Jeśli jesteś gotowy [Cybele] [cz 1 i 2].doc

(1086 KB) Pobierz

--- Jeśli jesteś gotowy ---

 

Jeżeli jesteś gotowy ("If you are prepared") składa się z 3 części:

cz. 1: Cała prawda o Harrym

cz. 2: Chłopiec nie może się dowiedzieć

cz. 3: Cokolwiek ma się stać - nie przetłumaczona

autor: Cybele (criss@graffiti.net)

tłumaczenie: LosPeciakos i Emi

kategoria: PG-13

ostrzeżenie: angst

 

 

 

--- cz.1 ---

 

 

Rozdział I: Plan Dumbledore'a

 

"Jeżeli jesteś gotowy", powiedział.

Gotowy? Nigdy! Przerażony. Zszokowany. Rozjuszony widokiem głupiego chłopaka siedzącego na łóżku i wpatrującego się tępo w przestrzeń. Obwiniam go za wszystko, co się stało. Gotowy? Zdecydowanie nie. Mimo to kiwam głową i szybko opuszczam pokój. Wychodząc, jestem tylko po części świadom obecności parszywego, szczerzącego na mnie kły kundla. Bezmyślnie głaszczę go po głowie, kierując się w stronę lochów, bezgłośnie przygotowując moją ostatnią wolę i testament, który z jakiejś przyczyny staje się katalogiem rzadkich i śmiertelnych eliksirów, kiedy nagle moje nazwisko zostaje wyszczekane. Odwracam się, by zobaczyć mojego śmiertelnego wroga, choć okazało się, że jesteśmy po tej samej stronie, stojącego w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział wyliniały pies. Uświadamiam sobie, że zupełnie przeoczyłem bestię, która dla wielu jest zwiastunem śmierci, i wybucham śmiechem. Syriusz Black patrzy na mnie wzrokiem błądzącym za rozumem, jak zawsze zresztą.

- Może i Dumbledore ci ufa, ale ja nie. Westchnij tylko w stronę Harry'ego, a zabiję cię.

W mojej głowie natychmiast zaczynają kłębić się zjadliwe riposty, które jednak giną w suchym, gąbczastym materiale, który kiedyś zapewne był moim językiem. Macham lekceważąco ręką i odchodzę w poszukiwaniu swojego sanktuarium w ciemnym, zimnym, mimo to pokrzepiającym lochu. To właśnie tu mój mózg ożywa raz jeszcze i jakiś mechanizm zaskakuje, pozwalając mi myśleć logicznie.

"Westchnij tylko w stronę Harry'ego..."

Cóż, widocznie Dumbledore nie powiedział chrzestnemu chłopca o swoim jakże fantastycznym planie uchronienia mnie i naszej Małej Znakomitości przed niebezpieczeństwem. Zastanawiam się z ironią nad sytuacją, w której zupełnie przypadkowo truję gówniarza, a Black przypadkowo rozdziera moje ciało na strzępy. Szybko jednak odsuwam tę myśl. Jeżeli musiałbym wybrać pomiędzy śmiercią z ręki Voldemorta a Blacka, wybrałbym Blacka. Nie jest wystarczająco inteligentny, by być okrutnym. Podnoszę zwój pergaminu i zaczynam karać trzeci rok Gryfonów za to, że istnieją. Od razu odczuwam uspokajającą falę goryczy rozchodzącą się po moim ciele i zastanawiam się mimochodem, jakim potworem musiałem być w poprzednim wcieleniu, żeby zasłużyć na zesłanie mnie teraz tak blisko piekła.

 

~O-O~

 

W chwili, kiedy pierwszy raz widzę Mugolskie sąsiedztwo, przypominają mi się powody, dla którym zostałem swego czasu Śmierciożercą. Robi mi się niedobrze i z trudnością powstrzymuję się od wyciągnięcia różdżki i rzucenia zaklęcia, które pobudziłoby wzrost tej perfekcyjnie ostrzyżonej trawy. Przyspieszam kroku wchodząc na chodnik, rozbawiony wizją wyrazu twarzy Mugoli, gdyby zobaczyli mój ogród. Pukam trzy razy w dębowe drzwi.

Ohydztwo. Mój żołądek kurczy się na widok tłustego idioty stojącego przede mną i (Merlinie, dopomóż) prawie zaczynam się śmiać, widząc, jak jego twarz blednie z przerażenia, a usta otwierają się w niemym krzyku. Prostuję się i obrzucam chłopaka najgroźniejszym spojrzeniem na jakie mnie stać, które normalnie zarezerwowane jest dla Neville'a Longbottoma. Odwraca się i chwiejnym krokiem podąża korytarzem, aby po chwili zniknąć za drzwiami. Słyszę jak skrzeczy coś o wampirach i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno trafiłem do dobrego domu. Nawet rodzina Pottera nie może być aż tak tępa.

Starsza wersja chłopaka wyłania się zza drzwi, krocząc dumnie w moim kierunku, sprawiając zarazem, że cały dom trzęsie się w posadach. Ale nie ja. Zastanawiam się nad zamienieniem jego ogromnych wąsów w kaganiec i z chwilą, kiedy słyszę jego jąkanie, zaczynam żałować, że tego nie zrobiłem.

- C-co, kto...

Zbieram w sobie tyle uprzejmości, by powiedzieć:

- Przyszedłem po Harry'ego Pottera.

Jestem pod wrażeniem, że zdołałem ukryć niechęć, jaką czuję za każdym razem, kiedy wymawiam to nazwisko. Fala przerażenia opada na twarz Mugola, która zmienia barwę z czerwieni w biel, po czym, przechodząc przez wszystkie kolory tęczy, kończy z cudnym odcieniem niebieskawego fioletu. Bąka coś, co brzmi jak "ojciec chrzestny", a ja unoszę brew z obrzydzeniem. W normalnej sytuacji zamieniłbym go w oślizgłego ślimaka za pomylenie mnie z Syriuszem Blackiem. W rzeczy samej. Staram się pamiętać, że Mugol nie jest zapewne świadom tego, jaką gafę właśnie popełnił.

Zaciskam zęby i mówię:

- Jestem jego nauczycielem - a nie prostakiem i do tego psychopatą. - Zapewne otrzymał pan sowę od dyrektora Dumbledore'a, uprzedzającą o moim przybyciu.

Dumbledore wspomniał, że ta rodzina może czuć się "trochę niezręcznie" z powodu mojej obecności. Ale szczerze, kto się tak nie czuje? Wyczuwam dyskomfort, gdziekolwiek się nie pojawię. Normalnie czułbym się niezwykle usatysfakcjonowany, że zrobiłem na nim takie wrażenie. Twarz mężczyzny blednie, żeby za chwilę stać się karmazynowa ze wściekłości. Trochę niezręcznie? Doprawdy.

- Nie życzę sobie tych głupot w moim domu! Tu nie mieszka żaden Potter! Niech się pan wynosi albo wezwę policję!

Przez chwilę stoję zupełnie oniemiały z wrażenia. Patrzę na niego z podziwem, zastanawiając się niejasno jakim cudem przetrwał z taką huśtawką nastrojów. Jestem prawie pewien, że nigdy wcześniej nie spotkałem tak obraźliwego typa. Mężczyzna robi niepewny krok w moim kierunku, a ja instynktownie sięgam po różdżkę. Zastyga w bezruchu, a jego twarz na nowo przybiera kolor brudnego popiołu, a może bzu. Tak, przypominam sobie, że to już najwyższy czas, żeby wykopać korzonki bzu. Słyszę jak dudni jego przeciążone cholesterolem serce... a może nie. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że dudnienie dochodzi ze schowka pod schodami. Stłumione "Jestem tutaj" daje się słyszeć w przedpokoju i chwilę zajmuje mi uświadomienie sobie, do kogo należy ten głos.

Wymijam przerażonego Mugola, który wygląda, jakby chciał coś wytłumaczyć, podchodzę do drzwi i otwieram je. Chłopak zawzięcie mruga oczami kiedy słońce wdziera się do schowka. Jego twarz jest spuchnięta i mokra od krzyku. Widzę dokładny moment, gdy jego oczy przystosowują się do światła i lądują na mnie. Mruga w niedowierzaniu.

- Profesor? Co tu...?

Zapomina się, jednakże postanawiam tego nie komentować, będąc pochłonięty całą sytuacją. Zauważam, że chłopak zrzucił jakieś 2 kilo odkąd wyjechał z Hogwartu. Utyskiwanie dobiegające zza moich pleców pozwala mi wziąć się w garść.

- Weź swoje rzeczy, Harry.

Zaraz. To nie miało być tak. Mogę prawie wyczuć to słowo unoszące się gdzieś w powietrzu. On też to zauważył i wygląda na całkowicie... ogłupiałego - to chyba odpowiednie określenie.

- Natychmiast, Potter! - poprawiam się, wkładając w to całą gorycz. Dzięki bogom to skutkuje, ponieważ chłopak odchodzi w pośpiechu. Czekam, dopóki nie słyszę jego kroków na drugim piętrze i odwracam się w stronę Mugola.

- Co zrobił tym razem? - Z jego reakcji można by wywnioskować, że poważnie go wystraszyłem. Jest w stanie sklecić dwa logiczne wyrazy: zasady i bzdura. Lekceważąco kiwam głową. Nieraz już przekonałem się, jak ten chłopak potrafi być bezczelny i, mimo że nigdy nie zamknąłem go w schowku, nie twierdzę, że bym tego nie zrobił, gdybym miał do tego sposobność.

- Potter nie wróci już tego lata. Dumbledore będzie w kontakcie. - Staram się mówić normalnym głosem, ale mężczyzna trzęsie się ze strachu. Przy nim Longbottom to prawdziwy bohater. Widzę, że zerka kątem oka na moją różdżkę. Zaczynam umyślnie się nią bawić, żeby podrażnić go jeszcze trochę. Zielone, nieszkodliwe iskierki, które z niej wystrzeliwują, mogłyby równie dobrze być jedynym z Zaklęć Niewybaczalnych, sądząc po jego reakcji. Wkrótce przybywa Potter z naręczem książek i sową, wyciąga swój kufer i wpycha wszystko do środka. Spogląda na mnie, a ja odkrywam strach w jego oczach. To mnie przeraża. Widziałem różne emocje na jego twarzy - od zdenerwowania, samozachwytu, oburzenia, na pogardzie kończąc - ale nigdy nie było tam strachu. Moje płuca przestają na chwilę pracować. Kładę to na karb Mugolskiego powietrza.

Patrzę na zegarek i zauważam, że zostały nam trzy minuty zanim Świstoklik będzie gotowy do zabrania nas w "bliżej nieokreślone miejsce". Wyciągam dziwny przedmiot z kieszeni, mój wzrok opada na Pottera, by zobaczyć, że jego twarz stała się o odcień bledsza.

- Po co panu ta słuchawka? - pyta podejrzliwie.

- To Świstoklik. Mamy dwie minuty i 33 sekundy, więc jeśli jest jeszcze coś, co chciałbyś zabrać, weź to teraz.

- Świstoklik? Dokąd? - pyta. Jego oczy zwężają się i błądzą gdzieś pomiędzy mną a jego walizką. Zastanawiam się przez chwilę nad jego zachowaniem, dopóki nie przypominam sobie dokąd zabrał go ostatni Świstoklik. Staram się usunąć zniecierpliwienie z mojego głosu i odpowiadam:

- Nie wiem. Nie otrzymałeś listu od Dyrektora?

Chłopak rzuca powłóczyste spojrzenie w kierunku swojego bagażu i z powrotem spogląda na mnie. Przecząco potrząsa głową. Co on sobie wyobraża? Moja cierpliwość jest u kresu wytrzymałości.

- Nie mam czasu, żeby zaskarbić sobie pańskie zaufanie, Potter. Niech pan złapie tę śmieszną rzecz, resztę wyjaśnię, jak dotrzemy na miejsce.

 

Niechętnie bierze swój kufer i wręcza mi klatkę z ptakiem. Drżącą ręką chwyta drugi koniec Świstoklika. Całe zdarzenie obserwuje jego wuj, który gapi się na nas jakbyśmy byli numerem popisowym objazdowego cyrku. Chłopak wydaje się być tym rozbawiony, choć ciągle drży z niepewności.

- Do zobaczenia - mówi prawie niesłyszalnie.

I Świstoklik niesie nas w kierunku pustki.

 

~O-O~

 

Lądujemy, jeden na drugim, na zimniej, kamienistej podłodze. Świstoklik i klatka z sową wypadają z mojej dłoni; ptak nie wydaje się być z tego powodu zadowolony. Dotkliwie zdaję sobie sprawę z walizki Pottera boleśnie wbijającej się w moje ramię i staję się przyjemnie świadom ciepłego uda przygniatającego moje...

- Potter, wstawaj natychmiast! - rozkazuję ze zbyt dużym naciskiem.

Wydaje się, że powrócił do siebie. Świadomość absurdu sytuacji pojawia się na jego twarzy, zmieniając się w grymas upokorzenia i z powrotem w strach. Jestem pod wrażeniem mnogości emocji w tak krótkim czasie i bólu, kiedy chłopak pośpiesznie wstaje. Wyszarpuję się spod jego walizki i pochylam nad nią, próbując zmniejszyć ból pleców.

- Co? - pytam, zerkając na niego, i wtedy uświadamiam sobie, że on nie patrzy na mnie, tylko na swój kufer. Aaa. Jego różdżka. Oczywiście nie miał jej przy sobie, skoro nie mógł używać jej w czasie wakacji. Jestem zafascynowany jego instynktem obronnym - instynktem, którego chłopiec w jego wieku mieć nie powinien. Instynktem, który ja wyrobiłem w sobie dużo później. - Nie martw się, Potter, nie mam zamiaru cię zabić.

Nie wygląda na przekonanego.

- Gdzie jesteśmy?

- Na wygnaniu - odpowiadam, rozglądając się po dużym, kamiennym pokoju. Loch, dzięki bogom. Zapalam ogień w kominku, żeby dodać trochę światła skromnie rozjaśnionemu przez dwie pochodnie pomieszczeniu. Pokój jest ogromny i prawie pusty, oprócz dwóch łóżek stojących po jednej stronie, biurka po drugiej i pary sfatygowanych krzeseł stojących naprzeciwko kominka. Są tu jedne drzwi na przeciwległej ścianie, które, mam nadzieję, prowadzą do wyjścia, ale nie jestem pewien.

- Dumbledore wysłał ci list. Czemu go nie dostałeś?

- Byłem zamknięty w schowku, prawda? - warknął. Prawie mi ulżyło, kiedy znowu zobaczyłem bezczelność na jego twarzy.

- Bzdura, chłopcze. Wysłał list dzień po zakończeniu roku.

- W takim razie musiał mnie minąć, bo siedziałem tam od kiedy tylko przyjechałem do domu. - Zażenowanie pojawia się na jego twarzy. Gapię się na niego, zastanawiając się, czy powinienem mu uwierzyć. Starając się nie myśleć o wszystkich meandrach, które musiałbym przemyśleć chcąc sprawdzić czy mówi prawdę, decyduję się na ciętą ripostę.

- Kto by pomyślał, że będąc karanym tak srogo masz jeszcze ochotę na łamanie zasad.

- Świetnie. Zechce pan pamiętać, że nie byłem w stanie odrabiać lekcji podczas wakacji.

- Daj spokój Potter. Naprawdę oczekujesz, że uwierzę, że byłeś zamknięty za odrabianie lekcji? - szydzę, ale po jego minie widzę, że mówi prawdę.

- Powiedziałbym, że nie oczekuje, aby uwierzył pan w cokolwiek mówię. - Słyszę jad w jego głosie i mam ochotę go uderzyć. Ręką. Jestem wstrząśnięty. Idioci, jak ojciec chrzestny chłopaka, uciekają się do przemocy fizycznej, nie czarodzieje, jak ja. My mścimy się w bardziej wyrafinowany sposób.

- Pilnuj się, Potter - ostrzegam. Mam niezły ubaw patrząc, jak próbuje utrzymać język za zębami, ale zapamiętuję, aby nauczyć go, jak nie okazywać emocji. Jednej z najbardziej przydatnych technik obrony.

- Jak długo muszę tu zostać?

- Do rozpoczęcia roku - Odpowiedź na to pytanie sprawia mi niezwykłą przyjemność, gdy wiem, jaką tortura będzie dla chłopaka. Ale wtedy przypominam sobie, że ja też będę musiał wytrzymać tę mękę i moja przyjemność zostaje zastąpiona ukłuciem żalu.

- Z panem? - Właściwie to nie powinienem być urażony tym wybuchem gniewu, prawda? Nie byłem przygotowany na jawną pogardę. - Po prostu myślałem, - zaczyna się jąkać, - że... hm... po tym, co się stało... wie pan... - Zaczynam tracić cierpliwość, czekając, aż skleci jakieś logiczne zdanie. - Wywnioskowałem, że będzie pan pracował dla Dumbledore'a... jak wcześniej.

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, o co mu właściwie chodzi. Szpieg. Znowu? Nie ma mowy. Prawie zaczynam się śmiać, ale opanowuję się w ostatnim momencie.

- Przykro mi, Potter. Dyrektor zdecydowanie woli mnie żywego. Niestety, ciebie także. - Obrzucam go gniewnym spojrzeniem, zachęcając do odpowiedzi. I wtedy przypomina mi się: on nie powinien o tym wiedzieć.

- Jak się dowiedziałeś? - patrzę na niego ze złością, a rumieniec pojawiający się na jego twarzy zdradza, że zdobył tę informację w trakcie robienia czegoś, czego robić nie powinien.

- Er... po prostu... tak jakby wpadłem do Myślodsiewni Dumbledore'a.

Jasne. Po prostu. O mały włos nie wybucham śmiechem. Cholera. To już drugi raz. Zazdrość zaczyna ściskać mój żołądek. Sam bym chciał wpaść do jego Myślodsiewni. Chociaż z drugiej strony... może lepiej nie.

- Jutro zaczynamy zaawansowany trening obrony. Wygląda na to, że zostaniesz nagrodzony za swoje ciągłe popadanie w kłopoty. - Jestem zaskoczony wyrazem jego twarzy. Jak śmie być mniej niż podekscytowany tą perspektywą?

- Ale ja mam wakacje! - protestuje.

- Może powinieneś był pomyśleć o tym wcześniej, zanim... - Co? Urodziłeś się? Do jasnej cholery, przecież nie mogę go za to winić. Poszukuję jakiegoś odpowiedniego słowa i przeklinam chłopaka. Straciłem nad sobą panowanie trzy razy w ciągu dziesięciu minut. Żeby tego było mało, mówiłem do niego po imieniu, co w sumie czyni z tego dnia całkowitą porażkę. Biorę głęboki oddech i powtarzam, że trening rozpocznie się jutro. Odchodzę, by zwiedzić moje więzienie.

 

~O-O~

 

Potworny, znajomy ból budzi mnie, chwytam się za ramię, chcąc zapobiec rozerwaniu go na strzępy. Powietrze więźnie mi w gardle. Zaciskam usta, aby powstrzymać krzyk. Mroczny Znak pobłyskuje przez zaciśnięte powieki - pamiątka po mojej życiowej porażce. Ból zmniejsza się, jednakże nieprzyjemne mrowienie zostaje. Z trudem łapię oddech, a natłok myśli wiruje w mojej głowie.

Zasłużyłeś sobie na to, prawda? Głupi kretyn. Mógłbyś pomyśleć, że już sam ból, kiedy Czarny Pan zwołuje swoich poddanych, był wystarczającym powodem, żeby się do niego nie przyłączać. Teraz nie jesteś zbyt ambitny, prawda, Severusie?

Przestaję szydzić, kiedy dochodzi mnie równy, cichy rytm oddechu z łóżka obok. Po raz pierwszy w życiu jestem wdzięczny, że Harry Potter istnieje. Koncentruję się na kojącym odgłosie i odpływam. Nie wiem, jak długo spałem, kiedy nagle wzdrygam się na odgłos stłumionego płaczu.

Najpierw zastanawiam się, czy mi się to nie przyśniło. Ale zaraz słyszę ciężki oddech i kolejny spazmatyczny krzyk. Zapalam lampę i odwracam się w kierunku Pottera, skulonego w pozycji embrionalnej, trzymającego się kurczowo za głowę. Nie reaguję, ale obserwuję twarz chłopaka wykrzywioną w bólu. Jestem zbyt zdumiony, by czuć jakiekolwiek współczucie. Oczywiście słyszałem o jego bliźnie (kto nie słyszał?), ale do teraz nigdy nie widziałem, jak działa. Zaczyna krzyczeć, kiedy zaskakuje go kolejna fala bólu. Przekręca się na brzuch, skulony wciska głowę w materac. Podchodzę do niego bez zastanowienia.

- Potter? - mój głos jest ochrypły i zdradza troskę. Część mojej świadomości przeklina mnie za ukazanie swoich uczuć.

- On...ja....aaaugh.

Nie przypominam sobie, kiedy rozwinąłem instynkt opiekuńczy, ale moje ręce zaczynają gładzić plecy chłopca w geście uspokojenia. Słyszę siebie mówiącego "Cśsiii", ignorując znajomy głos w mojej głowie krzyczący: "Co ty robisz, do jasnej cholery?". Jego koszula nocna jest przemoczona i przyklejona do wygiętego kręgosłupa. Jego oddech jest urywany, a mięśnie drżą próbując się zrelaksować. Moja ręka, która teraz jest swoim własnym panem, zaczyna gładzić tył jego głowy. Po kilku chwilach jego tętno powraca do normalnego. Czuję, jak znowu się spina, zapewne uświadamiając sobie, że dotyka go jego najbardziej znienawidzony nauczyciel. Wycofuję rękę, za szybko, zeskakując z łóżka. Jestem zażenowany, ale udaje mi się to ukryć zanim spogląda na mnie.

- Przeszło? - pytam, odczuwając ulgę, że oziębłość mojego głosu jest nienaruszona.

Milcząco kiwa głową. Coś zamigało w jego spojrzeniu, ale nie mogę tego dokładnie określić. W przyćmionym świetle lampy widzę różowy rumieniec pokrywający jego policzki. Chłopak kuca na łóżku i patrzy na mnie.

- To był Karkarow, tak sądzę. To znaczy... Miałem sen...

Chwilę zajmuje mi zanim uprzytomniłem sobie, o czym on mówi. Więc starzec nie żyje. Kiwam głową ze zrozumieniem, próbując stłumić mój własny strach. Jestem następny.

- Profesorze, ja... - urywa, nie mogąc sprostać emocjom, potrząsa głową, próbując rozwiać uporczywy obraz sprzed swoich oczu. - On pana szuka - mówi przepraszająco.

Żadna nowina. Kiwam głową jeszcze raz, zdając sobie sprawę, że, jak głupiec, kiwałem nią cały czas.

- Idź spać, Potter - mówię, a mój głos łamie się jak czternastolatkowi. Wygląda na wściekłego, ale nie dbam o to. Gaszę światło, zaczynając się martwić o tak trywialne rzeczy jak moja śmiertelność.

 

~O-O~

 

- Potter, wstawaj.

Zwalczam ochotę wyciagnięcia ręki i dotknięcia bladej, gładkiej skóry jego ramienia. Jest wychudzony, ale delikatna linia jego mięśni i apetyczny widok sutka czyni z niego lepszy kąsek niż śniadanie, które wyczarowałem. Przeklinam chłopaka za to, że miał czelność zdjąć koszulę nocną i mówię z całą goryczą na jaką mnie stać:

- Wstawaj natychmiast. Mamy robotę do zrobienia.

Spogląda na mnie z ociąganiem, machinalnie szukając okularów. Czerwone obwódki wokół jego zielonych oczu zdradzają nieprzespaną noc. Na pewno nie wyglądam lepiej, skoro całą noc spędziłem na słuchaniu jego cichego pochlipywania. Kilka razy musiałem zwalczyć nagłą ochotę pocieszenia go. Zastanawiam się, co, do jasnej cholery, mnie napadło. Chyba wczuwam się w jego sytuację. Jest za młody, żeby być dręczonym przez takie koszmary. Za młody, by być celem gniewu Voldemorta.

Za młody dla mnie, bym mógł gapić się na niego w ten sposób.

Cholera. Odwracam się i podchodzę do biurka, na którym stoi herbata i owsianka, którą przyzwałem z Hogwartu. Dzięki bogom to zadziałało, bo tu, gdzie jesteśmy, nie ma kuchni. Nic poza tym pokojem i łazienką. Oczywiście rozkoszuję się ciemnościami. Ale zastanawiam się, jak długo zniesie to Potter. Jest stanowczo za blady. Przychodzi mi na myśl, żeby zaczarować sufit, by odzwierciedlał niebo. Siadając do śniadania zapamiętuję, żeby poszukać odpowiedniego zaklęcia.

- Skąd to się wzięło? - ziewa, przeciągając się. Przynajmniej miał na tyle przyzwoitości, by się ubrać. Nie odpowiadam, pijąc herbatę. Chłopak siada naprzeciwko mnie i zaczyna jeść łapczywie. Nienawidzę oglądać dzieci, gdy jedzą. Krzywię się z niesmakiem i odwracam wzrok, czekając aż skończy. W głowie zaczynam analizować plan zajęć.

- Profesorze Snape? Zastanawiałem się... - Obrzucam go niecierpliwym spojrzeniem, ale on i tak kontynuuje. - Czy wie pan, jak mogę... cóż... moje sny. Myśli pan, że Vol-er, Sam-Wiesz-Kto też o mnie śni?

Nie myślałem o tym wcześniej. Uderza mnie to, że powinienem pomyśleć o tym teraz. Nie sądzę, żeby Voldemort śnił. W ogóle nie mogę sobie wyobrazić, żeby spał. Spanie jest takie ludzkie. Ale czy to możliwe, żeby miał wizje związane z Potterem? Że wykorzystuje nas teraz? Razem? Dumbledore dawno temu zdołał zerwać zaklęcie tropiące Czarnego Pana z mojego ramienia. A co z blizną Pottera? Potrzebna by była dobra kryjówka, jeżeli blizna chłopaka jest połączona z Voldemortem. Z pewnością Dumbledore pomyślał o tym wszystkim. Prawda?

Nie przychodzi mi na myśl żadna odpowiedź na pytanie chłopaka, więc odchrząkuję i piję herbatę, mając nadzieję, że nie będzie więcej pytał. Jest zły, czuję to. Spoglądam na niego i widzę, że jego oczy płoną z wściekłości.

- Nie wierzy mi pan?

- Skończ jedzenie, Potter - mówię, wstając. Idę wziąć prysznic, żeby uniknąć jego pytań.

Kiedy zakręcam wodę i wychodzę z wanny, słyszę stłumione głosy dochodzące z pokoju obok. Przez chwilę jestem sparaliżowany strachem. Szybko jednak ubieram szlafrok i ruszam w kierunku pokoju. Rozluźniam się na widok dyrektora, który uśmiecha się w ten swój denerwujący sposób. Wykonuję zaklęcie wysuszające moje włosy i podchodzę.

- Dzień dobry, Severusie.

Odwal się, Albusie.

- Dobry.

- Harry właśnie opowiadał mi o swoim śnie.

Spoglądam na Pottera, którego oczy są wlepione w podłogę, szczęki zaciśnięte.

- Znalazłeś go? - pytam. Odpowiada mi skinieniem głowy.

- Niedaleko Hogsmead. Rozrabiał. - Odpowiada i zniża wzrok. Zauważam, że Potter mi się przygląda, więc odwracam się do niego plecami. Jego spojrzenie mnie krępuje. Mój żołądek pali mnie wewnętrzną... nienawiścią - tak mi się wydaje.

- Blizna chłopaka, Albusie. Czy Voldemort może go przez nią wyśledzić? - Mój głos jest niski i żałuję, że nie mogę porozmawiać z dyrektorem sam na sam. Dumbledore nie patrzy mi w oczy. Wie coś, czego nie powie. A ja nie dowiem się, dopóki sam nie zechce mi o tym powiedzieć.

- Harry jest bezpieczny. Ty także. Jak długo żadne z was nie wie, gdzie jesteście, Voldemort was nie znajdzie. - Widzę, że kłamie albo ukrywa coś przede mną. Mam ochotę rozwalić go na tysiąc kawałków, ale zamiast to kiwam głową. Wiem przynajmniej, że jesteśmy bezpieczni. Jestem pewien, że stary tego dopilnował.

- Albusie, możemy porozmawiać w cztery oczy? - staram się kierować w stronę łazienki. Czuję przenikliwe spojrzenie chłopaka na sobie. Dumbledore patrzy na mnie i potrząsa głową.

- Myślę, że lepiej będzie, jak będziemy rozmawiali otwarcie.

Zaciskam zęby, żeby nie przekląć na głos. Rozmawiać otwarcie. Jaassne. Mogę się założyć, że nie znam nikogo, kto by miał więcej sekretów niż ten mężczyzna. Hipokryta. Do diabła z nim.

- Chłopak nie może być zamknięty przez cały czas w lochu, Albusie. Dzieci potrzebują słońca i świeżego powietrza. - Mówię przez zaciśnięte zęby. Mimo woli patrzę na chłopaka, który gapi się na mnie. Zapewne jest zszokowany, że dbam o jego dobro. Pomimo wielu okazji, kiedy uratowałem tyłek tego małego smarkacza. Dumbledore uśmiecha się z rozbawieniem. Ręka zaczyna mi drgać.

- Oczywiście masz rację, Severusie. Jakże wspaniałomyślnie z twojej strony. Zobaczę, co da się zrobić, ale na razie musicie zostać tutaj. Przykro mi, Harry. Severusie, pozwoliłem sobie zabrać kilka twoich rzeczy. Wpadnę od czasu do czasu, żeby sprawdzić, jak wam idzie.

Zamienia jeszcze kilka zdań z chłopcem i wchodzi. Potter idzie wziąć prysznic, a ja zaczynam zastanawiać się, jak, do jasnej cholery, przetrwam te lato.

 

 

 

Rozdział drugi: Pierwsze koty za płoty

 

- Jesteś zły, spróbuj jeszcze raz.

- To głupie.

- Mimo wszystko konieczne, Potter.

- Dlaczego?

- Już ci tłumaczyłem. Uczucia nas zdradzają. Musisz się nauczyć, jak je ukryć, jeżeli to konieczne.

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek bawił się tak dobrze. Uczenie chłopaka, jak zachować powagę, jest trudniejsze niż myślałem. Ale za to mogę sobie pofolgować w prowokowaniu go pod przykrywką nauczania. A on jest zmuszony przemilczeć upokorzenie.

Wewnątrz uśmiecham się demonicznie. Na zewnątrz... no cóż... uśmiecham się demonicznie. To odbiera mu wszelką odwagę.

- Świetnie - mówi. Ściąga usta w wąską linię, obserwuję go, kiedy próbuje odprężyć mięśnie twarzy. Gapiłem się na tę twarz przez trzy tygodnie. Zapamiętałem każdy szczegół. Wiem, co dokładnie czuje, w momencie kiedy zaczyna to odczuwać. Uwielbiam władzę, jaką mi to daje. Uwielbiam prowokować każdą z tych emocji. Jest mi prawie głupio, że tak bardzo to lubię.

- Nadal jesteś prawiczkiem?

Jego oczy rozszerzają się, a normalna bladość jego twarzy zmienia się w jasną czerwień. Prawie wybucham śmiechem. Ale powstrzymuję się. Oczywiście nawet nie muszę zgadywać odpowiedzi. Jest wypisana na jego twarzy. W końcu ma tylko 14 lat. Czy 15? Pamiętam, że wspominał coś o swoich urodzinach. Zresztą, nie obchodzi mnie to. Oczywiście, jak miałem 14 lat moja niewinność była tylko odległym wspomnieniem... nie, lepiej nie myśleć o tym teraz.

- Jesteś zakłopotany, spróbuj jeszcze raz. - Jego zażenowanie zmienia się w gniew. Najwyraźniej, podczas tych lekcji nie bawi się nawet w połowie tak dobrze, jak ja. Nie mam nic przeciwko temu. Mruży oczy i rozluźnia twarz.

- Wiedziałeś, że twój chrzestny jest gejem?

Zażenowanie. Szok. Chciałem sprowokować jego oburzenie, ale co tam. I tak mu się nie udało.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Czekaj. Czy to prawda?

Posyłam mu surowe spojrzenie, ale on nie wycofuje się z pytania. Jest ciekawy. Ciekawość. Kolejna z jego irytujących cech. Później wymyśle jakiś sposób, żeby to z niego wykorzenić.

- Potter, skoncentruj się - niechętnie usłuchał.

Coraz tru...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin