O'Brien Anne - Pierwsza miłość.doc

(359 KB) Pobierz

Anna O'Brien

Pierwsza miłość


PROLOG

- Kochałam cię i z całego serca pragnęłam być twoją żoną. Jak mogłam się tak pomylić? Bo ty oszukałeś mnie, Richardzie! Zdradziłeś naszą miłość!

- Zdradziłem?! Beatrice...

- Tak! Ty nigdy mnie nie kochałeś naprawdę. Umizgałeś się tylko, zacząłeś w wieczór Trzech Króli, a skończyłeś w święto Matki Boskiej Gromnicznej!

- Nieprawda! Jak mogłaś w ogóle coś takiego pomyśleć?! Moje serce należy do ciebie, ono zawsze było twoje.

- Kłamiesz! Zapomniałeś o mnie już w chwili, gdy straciłeś mnie z oczu...

- Nigdy o tobie nie zapomniałem, Beatrice! To zarzut niesprawiedliwy!

- Nigdy? A więc dlaczego, skoro darzyłeś mnie prawdziwą miłością, porzuciłeś mnie, a ja zostałam zmuszona do poślubienia takiego człowieka, jak William Somerton? Złamałeś mi serce, Richardzie Staffordzie!


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lipiec 1460 roku. Great Houghton Hall, dwór ze złocistego kamienia

Lady Beatrice Somerton dostojnym krokiem podążała do wielkiej sali. Przed damą szła służka, zręcznie balansując tacą, na której stały kufle i dzban z piwem. Z tyłu, za damą podążały jeszcze trzy dziewki, oderwane chwilowo od roboty w dworskiej kuchni. Niosły tace z chlebem, serem i płatami zimnego mięsiwa, także półmisek gorących pasztecików z baraniną. A z wielkiej sali dobiegał gwar niskich, męskich głosów. Nowo przybyli rozsiedli się na rzeźbionych ławach, kilku, zajętych rozmową, wolnym krokiem przechadzało się po sali. Wszyscy byli prosto z drogi, ich odzienie i trzewiki pokryte były pyłem gościńca. Wszyscy byli uzbrojeni w miecze i sztylety o długich, wąskich klingach.

Przedmiotem pogwarki były sprawy polityczne. Padały słowa dosadne, rubaszne, ucichły jednak, kiedy do sali weszła dama. Niewątpliwie pani tego domu. Młodziutka, postury bardzo drobnej, ale pełna dostojeństwa i dumy, zapewne nawykła do posłuchu tych, którzy jej służyli. Nowo przybyli natychmiast powstali ze swoich miejsc i wszyscy w sali, jak jeden mąż, skłonili się damie. Z szacunkiem i nie tylko. Trudno bowiem było ukryć zachwyt na widok damy tak powabnej jak lady Beatrice Somerton.

- Proszę, odpoczywajcie, waszmościowie - odezwała się dama, obdarzając swoich gości czarującym uśmiechem. - I myślę, że łykiem piwa nie pogardzicie.

- Na pewno nie, milady. Będziemy po stokroć wdzięczni - odezwał się jeden z przybyłych i wysunąwszy się do przodu, złożył ukłon nadzwyczaj giętki i wytworny przed damą, której niewielu spodziewało się tu oglądać. Była bowiem nie tylko piękna, ale i młodziutka, młodsza o wiele lat od pana tego domu, sir Williama Somertona.

Dama skinęła na służące, potem patrzyła bacznym wzrokiem, jak nalewają piwo, stawiają na dębowym stole półmiski, cynowe talerze i noże. Kiedy skończyły, wzrok pani jeszcze raz przemknął po stole, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku.

- Siadajcie, waszmościowie, zapraszam. Jedzcie i pijcie, a gdybyście czegoś jeszcze potrzebowali, Betsy zostanie w sali. Będzie na każde wasze skinienie.

Młodziutka służąca, stojąca po prawicy swojej pani, uśmiechnęła się i w jej rumianych policzkach ukazały się dołeczki.

Beatrice skinęła głową. Wzięła ze stołu pustą tacę, zamierzając odnieść ją do kuchni, a potem pójść... Dokąd? Do swojej komnaty albo do ogrodu. Tu w każdym razie nie powinna zostać, nie wolno jej też iść do komnaty, w której przebywa teraz mąż z najznamienitszym gościem. Jej obecność jest tam zbędna, życzenia gościa spełniać będzie ochmistrz, pan Lawson.

Do wielkiej sali, z błyszczącą drewnianą powałą i boazerią, wkroczył jeszcze jeden gość, nieco spóźniony. Zapewne zajęty był rozpuszczaniem zbrojnych, towarzyszących gościom do Great Houghton. Mężczyzna ściągnął skórzane rękawice, położył je na skrzyni koło drzwi i zdjął kapelusz. Rzucił go też na skrzynię. Przeczesał palcami gęste ciemne włosy, wijące się wokół uderzająco pięknej twarzy i ruszył do stołu, aby przepłukać gardło piwem po długiej jeździe zakurzonym w lecie gościńcem.

Na samym środku sali stanął jak wryty. Dokładnie w tym samym momencie, w którym zatrzymała się Beatrice Somerton.

Wyraz jego twarzy stał się nagle nieprzenikniony, jakby myśl o piwie wypłukała z jego umysłu dokładnie wszystko. Cała postać zastygła, dłonie, zaciśnięte w pięści, przywarły do boków.

Oczy Beatrice rozwarły się szeroko, usta rozchyliły. Twarz pobladła, jakby cała krew z niej uszła. Twarz była teraz biała jak koronki, zdobiące stanik jej aksamitnej sukni. Palce zacisnęły się kurczowo na pustej tacy.

Napięcie rosło, zbliżało się do punktu kulminacyjnego, jakby Glarmorgan, najlepszy łucznik w Houghton, naciągnął już cięciwę z nasmarowanego woskiem konopnego sznura i szykował się do wypuszczenia strzały, która ze śmiertelną dokładnością trafi do celu. Z tego napięcia zapewne zdawali sobie sprawę wszyscy obecni w tej sali. Chociaż... Bliska omdlenia Beatrice usłyszała śmiech i szmer głosów. Chwała Bogu, niczego nie zauważyli, dalej raczą się jadłem i piwem.

W końcu i pan, i pani znaleźli słowa. Dla obcych uszu, gdyby zdarzyło im się je usłyszeć, słowa nic nie znaczące. Nic nie wskazywało na to, że serce tłucze się w piersi jak szalone, a przez całe ciało przetacza się osobliwa, gorąca fala, odbierająca jasność myśli.

- Milady... Nie sądziłem...

- Lord Richard... Nie wiedziałam...

Z rozmachem postawiła pustą tacę na stole. Brzęknęło, a ona uzmysłowiła sobie, że nadal powstrzymuje oddech. A przecież ten dzień, kiedy budził się o brzasku, zapowiadał się całkiem zwyczajnie, bez żadnego wydarzenia, które zakłóci jej monotonny żywot w Great Houghton, gdzie jeden dzień był odbiciem drugiego. Coś powinno ją ostrzec. Przeczucie albo znak jakiś. Gwałtowna wichura. Sroka, przechadzająca się z nadętą miną po ogrodzie warzywnym. Wtedy by wiedziała. A tak... a tak nic nie zapowiadało tego nieszczęścia!

Bo to było nieszczęście. Do jej domu bowiem zawitał człowiek, który mógł całe jej dotychczasowe życie wywrócić do góry nogami. Uczynić to jednym tylko spojrzeniem spod ciężkich powiek, spojrzeniem oczu ciemnych i czujnych, jak oczy drapieżnego ptaka, krążącego nad swoją ofiarą. Teraz te oczy były w nią wpatrzone. Oczy jedynego człowieka, który jej życie mógł zmienić w czyste złoto... A cóż ten człowiek uczynił? Nic, oprócz tego, że porzucił ją, skazując na pełne chłodu, samotne życie u boku kogoś, kto jej nie lubił, lekceważył i poniżał. Skazał ją na życie bez miłości.

Ten dzień - ciepły dzień w środku lata, kiedy pszczoły oblegają tłumnie łodyżki pachnącej lawendy, a jaskółki szybkim lotem przemykają przez dziury w drzwiach stajni, żeby nakarmić swoje potomstwo - zaczął się całkiem zwyczajnie. Dopiero później, jakąś godzinę po południowym posiłku, poprzez grube ściany, zawieszone gobelinami, do jej uszu doleciał donośny głos sir Williama. Wzywał ją niecierpliwie, zapewne z dołu, z wyłożonej kamiennymi płytami sieni okazałego dworu.

- Beatrice! Beatrice! Na litość boską, gdzie ty znowu się podziewasz?

Kiedy pojawiła się na szczycie schodów, on, sapiąc, podchodził już do podestu.

- Wreszcie się pojawiłaś! - rzucił opryskliwie, zadzierając głowę. - Nigdy cię nie ma, kiedy jesteś potrzebna! A do nas goście jadą. Strażnik z wieży powiedział, że to duży poczet, kilkunastu konnych, a może i więcej.

- Składałam ubrania w skrzyniach i przesypywałam ziołami, chroniąc je przed molami - wyjaśniła, udzielając mu odpowiedzi na pierwsze pytanie. Jej głos był spokojny, opanowany, mimo że głos, który ją tu wzywał, był rozdrażniony, nawet gniewny. Niespiesznie ruszyła schodami w dół. Nie zeszła na podest, zatrzymała się nieco wyżej, tak, by jej oczy - oczy o pięknej, nasyconej barwie fiołków - teraz nie tak łagodne jak zwykle, były dokładnie na tej samej wysokości, co wyblakłe oczy sir Williama.

- A któż to do nas zawita, milordzie?

- Lord Grey de Ruthin. - Posiwiałe, krzaczaste brwi lorda ściągnęły się w jedną grubą kreskę. - Jego herb, czarny pieniek z sękami, widać na chorągwi, zresztą czeladź i wszyscy zbrojni noszą jego barwy. Towarzyszy mu wielu konnych, prawdziwy orszak... Po co on tu przyjechał? Przecież opłaciłem mu się już za ten rok!

- Sam ci powie, czego chce. Sądzę, że to nastąpi niebawem.

De Ruthin - Beatrice doskonale znała to nazwisko. Potężnego magnata, posiadającego wielu wpływowych przyjaciół. Stronnika Lancasterów, gotowego w każdej chwili poprowadzić swoje najemne wojsko do walki za Jego Królewską Mością Henrykiem VI. Przeciwko zdrajcom, diukowi Yorku i diukowi Warwick, którzy chcą zawładnąć koroną i uczynić królem jednego z Yorków.

Już słychać było łoskot otwieranej bramy. Zastukały kopyta, pierwsi konni wjeżdżali na dziedziniec. William odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom.

- Przygotuj wszystko - rzucił przez ramię. - A żywo!

- A jakie są twoje życzenia, milordzie? - spytała Beatrice, nadal spokojna, wcale nie poruszona przybyciem gości.

- Piwo i jadło dla lorda i jego świty. Powiedz Lawsonowi, żeby zadbał o zbrojnych na dziedzińcu. Mam nadzieję, że de Ruthin nie zabawi tu długo.

Lord Grey de Ruthin ze swoją imponującą świtą przejechał przez most nad fosą. Konni zapełniali dziedziniec. Beatrice, stojąc w otwartych drzwiach, popatrywała na gładkie boki koni, lśniące w słońcu, na błyszczące miecze i uprząż. Na głowami nowo przybyłych łopotała dumnie chorągiew z herbem, widocznym również na piersiach wszystkich zbrojnych.

William przystanął w dumnej pozie na schodach i czekał. Prawdziwy pan Great Houghton Hall. Nikt go nie zastraszy w jego własnym domu. Chociaż zdawał sobie sprawę, jakim zagrożeniem może być dla niego wrogość ze strony człowieka, któremu winien był feudalną podległość za żyzne ziemie i dwa dwory, w Letcham i Rosedale.

Wyczuwając obecność Beatrice, rzucił gniewnie przez ramię:

- Wracaj do swych zajęć, pani! To nie miejsce dla ciebie.

Z gniewnym szelestem spódnic cofnęła się kilka kroków. Wcale nie starała się ukryć urazy, której William, jak zwykle, zdawał się nie dostrzegać. Jak on śmie zwracać się do niej, jak do byle służki! On, jej mąż, choć ona go sobie nie wybrała. Starszy od jej ojca! Traktuje ją jak ochmistrzynię, zarządzającą domem i dbającą o jego wygody, mimo że dzięki małżeństwu z Beatrice Hatton wzbogacił się nie tylko o duże wiano. Związał się z Hattonami z Mears Ashby, rodem znamienitym, skoligaconym z potężnymi magnatami. Do samej Beatrice nie czuł żadnej sympatii. Nie upodobał jej sobie jako niewiasty, a ponadto cierpliwość nie była jego mocną stroną, co dawał jej odczuć na każdym kroku. A swoje łoże wolał ogrzać jedną ze służek, wyjątkowo rozłożystą. Chociaż z tego powodu Beatrice tak naprawdę była wdzięczna losowi. Cieszyła się, że William jej nie tykał, bo pierwsza żona urodziła mu już następców, dwóch synów, teraz już dorosłych.

Cofnęła się w głąb sieni, ale nie dalej niż do ciemnego kąta, skąd mogła dojrzeć wszystko. Sześciu konnych, przy akompaniamencie głośnych rozkazów, zsiadło pospiesznie ze swoich wierzchowców. Lord Grey mocnym, zdecydowanym krokiem zbliżył się do schodów. Cała jego postać wyrażała największy autorytet. Wyprostowane ramiona okrywał gruby, ciężki płaszcz, który zdjął, jako że popołudniowe słońce przygrzewało mocno, i zarzucił na kłąb swego konia. Sroga twarz lorda świadczyła, że jest to człowiek dumny i wymagający bezwzględnego posłuchu.

- Lordzie Grey... - William skłonił głowę, na jego twarzy pojawił się nawet uśmiech, wymuszony i chłodny, kłócący się z ciepłym, słonecznym dniem. - Witam, panie, w Great Houghton Hall.

- Witaj, Somertonie - odparł równie chłodno suweren i krótko, dając jasno do zrozumienia, że nie ma czasu na wymianę kwiecistych uprzejmości, rzekł: - Chcę pomówić z tobą. Rzecz jest bardzo pilna.

- Wszystko jest pilne, skoro wojsko stoi już w polu (Akcja książki toczy się w czasach wojny domowej, zwanej wojną Dwóch Róż (1455 - 1485) - walki o tron angielski między dwoma rodami Lancasterów (bocznej linii Plantagenetów, w herbie róża czerwona) i Yorków (w herbie róża biała). Kres krwawej waśni położyło małżeństwo króla Henryka VII Tudora, po kądzieli z rodu Lancasterów, z Elżbietą, córką Edwarda IV z rodu Yorków).

- Tak. A zwłaszcza wtedy, gdy bitwa wisi w powietrzu.

- Bitwa? - powtórzył sir William, unosząc wyżej głowę. - Tak powiadasz, panie?

- Król ze swoim wojskiem stanął w Northampton. Wojsko rozłożyło się obozem między murami miasta a rzeką Nene.

Northampton! Tak blisko! Beatrice pochyliła się nieco w przód, cała zamieniając się w słuch.

- Zostaliśmy ostrzeżeni - rzekł de Ruthin.

- Hrabia Warwick ze swoim wojskiem nadciąga tu z południa. Zanim zdecyduje się na odwrót, na pewno nastąpi starcie zbrojne. Chociaż, jak sądzę, on wcale tego nie pragnie.

- A czego oczekujesz ode mnie, milordzie? - spytał sir William, zasępiony. - Chyba nie wątpisz w moje oddanie sprawie Lancasterów, a także moją lojalność wobec ciebie.

- Jestem tego świadomy. Dlatego zresztą przyjechałem tutaj, chcę porozmawiać z tobą na osobności. To, co powiem, przeznaczone jest tylko dla twoich uszu.

- Oczywiście, milordzie. Proszę, pozwól się poprowadzić do mojej komnaty.

- Dziękuję, sir Williamie. I gdybyś mógł kazać zadbać o moją świtę... Jesteśmy w drodze prawie cały dzień, bez jadła.

- Moja żona o to zadba. Pozwól, panie... Sir William usunął się na bok, puszczając suwerena przodem. Był zasępiony. Kto wie, w którym momencie wspieranie orężem lorda Greya de Ruthina może okazać się niekorzystne? Kto w końcu zwycięży w tym konflikcie między dwoma domami królewskimi, Yorków i Lancasterów, ciągnącym się w nieskończoność? Kiedy przewaga była raz po jednej, a raz po drugiej stronie?

Beatrice umknęła z sieni, śpiesząc do swoich obowiązków. Jakikolwiek by nie był powód przybycia lorda Greya de Ruthina, dla niej nie miało to żadnego znaczenia. I tak nie zmieni to jej smutnego życia w tym ponurym dworze.


ROZDZIAŁ DRUGI

Beatrice stała twarzą w twarz z ostatnim człowiekiem, jakiego spodziewała się ujrzeć w Great Houghton Hall. Po raz ostatni widziała go tamtego styczniowego dnia, dwa lata temu z okładem, w królewskim pałacu w Westminsterze. Od tamtej chwili jego twarz nieustannie prześladowała ją w snach i towarzyszyła jej na jawie.

Lord Richard Stafford. Opowiadający się po stronie prawowitego władcy, króla Henry'ego VI z rodu Lancasterów. Człowiek cieszący się powszechnym szacunkiem i uznaniem z powodu swoich nadzwyczajnych umiejętności we władaniu orężem, zarówno podczas turniejów, tej namiastki walki, jak i w walce prawdziwej, na polu bitwy. Ludzie opowiadali o jego męstwie podczas bitwy pod Ludford Bridge, kiedy wojska Lancasterów zmiotły z powierzchni ziemi wszystko, co miały przed sobą, i diuk Yorku zmuszony był salwować się ucieczką do Irlandii. Lord Richard, bliski krewny diuka Buckinghama, jednego z najpotężniejszych angielskich arystokratów i dowódcy wojsk królewskich, dał się wtedy poznać jako jeden z najzagorzalszych obrońców Korony.

Teraz lord Richard stał przed osłupiałą Beatrice. Dopiero kiedy uświadomiła sobie, że coraz więcej pełnych ciekawości spojrzeń kieruje się w jej stronę, siłą woli udało jej się przywołać na twarzy uprzejmy uśmiech i przypomnieć sobie o gładkim obejściu pani na Great Houghton Hall.

- Miło cię widzieć, lordzie Richardzie, w naszych progach. Zapewne masz ochotę po tak długiej drodze ugasić pragnienie.

W tej samej chwili również lordowi Richardowi udało się wprowadzić jaki taki ład w głowie i z uprzejmym, nic nie mówiącym wyrazem twarzy złożyć przed damą zręczny, dworski ukłon. Przed damą, która przed chwilą wypuściła tacę z rąk. Taca uderzyła o stół, a dama wpatrywała się w Richarda osłupiałym wzrokiem, jakby w jej domu pojawił się nagle duch. Fiołkowe oczy pociemniały, delikatny rumieniec, zdobiący twarz, nagle znikł.

- Dziękuję, lady Beatrice. Napiję się piwa z największą przyjemnością.

Wzięła dzbanek z piwem i cynowy kubek, po czym oboje, jakby porozumieli się bez słów, przeszli do miejsca bardziej ustronnego. Do wnęki okiennej. Okno było duże, powiększone niedawno na rozkaz sir Williama, wstawiono też szyby, co świadczyło o bogactwie i wysokiej pozycji pana tego domu. Za oknem roztaczał się nęcący widok na ukochany ogród Beatrice, pielęgnowany przez nią bardzo starannie. Prawdziwa feeria pysznych barw kwiatów z hodowli Rosa Mundi, zwracających się ku słońcu lewkonii o upojnym zapachu i po królewsku dostojnych lilii. Teraz jednak ani Richard, ani Beatrice nawet nie rzucili nań okiem. Beatrice, z głową opuszczoną, nalała do kubka piwa. Kiedy Richard odbierał kubek, jego palce musnęły dłoń Beatrice. Wiedział, że nikt tego nie zauważy. Nikt, oprócz Beatrice, naturalnie. Poczuła ciarki na plecach, a on, kiedy poczuł pod palcami jej aksamitną skórę, miał wrażenie, jakby otrzymał potężny cios w brzuch.

- Beatrice... - szepnął. I szybko upił potężny łyk piwa, aby zwilżyć wyschnięte gardło, co też nie miało nic wspólnego z upalnym dniem. - Jak się miewasz, Beatrice?

- Dziękuję, dobrze. A ty?

- Jak widzisz.

Widziała. Przecież patrzyła tylko na niego, reszta osób, obecnych w sali, rozpłynęła się w nicość. Widziała słuszną postać o szerokich, muskularnych ramionach i mocnych nogach rycerza. Ten rycerz stał teraz przed nią we wdzięcznej, zręcznej pozie dworzanina. Takim go zapamiętała, bo taki był w tamten wieczór Trzech Króli na królewskim dworze. Ciemnobrązowe włosy, znaczone przez słońce złotem i czerwienią, twarz pociągła, o surowych, zdecydowanych rysach. Dumna twarz człowieka, który umiejętnie panuje nad swoim losem i potrafi rządzić innymi. Świadcząca o męskiej sile, a jednocześnie uduchowiona i mądra. Twarz bakałarza, przypisana do rosłego ciała, zaprawionego w boju. Połączenie - o ile je się dostrzeże - wzbudzające respekt i największy podziw.

Spojrzenie spod ciemnych brwi jasne i przenikliwe, oczy szarozielone, naznaczone złocistymi cętkami. Oczy, o których śniła nieustannie.

Piękny mężczyzna, przykuwający wzrok każdej kobiety.

Głos też się nie zmienił. Niski i niby chłodny, a dla jej ucha najsłodszy, budzący najpiękniejsze wspomnienia. Ale tak przecież wcale nie powinno być!

- Jesteś szczęśliwa, Beatrice?

Niełatwo jej było wydobyć głos ze ściśniętego gardła. Ale wymagała tego zwykła uczciwość, dlatego przemogła się.

- Nie ma powodów, żeby się uskarżać - powiedziała oschłym tonem. - Mam tu wszystko, czego potrzebuję, a nawet więcej.

Na chwilę zapadła cisza. Nagle znów usłyszała swój głos.

- Czy ty... ożeniłeś się, Richardzie?

Jego odpowied...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin