Herling Grudzi�ski - Pieta dell'Isola.doc

(49 KB) Pobierz

Grudziński, Pieta dell'Isola – streszczenie (4 strony)

              Akcja dzieje się na włoskiej wyspie (autor pisze „Wyspa”, jeśli chodzi o nazwę wyspy), znajdującej się w pobliżu Neapolu. 1 z jej atrakcji jest średniowieczna Certosa (klasztor). Wyrusza z niej co roku 19 IX procesja z rzeźbą Pieta dell'Isola, przedstawiającą Matkę z Synem zdjętym z Krzyża. Rzeźba jest niesiona przez 4 mnichów. Procesja ma ch-r uroczysty (fajerwerki, kwiaty, bibułki, śpiewy, itp.). Rzeźba jest niesiona do głównego kościoła i z powrotem do Certosy. Jest to kulminacyjny punkt sezonu turystycznego.

              Certosa została wybudowana w XIVw. i wyposażona w liczne przywileje, które miały zabezpieczyć jej doczesne i duchowe dziedzictwo. Ufundował ją sekretarz Joanny I Andegaweńskiej, z okazji narodzin syna. Stracił on jednak majątek i wraz ze swoim synem został mnichem w przybytku przez siebie ufundowanym. Był tam jedynym szczerym penitentem. Ogromne bogactwa Certosy przewróciły w głowach mnichom czyniąc z nich panów, wykorzystujących okoliczną ludność i nie dających niczego w zamian. W XVI w. Certosa została doszczętnie spalona przez niejakiego Draguta. Jej odbudowa trwała 10 lat. Wzniesiono wówczas dodatkową wieżę, z której było widać całe marskie przedpole (Certosę za pierwszym razem zaatakowano z morza). Do swej dawnej świetności Certosa wróciła po dżumie w 1656r., otrzymawszy po wszystkich wymarłych bez spadkobierców rodzinach Wyspy. W 1807r. Józef Bonaparte zniósł klasztory i skonfiskował ich dobra. Certosy nikt nie żałował.

              W 1656r. dżuma z Neapolu przedostaje się na Wyspę. Liczba mieszkańców, która przed wybuchem epidemii wynosiła 1588 mieszkańców, spada do 1023 (rozpiętość pomiędzy majem i listopadem, pomiędzy początkiem i kocem dżumy). 4 VI na wieść o wybuchu dżumy, 18 mnichów zamknęło się w Certosie, tworząc wyspę na Wyspie. Mieszkańcy byli wściekli, że zakonnicy odwrócili się od nich, że odwrócili się od wspólnego cierpienia. Znienawidzono mnichów do tego stopnia, że 13 czerwca wrzucono za mury Certosy ciała dwóch zadżumionych. Proceder wzbierał na sile. We wrześniu zmarło 3 – jedynych na Wyspie księży. Biskup napisał list do przeora Certosy, by ten posłał za mury trzech lub czterech braci. Przeor zgodził się. 19 września czterech braci wyszło, niosąc na barkach słynną Pieta dell'Isola. Certosini nie spotkali się z przychylnym przyjęciem ze strony mieszkańców Wyspy. Zanieśli rzeźbę do głównego kościoła, gdzie odprawili mszę, po czym zostali wśród mieszkańców. W październiku, pod koniec trwania zarazy, trzech z nich zmarło. Certosa po dekrecie J. Bonapartego została zamieniona na koszary wojskowe. Certosa jednak odżyła u progu pierwszej wojny światowej. Czterej mnisi, za zgodą władz Wyspy, przybyli do klasztoru i sami zdecydowali, że 19 września każdego roku będą wyruszać w procesję niosąc rzeźbę Pieta dell'Isola. W ten sposób chcieli odkupić winy swoich poprzedników. Certosa była teraz biedna i pozbawiona wszelkich dóbr. Jeden z mnichów żebrał codziennie wśród turystów i mieszkańców Wyspy. Klasztor wymagał wielu napraw.

              Sebastiano był trzydziestoletnim miejscowym. Był sierotą. Przez 5 lat uczył się w Neapolu murarki. Po powrocie powierzono mu naprawę murów Certosy. Sebastiano poznał Immacolatę, gdy wybrał się do kamieniołomów, aby obejrzeć budulec. Potem poznał jej braci. Od tej pory przychodził do niej w każdą niedzielę i razem spacerowali po kamieniołomach, które dziewczyna znała jak mało kto (jej ojciec był kamieniarzem) i rozstawali się dopiero nad ranem.

              25 VII (od kwietnia Sebastiano pracował przy murze Certosy) Sebastiano pracował już przy ostatnim odcinku muru. Tego dnia miał miejsce wypadek. Do twarzy (przede wszystkim oczu)  murarza dostało się lasowane wapno. Immacolata, widząc wszystko, wezwała na pomoc Tonina (chłopca, który pomagał Sebastiano), ale przy jej narzeczonym byli już mnisi, którzy przenieśli wyjącego z bólu mężczyznę do klasztornego ambulatorium. Tonino pobiegł po lekarza. Sebastiano przez najbliższe tygodnie leżał w celi Certosy z opaską na oczach. Nic nie mówił. Immacolata poroniła (gdy zobaczyła wypadek Sebastiana). Sebastiano ożywił się dopiero w dniu procesji. Wracający tłum z zaskoczeniem odkrył, że między kolumnami krużganka Certosy stoi Sebastiano.

W tym miejscu nie ma dwóch stron, ale z dalszego biegu akcji można domyślić się, że Sebastiano niemal stracił wzrok i pamięć (nie pamiętał nawet narzeczonej), a także zdolność mówienia. Stał się wędrowcem, znającym szlaki  turystyczne Wyspy na pamięć (to jedno zostało). Sypiał tam, dokąd zawędrował, ale unikał raczej osad ludzkich. Początkowo wędrował z nim grupa pielgrzymów, ale stopniowo odchodzili od niego, tak, że w końcu został sam. Nadszedł taki dzień, że ludzie zapomnieli o dawnym Sebastiano, a pamiętali go tylko jako nędzarza.

Pewnego dnia Sebastiano zjawia się w kościółku Monte della Madonna dei Marini. Ksiądz Roca odprawiający mszę jest totalnie zaskoczony. W murarzu następuje jakaś przemiana wewnętrzna. Co więcej, po wizycie w kościele, chłopak zaczyna lepiej widzieć.

Dwaj bracia Immacolaty giną na wojnie.

Sebastiano regularnie zaczął chodzić do kościółka Monte della Madonna dei Marini.

              Wojna nie zmieniła Wyspy. Tylko życie jednego z jej mieszkańców – ks. Rocca – uległo zmianie. Przybył do niego przyjaciel sprzed lat – doktor Sacerdote. Ksiądz Rocca bardzo się wzruszył i przyjął gościa z otwartymi ramionami. Mężczyźni zamieszkali razem na plebanii. Od tej chwili żadnemu z nich nie dokuczała już samotność. Doktor był innowiercą, ale mimo to, przychodził często na poranne msze, gdzie oprócz niego i księdza Rocca, był jeszcze tylko Sebastiano.

              Któregoś poranka ksiądz Rocca poczuł się słabiej. Zauważył to chłopiec, który służył do mszy i zawiadomił doktora. Ten dał mu zastrzyk i polecił co najmniej tygodniowy wypoczynek. W myślach dodał, że księdza zabija samotność. Doktor Sacredote siedzą przy chorym wspomina pewne wydarzenie sprzed kilku miesięcy. Wracał wtedy ze wsi, gdzie odebrał poród. Pogoda była smutna, deszczowa. Panowała zima. Nie było niczego widać na dalsze odległości. Doktor zauważył  czyjś zgarbiony cień i rozpoznał w nim Sebastiana, który jednak nie zareagował na jego pozdrowienie. Po chwili zauważył także księdza Rocca, który stał na cmentarzu przy maleńkim grobie (tam pochowane zostało dziecko Immacolaty). Doktor początkowo chciał odejść, ale w końcu zdecydował się poczekać na przyjaciela. Już wtedy musiał bardzo pomagać księdzu w powrotnej drodze do plebanii – momentami wręcz go niósł. Przypominając sobie całą sytuację, doktor szczególnie wspomina mijającego go Sebastiana, a także odczucie, że śledził on później jego i księdza Rocca, który jakby przed nim uciekał, nieustannie poganiając doktora.

Ksiądz Rocca zapadł w końcu w zdrowy sen, jednak już po chwili zaczął majaczyć, dotykać swojej szyi, twarzy i piersi. Ks. Rocca gdy poczuł się lepiej i odzyskał siły, próbował przywołać wizję senną z dni choroby, jednak ułamki, które zapamiętał nie tworzyły w żaden sposób spójnej całości. W czasie choroby ks. Rocca przypomina sobie sytuację związaną z Immocolatą. Wynika z niej, że to on był ojcem jej dziecka (nie jestem pewien tej interpretacji, więc lepiej sprawdźcie sami – końcówka ósmego rozdziału). Kiedy ksiądz się obudził, jego przyjaciel zasugerował mu, aby odjechał z Wyspy. Ksiądz jednak odmówił. Za to 2 miesiące później Wyspę na zawsze opuścił doktor Sacerdote.

              Ksiądz Rocca przez kolejne lata (mamy rok 1950) postarzał się bardzo i osłabł. Nie był już w stanie sam wejść z miasteczka do swojego kościółka, zawsze pomagało mu dwóch mężczyzn. Co więcej, ks. Rocca coraz wyraźniej odczuwał samotność. Jedynym uczestnikiem porannych mszy był Sebastiano, który nie przychodził już codziennie. Wtedy ksiądz czuł wszechogarniającą samotnośc jeszcze wyraźniej. Zdarzało się, że po mszy ksiądz siadywał obok Sebastiana na schodkach i zwierzał mu się ze wszystkiego, było to coś na kształt spowiedzi. Wybrał Sebastiana, bo przez jego szaleństwo, był on jakby nie z tego świata. Jednak ze smutkiem stwierdzał, że nawet przed  nim nie jest do końca szczery, a wszystkie swoje grzechy składa na karb samotności. Sebastiano w ogóle nie zauważał księdza. Zdarzało się, że w najważniejszych dla niego momentach po prostu odchodził.

              Sebastiano przestał przychodzić do kościółka księdza Rocca w pierwszych dniach listopada zeszłego roku. Któregoś ranka został odnaleziony pod murami Certosy przez najmłodszego z braci – Fra Giacomo. Chwilę później cała czwórka braci dźwigała już ciało do klasztoru. Sebastiano nabawił się ostrego zapalenia płuc, które mogło skończyć się śmiercią. Na szczęście,  na dzień przed Bożym Narodzeniem, Sebastiano poczuł się lepiej. Postanowił jednak nie odchodzić z Certosy. Sebastiano otrzymał od mnichów tunikę. Do niczego nie zmuszany, pracował w części ogrodu, która w mgnieniu oka nabrał blasku, jakby zajmował się nią wprawny i mający odpowiednie narzędzia ogrodnik. Potem pomagał Fra Giacomo w rzeźbieniu miniaturowych Pieta dell'Isola, co szło mu równie dobrze. W maju Sebastiano zachorował ponownie. Tym razem sądzono, że nie uniknie śmierci. Na dziedziniec Certosy przybywali liczni wierni, którzy tutaj modlili się za murarza, przynosili także dla niego kosze pełne owoców. Jakaś nić porozumienia pojawiła się między mieszkańcami Wyspy a Certosą. W czerwcu Sebastiano poczuł się lepiej. Cała Wyspa i przebywający na niej turyści poczuli ulgę.

              Fra Giacomo – najmłodszy z braci przybywających na Wyspie, w nocy z 18 na 19 września zbiegł z Wyspy nie powiadamiając nikogo. Myśl ta kiełkowała w nim od dłuższego czasu. Nigdy nie żałował swojego uczynku. Bracia zorientowali się w sytuacji 19 września rano – w dzień procesji. Sami nie dali rady przenieść rzeźby dłużej niż kilkanaście metrów. Gdy byli już na dziedzińcu, gotowi sami dźwigać ciężar, zauważyli Sebastiano. Poproszono  go o pomoc, a on nie odmówił, mimo że był jeszcze słaby. Zaskoczeni mieszkańcy nie wiedzieli co robić, jak odnaleźć się w sytuacji. Słabość Sebastiana była widoczna już na samym początku. Nie poddawał się jednak i uparcie szedł do przodu. Jego determinacja zjednywała Certosie mieszkańców Wyspy.

              Ksiądz Rocca poczuł się gorzej zaraz po odprawieniu porannej mszy.  Do zakrystii odprowadził go ministrant. Potem, na plebanii, ksiądz znów miał atak duszności i poczuł ogromne zmęczenie. Nie chciał się jednak położyć. Uważał, że wtedy znajdzie go śmierć. Chciał być ciągle aktywny. Ksiądz wybiegł z plebanii i dopiero po chwili zorientował się, że idzie w kierunku wsi. Pragnął widzieć wokół siebie ludzkie twarze. Ksiądz dotarł do wąskiej ścieżki, która z jednej strony ograniczona była morską przepaścią. I chociaż nieraz już chodził ta drogą, tym razem stanął jak wmurowany. Ogarnął go strach. Ksiądz postanowił odpocząć. Po chwili wstał i próbował wejść na górę. Jednak już po 10 metrach powrócił na dawne miejsce. Ksiądz Rocca zasnął i ocknął się dopiero na dźwięk dzwonów (około 10), czyli po około godzinnej drzemce. Ksiądz Rocca podniósł się z kamienia i jakby odurzony, nie patrząc pod nogi, ruszył naprzód.

              Sebastiano szedł walcząc ze sobą. Wydawało się przez chwilę, że odzyskał siły i ostatni etap pokona bez trudu. Było to jednak tylko wrażenie. Widząc sytuację i słysząc prośby jakiejś kobiety (Immacolaty), kilku mężczyzn podeszło i zdjęło rzeźbę z ramion Sebastiana. Mężczyzna ciężko upadł. Natychmiast dobiegła do niego Immacolata i przygarnęła go tak, jak Maryja Jezusa. Były więc dwie piety obok siebie. Po chwili Sebastiano dał oznaki życia. Potem wymówił imię dawnej narzeczonej i zaraz zrobił to ponownie, tym razem prawie krzycząc. Wtedy dopiero zaczęto naprawdę świętować – sypano kwiaty i konfetti, wystrzelono fajerwerki. Wtedy dopiero mężczyźni odebrali od zakonników rzeźbę i uroczyście wnieśli ją do kościoła. Nastąpiło zjednoczenie Certosy z mieszkańcami Wyspy. Wieczorem tego dnia bardzo szybko rozeszła się wiadomość, że kiedy Sebastiano zmartwychwstawał (tak nazywano moment, w którym po upadku  odzyskał siły), upłynniła się krew św. Szczepana w katedrze w Neapolu. Poczytano to za cud. Następnego dnia znaleziono zwłoki księdza Rocca. Ustalono, że przyczyną śmierci był upadek z ogromnej wysokości spowodowany zawałem bądź udarem. Również w tym, że ksiądz Rocca, od dawna nie wychodzący do wsi, tego dnia akurat szedł na procesję, uznano za cud.

Święty Smok – streszczenie

              Narrator wraca z pogrzebu księdza Ilario Sterpone. Ludzi było niewiele: studenci, koledzy akademiccy, przyjaciele i rodzina (siostra z mężem). Narrator dość dobrze znał zmarłego. Pierwszy raz odwiedził go na dwa lata przed śmiercią. Ksiądz mieszkał wówczas u siostry w górnym Neapolu, dokąd został przewieziony ze szpitala po półrocznej walce z wylewem. Był częściowo sparaliżowany, ale wciąż raczej sprawnie posługiwał się umysłem.

              Narrator przedstawia księdza. Znali się już wcześniej za pośrednictwem żony narratora. Ksiądz przybył do Neapolu z Kalabrii i uczył w liceum zakonnym, a potem miał także wykłady na uniwersytecie. Narrator wspomina sytuację promocji książki księdza mówiącej o Plotynie. Kiedy przyszedł do niego w czasie choroby, ten wspomina ów wieczór, twierdząc, że nikt go chyba wtedy nie zrozumiał. Potem wyjaśnił: Plotyn twierdził że Bóg, jeśli o nim mówić bez prawdziwej cnoty, jest tylko imieniem. Czy wystarczy cnota, żeby Bóg przestał być dla nas tylko imieniem? Po chorobie ksiądz wspominał początkowy okres swego kapłaństwa (o którym wcześniej nigdy nie mówił) w wiosce San Dragone. Usłyszała to odwiedzająca księdza żona narratora i powtórzyła mężowi, który od tej chwili zaczął dość często bywać u księdza.

              Narrator o San Dragone przeczytał kiedyś artykuł, który utkwił mu w pamięci. W czasie wizyty u księdza Sterpone, duchowny wspomniał o książce Grudgera The Hidden God, mówiacej właśnie o owej wiosce. Książkę znalazł narrator w swojej skrzynce pocztowej wraz z wizytówką księdza zaraz następnego dnia.

A teraz i przez kilka kolejnych akapitów będzie relacja z tej właśnie książki. Na początek jej motto zaczerpnięte z Pascala: Gdyby nie było ciemności, człowiek nie odczuwałby swego skażenia, a gdyby nie było światła, człowiek nie miałby nadziei uleczenia. Stąd jest nie tylko słuszne, lecz użyteczne dla nas, że Bóg jest po części ukryty, a po części odsłonięty, gdyż dla człowieka równie jest niebezpieczne znać Boga nie znając własnej nędzy, jak znać własną nędzę nie znając Boga.

              Informacje historyczne o San Dragone. Znajdują się tam ruiny Torre Falconara (resztki wieży ocalałe z zamku hrabiów Falcone z XVIIw.). Wieś kiedyś nazywała się Falconetta. Nazwę zmieniono ze względu na przepaść, która powstała w ruinach zamku. Wydobywał się z niej od czasu do czasu dym. W ten sposób powstała legenda o smoku. Nazwę zmieniono na początku XIXw., kiedy ludzie miejscowi nie byli jeszcze do końca przekonani do chrześcijaństwa (nie było kościoła, a księża przyjeżdżali rzadko), a półpogańskie praktyki cieszyły się popularnością. Potem zbudowano kościół i historia se smokiem trochę przycichła. Centralną postacią książki Grodgera jest Gioacchino Scauro, zwany także Scuro (Ciemny) z powodu swego usposobienia. Gdy był małym chłopcem i pastuchem, często przychodził do zamku i czekał na smużki dymu. Gdy dorósł ożenił się z Marią Minuzio i założył warsztat stolarski. Był bardzo aktywnym chrześcijaninem. Gdy został powołany do wojska, opuścił żonę i trójkę dzieci. Wrócił bez prawej nogi i z przestrzelonym płucem. Całe godziny spędzał nad książkami.

              Pewnej nocy Scuro ma widzenie. Ukazuje mu się kobieta w zielonej sukni i mówi żeby zapalił lampkę oliwną i niósł nią światło. Nazywa go Levim. Następnego dnia Scuro otrzymał Biblię od pastora ewangelickiego. Po jej lekturze doszedł do wniosku, że jedyną prawdę objawia Stary Testament ponieważ jest pierwotny. Nowy Testament, ponieważ jest wtórny, jest jednocześnie zafałszowany. Zaczął nawracać ludzi myśląc, że jest kimś wyjątkowym, kimś jakby prorokiem (nie wiedział o istnieniu Żydów). Nawróciło się około 50 osób, które były w swej nowej wierze stanowcze i nieugięte. Po jakimś czasie od znajomego handlarza dowiedziano się o istnieniu Żydów. Natychmiast wysłano list do Żyda w Neapolu (znajomy owego handlarza), a zaraz później kolejny, tym razem do rabina w Rzymie, który potraktował sytuację poważnie dopiero po drugim liście i przysłał swojego emisariusza. Scuro i jego wierni pragnęli być włączonymi w grono Żydów. W roku 1938, kiedy rozpoczęły się prześladowania narodu żydowskiego, Scuro wysłał do Rzymu kolejny list, w którym, w imieniu całej wspólnoty, wyrażał chęć cierpienia wraz z całym narodem. Odpowiedź jednak przyszła odmowna. W 1943r. Scuro i pozostali zobaczyli ciężarówki z gwiazdą Dawida. Żołnierze palestyńscy powiadomili o całej sprawie rabina wojskowego z Cosenzy, który obiecał pomoc w kontaktach z Rzymem. Latem 1946 przyjęto nawróconych na łono Synagogi. Nowi Żydzi nie czuli się jednak dobrze wśród niewiernych. W 1948r. dowiedzieli się o istnieniu państwa Izrael, gdzie zapragnęli się przenieść. Tak też się stało. Popłynęli wszyscy z wyjątkiem Scuro, któremu na krótko przed wypłynięciem zmarła żona. Został więc sam z chorowitym wnukiem Giosue.

W 1946r. do parafii św. Michała w San Dragone trafia ksiądz Sterpone. Opuszczając ją w 1950r., duchowny był bliski załamania.

              Ksiądz Sterpone opowiadał całą historię bardzo nieskładnie. Myliły mu się wątki, ludzie, miejsca. Narrator jednak uchwycił kilka najważniejszych spraw.

              Kiedy ksiądz Sterpone przybył do parafii, byli już w San Dragone nawróceni Żydzi. Próbował z nimi rozmawiać, jednak odrzucali jego gest przyjaźni. Byli trzymani w grupie przez Scuro, który był prawdziwym liderem. To w jego warsztacie odbywały się spotkania szabatowe, na których to on inicjował modlitwę i to on wybierał fragmenty Tory, które się czytało i interpretowało. I chociaż pozostali mieszkańcy przychodzili do Kościoła tłumniej niż wcześniej i pozornie bardziej angażowano się w życie parafii, to tak naprawdę coś pękło, zarówno u Żydów jaki u chrześcijan. Ci pierwsi grzeszyli pychą, gdyż myśleli, że to oni jedni posiedli prawdziwą wiarę, ci drudzy zwątpieniem, gdyż bali się, że wierzą nie w tego Boga. Ksiądz Sterpone widział to wszystko, widział jak ludzie oddalają się od wiary i Boga, ale nie umiał temu przeciwdziałać. Pewnego zimowego poranka usłyszał w kościele dziecięcy płacz. Okazało się, że był to Giosue skulony w kącie. Ksiądz podszedł do chłopca i wyprowadził go na zewnątrz, gdzie na schodach stał już Scuro i czekał na wnuka. Na pożegnanie pogroził księdzu kulą. Ten gest zapadł na długo duchownemu w pamięci.

              Żydzi wyjechali do Izraela. Został tylko Scuro z wnukiem. Stary nie wychodzi teraz zupełnie w domu. Wszystko załatwia za niego Giosue. Tylko raz w tygodniu (w soboty) idą  razem na cmentarz, na grób żony Scura. Wtedy tylko widać jak bardzo osłabiony jest Żyd, jak bardzo musi polegać na pomocy wnuka. Ludzie nie są przychylnie nastawieni do Scura – nazywają go pasterzem bez trzody. Któregoś dnia wybucha pożar w warsztacie Scura. Nie wiadomo, czy ogień został podłożony, czy sam Scuro nie wzniecił pożaru przez nieuwagę. Faktem jest natomiast, że nikt Żydowi nie pomógł. On sam z ciężkimi oparzeniami trafił do szpitala w Nicastro. Ksiądz Sterpone zaś zaopiekował się Giosue. Po tygodniu przyjechała zakonnica ze szpitala. Stan Scuro się poprawiał, wymagał on jednak długiej rehabilitacji, tymczasem Żyd nie chciał nawet brać lekarstw bez wnuka. Giosue pojechał więc do dziadka. Ksiądz Sterpone zauważył, że przywiązał się do chłopca, a nawet go chyba pokochał.

              Scuro wyszedł ze szpitala w marcu 1950r. Przyszedł z Giosue do księdza Sterpone,  aby podziękować za opiekę nad chłopcem. Był w strasznym stanie – mówił bardzo niewyraźnie, nie słyszał co do niego mówili inni. Teraz nie było już słychać ani widać żadnego z nich, ani dziadka ani wnuka. Ksiądz Sterpone, wiedzionymi złymi przeczuciami, wybrał się do nich. Na pukanie nikt jednak nie odpowiadał. Później znaleziono czarny kapelusz i dziecięcy bucik w drodze do pieczary przy ruinach Torre Falconara. Reszta jest legendą. Legendą albo prawdą jest że widziano Scuro ciągnącego wnuka na ofiarę do podziemnej otchłani, do królestwa Świętego Smoka.

              Ostatni rozdział to powrót narratora do domu siostry zmarłego. Oddał książkę, ale tak naprawdę chciał zobaczyć jeszcze raz jego pokój – nic się nie zmieniło. Znalazł ciekawe słowa ks. Sterpone: Słyszymy i czytamy, że ciągłym zmianom ulega wśród ludzi obraz Boga, że niby w ruchu wahadła to opada to wzmaga się potrzeba wiary w niego. Moim zdaniem zmienia się i przybiera wciąż inny wyraz twarz Szatana, w wiecznej przed nią ucieczce, bądź w wiecznym uleganiu jej fascynacji, błądzi i kołuje, upada i podnosi się, pielgrzymujący wiecznie człowiek.

1

Zgłoś jeśli naruszono regulamin