Łukjanienko Siergiej - Zimne brzegi 02 - Nastaje świt.rtf

(1854 KB) Pobierz
Siergiej Łukjanienko

Siergiej

Łukjanienko

 

 

 

 

 

 

Nastaje Świt

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przekład Ewa Skórska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drugi tom cyklu: Zimne brzegi

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI

 

 

Część pierwsza

ŚWIĘTE MIASTO………………………………………………………………………………..7

Część druga

AQUINCUM…………………………………………………………………………………...…..89

Część trzecia

KATAKUMBY I POGRANICZE………………………………………………………………..168

Część czwarta

IMPERIUM OSMAŃSKIE I JUDEA……………………………………………………………242

EPILOG…………………………………………………………………………………………..317

 

 

      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

ŚWIĘTE MIASTO

 

Rozdział pierwszy,

w którym dostępuję najwyższego zaszczytu i wcale nie czuję radości z tego powodu

 

Miałem na sobie wspaniały, jedwabny płaszcz z kapturem, który skrywał twarz.

Wprawdzie była to szata duchownego, więc prostego kroju i niezbyt jaskrawa, ale od razu rzucała się w oczy - zwykły nowicjusz takiej nie nosi. Chińskie jedwabie są bardzo drogie, taki płaszcz mó być powodem do dumy.

Sznurek, którym związano mi z tyłu ręce, też był jedwabny.

To też pewnie powód do dumy.

Ściślej mówiąc, nie był to wcale sznurek, lecz pas od owego płaszcza. Zawiązano go pospiesznie i niedbale, w dodatku jedwab był śliski, a ja od dziesięciu minut poruszałem palcami, próbując rozluźnićzeł i nic z tego nie wyszło! Święci bracia nie wiążą tak prosto, jak by się wydawało...

Zresztą, co dałyby mi wolne ręce? Tutaj, w Urbisie, który jest miastem w mieście, w rezydencji Juliusza, Pasierba Bożego...

Nie mówiąc już o dwóch konwojentach, którzy prowadzili mnie niekończącymi się korytarzami, mocno trzymając pod ręce. Z boku pewnie wyglądało to całkiem zwyczajnie: oto młodzi nowicjusze pomagają iść staremu kapłanowi, pogrążonemu w nabożnych rozmyślaniach...

Ale we mnie nie było teraz ani krzty nabożności. Może dlatego, że bolał mnie kark, a w głowie huczało? Nie, już raczej z powodu głębokiego przeświadczenia, że nic dobrego mnie tu nie czeka.

- Stopień, święty bracie - powiedział dobrodusznie, nawet z troską, ten z prawej strony.

Przez szparę w kapturze widziałem skrawek drogi. W niczym mi to nie pomagało, ale zawsze było jakąś rozrywką. Szliśmy już dośćugo i widok zdąż się kilka razy zmienić.

Najpierw, gdy wysiadłem z karety, pod nogami miałem zwykły kamień. Gładko wyszlifowany, ale jednak kamień, nic szczególnego. Potem były drewniane podłogi długich galerii. Potem marmurowe, pałacowe, inkrustowane. Później na marmurze ścieliły się miękkie kobierce.

Coraz bardziej bogato...

Chociaż, jaka różnica, po czym się depcze?

Ważne, żeby samemu nie dać się podeptać...

- Stójcie, święty bracie...

Teraz odezwał się ten z lewej. Mówili na przemian.

Stanąłem posłusznie, tylko palce dalej robiły swoje: bawiły sięem, próbując rozluźnićadki jedwab. A nowicjusz z prawej strony zadzwonił kluczami - sądząc po brzęku, klucze zrobiono z brązu dobrej jakości - i otworzył drzwi.

- Stopień, święty bracie...

Dziwne. Spodziewałem się, że pod nogami będzie teraz bukszpan i heban, inkrustowany turkusem i stalą. Pomyliłem się, znowu zwykły kamień...

Prowadzono mnie gdzieś w dół... Do podziemi?...

Serce zaczęło bić szybko i trwożnie.

Nie spodziewałem sięciwie niczego dobrego, byłem przygotowany na najgorsze, ale żeby tak od razu?

Nie wytrzymałem:

- Dokąd mnie prowadzicie? - Odpowiedzi nie było. Tylko palce konwojentów zacisnęły się mocniej...

Więc to tak...

Szliśmy schodami, które opadały dość łagodnie, ale ciągnęły się tak długo, że do powierzchni ziemi było teraz co najmniej dziesięć metrów. Wymarzone miejsce na sale tortur: do pałaców Urbisu nie dobiegną żadne krzyki, nie bę niepokoić świątobliwych ojców.

Zacisnąłem usta i postanowiłem nie zadawać więcej pytań.

Skoro umiałem ż, zdołam też umrzeć.

Klucze zabrzęczały jeszcze trzy razy. Ale nie spotkaliśmy nikogo, panowała martwa cisza. Nie wyglądało mi to na sale tortur. Najzręczniejszy oprawca potrzebuje pomocników, a przygotowywane do pracy narzędzia nieźle hałasują...

Wiedziałem, że tylko się pocieszam. Ale tak bardzo nie chciałem uwierzyć w to, co najgorsze. Taka już jest natura ludzka: żywić się nadzieją, nie przyjmować tego, co nieuniknione. Czasem to pomaga. Gdy w piramidzie egipskiej zgasła mi lampka, pocieszałem się myś: wyjdę na pamięć, a pamięć mam dobrą...

I poszedłem.

I wyszedłem... wyczołgałem się na trzeci dzień.

Ale nie przez wejście, przez które wszedłem do grobowca.

Człowiek nigdy nie chce umierać. Dlatego do ostatniej chwili wierzy, że wszystko będzie dobrze.

- Siadajcie, święty bracie.

Nacisnęli na moje ramiona, a ja opadłem na twarde siedzenie. Oparć, do których można by przymocowaćce, nie było. To mi dodało otuchy.

Przez minutę panowała cisza. Konwojenci stali w milczeniu, nie ruszali się, jakby ich w ogóle nie było. Tylko oddychali zbyt szybko.

Potem gdzieś z przodu skrzypnęły drzwi. Zapłonęło jaskrawe światło - od gazowych albo karbidowych lamp. Rozległy się kroki... i moi konwojenci zapomnieli o oddychaniu.

- Ściągnijcie mu kaptur.

os był cichy, łagodny. Ale jakże władczy!

Kaptur zdarły mi cztery ręce. Pewnie jak zajdzie potrzeba, głowę ukrę mi z taką samą gorliwością...

Rozglądając się, zamrugałem, by przywyknąć do jasnego światła; próbowałem zrozumieć, gdzie się znalazłem.

Nie przypominało to sali tortur.

W ogóle niczego nie przypominało!

Niewielka, okrąa sala, na ścianach kilkanaście gazowych lampek, na suficie - starodawna, pociemniała, prawie niewidoczna mozaika. Ściany były kamienne, podłoga też. Siedziałem na krótkiej, drewnianej ławie bez oparcia; konwojenci zastygli obok mnie. Przede mną stała identyczna drewniana ława, prosta i twarda. Na niej siedział człowiek: twarz pomarszczona, oczy półślepe, wytrzeszczone, jakby senne...

Zwykły człowiek w białym płaszczu i białej tiarze...

- Rozwiążcie mu ręce.

wił, ledwie poruszając ustami. Jakby każde jego słowo miało wartość klejnotu, a w dodatku nie wiadomo było, czy jesteśmy godni je usłyszeć.

A przecież tak włnie było!

Przede mną siedział Sukcesor Zba...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin