Kroniki.doc

(30 KB) Pobierz
Czesław Miłosz

Miłosz Kroniki – 2 strony

              Kronikami podsumowuje CzM swoje fascynacje rzeką Heraklita, któremu dedykuje II cz. tego tomu. Choć to nie I raz bolesnym skurczem pamięci daje o sobie znać „czas, który nas niszczy i zarazem ocala” – po raz I chyba niszczenie zdaje się przeważać. I czegoś brakuje, żeby dokonało się znajome apokastasis: cudowna przemiana utraconego momentu w wieczność. W Kronikach spełnia się marzenie o oswajaniu Historii. Znajduje wyraz wiara w homo historicus – jego śmiertelne, ale zbudowane tylko w czasie piękno.

 

Cz. 1. Sezon

              Sezonowość, w której ściele sobie gniazdko życie, odmalowane jest z jakąś dławiącą, barokową zmysłowością. Wielce osobliwe to panopticum (zbiór osobliwości).

              Magdalena – pokutnica z ciągle kuszącym ciałem i czaszką tego, co jej pożądał u stóp; okrutna starcza metamorfoza dziewczęcych i kobiecych ciał, salamandry sprzed kilkudziesięciu lat upartym aktem woli tkwiące w nadziei, iż „można koniugacją chronić od nicości”. Popiół najbliższej osoby oddawany jest płomieniowi, popiół trawionych barbarzyńskim pożarem bibliotek, skądinąd pojawia się popiół upadłych imperiów i opitych krwią podbitych ludów. Wezwaniu „na – bal duchów i czarowników / Na których zjawia się delegacja w maskach i perukach / I tańczy nierozpoznana w korowodzie żywych” staje się zadość i Ogród Rozkoszy z Nieobjętej ziemi przemienia się w Państwo Umarłych, gdzie „dance macabre i memento mori”. Poeta opisuje obrazy rozkładu materii, pożądanej zarówno przez człowieka, jak i przez czas. Barokowym z ducha fascynacjom nie towarzyszy barokowe tremendum wiary (1 z 2 najważniejszych sposobów odczucia boskości, charakteryzujący się doświadczeniem lęku i grozy). „Czy wierzę w ciał zmartwychwstanie? Nie z tego popiołu”. Jedynie niewątpliwa pozostaje wiara stanowiona tu, na ziemi, przez szlachetnych – tak potrzebna niegodnym wybrańcom i łakomym miłośnikom „dżemu truskawkowego i ciemnej słodyczy kobiecego ciała”; oraz wiara w trwałą esencję książek, czułych stróżów ulotnej, ludzkiej myśli.

              Niepojęte jest współistnienie porządku prochu z porządkiem wieczności. I idące za nim dramatyczne rozszczepienie jaźni, tak charakterystyczne dla CzM. Od dawna działają u niego jakby 2 rodzaje świadomości i nigdzie jeszcze daimoniony nie wypowiedziały jej tak jednoznacznie, jak tutaj: „Słabej wiary, jednak wierzę w potęgi i moce”. Taka bezosobowa świadomość „duchów czystych” jest obca świadomości śmiertelnika. Pożąda ona ładu i nie pojmuje „drogiej nam śmiertelności”.

              Współodczuwanie wzbogacone o tę bliżej nieokreśloną świadomość ani specjalnie przyjazną, ani też wrogą człowiekowi (moce „śmieją się z nas i czują litość”) staje się tym potężniejsze, że uwolnione od nadmiernej litości. Może tak właśnie, przez wyzwolenie niedobrego nieco śmiechu i zdławienie litości, pogodzić się da porządek prochu i wieczności, sprawić, aby śmieszność i ból zmieniły się w dostojeństwo kondycji doczesnej. I Sezon, który jest dopiero początkiem właściwych Kronik, taką podwójną świadomość, wielokrotne spojrzenie już zapowiada.

 

Cz. 2. Dla Heraklita

              Dla Heraklita to coś więcej niż zapowiedziany montaż poetycki, „za3mywanie klatek” dziejowego filmu o XX w.. To przede wszystkim próba wyjaśnienia tego wieku poprzez sięganie do jego źródeł – w czas la belle epoque na „moment przed podniesieniem w 1914 kurtyny”, na widowisko pełne okrucieństwa i krwi. O samym wykonaniu mówi się tutaj niewiele, parę zaledwie wierszy opowiada o przejściach wojennych. Pod koniec powraca CzM w swój katastrofizm, przemierza czas na wspak: tropi w przeszłości, jeszcze nieświadomej, jego zapowiedź. W ten sposób oczyszcza się niejako z brzemiennych w katastrofę znaków swego czasu. „Więc znowu mam zaczynać od początku / Uwalniać się od snów, którymi wiek nasz łudził?. Snem są nie tylko dzieje, ich przemijające, kłamliwe prawdy. Jak w chasydzkiej przypowieści w sen zamienia się krótki sezon ludzkiego życia i wszelki byt w ogóle. A także wszelkie wyobrażenie o nim; stąd konieczność wyrzeczenia się olbrzymiej budowli, żmudnie układanej z sylogizmów, dlatego, że jest ona zanadto ludzka, czyli jest mgłą, nicością, kiedy oglądamy się na nią wstecz, stojąc w obliczu ostatecznej rzeczy”. Mowa o przedśmiertnym zwątpieniu św. Tomasza, ale czy nie o literackim wysiłku również? „Która rzeczywistość” jest prawdziwa – rozważa poeta siłę pamięci w porównaniu z namacalnym, cielesnym doświadczeniem – czy ta I, surowa, która nas rani, obezwładnia, zwodzi obietnicami, czy ta II, oczyszczona, piękniejsza, może taka, jaką widzą duchy bezcielesne?”. Kronika – sen łączy oba te stany w 1, wizyjną rzeczywistość. „Jakie pomieszanie”

              W układaniu całości pomóc ma natarczywość pamięci, wiarygodnej dzięki szczegółom. Nawet kataklizm powstańczej W-wy, oglądany oczyma hitlerowskiego oficera, opisany tutaj zostaje jako zagłada bezbronnej, codziennej materii drobiazgu – „malutkiej swojskości”. Klimat epoki, barwę poszczególnego momentu pozwala ponadto uchwycić z dawna obecna u CzM „forma pojemna”: wycinkami z gazet, zapiskami z opowieści, a dopiero wśród tego – właściwe liryki – często przeradzające się w małe traktaty filozoficzne czy historyczne, obyczajową gawędę. Jako ten, który zna wyrok Historii, obdarzony wyższą świadomością „duchów czystych”, poeta jest ironicznym, czasem szyderczym komentatorem i demaskatorem minionych snów stulecia: wiary w postęp, płonnej nadziei na społeczną odnowę ludzkości, ślepej miłości immanentnej, anarchistycznej sztuki spod znaku Nietzschego. Równocześnie jednak to II świadomość bliższa doczesności, ze śmieszności i bólu historii wyprowadza dostojeństwo. Z litości dla „wciałowziętej” substancji ludzkiej na moment przed zagładą – szacunek dla niej. Wszak i tutaj, jak zwykle u CzM trwa nierozerwalny związek między historią a bytem, esencją. Ta I to nie ciąg dat i przyczyn, lecz żywa tkanka wzruszeń, olśnień, indywidualnego ludzkiego cierpienia. Nad jednostkowym i zbiorowym cierpieniem naszej epoki unosi się pozornie beznadziejny, choć gęsty od niewypowiedzianego dramatu głos kronikarza. Nieraz będzie to głos cudzy, np. głos szlachetnych rewolucjonistów, zesłańców syberyjskich z przełomu wieków, którzy spokojnie oczekując nadejścia swojej godziny na zegarze dziejów „układają przyszłość”.

              Ta niespokojna wędrówka w czasie i przestrzeni XX w., której nie sposób ukończyć ani ułożyć w całość, to tylko wstęp do lirycznej spowiedzi, zawartej w Sześciu wykładach wierszem. Jeszcze raz otwiera się pod koniec perspektywa eschatologiczna, aby uleczyć chorą świadomość kronikarza. Uleczyć z grzechu młodości, która niczym grzech pierworodny marzyła o nadświadomości, z pychy i ambicji bycia ponad wiedzą innych.

              Po latach sędzia i obserwator nie jest już jednak w stanie ferować wyroków, stał się 1 z oskarżonych, adoratorem „drogiej nam śmiertelności” rozmiłowanym w powszedniej materii życia. Po wielu latach nadmiar wiedzy oznacza nadmiar bólu i chciałoby się nie wiedzieć, zapomnieć, zostać „instruktorem od niepamiętania”. Nie jest to wszakże możliwe i coś trzeba zrobić z czadem wspomnień i z pomordowanymi, których pamięć zarejestrowała w codziennym geście, w rozkwicie urody, nieświadomych, śmiesznych i tragicznych zarazem, których zwyczajność zda się graniczyć z cudem.

              Uspokojenie wzburzonej świadomości przyniosłoby 1: obiektywne prawo zbawienia świata, który podlega ciągłemu subiektywnemu potępieniu. „Bezgraniczna historia trwała w tym momencie / kiedy przełamał chleb i wypił wino / Rodzili się, pragnęli, umierali.” Czy my jednak współcześnie żyjący pozwalamy na to uświęcenie ludzkiej historii? „W chwale odnawia się biedna chwila ziemi. W równoczesności, teraz, tu, i co dzień / Chleb zamienia się z ciało, wino w krew. / A to, co niemożliwe i nie do zniesienia / Zostaje znów przyjęte, rozpoznane. / Pewnie, pocieszam was. Pocieszam także siebie. / Niewiele pocieszony.” Tutaj zdaje się kryć jądro ciemności Kronik – w mrocznym zwątpieniu i bezradności. A jednak, wbrew wszystkiemu broni ta poezja nadziei na ocalenie naszej godności i szacunku do siebie. „I tak po wlkich wojnach, w niezdecydowaniu / Prawie że dobrej woli ale niezupełnie. Pracujemy z nadzieją.”

 

              Kroniki są rzeczywistą kroniką indywidualną i zbiorową, sumą niejasnych doświadczeń, w których czas mówił coś przez znaki, niedostrzegalne niegdyś w swym znaczącym ch-rze. A zatem są one księgą psalmów, śpiewem, którego treścią jest znikomość ludzkiego świata, błaganie o właściwą drogę i lęk przed zasłużoną karą.

              Są b. spowiedzią i wyrazem skruchy niż pouczeniem lub prezentacją pozytywnych doświadczeń długiego żywota. To księga błędów naszego czasu, omyłek, ślepych dróg i fałszywych wątpliwości. Tylko 1 wydaje się być wyłączone z wszechobejmującego potępienia: owa „radość oczu” z jaką od najwcześniejszego dzieciństwa po chwilę obecną przyjmował poeta świat. Owo otwarcie się na epifanię danego nam istnienia, zachwyt nad dziełem stworzenia, który sam 1, być może, przeważyć musi na szali wszystkie wymiary egzystencji społecznej skażonej nihilizmem, zwątpieniem i pychą. Chwila, w której świat daje asumpt do przezwyciężenia na moment tyranii własnego ja, staje się rzeczywistym uświęceniem.

              Wszystkim, którzy twierdzą, że świat jest nazbyt zły, aby mógł być uznany za boski, przeciwstawia CzM to doświadczenie elementarne. Jest to jego pkt Archimedesowy. Demony i ciemne moce, które kłębią się we wnętrzu ludzkim i władzę swą uzasadniają pochodzeniem od natury, są wobec naturalnego piękna bezsilne i panowanie ich ulega zawieszeniu. Sakralność kreacji stanowić może fundament, jeśli już nie etyki, to choć jej nadziei. Intuicja metafizyczna podszeptuje CzM w tym miejscu początek drogi ku wiecznym niepodlegającym relatywizacji wartościom. Są to prawdy wiary.

              Wielka przygoda XX w. okazała się fiaskiem. Jej sensem było odejście we wszystkich dziedzinach od wartości, które w tradycji europejskiej traktowane były jako nietykalne. W imię człowieka zanegowane zostało człowieczeństwo, w imię wolności – wolność. Miłość zastąpiono nienawiścią, twórczość – posłuszeństwem. Dobro i piękno wśród dialektycznych wybiegów, przekształcono w ich przeciwieństwo. Życie traktowano jako surowiec, prawdę jako narzędzie, a Boga jako cel szyderstwa. Jedyna droga odwrotu od tego chybionego eksperymentu prowadzi ku ubiegłemu stuleciu. Ale XIX w. przygotowywał już wszystko, co miało za naszych czasów wybuchnąć zgiełkiem i chichotem demonów. Jeśli więc powrót, to do dziedzictwa skażonego w niewiadomym pkcie nihilizmem, podejrzanego w najszczytniejszych konsekwencjach, skażonego piętnem zdrady. „Wiara pozwala wychodząc od oczarowania, dziwności, obietnicy” – wykreślać ostrą granicę pomiędzy dobrem a złem. Poezja jego płynie tą drogą.

2

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin