śmiercią innych i naszą własną, nie powinna zniechęcać, przygnębiać, prowadzić do depresji. Wprost przeciwnie – powinna mobilizować. 

Właśnie tak śmierć działa często na ludzi – gdy czują zbliżający się koniec, gdy czują, że ich zegar zaczyna wybijać ostatnie dni i miesiące, mobilizują się, bo chcą dokończyć dzieło, które zamierzyli. Na przykład ksiądz profesor Tischner, kiedy cierpiał na nieuleczalne przerzuty, szczególnie intensywnie pisał i tworzył w szpitalu. Chciał ukończyć chociaż część książek, które planował. Również profesor Kępiński, największy psycholog Krakowa, najcenniejsze książki pisał wiedząc, że rak pozostawia mu niewiele czasu. Podobnie piąty Ewangelista – Bach – kiedy leżał już na łożu śmierci, napisał jedno z największych swoich arcydzieł – Die Kunst der Fuge („Sztuka fugi”). Jakby chcąc pozostawić bardziej trwały ślad swojego życia, jednym z głównych tematów muzycznych uczynił zestaw nut – odpowiednik swojego nazwiska: Bach – B A C H.  Akurat to nazwisko było bardzo muzyczne. Nomina sunt omina – „nazwiska są wróżbami”. My przecież nie musimy czekać na ostatnie miesiące, aby się zmobilizować. Mobilizujmy się już teraz, dzisiaj, aby maksymalnie, absolutnie wykorzystać każdy rok, każdy miesiąc, każdy tydzień, każdy dzień, każdą godzinę, każdą minutę, jaka została nam do naszej śmierci. Cóż robić innego?

Jak napisał Rilke: „Bóg, do każdego mówi raz, nim go stworzy.”  Tak, Bóg do każdego mówi raz – to znaczy daje mu jego jedyne, niepowtarzalne powołanie, niepowtarzalną propozycję. I nie jest potem natarczywy, nie narzuca się, nie molestuje. Bo daje też człowiekowi rozum, by mógł pojąć, o co chodzi w jego życiu, i wolność – by mógł  to wybrać, by mógł kreatywnie, we współpracy z Bogiem, kształtować swoje życie. Dlatego właśnie tak ważne jest iść za tym, co z pozoru wydaję się tak ulotne, tak słabe – za naszą myślą, za naszym sumieniem, o jest najważniejsze. Pośród wielu głosów tego świata, nieraz tak krzykliwych, tak natarczywych, to jest głos najważniejszy – głos, który również w obliczu śmierci zachęca nas, abyśmy ten czas, który nam pozostał, który dzieli nas od naszej własnej śmierci, każdej i każdego z nas, wykorzystali jak najlepiej. Amen.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin