Sandemo Margit - Opowieści tom 40 zloty ptak.rtf

(285 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

ZŁOTY PTAK

Z norweskiego przełożyła

MAGDALENA STANKIEWICZ

POL - NORDICA

Otwock

ROZDZIAŁ I

Peter wbił siekierę w pieniek z wielką siłą. Teraz nie myślał o tym, że trudno będzie ją wyjąć. Rzucając wściekłe i zarazem pełne żalu spojrzenie w stronę przejeżdżających opodal myśliwych, poszedł do swego pustego domu.

Pracował w majątku jako leśniczy. Zdobył to stanowisko po latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Dzięki wytrwałej nauce, a także pomocy starego dziedzica, wyrwał się z samego dna ubóstwa. Nigdy nie miał nawet cienia wątpliwości, kim w przyszłości zostanie. Kochał las, ów słodki zapach nagrzanych słońcem iglastych drzew i czyste piękno buków.

Kochał również zwierzęta. Znały go i darzyły zaufaniem. Wokół domu Petera małe ptaki wiły swe gniazda, w dziuplach mieszkały wiewiórki, w pobliskich zaroślach odzywały się bażanty, a na wiosnę sarny wychodziły na skraj lasu, przyglądając się leśniczemu z zaciekawieniem. Dobrze wiedział, kiedy lisy i zające mają młode, one natomiast czuły, że nic złego im z jego strony nie grozi.

Dlatego nienawidził myśliwych. Teraz znowu upłynie wiele tygodni, zanim odzyska zaufanie zwierząt.

W polowaniach brały udział także kobiety. Młode damy, których śmiech niósł się daleko po lesie, strzelające na równi z mężczyznami i z dumą unoszące w górę swą zdobycz. Peter widywał te szlachcianki, kiedy przychodziły do majątku z wizytą. Nie uświadamiając sobie tego, z dnia na dzień darzył je coraz większą niechęcią. Od czasu do czasu bywał w mieście; zauważył, że wszystkie młode dziewczęta, które spotykał, miały ten sam chłód w oczach. Nie mógł wiedzieć, że to najlepsza obrona kobiet przed zaczepkami mężczyzn na ulicy...

Helle ziewnęła ukradkiem, po czym poprawiła wstążkę od kapelusza, która zaczepiła się o kołnierz marynarskiej bluzy. Pomyślała, że nie ma nic nudniejszego niż zwiedzanie z wycieczką, oprowadzaną jak stado owiec przez przewodnika pozbawionego daru wymowy. Gdyby tylko mogła odłączyć się od grupy i obejrzeć wieżę na własną rękę! Wówczas byłoby to nawet ciekawe i emocjonujące.

Lecz dozorca zatrzymał dziewczynę przy bramie. Wyjaśnił, że na wieży jest niebezpiecznie i nie wolno tam wchodzić samemu, trzeba poczekać do godziny pierwszej, kiedy się zaczyna zwiedzanie z przewodnikiem.

Helle od dawna chciała zobaczyć wieżę z bliska. Budowla znajdowała się po drugiej stronie wąskiej zatoki, ale Helle nigdy jeszcze nie miała okazji tam popłynąć. W tej niewielkiej miejscowości, położonej na zachód od stolicy, mieszkała co prawda niedługo, lecz jako osoba od urodzenia ciekawa świata zdążyła zbadać każdą pobliską łąkę i każdy zagajnik Teraz kusiła ją wieża, a owa pokusa towarzyszyła Helle już od pierwszego dnia, kiedy ujrzała bryłę z czerwonej cegły wznoszącą się ponad drzewami na drugim brzegu.

Gdzieś dalej na południe podobno znajdował się most, lecz Helle nie miała ani chęci, ani środków na to, by jechać okrężną drogą. Dziś rano zauważyła tabliczkę przy plaży: „Łodzie do wynajęcia”. Szybko przeliczyła pieniądze i uznała, że jej wystarczy, jeśli przez pewien czas zrezygnuje z niektórych posiłków.

Z niemałym trudem wsiadła do jolki, złoszcząc się z powodu zbyt wąskiej, niewygodnej spódnicy. Chwyciła za wiosła. Nie miała wprawy i po pierwszym, trochę zbyt silnym zamachu wiosłem, które zagarnęło jedynie powietrze, wylądowała na rufie łodzi. Syknęła ze złości. Po chwili się podniosła, mając nadzieję, że nikt nie zauważył wystających ponad burtę jej zapinanych na guziki trzewików.

Był przepiękny jesienny dzień, zachwycający fantastycznym bogactwem kolorów drzew i krzewów rosnących wzdłuż brzegu, a powietrze zdawało się niezwykle rześkie i przejrzyste jak szyba. Helle zapomniała na moment o swym samotnym życiu - rozkoszowała się ciszą, a także czuła rosnące napięcie związane ze swą wyprawą.

Wreszcie znalazła się w wieży. Obojętnym wzrokiem wodziła po sali, która w najmniejszym stopniu nie odpowiadała jej wcześniejszym wyobrażeniom. Przewodniczka trajkotała coś monotonnie, lecz Helle nie słuchała. Z bliska wieża nie wydawała się już tak tajemnicza i godna uwagi, Czerwony kolor cegły okazał się złudzeniem, właściwie przypominał raczej szarobrązowy. Sama wieża była budowlą o podstawie sześciokąta z nieskończoną liczbą schodów prowadzących do pomieszczenia, w którym się właśnie znajdowali. W dodatku turystom pozwolono zwiedzić tylko jedno piętro. Helle uważała, że to trochę za mało!

- ...obrazy z siedemnastego wieku... proszę zwrócić uwagę na architekturę...

Do Helle docierały tylko fragmenty wykładu przewodniczki. Jak można tyle mówić o tak niewielu rzeczach? Poważne, zwykle zaciekawione, szarozielone oczy dziewczyny stały się nieobecne i pozbawione wyrazu.

Helle miała gęste, kręcące się przy skroniach, jasnobrązowe włosy, które splatała w dwa grube warkocze, opadające teraz spod płaskiego słomkowego kapelusza, i nieduży, bynajmniej nie arystokratyczny nos. Grymas delikatnych ust sprawiał, że trochę przypominała sympatyczną, lecz nieco nadąsaną dziewczynkę. Nikt by nie odgadł, że ukończyła dwadzieścia dwa lata i zaznała więcej smutków niż którykolwiek z jej rówieśników.

Grupa turystów leniwie zaczęła się przesuwać ku schodom. Helle szła na samym końcu. Próbowała uchwycić atmosferę miejsca, lecz słyszała tylko echo szmeru rozmów i czuła zapach miętowych dropsów.

Przewodniczka zatrzymała się, gdyż ktoś z grupy zadał pytanie, i z nutą zniechęcenia w głosie rzekła:

- Oczywiście, że wieża ma swoją legendę. Czasem w niej straszy...

Helle natychmiast nastawiła uszu.

- Nie jest to nic szczególnie godnego uwagi, a poza tym nie sądzę, by można tu spotkać jakieś upiory - mówiła przewodniczka. - Ale jeżeli koniecznie państwo chcecie...

Oczywiście chcieli wszyscy. Helle znajdowała się tak daleko w tyle, że słyszała tylko urywki zdań. Coś o studni straceń w podziemiach. I o tym, że prowadziło tam bezpośrednie wejście z dziedzińca. Oraz o jakichś młodych ludziach, którzy kiedyś wybrali się w to miejsce i ujrzeli przerażającą postać, przemykającą obok nich niczym lodowaty podmuch wiatru.

Podnieceni opowieścią aż do uczucia gęsiej skórki turyści zaczęli schodzić w dół. Helle jak zwykle na samym końcu.

Nagle zatrzymała się. Na starych, zniszczonych deskach podłogi jaśniała mała, biała karteczka. Musiał ją zgubić ktoś z grupy.

Helle podniosła ją i przeczytała:

„Złoty ptak znajduje się w zamku Vildehede”.

Widniał tam także szkic wieży - przekrój podłużny z zaznaczonymi wszystkimi kondygnacjami. Przy drugim od góry piętrze narysowano strzałkę.

Nareszcie coś ciekawego! pomyślała uradowana dziewczyna. Grupa zwiedzających schodziła właśnie na przedostatnie piętro, przewodniczka jednak poszła dalej, nie zatrzymując się.

W starych drzwiach, prowadzących do pomieszczeń pod najwyższą kondygnacją, tkwił klucz. Helle, która wciąż miała przed oczyma tekst z tajemniczej karteczki, przystanęła i nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się.

Dziewczyna ujrzała ciemne ściany dużego pomieszczenia. W miejscu, gdzie powinna być podłoga, widniała tylko konstrukcja z belek.

Turyści wciąż schodzili na dół. Helle zawahała się. Spojrzała na kartkę, którą trzymała w dłoni, i ostrożnie przesunęła się dalej do środka, stając na wąskiej krawędzi.

Kiedy spojrzała w dół, zakręciło się jej w głowie. Nie tylko na tej kondygnacji brakowało podłogi. Poniżej także i na następnym piętrze również, jeszcze niżej znowu i tak dalej, aż do czarnej czeluści podziemi.

A więc to tam w dole miałoby rzekomo straszyć!

Helle wychyliła się jeszcze bardziej do przodu, wpatrując się w przepaść.

W tej samej chwili usłyszała, że ktoś stanął w drzwiach za jej plecami. Lecz zanim zdążyła się obejrzeć, poczuła silne pchnięcie z tyłu.

Spadając, rozpaczliwie usiłowała na kolejnych piętrach przytrzymać się rusztowań podłogi, lecz belki były zbyt grube i palce jej się ześlizgiwały.

Teraz pod nią znajdowały się już tylko czarne jak noc podziemia. Wydawały się nie mieć dna, tak jakby kończyły się w samym piekle.

Christian Wildehede, właściciel majątku Vildehede, przechadzał się po swej posiadłości w towarzystwie leśniczego. Przystanęli.

- O, tam stoi ta przeklęta wieża - mruknął młody dziedzic. - Tłumy turystów zjeżdżających tu latem są doprawdy irytujące. Całe szczęście, że niedługo już koniec sezonu! Gdyby tylko trzymali się w pobliżu wieży, to jeszcze można byłoby to znieść, ale rozłażą się jak stonka i wszędzie wtykają nosy. Wyobraź sobie, Thorn, że w niedzielę jakaś rodzina urządziła sobie piknik w naszym ogrodzie! Między grządkami astrów i lewkonii. To bezczelność!

Dziedzic, który niedawno skończył osiemnaście lat, zirytowany spojrzał na swego towarzysza jasnoniebieskimi oczami, wyrażającymi wielki apetyt na życie.

Leśniczy uśmiechnął się ponuro.

- Większość czasu pochłania mi wypraszanie intruzów z parku, chociaż przy bramie stoi tablica informująca wyraźnie, że to prywatna posiadłość. A co słychać w sprawie restauracji wieży?

Christian Wildehede westchnął.

- Na razie nie przyznano nam żadnych funduszy. Nasze władze są wyjątkowo opieszałe. W wieży jest przecież niebezpiecznie i gdybym nie potrzebował każdego grosza, jaki zostawiają tu turyści, już dawno bym ją zamknął. Zresztą nawet jeślibym się zdecydował, nie wolno mi tego zrobić. Rozumiesz, pomnik historii kultury i takie tam. O, wygląda na to, że zwiedzanie na dziś skończone. Chodź ze mną na górę obejrzeć skutki wandalizmu turystów! To zwiększa wydzielanie adrenaliny.

Podeszli do wieży.

- Kiedyś stanowiła centralną część większej budowli - odezwał się z dumą Christian Wildehede. - Teraz pozostała samotna. Ale po co ci to wszystko mówię, przecież o tym wiesz. Byłeś może ostatnio w podziemiach i sprawdzałeś, czy barierka nie została zniszczona?

- Nie, przez kilka dni tam nie zaglądałem.

- W takim razie chodźmy najpierw na dół.

Mężczyźni zeszli stromymi schodami na tyłach wieży. Ich głosy odbijały się echem o chropowate sklepienie korytarza. Dotarli do barierki okalającej szyb, powstały po rozebraniu sufitów i podłóg na wszystkich kondygnacjach poza najwyższą. Od strony tylnego wejścia i niewielkich okienek w górze wieży docierało tu słabe światło.

- Tss! - szepnął leśniczy Thorn i gwałtownie przystanął. - Co to było?

- Jakiś jęk? To na pewno upiór - zażartował Christian, lecz zaraz krzyknął: - O Boże! Spójrz tam!

Popatrzyli w górę. Z poziomu najniższego piętra zwisała dziwna postać.

Obraz był rzeczywiście niecodzienny. Mężczyźni ujrzeli bowiem parę bardzo zgrabnych nóg i damską bieliznę. Wyglądało na to, że rąbek sukni kobiety zaczepił się w spojeniu belek, tak że długa i wąska spódnica wywinęła się do góry przez głowę nieszczęsnej. Chociaż widok ten wydawał się dość zabawny, nikomu teraz nie było do śmiechu. Wystarczy jeden ruch, żeby spódnica się rozerwała.

- Próba samobójcza? - szepnął dziedzic blady na twarzy.

- Nie, raczej wypadek. I w dodatku nad „studnią”!

Thorn w jednej chwili ruszył na górę. Wypadł jak szalony z podziemia i pobiegł do drzwi prowadzących na wieżę. Dozorca poszedł już do domu, lecz leśniczy miał klucz do głównego wejścia. Drżącymi palcami próbował otworzyć zamek. Wkrótce dołączył do niego również Christian Wildehede.

Po chwili zostały otwarte także drzwi na najniższe piętro i w mgnieniu oka obaj mężczyźni znaleźli się w środku.

Christian z rozpędu omal nie runął w dół. Thorn, leżąc na brzuchu, powoli czołgał się po belce w stronę dziewczyny.

- Jak tam? - zawołał. - Żyje pani?

Zza spódnicy wydobył się niewyraźny pisk.

- Proszę się nie ruszać! - ostrzegł Thorn, już spokojniejszy. - Zaraz pani pomogę. Wszystko skończy się dobrze.

Sam jednak nie był tego pewien. Nie będzie łatwo wyciągnąć ją do góry!

Christian, który nie miał tyle siły, co leśniczy, zatrzymał się na spojeniu belek i stąd przemawiał uspokajająco do dziewczyny, obiecując, że na pewno ją wydostaną. Jednak kiedy zobaczył, dzięki czemu nie runęła w dół, przyszło mu na myśl powiedzenie o życiu wiszącym na włosku. Brzeg spódnicy, choć wzmocniony taśmą, zaczynał się już odrywać. Naderwanie mogło się powiększyć w każdej chwili, wystarczy jeden najmniejszy ruch...

- Na miłość boską, niech się pani nie rusza! - błagał dziewczynę.

Ostatnie godziny wydawały się Helle koszmarem.

Pamiętała, że udało jej się złapać ręką belki. W tej samej chwili poczuła, jakby palce, ba, całe ramię rozpadło się w drzazgi. Lecz pomimo bólu uświadomiła sobie, że prędkość, z jaką spadała, odrobinę się zmniejszyła, a za moment, prawie równocześnie, nastąpiło potężne szarpnięcie i doznała wrażenia, jakby coś rozerwało ją na pół. Potem otoczyła ją ciemność.

Kiedy się ocknęła, czując przeszywający ból, w wieży panowała cisza. Próbowała krzyknąć, lecz sam ruch przy nabieraniu do płuc powietrza sprawił, że zaczęła się niebezpiecznie osuwać.

Helle zdziwiła się, dlaczego ciągle jest tak potwornie ciemno. Szybko jednak zrozumiała powód. Po prostu wisiała w środku spódnicy, tej wąskiej spódnicy, której właściwie nigdy nie lubiła, a którą teraz wręcz kochała. Stara, wspaniała spódnica z solidnym zakładem, która uratowała jej życie! Przynajmniej na razie.

Dziewczyna nie mogła spojrzeć w dół, lecz kiedy ostrożnie zerknęła w górę, zrozumiała, że jej życie wisi na kilku nitkach.

Czuła, jak oblewa ją zimny pot. Jedno ramię opadało bezwładnie, w dodatku bardzo bolało ją w talii, gdzie pasek wpijał się w skórę. Jednak także ten mocno zapięty pasek uratował Helle. W przeciwnym razie spódnica ześliznęłaby się zupełnie i została na belce, a ona sama spadłaby niżej.

Dziewczyna uczyniła niezwykle ostrożny ruch prawą ręką, próbując ją podnieść i przytrzymać się belki. Natychmiast jednak usłyszała ostrzegawcze trzeszczenie materiału.

Musiała wisieć bez ruchu.

Jak długo?

Kilka godzin później, kiedy czuła już tylko ból, zawroty głowy, strach i zwątpienie, ocknęła się z odrętwienia.

Głosy?

Tak, męskie głosy. Jacyś ludzie rozmawiali w pobliżu. Dziewczyna chciała głośno wezwać pomocy, ale zdołała się opanować. Jęknęła tylko cicho, starając się nie poruszyć.

Usłyszeli mnie! I zauważyli! O Boże, spraw, bym nie spadła! Pomóż, bym się nie rozpłakała!

Teraz dało o sobie znać także kobiece poczucie wstydu. Helle zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, że pokazuje więcej, niż odważyłaby się kiedykolwiek pokazać. Bezskutecznie usiłowała skierować myśli ku ważniejszym sprawom.

Spieszący jej na ratunek znajdowali się już na szkielecie podłogi. Helle słyszała, że czołgają się po belkach.

- Myślę, że spróbuję wyciągnąć ją za włosy, paniczu - powiedział jeden z nich spokojnie. - To chyba jedyny sposób.

- Rób jak chcesz, Thorn - odrzekł drugi, sądząc po głosie, młodszy mężczyzna. - Ja tymczasem złapię ją za suknię. Problem w tym, że każdy z nas może użyć tylko jednej ręki, bo przecież sami też musimy się mocno trzymać. Jesteś gotów? No, to łapiemy, raz, dwa, trzy!

Helle poczuła, jak czyjaś silna ręka chwyta za jej długie, grube warkocze, i zacisnęła zęby w obawie przed bólem.

Lecz chwyt był tak zręczny, że ból okazał się minimalny. Ponownie usłyszała pierwszego mężczyznę.

- Dobrze, a teraz obejmij moje ramię i mocno się trzymaj! - polecił.

- Nie mogę - odparła Helle zdumiona, że tak bardzo zachrypła. - Jedną rękę chyba złamałam.

- Spróbuj podać mi zdrową!

Powoli, drżąc ze strachu, podała swemu wybawcy prawą dłoń, a potem schwyciła jego nadgarstek. Warkocze nie były już tak naprężone, a ponieważ młodszy mężczyzna ciągnął ją za spódnicę, Helle poczuła się dużo lżejsza.

Wreszcie zebrała się na odwagę, by podnieść wzrok, i ujrzała parę najbardziej przyjaznych oczu, jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Promieniująca z nich ogromna sympatia sprawiła, że straciła resztki odwagi i poczuła wzbierający płacz. Szybko przełknęła dławienie w gardle i jakoś się opanowała.

Obaj mężczyźni niezwykle ostrożnie wyciągali dziewczynę do góry, aż wreszcie udało im się uchwycić ją w pasie i unieść ponad belkę.

Nie wyglądała może zbyt korzystnie, kiedy niemal w panice przesuwała się na czworakach w stronę solidnej podłogi, lecz nikomu nie było do śmiechu. Wybawcy asekurowali ją zarówno z przodu, jak i z tyłu, i pomagali, pełni wyrozumiałości.

Nareszcie! Dotarli do wąskiego występu przy drzwiach. Helle nie miała siły wstać, lecz zanim zdążyła o tym pomyśleć, mężczyźni wynieśli ją na zimne schody wieży i zamknęli drzwi.

Helle leżała przez chwilę skulona, drżąc jak liść osiki i nie będąc w stanie mówić. Lewa ręka zwisała bezradnie, a skóra w okolicach talii krwawiła, skaleczona ostrą krawędzią paska.

W końcu dziewczyna wstała z trudem i podziękowała wybawcom łamiącym się głosem.

Młodszy z mężczyzn, mniej więcej w jej wieku, odznaczający się niebywałym wdziękiem i pewnością siebie, powiedział:

- Zabierzemy cię teraz do mojego domu, maleńka, i wszystko będzie dobrze.

Helle usiłowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia, gdyż w ciągu kilku ostatnich godzin twarz jakby zastygła jej ze strachu. Na chwiejnych nogach wyszła do parku otaczającego wieżę. Między drzewami dostrzegła kilka czerwonych zabudowań gospodarskich, konie za niskim płotem i duży, piękny biały dom.

Mężczyźni nie zamęczali jej pytaniami, rozumieli chyba dobrze, że musi mieć trochę czasu, by dojść do siebie. W pewnym momencie niechcący usłyszała ich rozmowę.

- Widziałeś te nogi, Thorn? - mówił młodszy z nich. - Co za dziewczyna! Czy nie jest śliczna? Wydaje się zupełnie inna niż te nadęte szlachcianki, których nawet nie wolno tknąć! Albo te tanie dziewczęta z kabaretu. Ach, muszę jeszcze choć raz zobaczyć to cudo!

Helle poczuła, jak ją oblewa rumieniec. Drugi z mężczyzn, prawdopodobnie zbliżający się do trzydziestki, miał, jak zdążyła zauważyć, surową twarz, choć to jego pełne zrozumienia oczy tak ciepło patrzyły na nią w wieży. Rzadko się odzywał. Teraz odpowiedział młodszemu coś, czego Helle nie dosłyszała, lecz tamten odparł beztrosko:

- Och, Thorn, nieważne, co o tym myślisz, zdobędę tę dziewczynę! W ten czy inny sposób!

Helle przyspieszyła kroku i dogoniła mężczyzn. Obaj odwrócili się w jej stronę.

Leśniczy wyglądał na zdenerwowanego, jego oczy straciły dawne ciepło i jakkolwiek rysy jego twarzy wydawały się dość sympatyczne, Helle uznała, że jest zbyt zamknięty w sobie. Był ciemnym blondynem o niesfornej czuprynie i gęstych, ciemnych rzęsach, podkreślających oczy. Sprawiał wrażenie bardzo silnego, zarówno fizycznie, jak i duchowo.

Christian, nie zrażony słowami leśniczego, uśmiechał się szeroko i zachęcająco. Miał kruczoczarne włosy i wesołe, niewinne niebieskie oczy. Oczywiście był bardzo pewny siebie. Pochodził z uprzywilejowanej klasy i dobrze zdawał sobie sprawę ze swojej pozycji.

Helle nie miała czasu zastanowić się nad tym, co usłyszała, ponieważ właśnie dotarli do owego dużego, pięknego domu. Zaraz wskazano jej drogę do łazienki, by mogła znowu „poczuć się jak człowiek”, jak się wyraził Christian Wildehede. Była mu za to głęboko wdzięczna.

Ledwie poznała się w lustrze. Och, co za widok! A ubranie! Helle zależało na tym, by zwłaszcza teraz ładnie wyglądać, starała się więc poprawić suknię i fryzurę, jak potrafiła najlepiej, sprawną ręką.

Kiedy skończyła, nakryto już do herbaty w biało - niebieskim salonie.

Pani Wildehede, kobieta energiczna i piękna, która nie wyglądała na matkę dorosłego syna, biegała w pośpiechu, wzdychając „och” i „ach” i powtarzając, że musi zdążyć na przyjęcie u proboszcza.

- Przypilnuj, żeby dziewczyna dostała coś do jedzenia! Ta wieża to skandal! I nie zapomnij zmienić koszuli do kolacji, Christianie! - rzuciła w drzwiach i wyszła.

- Siedź, nie ruszaj się - zwrócił się młody dziedzic do Helle. - Posłałem po doktora Jepsena. Zaraz przyjdzie i obejrzy twoją rękę. Czy ktoś czeka w domu i martwi się o ciebie?

W domu? Helle nie posiadała niczego takiego, co mogłaby nazwać domem.

- Zostawiłam gospodyni wiadomość, dokąd się wybieram. Jeśli wrócę, zanim się ściemni, to chyba nie będzie się zbytnio niepokoić.

- To dobrze. A teraz słuchamy! - rzekł Christian, kiedy wszyscy troje siedzieli przy stole, popijając gorącą herbatę. - Czy nie wiedziałaś, że wchodzenie na rusztowanie jest zabronione? - Z jego oczu bił taki podziw, że Helle się zaczerwieniła.

- No tak, wszyscy wiedzieli, że wolno zwiedzać tylko najwyższe piętro. Ale ja wcale nie wchodziłam na belki.

Mężczyźni spojrzeli na nią pytająco.

- Poczekaj - odezwał się Thorn, widząc, że dziewczynie ciągle jeszcze trudno zebrać myśli. - Twoje ramię mówi mi, że musiałaś spaść z wysoka?

- Tak - skinęła głową Helle. - Z przedostatniego piętra.

- To wysoko - stwierdził rzeczowo Thorn. - A jak to się stało?

- Ktoś mnie popchnął.

Zapadła cisza.

- Kto? - przerwał milczenie Christian. W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie.

- Nie wiem.

- Ale dlaczego?

Helle westchnęła, zastanawiała się przez moment.

- Może z powodu tego, co znalazłam. Była to kartka, którą pewnie zgubił ktoś z grupy.

- Czy znałaś kogoś ze zwiedzających? - spytał Christian.

- Nie, nikogo.

- Czy na kartce było coś napisane? Coś szczególnego?

- Tak. Widniał na niej szkic wieży ze strzałką wskazującą piętro, z którego zostałam zepchnięta. I kilka tajemniczych słów...

Czekali w napięciu, aż sobie przypomni.

- Musiałam zgubić tę kartkę, kiedy spadałam - powiedziała. - Leży pewnie gdzieś w podziemiach.

- Ale jak brzmiały te słowa?

- Myślę, że zapamiętałam je dokładnie. „Złoty ptak znajduje się w wieży Vildehede”... Nie, „w zamku Vildehede”. Właśnie tak.

- W zamku Vildehede? - powtórzył Christian. - To może oznaczać zarówno wieżę, jak i ten dom. Chociaż właściwie nie nazwałbym go zamkiem.

- Szkic przedstawiał przecież wieżę - przypomniał Thorn. - To na pewno o nią chodziło.

- „Złoty ptak”? - zastanawiał się Christian rozmarzony. - Złoty ptak? Nigdy o nim nie słyszałem. A może w tej starej, upiornej wieży znajduje się skarb? Bardzo by się nam przydał!

- Nie ma tam aż tak wiele miejsc, gdzie mógł zostać ukryty - zauważyła Helle. - Zwłaszcza teraz, kiedy rozebrano podłogi.

- Ale na pewno ten złoty ptak musi być bardzo cenny - rzekł Thorn, zwracając się po raz pierwszy bezpośrednio do dziewczyny - skoro ktoś z jego powodu chciał popełnić morderstwo.

- Słyszałem kiedyś, że w przeszłości posiadaliśmy ogromny majątek, który gdzieś przepadł - rzekł Christian w zamyśleniu. - Muszę zapytać matki. A jeśli to jakiś szyfr? Szyfr szpiegowski! „Złoty ptak znajduje się w zamku Vildehede...”

- Może mieli się tu spotkać? - dodał Thorn. - A dziewczyna im przeszkodziła. Właściwie jak dostałaś się na to piętro?

- Właśnie przeczytałam znalezioną kartkę i chciałam zobaczyć, co...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin