DEAL WITH THE DEVIL - Evangeline Anderson (całość).doc

(1195 KB) Pobierz

             

 

 

 

 

 

 

 

DEAL WITH THE DEVIL

 

 

Evangeline Anderson

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nieoficjalne tłumaczenie:

 

 

EricaNorthman

Jenny13

 

 

Nasze pierwsze wspólne dzieło

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

              Wampir wchodzi o baru i widzi siedzącego tam wilkołaka...

              Wiem, co mogłeś sobie pomyśleć, ale to nie jest początek durnego żartu. To moje życie- albo to, czym miało być, jak zademonstrował to wampir. Co oznaczało nie mniej, nie więcej jak to, że w tym scenariuszu przypadła mi rola wilkołaka.

              Nie potrafię przemienić się podczas pełni księżyca, co wcale nie jest zabawne. Zresztą, to w ogóle nie ma znaczenia, bo nie potrafię się przemienić w żadnym innym czasie.

              Niezmienni – tak reszta populacji nazywa tych, którzy nie potrafią przywołać jego lub jej zwierzęcej natury. Takie osobniki są rzadkie i niezbyt lubiane. Jesteśmy widywani w wilczym świecie tak samo chętnie, jak trędowaty na popołudniowej herbatce. To dlatego pracuję w kancelarii prawniczej prowadzonej przez ludzi, zamiast trzymać się własnego gatunku. To dlatego też czekałam w barze na wampira, z którym miałam umówione spotkanie.

              Może robiłam jakieś postępy ze sobą. Ale może zacznę od początku, od pierwszego spotkania z Judem Jacobsonem, jednym z najpotężniejszych i najbardziej przerażających wampirów na całym terenie Tampa Bay. Opowiem ci o umowie jaką mi zaproponował.

              Pakt z diabłem.

              To była gorąca i parna noc w najgorszy możliwy sposób.

              Upalny sierpień, gdzie powietrze można było ciąć nożem. Zauważyłam, że oświetlony termometr po drugiej stronie ulicy wskazywał lekko ponad trzydzieści jeden stopni. Trzydzieści jeden stopni o dziewiątej wieczorem. Wiedziałam, że jeśli wyjdę na zewnątrz, będzie to jak poruszanie się w ciepłej zupie, więc zrezygnowałam. Zamiast tego czekałam na ważnego klienta, który powinien już być na miejscu. On był powodem, dla którego nie siedziałam w domu w skąpym szlafroku oglądając powtórki telewizyjnych reality show.

              Dawson, Levine i Tamber, kancelaria w której pracowałam, obsługiwała pomniejsze gwiazdki, zarówno ludzkie jak i nadprzyrodzone, i szczyciła się dostosowaniem do potrzeb klienta.  W związku z czym zamiast zamknąć firmę o piątej, czekaliśmy na nowego klienta DLT, Jude'a Jacobsona.

              Mówię „my”, ale tak naprawdę cała kancelaria świeciła pustkami. Byłam tylko ja i Derek Banner. Derek był jednym z najstarszych adwokatów w firmie DLT i dlatego dostał zadanie obsłużenia nowego klienta. Byłam tylko do robienia kopii dokumentów – przecież jestem tylko pokorną asystentką.

              Kiedy mówiłam o kopiach, nie miałam na myśli tego, że jestem asystentką Dereka, tylko że jest to część mojej pracy. Miałam go także chronić przed mniej przyjemnymi sprawami. Wampiry są zwykle uprzejme aż do przesady, zwłaszcza jeśli chodzi o kontakt ze światem ludzi, ale czasem stają się zbyt krwiożerczy – dosłownie - co bywa lekkim problemem. Jacobson był specjalnym klientem, ale na tyle potężnym, że DLT postanowiło dać strażnika, który będzie czepliwy i prawdopodobnie go oleje. Ale oni nie myślą nawet o tym, żeby ich jedynemu pracownikowi obdarzonemu nadprzyrodzonymi zdolnościami, który siedzi do późnych godzin nocnych, zaproponować wolne lub dodatkowe wynagrodzenie za jednoczesną pracę jako ochroniarz i asystent.

              Myślisz, że nie jest ze mnie zbyt dobry ochroniarz z moimi 160 centymetrami wzrostu i 45 kilogramami wagi. Dzięki Bogu mam pełne kształty, co myślę, że ma znaczenie. Nie mam problemu z atrakcyjnymi mężczyznami. Zawsze wałęsają się gdzieś w pobliżu, chcąc wykorzystać sytuację. Żaden szanujący się wilkołak nie będzie się umawiał ani tym bardziej nie zwiąże się z Niezmiennym w obawie, że wada przeniesie się na dziecko. Wśród ludzi nie ma zbyt wielu chętnych do spotykania się z kobietą, która pokonałaby ich w wyciskaniu sztangi.

              Pomijając fakt, że nie potrafię się zmienić, to zachowałam siłę gatunku – trzy lub czterokrotnie większą niż posiada człowiek. Oczywiście nie wiem na ile skuteczna będę przeciwko stuletniemu wampirowi, jeśli Jude przekroczy granicę. Ale kiedy opowiedziałam o tych wątpliwościach przełożonemu, tylko poklepał mnie po ramieniu i wymamrotał coś o robieniu jak najlepiej.

              Nie darzyłam wielkim szacunkiem DLT i coraz bardziej mnie drażniło. Ale cholerna gospodarka działała tak, że nie było zbyt wielu miejsc pracy dla kogoś, kto chciał być prawnikiem ale dwukrotnie oblał egzamin końcowy. No dobra, trzy, ale kto by liczył?

              To nie było tak, że nie znałam odpowiedzi, w końcu byłam najlepszym studentem. Powiedziałam, że gdy mam kłopoty to paraliżuje mnie strach. Nie mam na myśli tego, że staję się nerwowa, tylko mam problemy z oddychaniem, pocę się, gryzę to, co wpadnie mi w ręce. To źle. Potrafię to kontrolować, kiedy nie stresuję się za bardzo – dałam sobie radę na końcowym egzaminie w szkole. Ale kiedy egzamin jest naprawdę ważny, kiedy zależy od tego moje życie – przestaję nad tym panować. Byłam u lekarza, ale leki uspokajające nie działają na zmienno kształtnych, co oznacza że mogłabym wziąć ciężarówkę Xanaxu i nie byłoby żadnych efektów. Nigdy nie byłam w stanie zrobić tej gównianej autohipnozy. Tam naprawdę nie miałam wyjścia – musiałam przyjąć pracę w pierwszym lepszym miejscu.

              Kiedy pierwszy raz przyszłam do DLT, planowali zrobić ze mnie młodszego adwokata, jak tylko zdam egzamin. To miała być szybka droga do partnerstwa i z tego byliby zadowoleni. W końcu jak wiele ludzkich firm mogło pochwalić się, że pracuje w nich prawdziwy Zmienny? Zwykle trzymamy się razem, w ścisłych, można powiedzieć ekskluzywnych, firmach. Moja decyzja była dla nich niczym zamach. Wszyscy ludzie mieli gdzieś to, że nie mogę się zmienić, kiedy spełniałam dwa podstawowe warunki – byłam kobietą i dopiero po studiach. Nie to że myślę dużo o moim dziedzictwie – moje nazwisko to Velez, więc należę do znanej rodziny. A to wyglądało dobrze na papierze.

              Zresztą, wszystko było dobrze dopóki nie oblałam egzaminu. I jeszcze raz. I kolejny. Szybko okazało się, że nigdy nie stanę się kimś więcej niż tylko asystentką prawnika a partnerzy przestali dostrzegać mnie na korytarzach i patrzyli przeze mnie, jakbym była przezroczysta. Byłam tylko asystentką, która była wilkołakiem ale o tym nikt nie pamiętał. Aż do dzisiejszego zadania.

              Westchnęłam i oparłam pulsującą głowę o chłodne szkło. Kobieta, pod trzydziestkę, z dużymi, ciemnymi oczami, o ciemnych, kręconych włosach spiętych w kok z tyłu głowy przyglądała mi się ze szklanej powierzchni. Moje latynoskie pochodzenie odbijało się na moim wyglądzie, nawet jeśli jedyne słowa po hiszpańsku jakie znałam były mocno niecenzuralne. Chciałam, żeby ten cholerny wampir wreszcie się pojawił. Było późno a ja byłam już zmęczona. I jeszcze Derek Banner – był wiecznie napalony na każdą z personelu pomocniczego. Wiedział, że byłam tu tylko i wyłącznie po to by go chronić w razie kłopotów, ale najchętniej wysłałby mnie za to do piekła.

              Jako wielki, silny facet z ładnie wyrzeźbionym sześciopakiem i sporymi muskułami, Derek był święcie przekonany, że potrafi doskonale sam o siebie zadbać. Myślał, że to śmieszne, że przydzielili mu taką „małą, słodką dziewczynkę” jak ja, do ochrony. Oczywiście, tak przemawiała jego męska duma, i wszyscy, włącznie z nim, o tym wiedzieli. Robił do mnie podchody gdy po raz pierwszy pojawiłam się w DLT, ale szybko przekonał się, że potrafię dbać o siebie po tym, jak złamałam mu rękę. Ale nie chciał się do tego przyznać i bardzo energicznie protestował gdy szefostwo przydzieliło mnie jako pomoc przy wizycie Jude'a Jacobsona.

              Został przegłosowany, więc by zrekompensować sobie porażkę, był przez cały czas bardzo protekcjonalny wobec mnie. Po czwartej czy piątej seksistowskiej uwadze wyszłam z biura by poczekać na Jacobsona w holu. Mogłam po prostu wyjść do domu albo poczęstować tego durnego, nadętego osła kopniakiem, ale zbyt potrzebowałam tej pracy by ryzykować wybuchem temperamentu.

- No chodź. No chodź – mruczałam do siebie pod nosem, jednocześnie rzucając okiem na tani zegarek, który nosiłam na nadgarstku. – Do cholery, muszę tu jutro być przed siódmą rano – moje słowa jakby go przyciągnęły.

Usłyszałam jak ktoś gwałtownie dotyka szklanych drzwi tuż nad moją głową. Szarpnęłam się i podniosłam wzrok by zobaczyć wysoką postać wampira po drugiej stronie drzwi.

              Wzięłam głęboki oddech i położyłam dłoń na piersi, czując szybko bijące serce. Sekundę wcześniej ulica naprzeciwko siedziby DLT była zupełnie pusta, tak jak teraz. Wiedziałam, że wampiry są nienaturalnie szybkie i silne, tak jak wilkołaki, i że mogą się urodzić w wampirzej rodzinie bądź zostać stworzone z człowieka, ale to była część mojej niewielkiej wiedzy.

Choć i wampiry i wilkołaki były stworzeniami paranormalnymi, unikały siebie jak ognia. Powiedzenie, że się nienawidzą, było zdecydowanie zbyt łagodne. Jakby rodzinom Montekich i Kapuletów podać sterydy, to uzyskamy całkiem niezłe podobieństwo do stosunków wampirzo – wilkołaczych. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie byłam zbytnio szczęśliwa otwierając drzwi i wpuszczając Jude'a Jacobsona do holu DLT.

              Był wysoki, około stu dziewięćdziesięciu centymetrów, co oznaczało, że był wyższy ode mnie nawet pomimo moich dziesięciocentymetrowych obcasów. Ciemnoblond włosy ściągnął w kucyk na karku, a nad zielonymi niczym u kota oczami ładnie rysowały się brwi w ciemniejszym odcieniu brązu. Zwykle nie podobali mi się blondyni, ale tym razem musiałam przyznać, że ten był gorący. Miał wszystko co wampir-Wiking powinien mieć – szerokie ramiona, kwadratową szczękę z lekkim zarostem, nawet delikatne wgłębienie na brodzie i prawie niewidoczną linię koło prawego kącika ust, która zamieniała się w dołek gdy się uśmiechał. Jeśli się uśmiechał. Był ubrany w garnitur, który prawdopodobnie kosztował tyle, co mój roczny czynsz za mieszkanie.

- Jude Jacobson? – zapytałam dla pewności, gdy wszedł do środka wciągając za sobą podmuch gorącego i wilgotnego powietrza.

- We własnej osobie, droga pani – złożył dworski ukłon, który byłby odpowiedni sto lat temu. Cóż, ostatecznie nie chciał uścisku ręki. Nie chciałam dotykać krwiopijcy, nie ważne jak był przystojny.

- Tędy – powiedziałam krótko, odwracając się by pokazać drogę do gabinetu Dereka. Im szybciej to zakończymy, tym lepiej.

- Zaczekaj, proszę – jego głos zabrzmiał daleko za mną, i kiedy się obejrzałam, zobaczyłam, że stoi ciągle w tym samym miejscu, tylko wewnątrz budynku.

- Tak? – starałam się zdusić westchnienie. - Czy jest tam jeszcze ktoś zaproszony na to spotkanie?

- Nie, dzisiejszego wieczoru jestem sam. - Pomyślałam, że w jego głosie był pewien smutek, jakby każdy wieczór spędzał sam. Zaczęłam się zastanawiać, skąd przyszedł mi do głowy taki pomysł.

- W takim razie, jeśli pójdzie pan ze mną, panie Jacobson...

- Nie, dopóki nie poznam twojego imienia – jego oczy błysnęły niebezpiecznie i posłał mi delikatny uśmiech, lekko odsłaniający kły. Rzeczywiście, po prawej stronie ust pojawił mu się uroczy dołeczek. - Nie każdej nocy jestem witany przez tak piękną kobietę – kontynuował, unosząc lekko brwi.

              Och, na miłość boską, on flirtował. To była ostatnia rzecz jakiej dzisiaj potrzebowałam – napalony wampir. Chciałam być już w domu, owinąć się szlafrokiem i z ogromnym pucharkiem truskawkowych Special K oglądać słodkiego i spoconego Gordona Ramsay'a i wrzeszczeć na zawodników z Hell's Kitchen. Ale zamiast tego musiałam sprowadzić tego faceta na ziemię. Był tylko ważnym klientem.

- Posłuchaj – powiedziałam twardo. – Podoba mi się komplement, ale jestem pewna, że wiesz że jestem wilkołakiem.

              Kiwnął głową.

- Mogę tak powiedzieć. Jest wokół ciebie tyle energii, że to prawie jak wizytówka.

              Zmarszczyłam brwi.

- Jeśli wiesz, kim jestem, to po co chcesz znać moje imię?

- Uprzejmość – jego oczy znów rozbłysły, wydawało mi się, że widziałam czerwień. - Wiem że nasi ludzie za sobą nie przepadają, ale zamierzam zacząć interes i chciałbym wiedzieć, kto się nim zajmie.

              Poczułam ukłucie wstydu. Wampir czy nie, byłam nieuprzejma, a nie tak zostałam wychowana. Niechętnie wróciłam do miejsca w którym stał.

- Cóż, nie jestem adwokatem wyznaczonym do tej sprawy. Jestem tylko asystentką. Luz Velez.

- Jude Jacobson, ale to już wiesz – wyciągnął do mnie dłoń wielkości rękawicy do baseballa i zauważyłam, że miał długie palce artysty i krótkie, czyste paznokcie. Zawsze patrzyłam na ręce człowieka.

              Nie miałam możliwości by grzecznie odrzucić jego ofertę i choć wzdragałam się przed dotykiem wampira, wyciągnęłam rękę i patrzyłam jak znika w jego potężnej dłoni. Uścisk był silny i suchy, co mnie lekko zdziwiło. Byłam pewna, że będzie mokry i śliski – niczym dotknięcie martwej ryby. Nie pachniał też starą krwią, do mojego wrażliwego nosa doleciał zapach ciepłej skóry i drogiej wody po goleniu. Miły.

              Zdałam sobie sprawę, że mój wcześniejszy sposób postrzegania wampirów właśnie ulegał zmianie. Na swoją obronę miałam to, że nauczono mnie wierzyć, że są tylko o krok od diabła. W rzeczywistości to, co właśnie robiliśmy, było porównywalne do uścisku dłoni pomiędzy szyickim Muzułmaninem a ortodoksyjnym Żydem. Przypomniałam sobie, że w tym miejscu moje uprzedzenia nie mają racji bytu. Czy podobało mi się czy nie, DLT była firmą obsługującą zarówno ludzi jak i istoty nadprzyrodzone, więc powinnam traktować Jude'a Jacobsona z takim samym szacunkiem, jak każdego innego klienta.

              A potem on to zrujnował.

              Jego zielone oczy najpierw się rozszerzyły, by potem zwęzić do wielkości wąskich szparek i powiedział:

- Jesteś Niezmienną.

              Próbowałam wyrwać rękę, ale ze zdziwieniem zauważyłam, że nie mogę.

- Puść mnie. Skąd o tym wiesz?

- Nic dziwnego, że masz tyle energii dookoła siebie – powiedział, nie odpowiadając na moje pytanie. – Nigdy nie była wykorzystywana. Niezwykłe.

- Słuchaj – powiedziałam natychmiast. – Jeśli potrzymasz moją rękę dłużej niż dwie sekundy, wpakuję ci kolano między nogi – do diabła z traktowaniem go jak każdego innego klienta. Żaden inny klient nie poznał mojego najbardziej osobistego i ukrywanego sekretu przez uścisk ręki.

- Wybacz – powiedział powoli, w końcu uwalniając moją dłoń. – Byłem zaskoczony. Tacy jak ty są rzadkim zjawiskiem.

- Co ty nie powiesz – mruknęłam, zaciskając uwolnioną rękę w pięść. – Nigdy nie słyszałam o wampirze, który byłby w stanie to wyczuć za pomocą dotyku.

              Wzruszył szerokimi ramionami.             

- To mój osobisty talent. Dotykając ludzi dowiaduję się czegoś o nich. Nie wszystkiego, zaledwie kilka szczegółów z ich życia.

- Przypomnij mi, żebym nigdy więcej cię nie dotykała – warknęłam. – I to nie jest szczegół.

- Wybacz – powiedział ponownie i wyczułam prawdziwy żal w jego głosie. – Powiedzenie tego głośno było nieuprzejme z mojej strony. Przypuszczam, że twoja sytuacja jest podobna do takiej, gdy jeden z nas jest uczulony na krew.

- Nie chcę o tym rozmawiać – powiedziałam z godnością, na jaką tylko było mnie stać. – Czy możesz pójść za mną? Prawnik Banner – znaczy Banner – czeka. – Czułam, jak moje policzki zalewa rumieniec, więc odwracając się na pięcie ruszyłam do windy. To nigdy nie było zabawne gdy moja słabość sprawiała, że czułam się obca i samotna, a teraz jakiś wampir rzuca mi prosto w twarz, że nie potrafię zmienić kształtu, co było prawie nie do zniesienia.

              Był spokojny przez całą drogę na piąte piętro, gdzie mieściło się biuro Bannera, ale wypełniał swoją postacią całą windę. Może po prostu dlatego, że był taki duży. Przez głowę przeleciała mi myśl, jakie mięśnie ukrywają się pod jego pięknym, dopasowanym, szarym garniturem, ale mając w pamięci silny uchwyt jego ręki, nie chciałam tego sprawdzać. Trzymałam się z daleka od własnego rodzaju i po długim czasie życia wśród ludzi wydawało się dziwne, że istnieje ktoś silniejszy ode mnie. Nie żebym się obnosiła z moją siłą fizyczną, ale przyzwyczaiłam się uważać na otaczających mnie kruchych ludzi. Raz zapomniałam o swoich możliwościach, ale wolałam nie pamiętać tamtej katastrofalnej sytuacji. Byłam szczęśliwa, że Jude Jacobsen nie usłyszał, nie zobaczył czy co on tam do diabła robił, tego co się wtedy wydarzyło. Tamten mroczny sekret był o wiele gorszy niż nie zdany egzamin i brak umiejętności przemiany razem wzięte. I byłam całkowicie pewna, że musiałabym zrobić coś o wiele mocniejszego, niż tylko warknąć na Jacobsona, gdyby tylko o tym wspomniał. Nie było nic gorszego, co mógłby o mnie wiedzieć z wyjątkiem... – natychmiast przerwałam ten tok myślenia. Nie było powodu, by grzebać w starych ranach, zwłaszcza tak starych.

              Ku mojej uldze dotarliśmy do biura Bannera bez zbędnych rozmów. Skinęłam grzecznie na wampira i przygotowałam się do zajęcia swojego miejsca po lewej stronie biurka. Oprócz działań w charakterze ochroniarza miałam robić notatki i pomagać Bannerowi, który wierz mi, pomocy potrzebował. Zanim przybył Jacobson dokładnie przejrzałam wszystkie potrzebne dane. Niestety, nie mogłam powiedzieć tego samego o adwokacie. Banner starał się dopóki nie dostał narożnego gabinetu, ale na tą chwilę bazował na wypracowanej wcześniej reputacji.

              Kiedy zamierzałam usiąść, adwokat spojrzał na mnie, zmarszczył brwi i pokręcił głową.

- To wszystko, Velez, możesz iść.

- Powiedziano mi, że mam zostać – powiedziałam tak neutralnym tonem, na jaki tylko mogłam się zdobyć, siadając na krześle.

- Ale ja mówię ci, że możesz iść – Banner odwrócił się z powrotem. – Mam wszystko, czego potrzebuję.

- Świetnie – powiedziałam, podnosząc się i ruszyłam w stronę drzwi. Niech dupek sam o siebie zadba, fizycznie i psychicznie. Jeśli Jude Jacobson zdecyduje się na przekąskę o północy, będzie cholernie źle.

- Wolałbym, żeby pani Velez została - powiedział cicho wampi,r zanim zrobiłam choćby jeden krok.

- Nie musimy się już przejmować tą panienką – twarz Bannera wykrzywiał paskudny, gówniany uśmiech. – Miałem na myśli to, że jest tylko asystentką. Nie byłoby właściwe, żeby poznała wszystkie szczegół dotyczące pańskiego interesu.

              Dupek. Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć tego głośno. Mogłabym się założyć o kolejną wypłatę, że o tej sprawie wiem o wiele więcej niż Banner.

              Jacobson rzucił mu dwuznaczne spojrzenie.

- Ona jest tutaj dla pańskiego bezpieczeństwa, nie mojego. Radziłbym, żeby pozwolił jej pan zostać – w jego głosie był cień ostrzeżenia. Przez chwilę przez zewnętrzną maskę przebił się prawdziwy, drapieżny charakter.

              Uśmiech Bannera zniknął na chwilę, ale pojawił się ponownie.

- Wszystko, co zadowala klienta, jak zawsze mówię. Siadaj, Velez.

              Poczułam wściekłość, że traktował mnie niczym tresowanego psa, ale w ciszy opanowałam swój gniew i usiadłam.

- W takim razie możemy zabrać się do pracy. Derek Banner, do usług. Możesz mówić mi DB, jeśli wolisz – prawie położył się na biurku, wyciągając rękę.

              Raczej niechętnie, pomyślałam, Jacobson raz potrząsnął wyciągniętą dłonią i natychmiast ją puścił.

- Jude Jacobson – powiedział.

- Dobrze. Mogę mówić ci JJ? – Banner był znany z południowego stylu bycia, gościnności na którą zawsze nabierał ważnych klientów. Ale tym razem to nie działało.

- Raczej nie – powiedział Jacobson krótko. - Panie Jacobson będzie właściwe.

              Uśmiech Bannera zmienił się.

- Dobrze, w takim razie wróćmy do interesów.

- Proszę – wampir  wykonał nieco niecierpliwy gest ręką wskazując, że na to właśnie czekał.

              Banner rozłożył papiery na biurku i odchrząknął.

- Czyli jest pan zainteresowany kupnem nieruchomości, która obecnie znajduje się w rękach innego, eeee, nie człowieka...

- Może pan mówić wampira, jeśli pan chce. Nie będę się czuł obrażony - Jacobson był całkowicie opanowany, ale w jakiś sposób udało mu się pokazać subtelne znaki niezadowolenia. Może fakt, że jego zielone oczy błyszczały, albo coś innego sprawiało, że Banner wyglądał na zdenerwowanego.

- Tak. Dziękuję – chrząknął ponownie. - Chcesz kupić i rozbudować ten teren, jeśli dobrze zrozumiałem? - zaczekał aż wampir skinął przytakująco, zanim zaczął ponownie. - Wobec tego oświadczam, że dokładnie sprawdziliśmy i ze strony tamtego, uhm, wampira, nie ma żadnych żyjących krewnych, więc możemy posunąć się naprzód z umową.

              Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.

- Przepraszam – wymruczałam do Bannera tak dyskretnie jak tylko mogłam. – Możemy porozmawiać na zewnątrz?

              Istnieje wiele zagmatwanych i dziwnych przepisów dotyczących wampirów, a zwłaszcza przejęcia ich majątku. Są silni i zręczni, mają porażającą siłę, znacznie przewyższającą ludzką, że obawialiśmy się, że są w stanie przejąć wszystko. Jedną z zasad było, że nie mogę przejmować majątku innego wampira, stworzonego przez ugryzienie, jeśli żyją jacyś jego ludzcy krewni. Jeśli się nad tym pomyślało, to miało sens. W innym przypadku wampiry mogłyby ugryźć kogoś, by mieć wpływ na sprzedaż jego majątku – to nie było dobre. Nie dla ludzi.

              Banner był tego świadomy i miał dokładnie sprawdzić tą nieruchomość. Byłam pewna, że zapoznał się tylko ze sprawozdaniem wstępnym i myślał, że to wystarczało. Raport ostateczny, który nadszedł dziś po południu, zasadniczo się różnił od pierwszego. Jakikolwiek był powód, nie był zadowolony z mojej interwencji.

- Velez, gdybym chciał twojej opinii, zapytałbym cię – warknął kącikiem ust zanim ponownie zwrócił uwagę na wampira. -  Jak już mówiłem, ponieważ nie ma żadnych żyjących krewnych..

- Panie Banner, mógłby mi pan dać minutkę. Na zewnątrz – powiedziała, nadal mając nadzieję na wyjście z twarzą z tej sytuacji, chociaż byłam pewna, że wampiry mają na tyle ostry słuch, że Jacobsen usłyszy każde słowo z tej rozmowy.

              Tym razem Banner całkowicie mnie zignorował i mówił do wampira, jakbym w ogóle nie istniała.

- Możemy podpisać umowę. Mam tutaj wszystkie dokumenty – zaczął popychać papiery w stronę Jacobsona, ale wampir podniósł rękę.

- Chwileczkę. Chciałbym usłyszeć co pani Velez ma do powiedzenia.

              Twarz Bannera przybierała kolejne odcienie czerwieni.

- Jak już mówiłem, ona jest tylko asystentką. Nie ma żadnego pojęcia...

- Spadkobierca się znalazł - ucięłam bezosobowym głosem. - Pani Ida Delong. Obecnie przebywa w domu spokojnej starości ponieważ żebrała. Ma osiemdziesiąt pięć lat i Alzheimera, ale żyje.

- Wygląda na to, że nie dojdzie do sprzedaży w tej chw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin