Krokodyl z Kraju Karoliny.pdf

(822 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
JOANNA CHMIELEWSKA
Krokodyl
z Kraju Karoliny
48026297.002.png
W pierwszej chwili, bezpośrednio po powrocie, nie zauważyłam nic niezwykłego.
Alicja była jak zwykle roztargniona, jak zwykle życzliwa i jak zwykle miała mało czasu. Ja
też miałam mało czasu, bo musiałam odwiedzić wszystkich znajomych i przyjaciół nie
widzianych od roku, wytarzać się na łonie stęsknionej rodziny i nie w głowie mi było jakieś
subtelne wnikanie w jej sprawy, ku czemu zresztą nie widziałam żadnych powodów. Trochę
mnie dziwił tylko jej brak zainteresowania własnym, zamierzonym związkiem małżeńskim,
napotykającym nieprzewidziane wcześniej przeszkody i oddalającym się w mglistą i nie
sprecyzowaną przyszłość. Sądziłam jednak, że może się po prostu rozmyśliła i nawet cieszy
ją możność uniknięcia na razie matrymonialnych więzów, do których nigdy nie miała
szczególnego nabożeństwa. Przywiozłam jej niezbyt dobre wiadomości na ten temat i sama
byłam nimi trochę zmartwiona, Gunnar robił takie wrażenie, jakby się chciał rozmyślić, ale
Alicja wysłuchała wszystkiego bez zbytniego przejęcia. Robiła wrażenie, jakby myślała o
czymś innym.
Dopiero po blisko dwóch tygodniach puściła nieco farby. Przyszła do mnie z wizytą
po raz pierwszy od mojego powrotu i oglądała w łazience przywiezioną przeze mnie
przepiękną nową muszlę klozetową, starannie dobraną kolorem do istniejącego wnętrza.
Pochwaliła wybór i powiedziała, że do tych instalacji muszę sprowadzić dobrego stolarza, co
mnie nie zdziwiło, bo wiedziałam, że ma na myśli hydraulika.
- Jestem zdenerwowana - dodała natychmiast potem, patrząc w zamyśleniu na zielony,
lśniący nowością sedes.
- Czym? - zainteresowałam się, porzucając myśl o umywalce, którą również
powinnam była kupić jako pendent do sedesu i nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Zdaje
się, że to wszystko razem nie chciało mi się już zmieścić w samochodzie.
Alicja oderwała oko od urządzeń sanitarnych i celem zbagatelizowania wypowiedzi
udała, że się śmieje, co wyglądało mniej więcej tak, jakby warczała na coś, ze wstrętem
szczerząc zęby. Potem spoważniała i westchnęła.
- Nie masz przypadkiem tego twojego lekarstwa? - spytała. - Mam wrażenie, że by mi
dobrze zrobiło.
- Mam, oczywiście. Mogę ci dać nawet całą butelkę, bo mam dwie. Zanim zdążę to
wypić, i tak mi zapleśnieje, bo jakoś ostatnio nie widzę powodów do uspokajania się.
Wyjęłam butelkę z szafki w łazience i wręczyłam jej. Alicja odkorkowała, powąchała i
chlapnęła sobie zdrowo. Po czym odstawiła butelkę na umywalkę, natychmiast o niej
zapominając.
48026297.003.png
- Rzeczywiście, to jest rzadkie świństwo - zauważyła i napiła się trochę wody.
- Włóż ją od razu do torby, bo potem zostawisz - powiedziałam. Zakorkowałam
butelkę bardzo porządnie, zapakowałam w nylonową torebkę i włożyłam jej do torby, nie
przypuszczając nawet, że czynię to wszystko na własną zgubę.
- Czym jesteś zdenerwowana? - dodałam z zaciekawieniem już w pokoju.
Byłyśmy same w domu, bo Diabeł, mój najdroższy mężczyzna, pojechał po czwartego
do brydża. Lada chwila mieli wrócić. Alicja zapaliła papierosa, wrzuciła zapałkę do filiżanki
z kawą i popatrzyła w okno.
- Boję się - powiedziała bardzo poważnie, tonem pełnym niesmaku.
- Czego?!
- Nie wiem. Trudno określić. Zresztą nie wiem, może mi się tylko zdaje. Jestem
zdenerwowana.
- Może masz chandrę?
- Chandrę? Chyba nie. Nie, chandry u siebie nie zauważyłam.
- No to co cię gryzie? Masz zmartwienia? Nie masz pieniędzy?
- Mam pieniądze i nie mam zmartwień. Jestem zdenerwowana.
- Może ślubem?... - powiedziałam niepewnie po chwili namysłu.
- Czyim ślubem? - zaciekawiła się Alicja.
- Twoim, na litość boską!
- A, moim. Nie, skąd. Na razie przecież jeszcze nie biorę ślubu. Nie wiem, może ja
przesadzam?
- Na pewno przesadzasz. Każdy przesadza, jak jest zdenerwowany, robi się od tego
jeszcze bardziej zdenerwowany i w ten sposób popada w błędne koło. Może sobie sprecyzuj
aktualny stan rzeczy na piśmie? Mam na myśli nasz sposób na chandrę.
Z dawien dawna już miałyśmy opracowany znakomity sposób na chandrę. Polega on
na tym, że należy sobie na kawałku papieru, najlepiej w kratkę, w dwóch rubrykach, w
punktach, zapisać wszystkie rzeczy złe i wszystkie rzeczy dobre. Wydarzenia już zaistniałe i
przewidywane, klęski trwałe i sporadyczne, objawy powodzenia, nieszczęścia i korzyści
moralne i materialne, fakty i wyobrażenia, w ogóle wszystko, co nas aktualnie dotyczy. Jeżeli
ilość punktów w rubryce „złe” przewyższa ilość punktów w rubryce „dobre”, co się zresztą
zdarza nagminnie, należy dołożyć trzecią rubrykę i w niej wypisać sobie równolegle sposoby
zaradzenia złemu. Pomaga jak ręką odjął!
Kiedyś, w młodych latach, jako nieszczęścia miałam między innymi napisane jedno
pod drugim: „1. Nie mam fatyganta. 2. Zgubiłam grzebień”. W rubryce: „Jak zaradzić” stało
48026297.004.png
równolegle: „Kupię nowy!” - myśl niewątpliwie nader pocieszająca, acz jedynie w
odniesieniu do grzebienia.
W latach znacznie późniejszych zanotowałam tragiczną informację: „Zginął plan
zagospodarowania terenu!”. Obok widniało beztroskie zdanie: „No to co mnie to obchodzi?
Nie ja zgubiłam”.
W przewidywaniach nie miałam zbyt wielkich osiągnięć, wypisałam sobie bowiem
swymi czasy wszystkie okropności, jakie tylko mogły mi się przytrafić, profilaktycznie
wyszukując na nie antidotum, nie przyszło mi do głowy tylko jedno, a mianowicie, że moje
dziecko podpali mieszkanie, co też istotnie nastąpiło.
Alicja przed kilku laty wśród innych nieszczęść uwidoczniła wyznanie: „Zalęgły mi
się mole”. Po długim namyśle radę znalazłyśmy tylko jedną: „Pokochać!”. Rada okazała się
słuszna, w krótki czas potem Alicja przyznała się, że do swoich moli zaczyna żywić coraz
większą sympatię, żrą bowiem wyłącznie stare rzeczy, nie tykając nowych. Widocznie mole,
szlachetne zwierzątka, na sympatię również odpowiedziały życzliwością.
Teraz jednak odmówiła wykonania owego spisu rzeczy. Zapaliła trzeciego papierosa,
zostawiając na popielniczce dwa poprzednie, ledwo napoczęte.
- Boję się - powtórzyła stanowczo.
Przyglądałam się jej z lekką dezaprobatą. Podejrzewałam, że nie znane mi przyczyny
owego tajemniczego lęku są wyłącznie wytworem jej imaginacji. Niemniej jednak
rzeczywiście robiła wrażenie zdenerwowanej i zaabsorbowanej jakimś jednym tematem, w
przeciwieństwie do zwykłego stanu rzeczy, kiedy była zaabsorbowana tysiącem różnych
tematów równocześnie. Coś jej się widać musiało wyraźnie wybić na pierwszy plan, ale
zupełnie nie wiedziałam co. Może nie tyle zlekceważyłam jej stan, ile nie potraktowałam go
wystarczająco poważnie i przez długie tygodnie potem nie mogłam sobie tego darować. To,
co o sobie później w związku z tym myślałam, nie nadaje się do powtórzenia w przyzwoitym
towarzystwie.
Na razie nie dowiedziałam się niczego więcej, bo wrócił Diabeł z Janką i
przystąpiliśmy do rozrywek w liczniejszym gronie, a po brydżu to on odwiózł je obie, a nie
ja.
W dwa dni potem spotkałam Alicję na ulicy. Machała rękami na wszystkie bez
wyboru przejeżdżające pojazdy mechaniczne. Jechałam volkswagenem Diabła, cudownym
samochodem, z którym wszystko można zrobić, i widząc ją natychmiast zwolniłam.
Ucieszyła się na mój widok nadzwyczajnie.
- Słuchaj, zawieź mnie, jeśli możesz! - zawołała. - Mam dosłownie dwie minuty!
48026297.005.png
- Dobrze, proszę cię bardzo. Do domu? - spytałam i ruszyłam w stronę Mokotowa.
- Nie, przeciwnie, na Stare Miasto!
- O Boże! - powiedziałam, hamując gwałtownie, żeby zdążyć zawrócić przy wylocie
Sienkiewicza. Wylot Sienkiewicza brzmi może nieco dziwnie, ale nic nie poradzę, że to było
akurat to miejsce. - Mówże od razu! Gdzie na Stare Miasto?
- Zaraz - odparła Alicja, oglądając się do tyłu. - Nie wiem, nie pamiętam, pokażę ci
palcem. Słuchaj - dodała po chwili - czy możesz coś zrobić, żeby ten samochód nas
wyprzedził? Ten granatowy opel, co jedzie za nami?
- Mogę, oczywiście - odparłam z rezygnacją, obserwując w lusterku sytuację z tyłu. -
Zdawało mi się, że ci się spieszy?
- Spieszy mi się, ale, być może, mam awersję do granatowych opiów. Czy opli...?
Wolałabym...
Zwolniłam zaraz za Królewską i zjechałam w prawo, nie wyrzucając kierunkowskazu
dla zmylenia przeciwnika. Dla Alicji byłam gotowa narazić się nawet na mandat. Granatowy
opel wyprzedził nas i przez moment miałam wrażenie, że profil jego kierowcy już kiedyś
gdzieś widziałam.
- Jeżeli on skręci w Senatorską, to ty jedź prosto, a jeżeli on pojedzie prosto, to ty
skręć - poleciła mi Alicja.
Zamierzałam się zastosować do jej życzeń, ale nic z tego nie wyszło, bo opel zrobił to
samo co ja. Zjechał w prawo i zwolnił tuż przed Senatorską tak bardzo, że musiałam go
wyprzedzić.
- Cholera - powiedziała Alicja.
Nie wnikając na razie w przyczyny jej wstrętu do, bądź co bądź, zupełnie ładnego
samochodu i w ogóle nie zastanawiając się, zrobiłam coś całkowicie sprzecznego z
przepisami ruchu. Tego już opel po mnie w żaden sposób nie mógł powtórzyć. Znajdowałam
się na środkowym pasie. Cudowny volkswagen niemal w miejscu skręcił w lewo, z
imponującym zrywem dmuchnął tuż przed nosem nadjeżdżających samochodów i pojechał z
powrotem, wepchnąwszy się w jedyną lukę między nieprzerwanym sznurem, jadącym od
strony trasy W-Z. Milicjanta nigdzie w pobliżu nie było widać.
- Bardzo dobrze - pochwaliła mnie Alicja. - Co teraz zrobisz?
- Nie jestem pewna, czy służba ruchu byłaby tego samego zdania co ty. Nie wiem, o
co ci chodzi właściwie z tym oplem? Chcesz jechać za nim?
- Przeciwnie, chcę mu zejść z oczu - odparła stanowczo. - Dziwnie często go ostatnio
widuję i już mi się znudził. Jedź na Stare Miasto tak, żeby go nie spotkać.
48026297.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin