Karpiński Marek - Najstarszy zawod swiata.doc

(826 KB) Pobierz
NAJSTARSZY ZAWÓD ŚWATA

NAJSTARSZY ZAWÓD ŚWATA

 

WSTĘP CZYLI O PARZE MĘSKICH TRZEWIKÓW

Kiedyś byłem przewodnikiem pewnego japońskiego profe­sora. Ten żółtoskóry dżentelmen z wyjątkową pilnością badał wi­tryny sklepów z butami. W owych siedemdziesiątych latach nie byliśmy aż taką obuwniczą potęgą, aby zaimponować Nipponowi. Zapytałem więc, ciekawy, co też jest na owych wystawach aż tak interesującego. Ceny - odpowiedział. Wyjaśnił, że wykrył pewną prawidłowość i weryfikuje ją we wszystkich odwiedzanych przez siebie miejscach na kuli ziemskiej. Prawidłowość ta głosi, że nieza­leżnie od rynku cena pary męskich trzewików równa się cenie usługi erotycznej świadczonej przez zawodową pracownicę. Nie wiem, czy w Polsce, po uwolnieniu cen, tę tezę można by jeszcze utrzymać. Wiem natomiast, że problem świadczenia usług seksualnych jest problemem ze wszech miar ciekawym.

Potrzeby seksualne człowieka należą bowiem do najbardziej podstawowych, takich jak zaspokajanie głodu, pragnienia i poczu­cie bezpieczeństwa czy potrzeba ciepła. Muszą być zaspokajane przez wszystkich i zawsze. Jest jednak pewna cecha, która wyróżnia ten blok potrzeb od wszystkich innych. Mieszkać i grzać się, zbierać, polować czy nawet uprawiać rolę można, od biedy, samotnie. Do realizacji potrzeb seksualnych (jeżeli pominąć nieszczęsnych na­śladowców biblijnego Onana) konieczna jest druga osoba. Rolnik może obywać się ziemią, wodą i słońcem. Będzie mu wzrastać i plonować zboże - usługi erotyczne zaś zawsze nam ktoś świad­czy. Nie jest to stosunek człowieka z naturą. To są stosunki międzyludzkie w najbardziej podstawowym znaczeniu tego słowa. Z czasem owo świadczenie przybrało rutynowe formy, sprofesjona-lizowało się. I tak powstał najstarszy zawód świata: prostytucja.

Stosunki erotyczne miały miejsce niemal od zarania świata. I to świata w darwinowskim rozumieniu początku. Słabszym z bio­logii przypominam, że nawet pierwotniaki potrafią rozmnażać się inaczej niż przez podział. A zatem nie płciowa natura jest wyzna­cznikiem tej wiekowej profesji (choć nikt nie neguje znaczenia seksu). Wydaje się, że znamienne są tu dwie cechy. Po pierwsze, stosunek erotyczny następuje bez wyboru, z każdym. Po drugie zaś, następuje on w zamian za świadczenia, jest honorowany. Świadcze­nia takie mogą być wypłacane tak w pieniądzu, jak i w innych dobrach. Fakt, że panna młoda wychodzi za mąż za byle kogo (i świadczy małżeńskie powinności) w zamian za apanaże - jest tematem dla moralistów. Nie czyni to jednak profesji - einmal ist keinmal-^ak powiadają Teutoni. Konieczna jest powtarzalność. I to jest trzecia znamienna cecha.

Jeżeli istnieje najstarszy zawód świata - akurat w kwestii jego istnienia niedowiarków brakuje - to jego historia będzie również historią ludzkości. Prawda, że jednostronną; prawda, że nie wy­czerpującą. Ale ciekawą.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

JUŻ STAROŻYTNI.

Nie wiadomo, skąd się wzięła ta nieznośna maniera, aby wy­kład zaczynać słowami: „Już starożytni Rzymianie", czy też: „Już starożytni Grecy". Widocznie chcemy wtedy skulić się i przytulić do kolebki naszej kultury. Idźmy zatem i my tą drogą, którą dreptało już wielu przed nami.

Starożytni urządzili swój świat z mnóstwem bogów i bogiń oraz z poważnym stopniem ingerencji mieszkańców Olimpu w ży­cie śmiertelników. Interesującym nas zawodem opiekowała się oczywiście Afrodyta, bogini miłości - nic to, że płatnej. Początkowo mieliśmy do czynienia z prostytucją świątynną, sakralną. Kapłanki w zamian za datki dla bogini obdarzały darczyńców swymi wzglę­dami. W Babilonie prócz specjalnej kasty kapłanek - prostytutek sakralnych - istniała jednorazowa prostytucja sakralna obejmująca ogół kobiet. Tak świadczy o tym Herodot:

Każda niewiasta musi w tym kraju raz w życiu usiąść w świą­tyni Mylitty i oddać się jakiemuś cudzoziemcowi. [...] Jeżeli niewiasta raz tam usiądzie, nie może wrócić do domu, aż jakiś cudzoziemiec rzuci jej na łono srebrną monetę i poza świątynią cieleśnie się z nią połączy. [...] Po oddaniu się i spełnieniu świętego obowiązku wobec bogini wraca do domu, i od tej chwili, choćbyś jej nie wiem ile dawał, nie posiądziesz Jej.1

W Grecji jednak, z biegiem postępu cywilizacji, świadcze­niem tego typu usług zajęły się instytucje świeckie. W Atenach zakłady tego typu wprowadził Solon w 594 roku p.n.e. Pensjona-riuszki lupanarów rekrutowały się z niewolnic, kupowanych i utrzy­mywanych za pieniądze rządowe. Obowiązkiem tak skoszarowanej niewolnicy było obdarzanie rozkoszą każdego, kto posiadał zdol­ność płatniczą jednego obola. Nie zorientowanym w ówczesnych kursach walut przypominamy, że tyle brał niejaki Charon za prze­wiezienie przez rzekę Styks (zniżek i tańszych biletów aller et retour nie przewidywano). Na czele takiej instytucji usługowej stała gos­podyni, która otrzymywała od władz municypalnych koncesję. Do­tyczyła ona warunków zezwolenia, a przede wszystkim, podatków. I tu dochodzimy do kwestii pieniędzy. Nie w tym znaczeniu, że udzielające świadczeń amoryczne panienki pobierały za to opłatę, ale że same (lub instytucje, które je zrzeszały) były cenionymi płatnikami. Wkład ich w ogólny system ekonomiczny musiał być znaczny. Gdyby starożytni posługiwali się językiem angielskim, to zamiast: pecunia non olet, mówiliby zapewne: there is no bussines like a sex bussines.2

Mieszkanki tych zakładów usługowych były na ogół izolowa­ne od reszty społeczeństwa i zabraniano im opuszczania miejsca pracy. W wyjątkowych wypadkach wolno im było wyjść na ulicę, lecz wówczas musiały nosić odpowiedni kostium odróżniający się od zwykłych ubrań. Ubiór miał bowiem wtedy charakter znaczący i informował o pozycji nosicielki: inaczej ubierała się mężatka, inaczej panna, jeszcze inaczej panienka, od której - uiściwszy zapłatę -można się było spodziewać świadczeń erotycznych. Pozwalało to unikać nieprzyjemnych pomyłek i szkodliwych niespodzianek. To z jednej strony. Z drugiej zaś, w mocy pozostaje prawda, że towaru jakoś nie zareklamowanego sprzedać nie sposób. W sprawie tej należy przywołać jeszcze jeden trik, do którego uciekały się pro­fesjonalistki. Otóż na podeszwach swych sandałów te chytre pa­nienki ryły negatyw napisu: „Pójdź za mną". W pyle greckich dróg pozostawał więc odciśnięty ten zachęcający napis. Łączyły więc przemyślne Greczynki spacer dla zdrowia ze swoistą akcją promo­cyjną.

W Grecji zarysował się też dylemat, z którym zmierzyć się będzie musiał ten najstarszy fach jeszcze po wielokroć i który do tej pory nie został rozwiązany. Czy usługi seksualne świadczyć indywidualnie, na ulicy? Czy też w wyspecjalizowanych i specjalnie do tego celu przeznaczonych miejscach? Oba rozwiązania mają swoje dobre strony, obu nie brakuje też ciemnych (przyjdzie nam jeszcze nieraz zdawać z tego sprawę). Grekom nie udało się utrzy­mać przemysłu erotycznego tylko w domach, tym bardziej że usługi miłosne świadczyły też flecistki i śpiewaczki. Miasta leżące na


przecięciu szlaków komunikacyjnych znane były z wysokiego po­ziomu i różnorodności podaży służek Afrodyty. Przykładem Ko-rynt, którego mieszkanki stały się synonimem prostytutki. Oferta usługowa tego polis musiała być niesłychanie zróżnicowana: zna­lazło się tam bowiem i coś dla ubogiego acz spragnionego żeglarza, i coś dla prawdziwego i prawdziwie bogatego konesera. Demoste-nes utrzymuje, że cena spędzonej z Lais (młodszą - bo były dwie sławne korynckie pracownice miłości o tym imieniu) nocy wynosiła 10 tysięcy drachm attyckich. Demostenes zapewne przesadził, gdyż od jej starszej imienniczki pobierał świadczenia darmo (w ramach specjalnego rodzaju mecenatu artystycznego). Zainteresowany był zatem w windowaniu w górę cennika - nic go to nie kosztowało, a podnosiło jego wartość. Jemu też przypisywane jest zdanie:

Mamy utrzymanki dla rozkoszy, nałożnice jako stałe nasze otoczenie, a żony, by rodziły nam prawne dzieci i były nam wiernymi gospodyniami.

Doskonałość w zawodzie nie zawsze popłaca. Lais młodsza po wyjeździe do Tesalii została zakłuta szpilkami do włosów. I to gdzie! W świątyni Afrodyty. Zdolnych niszczą, zawsze i wszędzie, a jej śmierć nosi wszelkie cechy oddania życia na ołtarzu zawodu.

Do obu pań Lais należy dołączyć ich rywalkę Fryne. Dziwne to zresztą imię dla kobiety uważanej za najpiękniejszą: fryne znaczy tyle co „żaba".3 Ta przyjaźniła się z rzeźbiarzem Praksytelesem. Jednakże zawsze najbardziej zawistne bywają żony. One musiały się zajmować domowym ogniskiem. Nie należy zapominać, że sło­wa: „domowe ognisko" dalekie były od metafory, bliższe zaś kop­cącemu i okopconemu miejscu między kamieniami. Nie lubiły one, owe czarne od sadzy żony, gdy kto umyty przechadzał się po agorze, spotykał z ciekawymi ludźmi, był adorowany przez wspa­niałych mężczyzn. Oskarżyły więc Fryne o obrazę boską. Nie było to lekkie oskarżenie. Dzięki takiemu właśnie zarzutowi - przypo­mnijmy - Sokretes był zmuszony wypić cykutę. Sprawa - jak to przed trybunałem - toczyła się ze zmiennym szczęściem. Obrońca -mecenas Hyperejdes, czując że pozycja Fryne słabnie, wziął się na sposób. Potargał na niej szaty i demonstrując nagość zawołał: „Czy takie piękno mogło obrazić w czymś bogów!" Skład sędziowski -a wówczas orzekali tylko mężczyźni - długo kontemplował wdzięki Fryne. Po wnikliwym rozważeniu okazanego materiału dowodo­wego oskarżenie zostało oddalone.4 Fryne uchodziła za najpiękniejszą kobietę swoich czasów. Służyła też swemu przyjacielowi jako modelka, a rzeźby Praksytelesa uchodziły za wzór, za ideał greckiej urody kobiecej. Wszystko jednak, nim stanie się ideałem, bywa oryginałem. Przykładem Fryne.

I tu spotykamy się ze zjawiskiem, któremu na imię: hetera. W polszczyźnie to słowo oznacza szczególnie brzydkie, złośliwe i nieznośne babsko. W świecie antycznym miało zupełnie inne zna­czenie. Musiała być piękna i sprawna nie tylko poniżej pasa, ale i powyżej szyi. Nie chodzi tu o usta, lecz o zwoje mózgowe. Takie połączenie talentów intelektualnych i uzdolnień łóżkowych bywa niezmiernie rzadkie. Nic dziwnego, że było warte majątek. I nic też dziwnego, że tylko wielcy mogli sobie na nie pozwolić. Tais była towarzyszką i przyjaciółką Aleksandra Wielkiego, a po jego śmierci Ptolomeusza I Sotera. Wspominamy tu Tais ateńską, a nie jej aleksandryjską imienniczkę i koleżankę. Tę ostatnią miał nawrócić pustelnik Pafnucy. Nawrócił w podwójnym znaczeniu tego słowa. Po pierwsze, zmieniła religię. Po drugie zaś, zmieniła zawód, znisz­czyła klejnoty i zamknęła się w klasztorze. Zmiana zawodu zbyt późna i zbyt radykalna nie jest zdrowa. Tais umiera po trzech latach. Pewnie po to, aby po piętnastu stuleciach Anatol France zarobił, pisząc o niej książkę, a Jules Massenet operę.

Aspazja natomiast była przyjaciółką Peryklesa. Gdy ten umarł, wygłosiła tak znakomitą mowę pogrzebową, że stała się dzięki temu sławna. Sokrates często przyprowadzał uczniów, aby posłuchali Aspazji - tak cenił jej intelekt. Epoka peryklejska to najświetniej-szy okres historii Grecji. Jeżeli Perykles był głową Aten, to Aspazja była szyją, która tą głową kręciła.

Kręciła zresztą nie tylko głową Aten. Kręciła też założonym przez siebie Gynaceum - dziś powiedzielibyśmy: zasadniczą szko­łą zawodową dla heter. Nie przechowały się programy nauczania i nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na (interesujące skąinąd) py­tania: ile czasu poświęcano na naukę materiałoznawstwa i przed­miotów technicznych, ile zaś na przedmioty ogólnokształcące. Stu­lecie wcześniej podobną instytucję edukacyjną prowadziła na wys­pie Lesbos niejaka Safona. Jak twierdzi Pauł Friedrich, wykładano tam następujące przedmioty: różnorodne pozycje i zachowania miłosne, style śpiewu i tańca, wiedzę na temat afrodyzjaków (tak napojów, jak i potraw), sztuki recytowania i układania poezji (zwłaszcza gatunków biesiadnych).5 Do doskonałości zawodowej prowadzą zawsze dwie drogi: po pierwsze, talent, a po drugie,


solidne wykształcenie. Gynacea dawały to drugie, nie eliminując pierwszego.

Panie te rozumiały doskonale, że w drodze do zawodowej doskonałości ważna jest konkurencja. Urządzały sobie zawody będące odpowiednikami dzisiejszych konkursów piękności. Z jed­nego z takich turniejów, na najpiękniejsze pośladki, zdaje sprawę Alkifron w Listach heter:

I pierwsza Myrrina rozwiązawszy pasek - bieliznę miała jedwabną - zakołysała przeświecającymi przez nią biodrami, które drżały jak zsiadłe mleko, a patrzyła przy tym w tył na ruchy swej pupki. Lekko jak w grze miłosnej westchnęła, tak że, na Afrodytę, zmieszałam się. Tryallis też nie zawiodła, pobiła ją w bezwstydzie: „Nie podejmę współzawodnictwa w szatkach nawet tak przezroczystych, bez mizdrzenia się, niech będzie tak jak na zawodach. Zapasy nie lubią osłonek". Zrzuciła chitonik i przegiąwszy się nieco w biodrach powia­da: „Patrz, obejrzyj sobie tę barwę, Myrrino, jak nieskazi­telna, jak bez plamki, patrz na róźowości bioder tutaj, na przejście ku udom, ani za tłuste, ani za chude, na dołeczki na wzgórkach. Na Zeusa, nie trzęsą się jak u Myrriny" -uśmiechnęła się figlarnie i zakręciła pupką tak, że ruch drganiami przebiegł powyżej bioder...6

Wydaje się, że w Grecji nastąpiła desakralizacja zawodu. Na­stąpiła też specjalizacja. Zarysowały się także problemy, które odcisną się piętnem na całym tym okresie, który dzieli owe czasy od współczesności.

 

 

Starożytny Rzym przejął greckie wzory zachowań, bogów i ich obyczaje. Bogowie byli tak samo kłótliwi i chutliwi, jak ludzie. Co za świństwa wyrabiał Dzeus (po łacinie: Jupiter) z Danae, Ledą i wieloma innymi boginiami i śmiertelnymi, wstyd nawet wspomi­nać. Roma - wielka, dwuipółmilionowa metropolia - musiała wyjść z podażą i kreować popyt na usługi miłosnej natury. Popyt z po­dażą (tak uczy nas ekonomia) spotykają się na rynku. W tym wypadku było to Forum Romanum.

Rzymianie zasłynęli w świecie z wielu powodów. Z rzymskich cyfr i siły legionów. Ze znakomitego systemu dróg i równie dobrego akweduktów. Z zamiłowania do rozrywek cyrkowych i kary ukrzy­żowania (która, chcąc nie chcąc, stała się symbolem męki i odku­pienia). Nade wszystko zasłynęli ze stanowienia i stosowania pra­wa. Zmorą studentów, młodych adeptów Temidy, jest - i długo jeszcze pozostanie - prawo rzymskie. To jeden z filarów naszej cywilizacji. Dało ono podwaliny pod nowoczesne systemy prawne. Prawo jest wtedy użyteczne, gdy reguluje wszystkie stosunki mię­dzyludzkie. W tym i seksualne. Rzymianinowi obce było pojęcie duszy. Dla niego ludzie byli tylko podmiotami i przedmiotami stosunków prawnych. Zobaczmy zatem, jak z prawnego punktu widzenia wygląda ta interesująca profesja.

Początkowo potomkowie Romulusa i Remusa zachowywali surowe obyczaje. Przejęli po Etruskach pojęcie monogamicznej rodziny i cześć dla kobiety. Występki przeciw tej czci karano niejednokrotnie śmiercią. Kult bogini czystości (i opiekunki do­mowego ogniska) Westy był wyrazem zasad wczesnorzymskich.


Numa Pompiliusz pragnął, aby wszystkie Rzymianki, nim wejdą w związek małżeński, były jej kapłankami.

Rozwój cywilizacji, otwarcie się na świat łagodzi nawet surowe obyczaje. Wielka aglomeracja ma swoje prawa. Tym prawem zajęli się specjaliści. Pojęcie prostytucji określa dopiero lex Julia za pa­nowania cesarza Augusta. Już późniejsza jurysprudencja rzymska zajmuje się tym problemem równoprawnie z innymi zagadnieniami państwowymi i społecznymi. Godzi się w tym miejscu wspomnieć, że słowo prostytucja jest właśnie łacińskiego pochodzenia. Pocho­dzi od czasownika: prostituo, -erę, co znaczy mniej więcej tyle co „wystawiać się na sprzedaż". Zawdzięczamy prawnikom z Latium nie tylko definicję, ale i nazwę tego, co definiowane. I tak w Digestach czytamy:

Palam autem, sic accipinis, passim, hocest sine delectu, non si qua adulteris vel stupratoribus se committit, sed quaevicem prostitutae sustinet.7

Zdaniem jednego ze znakomitszych prawników II wieku p.n.e., Ulpiana, „nierządnicą jest nie tylko ta kobieta, która uprawia swój zawód w lupanarze, lecz i ta, która w kramie handlowym lub gdziekolwiek godności swej by nie szanowała". Uczony ten praw­nik poruszył kwestię oddawania się pierwszemu lepszemu mężczyź­nie, i to za zapłatą (sine delectu, pecunia accepta). Inne szkoły prawnicze rozciągały to pojęcie na bezinteresownie, choć rozrzut­nie darzące względami. Przypomina się stara anegdotka, że różnica między kurwą i dziwką jest taka, że: kurwa to zawód, dziwka to charakter. Za roztrzygnięciem na korzyść szkoły Ulpiana przema­wiały nie tylko względy moralne. Przemówił - a do praktycznych Rzymian mówił mocnym głosem - wzgląd finansowy. Od prostytu­tek ściągano bezpośredni podatek osobisto-dochodowy. Sprawy bezinteresownej szczodrości w sprawach seksu nie miały żadnego fiskalnego znaczenia.

Prostytutki były nie tyle wyjęte spod prawa, ile poddane spec­jalnym prawom. Oddane zostały bowiem pod pieczę edyli. Ci ustanowieni w roku 260 p.n.e. urzędnicy municypialni mieli za zadanie wyznaczać miejsca dla procederu, czuwać nad spokojem w lupanarach. Edyl dbał o to, by każda pracownica sektora usług seksualnych płaciła stosowne podatki. Taki urząd skarbowy służył też celom ewidencji ludności. Panie pracujące w amorycznych usługach posługiwały się w życiu codziennym pseudonimami, praw dziwe zaś imię i rodowód znał tylko edyl. Był to pierwowzór, o dwa milenia późniejszych, „czarnych książeczek". Prostytucja tajna pod­legała surowym karom bądź wypędzaniu poza miasto. Nie uważa­no tego za wykroczenie przeciw moralnym kodeksom, lecz za naruszenie ustawy skarbowej. Licencjonowana natomiast kwitła w najlepsze.

Za czasów Republiki wpisanie do rejestru uważano za hań­biące. Prostytucja zresztą nie była uważana za wstydliwą, ot, praca dla dziewczyny, jak każda inna. Później, za Cesarstwa, o licentia sturpi ubiegały się obywatelki Rzymu. Wiele nie kultywujących nadmiernie cnoty wierności mężatek zaciągało się „na ochotnika" do rejestru, co pozwalało uniknąć kar za wiarołomstwo bez re­zygnowania z wesołego stylu życia. Podniosło to zdecydowanie prestiż zawodu. Przedtem przepisy edylskie nakazywały nosić spec­jalny rzucający się w oczy ubiór: czerwone buciki, blond peruka oraz czepek. Teraz już można się było pokazać w najpiękniejszym stroju i najlepszym towarzystwie.

Najlepsze znaczyło tyle co cesarskie. Nie tylko chodzi o to, że cesarze otaczali się elementem fachowym. Kaligula czy Tyberiusz, Domicjan czy Neron, czy choćby Heliogabal otaczali się całymi wieńcami wykwalifikowanych ekspertek. Taki Kommodus trzymał stadko trzystu panienek (nie był to bynajmniej męski szowinista, bo chłopców trzymał tyle samo).8 Chodziło bardziej o cesarzowe. Waleria Messalina, trzecia żona Klaudiusza, była rozrzutna, jeśli chodzi o wdzięki, na dworze, ale nie gardziła też zarobkiem w lupanarach Subury. Od jej imienia pochodzi synonim rozpusty i wyuzdania. Oddajmy głos w tej sprawie Decimusowi Junisowi Juvenalisowi:

Gdy wyczuła żona, że beztroski Mąż usnął, opuszczała łoże w Palatynie, Szła pod strzechę, łeb kryjąc chusteczką jedynie. Zacna metresa, przy niej zaś jedna służąca. Lecz czarny włos peruka kryła rudziejąca, Weszła do lupanaru, w kieckę przyodziana, Do pustej swej kabiny: stała rozebrana, Pierś w złocie, i pod nazwą Likirki zmyśloną Obnażała swe, zacny Brytaniku, łono. Przyjęła tych, co weszli, i wzięła zapłatę. Kiedy rajfur rozpuszczał dziewki, swą komnatę


Opuszcza, smutna; klucz choć ostatnia obróci, Jeszcze płonąc pragnieniem nie rozgrzanej chuci. I odchodzi bezsilna, lecz nie nasycona, Ze szpetnym licem, dymem lampy okopcona, Przenosząc lupanaru smród w domowe łoże.9

Julia, córka cesarza Augusta, miała zwyczaj wychodzić na ulice, by tam polować na kochanków. Teodora, żona Justyniana I Wiel­kiego, miała pono zwyczaj zabawiania się w ciągu jednej nocy (jak świadczy Prokopiusz z Cezarei - mocno jej niechętny - w swej Historii sekretnej") z trzydziestoma młodzieńcami. Taka już pra­widłowość, że znaczenie zawodu rośnie, gdy grzeje się on w blasku władzy.

Ale nie piszemy tu historii politycznej. Piszemy historię adeptek Wenery, która to właśnie obejmowała opieką interesujący nas zawód. Jak twierdzi Barbara Walker, świątynie Wenus były:

[...] szkołami nauczającymi technik seksualnych pod kierun­kiem yenerii- nierządnic-kapłanek, które wykładały erotyczno--duchową metodę zbliżoną do hinduskiego tantryzmu. I choć takie autorytety jak Henriques twierdzą, iż nie było rozwoju form prostytucji religijnej, istnieją dowody, że prostytutki odgrywały znaczną rolę w różnych obrzędach religijnych. Venus Volgivava (Wenus Ulicznica) było jednym z imion nadanych bogini w aspekcie seksualno-zawodowym; pro­stytutki płci obojga obchodziły corocznie jej święto 23 kwiet­nia. Bogini znana jako Fortuna Virilis czczona była przez rzymskie plebejuszki, a jej adoracja miała miejsce w męskich łaźniach, znanych jako miejsca rozpusty. 28 kwietnia rozpo­czynało się też inne święto prostytutek, przy żywiołowym współudziale publiczności, na które składał się ciąg zabaw. Urządzano je w hołdzie dla bogini Flory, legendarnej nierząd­nicy, która profity ze swego procederu przekazała ukocha­nemu Rzymowi. Zwieńczenie ceremonii następowało 3 maja w Cyrku, gdzie licznie zebrane prostytutki rozbierały się i tańczyły, doprowadzając do ekstazy młodych mężczyzn, któ­rzy gremialnie wpadali na arenę i tam wspólnie oddawali się uciechom, gorąco oklaskiwani przez zgromadzony tłum.11

Takie były zabawy, święta w one lata. I takie też początki Uve show.

 

Przyjrzyjmy się, jak zbudowane i jak zróżnicowane było śro­dowisko wyrobnic amorycznych. Podstawowy podział to ten na objęte rejestracją edyla - metrices, i te, które rejestracji umknęły -postibulae. Podział nie nakładający się na społeczne hierarchie. Niektóre siły zawodowe z klas wyższych były wyższe i nad wymóg rejestracji. W rejestry nie były ujęte również artystki - adeptki Melpomeny, Polihymnii czy Terpsychory, które okazywały się też służkami Wenus - dorabiały sobie bowiem „na boku". Nie pierwszy to (i nie ostatni) związek świątyń sztuki ze świątyniami miłości. Z takimi zjawiskami spotykaliśmy się już w Grecji, a i w przyszłości nieraz przyjdzie nam się z nimi spotykać. Te z klas najniższych (ulicznice i kobiety z zakładów) natomiast także nie zawracały sobie głowy rejestracją. Rzym był dużym miastem, a system policyjny słaby i mało efektywny. Był także (co również nieraz w przyszłości odnotujemy) przekupny. Pieniądze, zamiast wpływać do kas muni­cypalnych, tonęły w sakwach sług miejskich.

Tak więc po ulicach Wiecznego Miasta przechadzały się -mrowiły -fomices (mróweczki). Angielskie słówko fomication ma tutaj ponoć swój źródłosłów. Jedne z nich kryły udzielanie świad­czeń w cieniu ogrodów, innym wystarczały cienie posągów i świą­tyń, jeszcze innym byle załomek muru. Były też takie, które pro­wadziły działalność usługową w budynkach zwanych stabulae, był to rodzaj hal nie podzielonych na mniejsze pomieszczenia. Tak więc zaspokajanie potrzeb klientów odbywało się „na widoku". Jeszcze inne wykorzystywały nadwieszone nad ulicami balkony -pergulae. Było to dość niebezpieczne, gdyż balkony owe lubiły się urywać. (Rzym słynął z budowli, które przetrwały tysiąclecia. Słynął też i z takich, które nie mogły przetrwać miesięcy). Najbardziej przedsię­biorcze czarterowały rzemieślnicze warsztaty pracy: piekarzy, rzeź-ników lub cyrulików, by po wykonaniu pracy przez właściciela prowadzić tam swój własny proceder i interes. Taka starożytna wersja akcji: witaj druga zmiano.

Praca na ulicy była, mimo te niedogodności, bardziej opłacalna niż praktykowanie w zarejestrowanym domu publicznym, lupana-rze. Istniały dwa rodzaje takich przybytków. W pierwszych właści­ciel leno (lena - jeżeli to była kobieta) posiadał stadko niewolnic lub wynajętych wolnych kobiet, które pracowały na niego. Drugi typ, rzadszy, zasadzał się na tym, że leno był właścicielem tylko budynku, pomieszczenia zaś wynajmował indywidualnym wyrob­nicom. W takim domu pracował oczywiście kasjer, vUlucus, który dbał o to, żeby klient nie poszedł do panienki nie uiściwszy wprzódy należności. Byli tam też aquari, młodzi chłopcy, których zadanie polegało na dostarczaniu wina i napojów, a także wody do mycia (od niej też wzięli swoją nazwę). Były też i ancillae oma-trices - specjalne służki, które miały doprowadzać do porządku dziewczyny w przerwach między klientami.

Tych zaś wabił zewnętrzny wystrój przybytku. Erotyczne rzeź­by, mozaiki i malowidła wskazywały wyraźnie na charakter usługi. W nocy wszystko to było rzęsiście oświetlone. Reklama już wtedy stanowiła dźwignię handlu, nawet kiedy kupczono ciałem. Mało zresztą pozostawiono wyobraźni klientów. Można to obejrzeć na pompejańskich freskac...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin