Hawksley Elizabeth - Wieza.doc

(1014 KB) Pobierz

Elizabeth Hawksley WIEŻA

Dla Jenny Haddon, z wyrazami miłości

 

1

Kiedyś, mój chłopcze, prości ludzie zyskają prawo głosu - powiedział kamieniarz Isaac Darke do swojego pięcioletniego synka. Daniela. - Wtedy dopiero nastąpią wielkie zmiany.

Daniel skinął głową. Był ładnym dzieckiem o ciemnych, kręconych włosach i brązowych oczach, które w tej chwili z powagą patrzyły na ojca. Prawdę mówiąc, nie rozumiał jego łów, ale bardzo go podziwiał i wiedział, że ojciec na pewno na rację.

Isaac przywiązywał wielką wagę do wykształcenia. Daniel jego siostra Meg umieli czytać, pisać i rachować. Nauczyli się tego nie od jakiejś półanalfabetki, najętej do uczenia dzieci a pensa tygodniowo, tylko w prawdziwej szkole.

- Słowa są ważne - mawiał Isaac. - Nie ma lepszego narzędzia niż słowo. Zapamiętaj to sobie. - Zwracał baczną wagę na sposób wysławiania się swoich dzieci.

Sam był znanym w okolicy mówcą i tej niedzieli, pogodnego jesiennego dnia 1770 roku, zabrał ze sobą syna do pobliskiej cioski Airedale, gdzie zamierzał przemawiać na temat praw wyborczych. Daniel lubił takie wyprawy. Patrzył, jak ludzie zbierają się wokół ojca, zadają pytania, dyskutują. Potem zwykle ktoś zapraszał ich do siebie na posiłek. Tym razem jednak było inaczej. Isaac stał na drewnianej skrzynce na środku wsi, gdy nagle, nie wiadomo skąd, poleciało w jego stronę zgniłe jajo i trafiło go w podbródek.

Kleiste żółtko spływało po szyi Isaaca, a wokół rozchodziła się woń siarki.

Do tej pory Daniel wierzył, że ojciec to ktoś w rodzaju wędrownego anioła i jak święty Jerzy walczy o prawa uciskanych. Teraz, widząc, jak go wyśmiano, zrozumiał z przykrością, że ludzie bywają nieprzewidywalni.

Tego wieczoru Isaac ze śmiechem oznajmił żonie:

- Dziś trafiłem na złych ludzi.

Daniel siedział na stołku i jadł chleb, popijając mlekiem. To było okropne, pomyślał. Wszyscy się śmiali, zakrywając usta. Nawet dobra kobieta, która pomogła ojcu doprowadzić się do porządku i poczęstowała ich chlebem z serem, uśmiechała się skrycie.

Wieczorem, gdy Daniel z siostrą znalazł się już w małym, dziecinnym pokoiku na poddaszu, Meg zapytała:

- Dan, co się stało? - A gdy nie odpowiadał, rozgniewana, że traktuje ją jak małe dziecko, powiedziała: - W takim razie spytam mamę.

Daniel podniósł wzrok.

- Ktoś rzucił w tatę zgniłym jajem. - Kiedy to powiedział, ogarnął go taki wstyd, że aż ukrył twarz w dłoniach.

Meg wyszła z łóżka i podeszła do brata. Daniel objął ją ramieniem. Przez chwilę trwali przytuleni, pocieszając się nawzajem.

Jako dorastający chłopak Daniel nadal podziwiał ojca za przekonania i odwagę, ale nie podzielał jego wiary w to, że człowiek może osiągnąć doskonałość. Ludzie dbali tylko o siebie samych. Isaac był nieskazitelnie uczciwy, ale inni nie przejmowali się niczym i bez wahania zamieniali droższy kamień na tańszy, zatrzymując dla siebie nieuczciwie zyskane pieniądze. Daniel nie wierzył, że gdyby ludzie mieli prawo głosu, staliby się uczciwi.

Matka Daniela była doświadczoną prządką. Nowe maszyny przędzalnicze nie dostarczały jeszcze wystarczającej ilości przędzy, więc zarabiała dobrze. Daniel i Meg mieli szczęśliwe dzieciństwo.

Kiedy Daniel skończył jedenaście lat, wydarzyło się nieszczęście. Było piątkowe popołudnie i rodzeństwo właśnie wróciło ze szkoły. Daniel co chwila zerkał przez otwarte okno, spodziewając się, że za chwilę wróci ojciec - remontował wieżę kościelną i obiecał synowi, że pokaże mu zdobiące ją gargulce. Nagle rozległo się skrzypienie wozu i gwar ludzkich głosów. Gdy wóz zatrzymał się przed domem. Daniel wybiegł na zewnątrz.

- Chłopcze, zawołaj matkę - powiedział cicho brygadzista. - Zdarzył się wypadek.

Ojciec leżał na wozie, przykryty starym kocem. Miał zamknięte oczy. Daniel od razu wiedział, że stało się coś strasznego. Zaniepokojona hałasem pani Darke wyszła z domu. Spojrzała na męża i rozszlochała się.

- Spadł z rusztowania - wyjaśnił brygadzista. - Złamał sobie kręgosłup. Nic nie możemy poradzić. Przykro nam. - Dał znak towarzyszącym mu ludziom. Zdjęli z wozu Isaaca i wnieśli go do domu.

- Teraz to wam przykro! - krzyknęła pani Darke. - Przecież mówił, że to rusztowanie jest niebezpieczne. Wszyscy o tym wiedzieliście. Och, Isaacu! - Przygarnęła dzieci, a kiedy uniosła głowę, nikogo już nie było. Mężczyźni odjechali.

Isaac zmarł po kilku dniach. Władze gminne dały pieniądze na pogrzeb i pięć gwinei odszkodowania. Wdowa z dziećmi musiała opuścić dom z warzywnikiem, który z takim zamiłowaniem uprawiał Isaac, i z jabłoniami, na które lubił się wspinać Daniel. Zamieszkali w tańszym miejscu.

Następnego roku weszły do użytku nowe maszyny przędzalnicze i spadła cena przędzy. Daniel i Meg bardzo się starali pomagać matce, ale nie mogli wiele zarobić. Zimą pani Darke zachorowała na zapalenie płuc i umarła. Dzieci zostały same. Po powrocie z pogrzebu usiadły, tuląc się do siebie przy dogasającym kominku. Było zimno, więc Meg okryła ramiona pledem.

- Co się z nami stanie? - zapytała brata, mocno ściskając drewnianą lalkę. - Wszyscy mówili, że pomogą tacie...

Daniel wrzucił kilka szczap do ognia. Płomienie strzeliły w górę, a potem znów przygasły. W zamyśleniu pokręcił głową. Ludzie mogli pomóc, zanim ojciec zginął. Wiedzieli, że rusztowanie jest niebezpieczne. Ojciec zginął niepotrzebnie, z powodu niedbałości innych.

- Och, Dan! - Meg zaczęła płakać. - Ja chcę do mamy! Daniel otarł oczy rękawem, a potem uściskał siostrę.

- Ojciec mówił, że trzeba polegać wyłącznie na sobie - powiedział, prostując szczupłe ramiona. - Mam dwanaście lat, jestem prawie dorosły. Umiem czytać, pisać i rachować. Znajdę pracę, żebyśmy mogli się utrzymać. Na pewno nam się uda.

- Ale ja mam dopiero dziewięć - chlipała Meg, myśląc o zakupach, sprzątaniu i gotowaniu. Dotychczas zajmowała się tym mama. Dziewczynka bała się, że sama nie podoła obowiązkom.

- Musimy być razem - oznajmił zdecydowanie brat. Urzędnik gminny zdecydował jednak inaczej. Meg była na swój wiek mała i słaba, więc miała pójść do przytułku na rok lub dwa. Daniel natomiast miał pracować w przędzalni. Widząc, że chce zaprotestować, urzędnik dodał:

- Możesz widywać siostrę raz w tygodniu, w niedzielę, po nabożeństwie.

- Nie chcę pracować w przędzalni. Chcę czegoś lepszego w życiu - upierał się Daniel. - Potrafię zadbać o siebie i o siostrę.

- Chłopcze, Wszechmogący sprawił, że jesteś niskiego stanu i nie wolno ci podawać w wątpliwość Jego mądrości. - Urzędnik popatrzył na Meg. - Pośpiesz się, dziecko, spakuj swoje rzeczy.

Daniel spojrzał mu prosto w oczy.

- Wszyscy jesteśmy równi wobec Boga. Tak mówił mój ojciec i ja w to wierzę.

Urzędnik wziął mały tobołek Meg, chwycił dziewczynkę za ramię i szorstko pociągnął za sobą. Daniel pobiegł za siostrą, odepchnął urzędnika i uściskał ją mocno. Wyczuwał bicie jej serca pod znoszoną bawełnianą bluzką. Obejmowała go kurczowo szczupłymi ramionami, a jej łzy kapały mu na koszulę.

- Przyjdę po ciebie, Meg. Tak szybko, jak tylko będę mógł. Obiecuję - wyszeptał. Jego łzy kapały jej na głowę.

Patrzył, jak odchodzą. Urzędnik niósł węzełek. Meg dreptała za nim smutno, co chwila oglądając się za siebie. To był jeden z najgorszych dni w życiu Daniela.

 

Urzędnik znalazł Danielowi pracę w tkalni w Skipton. Chłopiec miał robić to, co akurat było konieczne - wczołgiwać się pod maszyny, biegać na posyłki - dopóki nie nauczy się wystarczająco dużo, żeby zostać pomocnikiem tkacza. Nawet gdyby kiedyś został samodzielnym tkaczem, zarobiłby najwyżej dwanaście szylingów tygodniowo.

Chciał osiągnąć więcej. Pierwszego dnia nie wszedł do tkalni bramą dla robotników, jak mu kazano, tylko skierował się prosto do biura w bocznym skrzydle budynku.

- Czego tu szukasz? - zapytał odźwierny, zagradzając mu drogę.

- Przyszedłem do pracy - odrzekł Daniel. Mężczyzna wskazał kciukiem bramę do fabryki.

- Pomyliłeś drogę. To tam.

- Chcę pracować tutaj - nie ustępował chłopiec. - Umiem czytać, mam ładny charakter pisma i rachuję w pamięci.

- To tam - powtórzył odźwierny i zrobił krok w stronę Daniela.

- Chcę rozmawiać z szefem - upierał się chłopiec.

- Wynocha! - Odźwierny popchnął opierającego się intruza.

- Co się tam dzieje? - Z biura wyszedł mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie dopasowany surdut, bryczesy i białą perukę. Za ucho zatknął pióro.

Pięć minut później Daniel znalazł się w biurze. Przeczytał kilka fragmentów z porannej gazety, odpowiedział na szczegółowe pytania, dotyczące przeczytanego tekstu, i napisał krótkie dyktando. Okazało się, że ma ładny charakter pisma i nie robi błędów ortograficznych. Mężczyzna z uznaniem mruknął coś pod nosem; wziął z biurka księgę rachunkową i podał ją Danielowi.

- Popatrz na ostatnią stronę - polecił.

Daniel spełnił polecenie. Po chwili podniósł wzrok.

- Znalazłem błąd. Tu jest napisane czternaście funtów, siedemnaście szylingów i sześć pensów, a powinno być piętnaście funtów, siedem szylingów i sześć pensów.

Mężczyzna skinął głową.

- Powiedz mi jeszcze raz, jak się nazywasz.

- Daniel Darke.

- Jesteś krewnym Isaaca Darke’a?

- To mój ojciec - oznajmił z dumą chłopiec. Mężczyzna skinął głową.

- Był dobrym człowiekiem. Kiedyś wstawił się za mną, choć nie musiał, i nieźle za to oberwał. Tak, przyjmę cię do pracy. Przyda mi się pomoc, a widzę, że jesteś bystry. Nazywam się Moore i będę twoim szefem. Dzień pracy trwa od dziewiątej do szóstej trzydzieści. Pół godziny przerwy na obiad i piętnaście minut przerwy o czwartej. Na początek dam ci dwanaście szylingów tygodniowo. Za spóźnienia potrącam z wypłaty. Masz jakieś pytania?

- Tak, wielmożny panie. Nie mam gdzie mieszkać.

- Nie mów do mnie

wielmożny panie”. Wystarczy panie Moore. - Zastanowił się przez chwilę. - Zajrzyj do Betsy Collier na River Street. To przyzwoita kobieta. Wynajmuje pokoje.

 

Co niedziela Daniel przemierzał dziesięć kilometrów, żeby odwiedzić Meg w przytułku. Kiedy zobaczył ją tam pierwszy raz, miała ogoloną głowę z powodu wszy. Ubrana była w perkalową sukienkę i za duże buty, więc powłóczyła nogami, żeby nie zsunęły jej się ze stóp. Wydawała się Jeszcze szczuplejsza niż zwykle, ale twierdziła, że czuje się dobrze.

- Dobrze cię tu traktują? - spytał Daniel z niepokojem.

- Tak - skłamała dzielnie, chociaż co wieczór usypiała z płaczem. Starsza dziewczynka ukradła jej lalkę, a dwie inne ciągle ją szczypały, robiąc jej siniaki na ramionach, tak by nie były widoczne pod rękawami sukienki. Meg przez kilka dni jakoś to znosiła, aż wreszcie nie wytrzymała i rzuciła się na dręczycielki, gryząc i drapiąc niczym rozwścieczona kotka. Od tamtej pory jej nie zaczepiały. Starsze dziewczynki kradły jedzenie młodszym i Meg musiała się nauczyć jeść bardzo szybko, bo inaczej stale chodziłaby głodna.

Daniel nic nie odrzekł. Wiedział, że siostra kłamie. Dał jej jabłko, a ona zjadła je tak łapczywie, jakby od tygodnia nic nie miała w ustach.

Położyła mu dłoń na ramieniu i westchnęła.

- Dan, trafiłam na złych ludzi.

Przytulił ją mocno. Przysiągł sobie w duchu, że będzie pracował, ile sił, żeby pewnego dnia sprowadzić siostrę do siebie. Odwiedzał ją regularnie i za każdym razem przynosił coś do jedzenia.

Dwa miesiące później, kiedy stanął u bramy przytułku, dowiedział się, że Meg leży w izbie chorych. Miała wysoką gorączkę. Z początku nie chcieli go do niej wpuścić, ale w końcu jeden z posługaczy pozwolił mu wejść bocznymi drzwiami.

- Ostatnie łóżko - szepnął, kiwając smutno głową. Meg leżała z zamkniętymi oczami. Twarz miała skurczoną i bladą, czoło zroszone kroplami potu. Oddychała płytko. Ukucnął przy jej łóżku i wziął ją za rączkę, chudą jak patyczek.

- Meg - szepnął cicho, łamiącym się głosem. Zmarszczyła brwi, z trudem otworzyła oczy i spróbowała się uśmiechnąć.

- Meg! Nie zostawiaj mnie! Mam tylko ciebie. Tak ciężko pracuję. Wytrzymaj jeszcze trochę. Siostra słabo uścisnęła mu dłoń.

- Za późno - szepnęła.

- Nie! Nie! To niemożliwe. Meg, nie odchodź! Dziewczynka zebrała resztki sił.

- Z moim sercem jest coś nie tak. Doktor powiedział... To przez tę chorobę, którą przeszłam, jak byłam mała.

- Wytrzymaj, proszę! - łkał zrozpaczony Daniel. Tak bardzo chciał być dorosły. Wierzył, że pewnego dnia będzie go stać na najlepszych lekarzy i najdroższe lekarstwa.

Meg pokręciła głową.

- Czekałam tylko, żeby ciebie zobaczyć. Jestem taka zmęczona, Dan. - Miała ochotę zamknąć oczy i odpłynąć w niebyt, ale widząc rozpacz brata, powstrzymała się jeszcze na chwilę. - Nie zapomnij mnie - szepnęła. - A ja, gdziekolwiek się znajdę, zawsze będę o tobie pamiętać.

Daniel ukrył twarz w szorstkim kocu. Łzy nie pozwalały mu mówić. Meg zacisnęła rękę na jego dłoni, zamknęła oczy i odeszła.

W dniu pogrzebu pozwolono mu zwolnić się na kilka godzin z pracy i potrącono odpowiednią sumę z wypłaty.

Z trudem zniósł śmierć siostry. Wydawało mu się, że wszystkie nieszczęścia, jakie go w życiu spotkały, bolą go teraz jeszcze dotkliwiej. W ciągu niespełna dwóch lat stracił całą rodzinę. Żył jak automat, mechanicznie wykonując wszystkie niezbędne czynności. Jadł posiłki, które stawiała przed nim gospodyni, ale nie czuł żadnego smaku. Źle sypiał. W snach Meg znów żyła, więc kiedy budził się rano, na nowo przeżywał jej utratę. Rzucił się w wir pracy, żeby o wszystkim zapomnieć. Tylko w ten sposób mógł jakoś egzystować.

 

Dziesięcioletnia Cassandra Hampden i jej dwunastoletnia siostra Harriet patrzyły z lękiem na swojego stryjecznego dziadka, trzymając się mocno za ręce dla dodania sobie otuchy.

Obie były ubrane w żałobne białe sukienki z czarnymi szarfami. Był rok 1784, a ich rodzice zmarli właśnie na ospę, jedno tydzień po drugim. Jedynym żyjącym krewnym okazał się hrabia Lavington. Sprowadził je do siebie, do posiadłości Juniper Park, położonej obok wsi Little Hampden, w hrabstwie Surrey.

Nie chciał ich. Były dziewczynkami, więc nic dla niego nie znaczyły.

- Nie będziemy ci sprawiać kłopotu, stryjeczny dziadku - wyszeptała Harriet. Była grzecznym, miłym i łagodnym dzieckiem. Kiedy to mówiła, jej niebieskie oczy wypełniły się łzami.

Cassandra zerknęła na siostrę i zmarszczyła brwi. Buntownicza natura nie pozwoliła jej stać spokojnie.

- To nie nasza wina, że mama i tata umarli - powiedziała, występując naprzód. - Nie chciałyśmy tu przyjeżdżać.

- Cassandro! - błagalnie szepnęła Harriet. Hrabia spojrzał na nią gniewnie.

- No! Przynajmniej nie boisz się mówić, co myślisz - zauważył. - Dostaniecie guwernantkę, ale czy będziecie się uczyć, czy nie, to już wasza sprawa. Zrozumiano?

- Tak, dziadku - z powagą oparła Harriet. - Obie będziemy ciężko pracować. Prawda, Cassandro? Cassandra zastanowiła się.

- Jeśli dostanę kucyka - oznajmiła w końcu. Hrabia Lavington roześmiał się krótko.

- Zobaczymy. Teraz wejdźcie do środka. Pani Minton zaprowadzi was do waszego pokoju. - Odwrócił się na pięcie i poszedł do stajni, żeby wyładować zły humor na chłopcach stajennych.

Jako młody człowiek hrabia zaciągnął tyle długów, że jego ojciec musiał sprzedać część posiadłości, żeby je spłacić. Gdy żył jego bratanek, ojciec Cassandry i Harriet, hrabia nosił się z zamiarem przekazania resztek majątku jego spadkobiercy, gdyby taki się pojawił, ale te plany pokrzyżowała śmierć pana Hampdena. Jako ostatni męski potomek rodu, ze śmiercią którego miał zniknąć hrabiowski tytuł, hrabia stracił resztki motywacji do ograniczenia wydatków i zachowania choć niewielkiej części dóbr dla przyszłych pokoleń. Zdawał sobie jednak sprawę, że skoro w jego domu zamieszkają dwie młode panienki, nie będzie mógł już wydawać hałaśliwych pijackich przyjęć.

Dzieciństwo Cassandry i Harriet w Juniper Park upłynęło raczej szczęśliwie. Dwa razy w roku przeżywały wielkie emocje, kiedy do wsi przyjeżdżali Cyganie, ze swoimi srokatymi kucami, psami i barwnie ubranymi kobietami. Harriet bała się ich, natomiast Cassandra z radością wyglądała ich przybycia. Podczas tych wizyt jej ulubioną towarzyszką zabaw była Marilla Burton, która uczyła ją, jak wspinać się na drzewa i odróżniać grzyby jadalne od trujących. Czasami razem ze starszym bratem Marilli chodziły zakładać sidła na króliki i zające.

Od czasu do czasu we wsi pojawiał się wędrowny handlarz Abednego. Wystawiał na sprzedaż tanie zabawki i inne drobiazgi. Niektórzy mówili, że przemyca brandy i francuskie koronki.

Życie w Juniper Park płynęło spokojnie. Hrabiemu nigdy nie przyszło do głowy, żeby zabrać wnuczki brata do Londynu lub nad morze. Jednak kiedy Cassandra wykazała się talentem plastycznym, zatrudnił dla niej nauczyciela rysunku, a Harriet opłacił lekcje gry na fortepianie.

Dziewczynki nie lubiły jedynie wizyt u siostry hrabiego, ciotki Marii, która mieszkała w Belvedere Tower, jedynej ocalałej części starego zamku, stojącego niegdyś na terenie posiadłości.

Dlaczego musimy tam chodzić? - buntowała się Cassandra, wyrywając się guwernantce, która chciała wyszczotkować jej włosy. - Auu! To boli.

- Nie kręć się.

- Ciotka Maria jest okropna. I tak dziwnie pachnie. A jak całuje mnie na powitanie, to kłuje.

Cassandra nie chciała przyznać, że boi się ciotki Marii, która przypomina jej czarownicę. Zawsze z ulgą wracała z wizyt u niej, ciesząc się, że nie została zamieniona w jakieś obrzydliwe stworzenie, na przykład ropuchę.

Choć hrabia niechętnie przyjął wnuczki pod swój dach, z czasem nauczył się tolerować Harriet, starszą i ładniejszą z sióstr, obdarzoną dobrym sercem dziewczynkę, która urządzała herbatki dla lalek i opiekowała się małymi kotkami. Co więcej, wbrew samemu sobie, polubił postrzeloną Cassandrę, która stale darła sukienki, wspinając się na drzewa. Podarował jej obiecanego kucyka i pozwalał jeździć bryczką po okolicy.

Wprawdzie dalej zaciągał długi, ale dziewczynki na szczęście nie były od niego zależne finansowo. Odziedziczyły po matce szesnaście tysięcy funtów i jeszcze w umowie przedślubnej rodziców miały zagwarantowane, że każda z nich dostanie połowę tej sumy.

Hrabia zaplanował sobie, że wyda za mąż Harriet, ładniejszą z sióstr. Kiedy skończyła osiemnaście lat, wysłał ją do Londynu z początkiem sezonu towarzyskiego i jasno dał do zrozumienia, że lepiej będzie, jeśli przed powrotem znajdzie sobie męża, ponieważ nie zamierza płacić za jej wyjazd do stolicy w następnym sezonie.

- Szkoda, że ze mną nie jedziesz - z żalem powiedziała Harriet. - Dziadek tak niedelikatnie każe mi znaleźć sobie męża, a przecież wcale nie jestem pewna, czy ktoś mnie zechce.

- Jasne, że zechce - zapewniła lojalnie Cassandra. - Nie znam ładniejszej dziewczyny niż ty. Ale to okropne, tak być wystawianą jak towar na targu panien do wzięcia.

- Jak możesz tak mówić? - wzdrygnęła się starsza siostra.

- Przecież to prawda. Czyż nie? - odparowała Cassandra. Patrzyła surowo na swoje odbicie w lustrze na toaletce siostry. Kiedy się złościła, zawsze, zdaniem Harriet, wyglądała groźnie. Zapewne sprawiały to jej brwi, ciemne i mocno zarysowane. Ze mną pewnie nikt nigdy nie zechce się ożenić, pomyślała z rezygnacją.

Pobyt Harriet w Londynie zakończył się sukcesem. Udało jej się złapać Richarda Sayersa, starszego od niej o dwanaście lat dziedzica wiejskiej posiadłości, który właśnie poszukiwał żony.

Pisała do siostry:

 

Wiem, że się martwisz, czy aby nie przyjęłam oświadczyn tylko po to, żeby się wyrwać spod kurateli dziadka, ale ja naprawdę kocham pana Richarda. Zrozumiesz to, kiedy go poznasz.

 

Hrabia zbadał stan majątku pana Sayersa, rezultat go zadowolił, więc małżeństwo zostało zawarte. Cieszył się, że Cassandra zostaje u niego. Młodsza siostra szybko nauczyła się prowadzić mu dom i robiła to bardzo sprawnie. Wiodła spokojne życie. Spotykała się jedynie z pastorem Freese i jego żoną oraz z państwem Parslow z Mattick Hall. Jedyną rozrywką były wizyty handlarza Abednego, który sprzedawał koronki, zabawki i świecidełka. Wiosną i jesienią przyjeżdżali też Cyganie, którzy pomagali w siewach i zbiorach.

W miarę dorastania Cassandra coraz częściej czuła, że życie Jej umyka, choć właściwie nigdy się na dobre nie zaczęło.

Hrabia nie zamierzał wysyłać jej do Londynu - była na to zbyt użyteczna w Juniper Park - ale pozwalał jej korzystać z procentów spadku po matce i zgadzał się, żeby latem spędzała miesiąc z siostrą - co prawda nie w Londynie, tylko w jakimś spokojnym miejscu, gdzie nie groziło jej spotkanie żadnego atrakcyjnego kawalera.

 

W 1788 roku Danielowi już wiodło się dobrze. Był dumny, że do wszystkiego doszedł sam. Ciężka praca, dyscyplina i talent do interesów sprawiły, że został dyrektorem świetnie prosperującej tkalni. Nie było powodu, dla którego nie miałby zajść jeszcze wyżej.

Zamierzał kiedyś się ożenić, ale nie z dziewczyną z fabryki, choćby była najładniejsza i najszlachetniejsza. Miłość nie była dla niego; nie zapomniał bólu, jaki czuł po stracie siostry i rodziców. Przysiągł sobie, że nigdy więcej nie dopuści do takiej sytuacji. Jeśli za miłość trzeba płacić taką cenę, to wolał z niej zrezygnować. Owszem, chciał się dobrze ożenić, opierając związek na rozsądku i wzajemnych korzyściach. On wniesie pieniądze, a żona pozycję społeczną. Wszystko to jednak była sprawa przyszłości.

Teraz potrzebował kobiety, która zaspokoiłaby jego potrzeby fizyczne, tak żeby nie musiał korzystać z usług roznoszących różne choroby prostytutek mieszkających nad kanałem. Jego wybór padł na Marthę Lawson. Nadawała się idealnie. Młoda, czysta i ładna, musiała zarobić na utrzymanie swoje i starszej siostry Kitty, cierpiącej na tajemnicze schorzenie, które przykuwało ją do łóżka, ilekroć zapowiadało się, że będzie musiała pracować. Tak przynajmniej postrzegał to Daniel. Wiedział też, że Matty stara się odciągnąć siostrę od kieliszka.

Stać go było na utrzymanie obu kobiet w małym domku, gdzieś w ustronnym miejscu.

Pewnego dnia, po drugiej zmianie, zaprosił dziewczynę do biura.

- Siadaj, Matty - nakazał.

Usiadła i splotła dłonie na kolanach. Co takiego zrobiła? Dyrektor chyba nie chce zwolnić jej z pracy?

Daniel odchrząknął, zmieszany. Kiedy to planował, wszystko wydawało mu się takie proste, ale teraz czuł się bardzo niezręcznie. Wstał, podszedł do okna i przez chwilę patrzył przed siebie.

Matty zarumieniła się lekko. A więc po to ją wezwał? Nie spodziewała się tego po nim.

Daniel odwrócił się.

- Chcę ci zaproponować pewien interes - oznajmił. - Jeśli się nie zgodzisz, nie będzie to miało żadnego wpływu na twoją dalszą pracę. Nie zwolnię cię. - Widząc, że dziewczyna zaczerwieniła się po uszy, zauważył z ulgą: - Zdaje się, że mnie rozumiesz, więc od razu przejdę do rzeczy. Szukam czystej kobiety, która... no... W zamian będę utrzymywać ciebie i twoją siostrę. Stawiam tylko dwa warunki: nie będziesz się zadawała z innymi mężczyznami i nie puścisz pary z ust.

- Ja... jestem uczciwą dziewczyną, panie Darke - wyjąkała Matty.

- Wiem. - Daniel usiadł. - Jesteś uczciwą dziewczyną, która zarabia osiemnaście szylingów na tydzień. Ja ci proponuję dwadzieścia pięć szylingów tygodniowo i dom. Będę płacił za czynsz, dopilnuję, żebyś miała węgiel i tak dalej. Pomyśl o tym, Matty. Przedyskutuj to z siostrą.

- A co będzie, jeśli się panu znudzę? - zapytała trochę zaczepnym tonem. - Nie chcę skończyć na ulicy. - Zabezpieczę cię sumą trzystu funtów. - A dlaczego nie chce się pan ożenić?

- Na razie nie mogę sobie na to pozwolić - odparł niecierpliwie. - Chcę jeszcze wiele osiągnąć i nie zamierzam obarczać się żoną.

Miał tylko dwadzieścia trzy lata i zaszedł już daleko, ale jego ambicje sięgały jeszcze dalej. Wkrótce będzie miał własny interes. Potem zostanie kupcem, hurtownikiem albo pośrednikiem w handlu bawełną. Kiedy już zarobi odpowiednio dużo, kupi posiadłość i zostanie ziemianinem. Może nawet posłem do parlamentu. Ale do tego będzie mu potrzebna odpowiednia żona.

Matty wróciła do domu i opowiedziała wszystko siostrze.

Kitty była zachwycona.

- Nie ma co udawać cnotki, Matty - powiedziała. - Druga taka propozycja już ci się nie trafi.

- Ale ja chciałabym być prawdziwą żoną! - Matty rozszlochała się.

Kitty wzruszyła ramionami. Będą miały dom i dwadzieścia pięć szylingów tygodniowo. A kiedyś pan Darke zabezpieczy je hojnie. Wtedy Matty będzie mogła wyjść za mąż, jeśli nadal będzie jej na tym zależało.

- To dobry człowiek - przyznała po chwili Matty. - Sprawiedliwy. To wiem na pewno. - Gdyby stać ją było na szczerość wobec samej siebie, musiałaby przyznać, że ta propozycja bardzo jej odpowiadała. Daniel nie był zniewalająco przystojny, ale prezentował się całkiem nieźle - ciemnowłosy, muskularny, o brązowych oczach, na widok których serce zaczynało jej mocniej bić. Jej mama wyszła za mąż z miłości i dokąd ją to zaprowadziło? Do przytułku dla ubogich. Robotnica z fabryki musi chwytać każdą okazję, jaka się nawinie. Co mogła jej przynieść przyszłość? Małżeństwo z jakimś tkaczem i tuzin dzieciaków, z których połowa nie przeżyje roku, a ona sama pewnie umrze na wyniszczającą płuca pylicę.

Następnego dnia poszła do biura Daniela i zgodziła się zostać jego kochanką.

Był zadowolony z obmyślonego przez siebie układu, dopóki Matty nie zaszła w ciążę.

- Na litość boską, kobieto! - zawołał, kiedy usłyszał nowinę. - Dlaczego się nie zabezpieczyłaś?

- Jak to, dlaczego się nie zabezpieczyłam? - szlochała Matty. - Przecież sama sobie tego dziecka nie zrobiłam.

- Takim wypadkom można zapobiegać - odparował. - Myślałem, że siostra przynajmniej tego cię nauczyła.

- Zawsze chciałam mieć dziecko - chlipała. - Postaram się, żeby nie wchodziło ci w drogę.

Daniel nie powiedział nic więcej. Ruth urodziła się w roku 1790. Daniel spojrzał nie ciemnookie niemowlę i poczuł ukłucie bólu. Dziecko bardzo przypominało Meg. Odwrócił się szybko.

- Bardzo ładne dziecko - powiedział obojętnie. Kiedy Matty zapytała, czy chciałby być przy kąpieli, przecząco pokręcił głową. W drodze do d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin