Debiutantki - Heyer Georgette.pdf

(1150 KB) Pobierz
111906234 UNPDF
Georgette Heyer
DEBIUTANTKI
1
Zaledwie pięć dni minęło od chwili, w której owdowiała lady Buxted wysłała pilną wiadomość do brata,
prosząc o odwiedzenie jej w najbliższej wolnej chwili, a już szlachetnie urodzony markiz Alverstoke
łaskawie się pojawił. Lady Buxted westchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się od najmłodszej córki, że pod dom
zajechał właśnie wuj Vernon. Miał na sobie strojną pelerynę i prezentował się tak wspaniale jak
pięciopensówka.
- Mamo, jeździ nowym eleganckim powozem i w ogóle jest cudowny! - oświadczyła panna Kitty,
przyciskając nos do szyby, by lepiej widzieć ulicę. - Jest ogromnie szykowny, prawda?
Lady Buxted surowo skarciła córkę za wyrażenie, które nie przystoi panience z jej sfery, i wyprawiła ją do
pokojów dziecinnych.
Lady Buxted nie zaliczała się do wielbicielek własnego brata, toteż wieść, że zajechał powozem na
Grosvenor Place, bynajmniej nie wpłynęła na zmianę jej nastroju. Był ładny wiosenny ranek, lecz wiał ostry
wiatr. Nikt, kto znał markiza, nie mógł się spodziewać, że każe swoim koniom czystej krwi czekać na siebie
więcej niż pięć minut. Nie na tym polegał plan, chociaż, jak rozgoryczona wyznała starszej siostrze, nie
powinna była spodziewać się niczego dobrego po osobie tak samolubnej i nieuczynnej jak Alverstoke.
Słysząc to lady Jevington, władcza matrona dobrze po czterdziestce, zdawkowo przytaknęła. Ona również
sądziła, że ich jedyny brat jest nieuczynnym egoistą, lecz nie widziała najmniejszego powodu, dla którego
miałby wyświadczać Luizie szczególne grzeczności. Lady Jevington zupełnie nie potępiała Alverstoke’a za
to, że tak mało interesował się dwoma synami i trzema córkami Luizy. Nie ma powodu, by ktoś wspomagał
tak pospolitą dzieciarnię. Jednakże fakt, że markiz podobnie traktował jej własne potomstwo, świadczył
niezbicie, iż myśli on wyłącznie o sobie. Któż bowiem mógłby przypuszczać, że kawaler, który nie tylko
stanowił najprzedniejszą partię, ale i dysponował pokaźnym majątkiem, nie zechce z największą radością
wprowadzić tak obiecującego siostrzeńca jak jej ukochany George do swojego elitarnego kręgu, a także
wydać balu debiutanckiego dla drogiej Anny. Niechęci damy bynajmniej nie złagodził fakt, że i bez jego
pomocy udało się doskonale wydać Annę za mąż, chociaż musiała przyznać rację swojemu staroświeckiemu
małżonkowi lordowi, że potępiał krzykliwe towarzystwo, do którego należał Alverstoke, i często sama
wyrażała nadzieję, iż Gregory nigdy nie pozwoli się do niego wciągnąć. Mimo wszystko nie potrafiła
wybaczyć bratu, że nawet nie próbował pomóc. Twierdziła, że nie dawałaby wiary krążącym plotkom,
gdyby nie miała powodów przypuszczać, iż Alverstoke nie tylko kupił stopień chorążego kawalerii w
Gwardii Królewskiej dla młodego kuzyna i dziedzica, lecz wspomógł go także stosowną sumką. Na takie
dictum lord Jevington odpowiadał, że przecież on sam jest w stanie dobrze wyposażyć syna, tak więc należy
tylko pochwalać Alverstoke’a za zdrowy rozsądek, powstrzymał się przed zaoferowaniem pieniężnego
wsparcia, jakie z pewnością głęboko uraziłoby rodziców szlachetnie urodzonego Gregory’ego Sandridge’a.
Była to szczera prawda, lecz lady Jevington nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że gdyby Alverstoke miał
chociaż odrobinę stosownych uczuć, nie obdarzyłby swoimi łaskami jakiegoś pośledniejszego kuzyna, tylko
1
najstarszego bratanka. Uważała również, że w lepiej zorganizowanym społeczeństwie syn najstarszej siostry,
a nie daleki kuzyn, zostałby jego dziedzicem.
Choć lady Buxted wcale nie marzyła o tak niesprawiedliwym wywyższeniu Gregory’ego, w zasadzie
zgadzała się z siostrą. Obie damy podzielały niechęć do pana Endymiona Dauntry’ego, którego ochrzciły
mianem absolutnego prostaka. Lecz czy ich wrogość wobec Bogu ducha winnego młodzieńca zrodziła się z
urazy dla jego owdowiałej matki, czy spowodował ją fakt, iż był przystojny i wyjątkowo świetnie
zbudowany - co odsuwało w cień zarówno Gregory’ego Sandridge’a, jak i młodego lorda Buxteda - to
pytanie którego nikt nie ośmielił się zadać.
Jakakolwiek zatem była przyczyna, obie starsze siostry Alverstoke’a żyły w przekonaniu, że trudno byłoby
znaleźć gorszego dziedzica tytułu niż Endymion toteż każda z nich dokładała wszelkich starań, by
przedstawić bratu najładniejsze i najbogatsze szlachetne panny, które rok po roku znikały odsuwane w cień
przez liczne zastępy ich następczyń.
Niestety Alverstoke zazwyczaj szybko się nudził. Skłonność ta pokonała jego siostry; i chociaż żadna z
nich - widząc, jak wiele słabych istotek wspierało się na jego barkach - nie sądziła, iż jest nieczuły na
niewieście wdzięki, to obie nie były na tyle zaślepione, by okazywać zbytni optymizm, kiedy wydawało się,
że brat zaczyna okazywać zainteresowanie jakąś podsuniętą mu pod nos panienką, będącą klejnotem tak pod
względem urodzenia, urody, jak i posagu. Panna ta ledwie kilka tygodni była obiektem jego westchnień, a
potem nagle zapominał nawet o jej istnieniu, gdzie indziej kierując swe uczucia. Kiedy siostry zorientowały
się, że roztropni rodzice popatrują na niego podejrzliwie i że powszechnie uważa się go za człowieka
niebezpiecznego, zarzuciły starania o wyswatanie brata. Teraz całą energię poświęciły o wiele łatwiejszemu
zadaniu - ubolewaniu nad jego opieszałością, potępianiu egoizmu i wyrzekaniu na każdy jego amoralny
postępek, jeśli tylko wieść o takowym dotarła do ich uszu. Jedynie najmłodsza siostra nie wtórowała im; no,
ale skoro odrzuciła ona tyle rozsądnych kawalerów starających się o jej rękę i z własnej woli poślubiła
pospolitego ziemianina, a stolicę odwiedzała sporadycznie, jej zdanie niewiele się liczyło. Kiedy siostry o
niej rozmawiały - co rzadko się zdarzało - nazywały ją „nieszczęsną Elizą”. Mimo iż wiedziały, że jest
ulubienicą Alverstoke’a, do głowy im nie przyszło zwrócenie się o pomoc do Elizy w wyswataniu brata.
Wreszcie zarzuciły ten pomysł w nie pozbawionym racji przekonaniu, że nikt, odkąd Alverstoke osiągnął
wiek męski, nawet w najmniejszym stopniu nie jest w stanie na niego wpłynąć.
Lecz tym razem lady Buxted nie wezwała brata, by prawić mu kazanie. Prawdę powiedziawszy,
postanowiła nie mówić niczego, co mogłoby go zrazić. Ale gdy na niego czekała, mimo smutnych
doświadczeń pełna nadziei, która ją przepełniła na wieść o jego przybyciu, naszła ją myśl, że to podobne do
brata - pozwolił, by minęło całe pięć dni, nim zadał sobie trud i stawił się na wezwanie, które przecież mogło
dotyczyć sprawy najwyższej wagi. Z trudem więc przywołała na twarz minę wyrażającą czułe powitanie; z
jeszcze większym trudem wsączyła w głos serdeczność, kiedy brat - nie zaanonsowany - wkroczył do
salonu. Cóż, takie prostackie zachowanie było w jego stylu, ale ją, o wiele bardziej czułą na konwenanse,
wielce oburzyło, gdyż nie widziała powodu, dla którego miałby jej dom traktować jak własny. Pohamowując
jednak wzburzenie wyciągnęła dłoń.
- Vernonie! Mój drogi, cóż za cudowna niespodzianka!
2
- A co w tym niespodziewanego? - spytał unosząc krucze brwi. - Czy nie prosiłaś, abym przybył?
Wymuszony uśmiech nie schodził z twarzy lady Buxted, lecz tym razem odezwała się tonem co najmniej
chłodnym:
- Oczywiście, ale było to tak dawno, że już sądziłam, iż wyjechałeś z miasta!
- Ach, nie! - odparł, oddając jej jak najsłodszy uśmiech. Nie oszukał tym lady Buxted, która jednak uznała,
że rozsądniej będzie zignorować tę wyraźną prowokację. Pogładziła sofę i zaprosiła brata, aby usiadł. On
jednak podszedł do kominka i nachylił się, by ogrzać dłonie.
- Nie mogę długo zabawić, Luizo. O co więc chodzi? Ona zaś, uprzednio postanowiwszy, że wyjawi swą
prośbę małymi, taktownymi kroczkami, stwierdziła, że takie bezpardonowe pytanie rozwścieczyło ją i zbiło
z tropu. Zawahała się. Brat podniósł głowę, w jego cokolwiek surowych szarych oczach pojawił się błysk,
spytał:
- Słucham?
Nie zaszczyciła go natychmiastową odpowiedzią, gdyż akurat w tej chwili pojawił się kamerdyner, niosąc
takie przekąski, jakie uznał za odpowiednie na tę okazję. Kiedy odstawił ciężką tacę na stolik i
konfidencjonalnym tonem zaufanego domownika poinformował markiza, że podał i szkocką, i sherry, lady
Buxted miała czas na pozbieranie myśli. A także na zauważenie, ku swojemu oburzeniu, że brat wybrał się w
bryczesach i butach do konnej jazdy. Było to równie niestosowne, jak wkroczenie bez zapowiedzi do salonu.
To, że buty lśniły, fular był elegancko zawiązany, a surdut idealnie dopasowany - z pewnością wyszedł spod
ręki mistrza igły - tylko podsyciło jej niezadowolenie. Czuła, że choć brat nie przywiązuje większej wagi do
swojego wyglądu, ona nie potrafi wybaczyć mu, iż nie zadał sobie fatygi, by okazać jej szacunek strojem
stosownym na poranną wizytę. Przecież brat zawsze był taki elegancki, że jego styl naśladowali inni dobrze
urodzeni panowie. Lady Buxted sądziła, że ktoś taki nie powinien do tego stopnia lekceważyć
konwenansów. Prawdę mówiąc, kiedyś, w chwili wzburzenia, zapytała brata, czy przywiązuje on
jakąkolwiek wagę do strojów. Na co po chwili zastanowienia odpowiedział, że chociaż naturalnie dobór
stroju traktuje jako sprawę doniosłej wagi, to w tym samym stopniu troszczy się o konie.
Podszedł do stolika i po wyjściu kamerdynera odwrócił głowę i zapytał:
- Sherry, Luizo?
- Drogi Vernonie, przecież powinieneś wiedzieć, że nie biorę sherry do ust!
- Powinienem? Ależ mam zadziwiająco słabą pamięć!
- Nic podobnego, jeśli chcesz o czymś pamiętać!
- Owszem, wtedy nie! - zgodził się. Spojrzał na nią z ukosa i, na widok ściągniętych ust i występujących na
twarz wypieków roześmiał się niespodziewanie.
- Jaka jesteś niemądra, droga siostro! Nigdy nie udało mi się tak szybko złapać na przynętę ryby, jak
sprowokować ciebie! Zatem, co mam podać? Malagę?
- Napiję się kieliszeczek ratafii, jeśli będziesz łaskaw mi ją nalać - odparła sztywno.
- Zada to bolesny cios moim uczuciom, ale będę tak łaskaw. To obrzydliwe pić o tej porze! Lub, prawdę
mówiąc, o każdej - dodał w zadumie. Przyniósł kieliszek; jak zawsze poruszał się niespiesznie, lecz z
wdziękiem urodzonego sportsmena. - Zatem, o co chodzi? Tylko przejdź do rzeczy! Nie chcę trzymać koni
3
na takim zimnie.
- Nalegam, byś usiadł! - powiedziała surowo.
- No dobrze, ale, na miłość boską, mów wreszcie, co cię dręczy! - zawołał i usadowił się w fotelu
naprzeciw kominka.
- Sprawy mają się tak, Alverstoke, że potrzebna mi twoja pomoc powiedziała.
- Domyśliłem się tego po otrzymaniu listu, droga Luizo - odparł z zatrważającą uprzejmością. -
Oczywiście, mogłaś mnie wezwać w celu ogłuszenia którymś ze swoich pogrzebaczy, ale twoje szacowne
pismo było na tyle czule, że niemal natychmiast odsunąłem od siebie niecne podejrzenia. Została więc jedna
tylko możliwość: czegoś ode mnie chcesz.
- Byłabym wdzięczna, jeśli łaska, gdybyś pamiętał, że w liście prosiłam cię jedynie, byś mnie odwiedził! -
zauważyła, piorunując go wzrokiem.
- Nawet nie wiesz, Luizo, jak bardzo korci mnie, by z wymuszonym uśmieszkiem przyjąć twoją
łaskawość! - oznajmił. - Lecz nikt nie może o mnie powiedzieć, że przypisuję sobie czyjeś zasługi! Trevor
mi o tym przypomniał.
- Nie mówisz chyba, że pan Trevor czytał mój list? - zapytała rozwścieczona do białości lady Buxted. -
Twój sekretarz?
- Nająłem go do czytania mojej korespondencji - wyjaśnił uprzejmie jego lordowska mość.
- Ale nie tej od najbliższych i najdroższych!
- Owszem, tej nie! - zgodził się.
Lady Buxted oddychała coraz szybciej.
- Jesteś najbardziej odrą... - Urwała, odetchnęła głębiej. Wyraźnie walczyła ze sobą. Bohaterskim
wysiłkiem zdołała znowu przywołać na wargi uśmiech i odezwała się z udawanym rozbawieniem:
- Paskudnik F Nie dam się wyprowadzić z równowagi! Pragnę porozmawiać z tobą o Jane!
- Kimże, u diabła, jest... Och, tak, wiem! To jedna z twoich dziewcząt!
- Moja najstarsza córka i, pragnę ci przypomnieć, twoja siostrzenica, Alverstoke!
- Jesteś niesprawiedliwa, Luizo, nie trzeba mi o tym przypominać!
- W tym sezonie wprowadzam to drogie dziecko w świat - oznajmiła, ignorując jego uwagę. - Oczywiście
zaprezentuję ją na królewskim dworze... jeżeli królowa będzie się dobrze czuła, gdyż mówi się, że ostatnio
mocno niedomaga, zatem...
- Powinnaś coś zrobić z jej piegami... jeżeli to ta panna, o której myślę - przerwał siostrze. - Próbowałaś
soku z cytryny?
- Nie zaprosiłam cię tutaj, by omawiać wygląd Jane! - prychnęła.
- Więc po co, u diabła?
- Prosić cię, abyś wyprawił bal na jej cześć... w Alverstoke House! - wypaliła, nie owijając już niego w
bawełnę.
- Co takiego?
- Doskonale wiem, co zamierzasz powiedzieć, ale rozważ to dobrze, Vernonie! To twoja siostrzenica, a
jakież miejsce byłoby stosowniejsze na jej debiutancki bal niż Alverstoke House?
4
- Twoje domostwo! - odpalił bez wahania.
- Och, przestań być taki niemiły! Jestem przekonana, że w tym salonie nie mogłoby tańczyć więcej niż
trzydzieści par, a pomyśl tylko o całym zamieszaniu i kłopotach!
- Właśnie o tym myślę - zapewnił jego lordowska mość.
- Ależ nie może tu być żadnego porównania! To znaczy, chodzi roi o to, że musiałabym usunąć z saloniku
wszystkie meble, poza tym w jadalni podać kolację, a bawialnię przeznaczyć na garderobę dla pań... a w
Alverstoke House jest taka wspaniała sala balowa! Poza tym, to również mój dom rodzinny!
- Mój także - oświadczył markiz. - Niekiedy zawodzi mnie pamięć, mimo to żywo przypominam sobie całe
zamieszanie i kłopoty, jak trafnie to ujęłaś, towarzyszące balom wydawanym tam na cześć Augusty, twoją i
Elizy. Zatem, droga siostro, moja odpowiedź brzmi: NIE!
- Czy jesteś wyzuty z wszelkich uczuć? - zawołała dramatycznie. Wyjął z kieszeni emaliowaną tabakierkę i
krytycznym wzrokiem przyjrzał się malowidłu na jego wieczku.
- Nie, absolutnie nie. Zastanawiam się, czy kupując ten przedmiot popełniłem błąd? Wtedy mi się podobał,
lecz teraz zaczynam uważać, że jest niezbyt gustowny. - Westchnął i wprawnym pstryknięciem kciuka
otworzył puzderko. - A już z całą pewnością nie lubię tej mieszanki - powiedział, wdychając potężny niuch i
z wyraźnym niesmakiem otrzepując palce. - Mogłabyś powiedzieć, oczywiście, że powinienem być na tyle
rozsądny, by nie powierzać Mendelshamowi sprokurowania tej mieszanki, i niezaprzeczalnie przyznałbym ci
wtedy rację. Każdy bowiem powinien sam dobierać sobie tytoń. - Wstał. - Cóż, jeśli to wszystko, pozwolisz,
że się pożegnam.
- To wcale nie wszystko! - krzyknęła, coraz bardziej rozogniona. - Wiedziałam, że tak będzie, oczywiście...
och, wiedziałam!
- Wobec tego po co, u diabła, marnowałaś mój czas?
- Bo miałam nadzieję, że choć raz okażesz trochę... trochę wrażliwości! Trochę zrozumienia tego, co
należy się rodzinie! A może nawet odrobinę czułości wobec biednej Jane!
- Bujasz w obłokach, Luizo! Moja niewrażliwość cię gnębi już od lat. Do biednej Jane nie żywię ani
krztyny czułości, a gdybym ją przypadkowo spotkał, to pewnie nawet bym jej nie poznał. A tego, że
Buxtedowie są moją rodziną, muszę się jeszcze nauczyć!
- Czyż ja nie zaliczam się do twojej rodziny? - spytała rozgniewana. - Zapomniałeś, że jestem twoją
siostrą?
- Nie, niestety, nigdy nie pozwolono mi o tym zapomnieć. Och, nie trać znowu panowania nad sobą... nie
masz pojęcia, jakie masz zmarszczki, kiedy wpadasz w jeden z tych swoich humorów! Niech cię pocieszy
moje zapewnienie, że gdyby Buxted zostawił cię z pustą kiesą, czułbym się zobowiązany przyjąć cię na swój
garnuszek. - Popatrzył kpiąco na siostrę. - Tak, wiem, że zamierzasz powiedzieć, iż z trudem wiążesz koniec
z końcem, ale naga prawda jest taka, że świetnie potrafisz dawać sobie radę, droga Luizo, bez najmniejszego
wsparcia z mojej strony! O nie, nie przyprawiaj mnie o mdłości banialukami o przywiązaniu! Sama nie
żywisz go więcej dla mnie niż ja dla ciebie.
Wyraźnie wytrącona z równowagi tym bezpośrednim atakiem lady Buxted wyjąkała:
- Jak śmiesz tak mówić? Przecież z całą pewnością jestem ci jak najbardziej oddana!
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin