dorga - Ja cię kocham, a ty śpisz.doc

(49 KB) Pobierz
Tekst pojedynkowy, zawiera spoilery VII tomu

Tekst pojedynkowy, zawiera spoilery VII tomu.

Serdecznie dziękuję Ferris za cierpliwe betowanie oraz rysiaczkowi za podniesienie mojego wyzwania.
Utworek zawiera łatki do kanonu i jest odbiciem mojego postrzegania bohaterów książek p. Rowling. Należy do tej samej grupy miniaturek, co „ Nos” i „Przeznaczenie”.
Opowiadanie dedykowane tym, którzy wypowiedzieli lub ( o zgrozo!) napisali te słowa:
 

 

„Ja cię kocham, a ty śpisz...”

 

 

Autorka: dorga

 


Kiedyś, kiedy jeszcze czytano jej książki, Hogwart tętnił życiem, gwarem, tupotem setek nóg uczniów przemierzających korytarze.
Kiedyś nawet ten gabinet miał swój niepowtarzalny urok, zwłaszcza wieczorami, gdy ostatnie promienie słońca rozpalały barwy purpury na niebie. Otulały one ciepłym, gasnącym blaskiem wiekowe meble, błyszczące przyrządy nieodgadnionego przeznaczenia, księgi w skórzanych oprawach i zwoje zapisanych pergaminów. Na drążku przesiadywał ognistopióry feniks.
Kiedyś... Teraz wszystko jest pogrążone w półmroku i ciszy, a każdy przedmiot w pokoju pokrywa delikatna warstewka kurzu, tu i ówdzie snuje się nitka pajęczyny.
Jestem tutaj, rozglądam się oczarowana nostalgicznym smutkiem i magią miejsca. Dawno tu już nikt nie wchodził.
Postacie dyrektorów na portretach śpią – pewnie udają. Na biurku stoi myślodsiewnia, dziwne urządzenie. Kamienna misa pokryta runami. To krypta pamięci, żywych i zmarłych. Ta, która stoi przede mną, należała do dyrektorów Hogwartu – Albusa Dumbledore’a, a następnie Severusa Snape’a. Fascynujący obiekt magiczny, zanurzasz w niej spojrzenie i nawet nie wiesz, że oto wpadłeś z butami do cudzego życia i zawsze możesz dostrzec coś, co zmieni o nim twoje wyobrażenia.
Zobaczyć ich wspomnienia – kusząca perspektywa – ale nie te bolesne, przesiąknięte grozą i koszmarami. Dotyka mnie zbyt wiele traumatycznych zdarzeń realnego życia, abym ich jeszcze pragnęła doświadczać w świecie magii i książek.
Czego mam szukać w morzu mlecznobiałych myśli?
A jeśli zrobię podobnie, jak w mugolskiej wyszukiwarce internetowej, pochylę się i wypowiem pewne kluczowe słowa? Jakie? Może naiwne i słodkie, rodem z komedii romantycznej...
- Ja cię kocham, a ty śpisz.

***


Wspomnienie pierwsze

– Nie. Ona nie będzie z nami mieszkała.
– Dlaczego?
– Dlaczego!? Oszalałeś. To niemożliwe. Chore.
– Chociaż przez jedną noc.
– Nie.
– Nic nie rozumiesz! Jesteś zadufany w sobie. Nikogo nie chcesz zrozumieć!
– Posłuchaj mnie, choć raz, a nie wściekaj się. To jest nienormalne. Czy wiesz jak zareagują na takiego lokatora domu nasi sąsiedzi?
– Prawie nikt nas nie odwiedza! Chyba, że ci chodzi o niego, tylko o NIEGO!
– Zamknij się! Słychać cię w całej dolinie...
Stanęli na przeciw siebie – bracia. Obaj młodzi, wysocy, smukli, niebieskoocy. Jakże podobni, ale i różni. Ich twarze, spięte od gniewu i złości. Nie sięgnęli jednak po różdżki. W salonie zaległo ciężkie od negatywnych emocji i wzajemnych pretensji milczenie. Cisza, którą przerwał wyraźny, szeleszczący dźwięk.
Na środku pokoju stała łaciata koza i patrząc się bezczelnie na Albusa przeżuwała ściągniętą z biurka rolkę pergaminów.
– Na Merlina! Zżera moje listy! – Starszy z braci wyszarpnął z pyska kozy strzępy korespondencji.
– Nie zaszkodzi jej – stwierdził Aberforth – one lubią urozmaicenia pokarmowe.
– Urozmaicenia pokarmowe?! Zabieraj ją stąd. Natychmiast!
– Dobra, pójdzie sobie, ale ja razem z nią! Zobaczysz!
– Ciekawe gdzie?
– Chodź maleńka, chodź. – Aberforth pociągnął delikatnie za pasek obróżki kozę. – Nie chcą nas tutaj. Wybuduję szałas na wzgórzu pod lasem. Tam zamieszkamy.
Był już w drzwiach, gdy się odwrócił.
– A ty jeszcze pożałujesz.
– Może, ale bardziej bym żałował mieszkając pod jednym dachem z kozą.
Albus usłyszał kroki zbiegającej po schodach siostry.
– Gdzie jest Abe? Pokłóciliście się?
– Co? Nie. Poszedł z kozą na spacer.
– Lubię Amalteę, mogłaby zamieszkać w salonie? Doiłabym ją.
– No, tego by jeszcze brakowało...
Albus wyjrzał przez okno na drogę, była pusta. Aberfort już pewnie, jak zwykle, popędził ścieżką na wzgórze.

Jego także nie zobaczył. Nie widział go od wczorajszego popołudnia. Nawet nic mu nie napisał. Może jeszcze przyjdzie? Chłopiec usiadł przy biurku rozłożył książkę, co chwila jednak spoglądał na coraz słabiej widoczną w zapadającym zmierzchu drogę. Ariana, która kręciła się po pokoju, zaczęła piskliwym głosikiem śpiewać.

Ach te piękne oczy, kiedym w nie spojrzała,
od pierwszego razu żem się zakochała.
Ach te słodkie usta, usta karminowe,
kiedy na nie patrzę zaraz tracę głowę...*

– Przestań.
– Dlaczego?
– Wyjesz dzisiaj ten mugolski pseudoszlagier już siódmy raz. Przeszkadzasz mi czytać.
– Czytać? – Ariana oparła się o brzeg biurka. – Przecież już jest ciemno, nie zapaliłeś lampy, nic nie widać i w okno cały czas się gapisz.
– Powinnaś pójść spać – warknął Albus z rozdrażnieniem.
– Ale opowiesz mi historię?
– Jesteś już za duża na bajki.
– Opowiesz? Opowiesz? Opowiesz!?
– No dobrze. Jaką?
– Twoją ulubioną – o trzech braciach i śmierci.
Było już bardzo późno, gdy Ariana wreszcie zasnęła. Albus siedział znowu przy biurku. W kręgu blasku świecy tańczyła zwabiona nęcącym urokiem płomienia, nieostrożna ćma. Wstał, podszedł do okna i spoglądał w ogarniętą mrokiem przestrzeń. Znowu usiadł. Wyciągnął pergamin, zamoczył w atramencie końcówkę pióra i zaczął pisać.
Gellert
Ja cię kocham, a ty śpisz i nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę, abyś był tu teraz ze mną...
Przerwał rozpoczęte zdanie. Poirytowany, przeczesywał palcami długie, kasztanowe włosy, aż w końcu wstał i przeszedł parę kroków. Wrócił do biurka i w złości podarł na drobne kawałeczki zapisany zaledwie jednym zdaniem arkusz pergaminu, po czym sięgnął po nowy. Pochylił się i ponownie rozpoczął pierwsze zdanie listu.
Gellert
Twoje stanowisko na temat dominacji Czarodziejów dla dobra mugoli jest, jak sądzę, istotnym zagadnieniem... **

Wspomnienie drugie

Leżeli na łące, niedaleko brzegu jeziora. Choć znajdowali się bardzo blisko siebie, dzieliła ich linia cienia. Ona lubiła słońce i teraz chłonęła całą sobą jego wiosenne, majowe promienie. Jej rude, zaplecione w warkocz włosy lśniły ciepłym blaskiem, niefrasobliwie podciągnęła trochę do góry spódniczkę, aby poopalać nogi. On krył się w cieniu żywopłotu, chłód i półmrok były jego pragnieniem. Jak zwykle skrupulatnie pozapinany, blady i smukły niczym roślina hodowana w podziemiach. Towarzyszyły im księgi. Grube tomiska zagadnień transmutacji, materiał do zbliżającego się egzaminu Standardowych Umiejętności Magicznych. Wsparci na łokciach, na wygrzanej słońcem, miękkiej trawie, czytali i wolno, ale niestrudzenie, pochłaniali kolejne porcje wiedzy.
Nagle Severus uświadomił sobie, że od dłuższej chwili leżąca obok niego dziewczyna nie wykonała żadnego ruchu, choćby po to, aby przewrócić kartkę. Spojrzał na nią.
Lily spała. Twarz i ramiona miała oparte na rozłożonych stronach podręcznika transmutacji.
Wyglądała tak słodko, tak niewinnie i tak... rozkosznie. Przyglądał się jej delikatnym rysom profilu twarzy, wydatnym, lekko wilgotnym ustom, smukłym palcom dłoni. Severus wyszeptał:
– Ja cię kocham, a ty śpisz i nawet nie wiesz, że jesteś taka...
Dziewczyna przez sen lekko się poruszyła. Zawstydzony własną, impulsywną szczerością nie dokończył zdania. Dobrze, że zasnęła. Mógł się poprzyglądać Lily, bez obawy, że ktoś odkryje owo zafascynowanie jej urodą.
Jego spojrzenie prześlizgiwało się po włosach, łagodnej linii pleców i lekko zaokrąglonych pośladkach. Jakie miała długie i zgrabne nogi! Dzięki podciągniętej spódniczce, widać je było doskonale. Severus przysunął się bliżej. Skóra na ugiętym kolanie, opalizująca, prześwietlona słońcem, ukazywała drobny puszek włosków, niczym meszek na brzoskwini. Severus głośno przełknął ślinę i z trudem opanował się, aby jej nie polizać.
I wtedy go zobaczył.
Bezczelny. Jak mógł, wykorzystując sen dziewczyny, wspiąć się po bucie, następnie na skarpetkę i teraz śmiało wędrować po kształtnym łuku łydki Lily?
– Wynocha – wysyczał Severus.
Ale malutki, czerwony pajączek, absolutnie nie zwrócił uwagi na jego rozkaz. Szedł niezmordowanie i dotarł do delikatnego zagłębienia kolana.
– Spieprzaj koleś na trawę.
Pajączek posuwał się dalej. Severus uświadomił sobie, że za chwilę mały intruz wejdzie Lily pod spódniczkę, jeszcze tylko parę centymetrów uda. Ogarnął go rozlewający się po całym ciele przypływ podniecającego ciepła, a następnie oburzenie.
– Niedoczekanie twoje.
Pochylił się bardziej nad nogą dziewczyny i powoli przyłożył palce do jej uda. Przesunął nimi delikatnie, wyczuwając sprężystość i aksamitność skóry. Nie poczuła łagodnego dotyku. Rozpędzony pajączek wszedł na podstawiony palec. Severus z wyrazem tryumfu na twarzy odsunął się od leżącej dziewczyny i z głośnym plaśnięciem dłoni zmiażdżył intruza.
Dźwięk ten obudził Lily.
– No nie, zasnęłam. – Powoli uniosła się na łokciach i obróciła w stronę Severusa, który starał się przybrać jak najbardziej niewinną minę.
– Spałaś tylko chwilę. Nie chciałem cię zbudzić.
Lily usiadła, podciągnęła nogi i ku rozczarowaniu Severusa okryła kolana spódnicą.
– Jestem wykończona – poskarżyła się lekko sennym głosem. – To przez wieczorne zakuwanie. McGonagall jest taka wymagająca. Wiesz, nawet przed chwilą, gdy zasnęłam, to mi się przyśniła.
Severus uśmiechnął się ironicznie.
– Niezbyt piękny sen.
Lily zaśmiała się.
– Czasami zastanawiam się, czy ona kogoś kiedyś kochała? A może kocha? Przecież nie jest jeszcze stara.
– Ona? – W głosie Severusa zabrzmiała nuta drwiny. – Ciekawe, kto odważyłby się do niej zbliżyć. Jest sztywna jakby połknęła kij od miotły, a każdego ewentualnego adoratora zamroziłaby wzrokiem, a następnie przetransmutowała w kupkę smoczego łajna.
– Jesteś okropny. Przecież wiesz, że niektórzy ludzie, choć nie okazują uczuć, to je mają i to silniejsze niż ci, co obnoszą się z nimi na dłoni.
Patrzył się na przyjaciółkę zafascynowany tym co mówi, jak mówi, jak się uśmiecha.
– Lily, ja...
– O, tam jest! Lily! Lily! – Od strony jeziora nadbiegały dwie Gryfonki.
Severus przeklął je w myślach.
– Szukamy ciebie od kwadransa. Zaraz się spóźnimy na spotkanie z McGonagall – wysapała Mary.
– Och! Zapomniałam. – Lily pospiesznie zaczęła zbierać podręczniki.
Lekko korpulentna Melinda podparła się pod boki i obrzuciła niechętnym spojrzeniem siedzącego na trawie Severusa.
– Tak, ganiamy za tobą, a ty wylegujesz się na słonku w towarzystwie tego beznadziejnego Ślizgona.
W ciemnych tęczówkach oczu Severusa Snape’a błysnęły iskierki mściwości i rozdrażnienia. Nie ruszając się z miejsca wykonał kilkakrotnie w powietrzu ruch dłonią, jakby chciał przestawić dziewczynę.
– A to, co niby ma znaczyć? – prychnęła poirytowana jego gestem Gryfonka.
– Nic – Severus uśmiechnął się złośliwie. – Sugeruję tylko, abyś się przesunęła, bo twoje grube nogi przesłaniają mi cały widok na jezioro. Doprawdy, Melindo, powinnaś nosić znacznie dłuższe spódniczki.
– Ślizgoński cham! Lily, z kim ty się zadajesz!?
Obrażone dziewczyny natychmiast odwróciły się i zaczęły odchodzić.
– Musiałeś jej dokuczyć!?– Lily napadła na przyjaciela z pretensjami.
– Ona pierwsza zaczęła.
– A ty nie mogłeś się powstrzymać od złośliwego zachowania? Odstręczasz od siebie wszystkich moich znajomych.
– Lily, ja...
Chciał się wytłumaczyć, ale spiorunowała go wzrokiem i ściskając pod pachą książki pobiegała za koleżankami.
Severus patrzył na oddalającą się dziewczynę z żalem. Spojrzał na rozgniecionego na dłoni pajączka. Westchnął:
– A było tak pięknie, przez jedną ulotną chwilę.

Wspomnienie trzecie

W ciemnościach, uśpionych nocną ciszą korytarzy Hogwartu, słychać każdy hałas, każdy szmer. Znał dobrze szeleszczący dźwięk jej ocierającej się kamienne schody szaty, specyficzne tempo kroków, delikatne postukiwanie obcasów, zawsze nieskazitelnie wypolerowanych butów. Niewidoczny, obserwował jak zmierza do Sali Wyjściowej. Było już grubo po północy. Dokąd się udawała? Bo najwyraźniej chciała wyjść z zamku. Podążył za nią ostrożnie i cicho, niczym cień przesuwający się po kamiennym murze.
Wilgotna trawa tłumiła wyczuwalny rytm jego sprężystych kroków. Ukryty w ciemnościach szedł przez błonia. Zniknęła mu nagle z oczu. Teraz musiał poruszać się jeszcze uważniej, przed nim zamajaczył w mroku kształt marmurowego grobowca Dumbledore’a. Przybliżył się. Widział wyraźnie jej smukłą sylwetkę pochyloną nad grobem. Zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, aby pozostać niezauważonym. Ale ona była przekonana, że jest sama. Ten dźwięk, lekki, ledwie słyszalny, westchnienia i płaczu. I wreszcie, pełne goryczy i cierpienia, wypowiadane szeptem słowa:
– Ja cię kocham, a ty śpisz snem wiecznym i nawet nie wiesz, jak strasznie ciężko żyć mi bez ciebie. Jak mogłeś... Jak mogłeś dać się zabić? Zaufać mu? Twój portret milczy... Co mam teraz zrobić? Albusie...
Lekki powiew wiatru i cisza.
– Wzruszające, Minerwo.
Odwróciła się natychmiast, wciąż szybka pomimo swoich lat. Machnęła zdecydowanie różdżką. Nie musiał widzieć, wyczuł jej zaskoczenie, które natychmiast zamieniło się w wyniosłą pogardę.
– Jak śmiesz tu przychodzić?
– Och. To chyba oczywiste, bo mam do tego prawo – prawo dyrektora Hogwartu do sprawdzenia, gdzie to po nocy spacerują przedstawiciele jego kadry pedagogicznej.
Prychnęła oburzona i dorzuciła z jadowitą kpiną.
– Ty?! Określiłabym to raczej prawem MORDERCY dyrektora Hogwartu?
Schowała różdżkę i pewnym krokiem ruszyła w kierunku zamku. Kiedy już niemal zrównała się z Severusem Snape’em, ten odezwał się zjadliwie.
– Radzę ci, powściągnij swoją gryfońską naturę Minerwo, nie walcz ze mną, jesteś potrzebna uczniom i nasz wielce szacowny zmarły, gdyby mógł, pewnie taką dałby ci odpowiedź.
Zatrzymała się.
– Snape, ja mam świadomość, co należy w tej sytuacji do moich obowiązków, ale w przeciwieństwie do ciebie, wiem również, co to jest honor. Nie będę walczyła otwarcie z tobą, aż do dnia, kiedy to wylecisz z tej szkoły.
Odchodziła, a on stał nadal, patrzył na biały grobowiec i zastanawiał się, jak długo jeszcze byli koledzy będą go karmić otwartą nienawiścią.
Lekki podmuch wiatru przerwał jego rozmyślania, odwrócił się i podążył z powrotem do zamku. Ledwie uszedł parę kroków a poczuł, że trafił stopą w coś zupełnie nietrawiastego, miękkiego i śliskiego. Wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty.
– Lumos... Szlag by to trafił! Skąd tu się wziął ekskrement trolla?
Z wyrazem obrzydzenia na twarzy wycierał but o kępkę trawy ze smrodliwej, jasnobrązowej mazi.
– Chłoczyść. Szlag. Chłoczyść.
I nagle zaczął się histerycznie śmiać.
– Albusie, ty pewnie byś się uśmiechnął i powiedział, że wdepnięcie w gówno przynosi szczęście. Tyle, że ja mam gówniane całe życie i jakoś nie mogę dostrzec w nim szczęścia.

***


Ja cię kocham, a ty... Nie, dosyć. Czas wyplątać się z mlecznobiałych pajęczyn cudzych wspomnień. To uzależnia. Wpija się w świadomość, nawet, jeśli uśmiecham się i próbuję zachować dystans. Czas wrócić do rzeczywistości. Odstawić misę myślodsiewni. To już tylko przeszłość. Zakurzona, nikomu niepotrzebna przeszłość. Przecież i tak nikt już nie czyta jej książek.
Gabinet pogrążony jest w ciszy. Portrety dyrektorów Hogwartu nadal śpią – jak zwykle udają.
Wychodzę.


*Mój twór okołopoetycki.
** Zdanie zapożyczone z „Harry Potter i Deathly Hallows”, w koślawym tłumaczeniu.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin