GrabarzPolski019.pdf

(30493 KB) Pobierz
Grabarz Polski
# 1 9
LUCIO FULCI
KINO WŁOSKIE CZĘŚĆ 1
KSIĄŻKI Z WAMPIREM CZĘŚĆ 3
BLAIR WITCH POCZTAR CZĘŚĆ 7
OPOWIEŚCI GROZY DLA DZIECI
WYPOŻYCZALNIA KASET VHS CZĘŚĆ 2
SERIE „REC” I „SILENT NIGHT, DEADLY NIGHT”
FILMY: Beyond, City of the Living Dead, Contraband, House by the Cemetery, New York Ripper,
Paranormal Activity, Paura, The Black Cat, Ziemia niczyja, Zombie Flesh Eaters, Zombieland
KSIĄŻKI: Auschwitz, Decathexis, Dzienniki Sherlocka Holmesa, Dziewczyna z sąsiedztwa,
Film grozy, Metro strachu, Oczy ciemności, Ofiara, Pałac
PAWEŁ MATEJA „JEDNA ZIMOWA NOC”, „DRUGA ZIMOWA NOC” (OPOWIADANIA)
RAFAŁ KULETA „WIGILIJNE ZWIERZENIA ZWIERZĄT” (SZORTY)
WIERSZE NIEPOKOJĄCE - RAFAŁ SZYMALA
205756255.006.png
205756255.007.png
Trudno stwierdzić, w jakim miejscu znaj-
dowałby się dzisiaj horror, gdyby nie
Lucio Fulci. Ten niezwykły reżyser, ba-
lansując często na granicy kiczu i gro-
teski, wprowadził grozę ilmową w nowy
wymiar. Lamberto Bava we wspomnie-
niach o tym wybitnym twórcy zauwa-
ża, że Fulci jest łącznikiem pomiędzy
dawnymi ilmami grozy, gdzie dominuje
niepokój i strach, a współczesnymi obra-
zami splatter-gore, gdzie najważniejsze
są szok, ohyda i posoka. Oglądając
przykładowo „House by the Cemetery”
czy „The Beyond” trudno się z ową opi-
nią nie zgodzić.
w Rzymie” (1954) i „Przygodami Casa-
novy” (1955) na czele. Na dobrą sprawę
z wartych zobaczenia należy wymienić
tylko składający się z czterech nowelek
komediodramat „Dzień z życia sędziego”
(1954), stworzony wraz ze Steno, Luigim
Viganottim, Sandro Continenzą i Alberto
Sordim.
cielne poglądy. Wychowany na katolika
Fulci często manifestował swoją niechęć
do instytucji Kościoła, w „Beatrice…”
ukazując jego okrutne oblicze pod po-
stacią Inkwizycji. Tu również po raz
pierwszy zaprezentował w takim spek-
trum swoje skłonności do uwielbienia
makabry i brutalności. Wprawdzie nie
można tego porównać z jego później-
szymi dziełami, niemniej, ilm wstrząsnął
opinią publiczną i zaszokował krytyków.
Warto zauważyć, że jest to jedyny ilm
Fulciego, jaki traił do oicjalnej polskiej
dystrybucji i na początku lat 70. gościł
na ekranach naszych kin. Obraz został
bardzo mocno skrytykowany, a środo-
wiska kościelne przyczyniły się do tego,
że pozycja reżysera została zagrożona.
Ten epizod odcisnął się mocno na dal-
szej twórczości Fulciego, który coraz
bardziej zbliżał się do groteski i makabry,
a coraz mniejszą wagę przywiązywał do
fabularnej strony swoich ilmów, względ-
nie starał się unikać jakiejkolwiek ideo-
logii sprowadzając je z czasem coraz
bardziej do drastycznych i obrzydliwych
spektakli gore.
przygodowe „Biały kieł” (1973) i „Powrót
białego kła” (1974). W 1977 nakręcił
ostatni thriller, uznawany za jeden z naj-
lepszych w jego karierze „Siedem czar-
nych nut”. Historia kobiety-jasnowidza,
która w ścianie mieszkania męża znaj-
duje zwłoki mężczyzny i stara się odkryć
ich pochodzenie została opowiedziana w
sposób niezwykle intrygujący i sprawiła,
że gwiazda Fulciego rozbłysła na nowo
i to tak jasno jak jeszcze nigdy dotąd.
Reżyser dzięki temu ilmowi zebrał cał-
kiem spory budżet, dzięki któremu mógł
podjąć się realizacji dzieła niezwykłego,
niejako własnej odpowiedzi na „Dzień
żywych trupów” George’a Romero.
Na własny reżyserski debiut zdecydował
się dopiero w roku 1959 skuszony pro-
pozycją łatwego zarobku. Jego pierwszy
ilm, „Złodzieje”, okazał być się kolej-
ną przeciętną komedią o pechowych
i dość nieporadnych rabusiach, niemniej
nie sposób odmówić mu specyicznego
uroku. Po raz kolejny trudno było mieć
jakiekolwiek zastrzeżenia co do strony
technicznej ilmu. Wprawdzie wielu ludzi
dziś kojarzy ilmy Fulciego z niskobu-
dżetowym gore i często fatalnym dub-
bingiem, warto jednak zwrócić uwagę,
że wynikało to nie z umiejętności reży-
sera, a okrojonych inansów, natomiast
całość produkcji cechował daleko idący
perfekcjonizm.
Ten niewątpliwie jeden z najwybitniej-
szych twórców grozy przyszedł na świat
17 czerwca 1927 roku w Rzymie. Począt-
kowo jego marzenia kierowały się raczej
ku medycynie, na przeszkodzie stanęła,
jak to zwykle bywa w tych przypadkach
kobieta. Porzucił studia, by zrobić karie-
rę ilmowca i odzyskać krnąbrną ukocha-
ną. Tak przynajmniej mówi anegdota, bli-
żej prawdy należałoby umiejscowić fakt,
iż Fulci zrezygnował z nauki na rzecz
swojej największej pasji – ilmu właśnie.
Film „Zombie: pożeracze mięsa” (1979)
ukazał nowe oblicze reżysera i wskazał
drogę, którą twórca kroczył do końca
swej artystycznej kariery. Odtąd, pomi-
jając kilka wyjątków, uparcie realizował
horrory, które ocierały się bardzo często
o granice dobrego smaku i krążąc wo-
kół specyicznej oniryczności unikały
częstych pułapek logiki i ideologii. Fulci
dobierał sobie współpracowników,
z którymi mógł spełniać swoje marze-
nia o tworzeniu alternatywnych rzeczy-
wistości i kreować koszmarne światy.
Niezależnie czy historie dotyczyły jedy-
nie tajemniczych potworów („Dom przy
cmentarzu” 1981), zombie („Miasto
żywej śmierci” 1980) czy wręcz prze-
nosiły do niezwykłych krain („Siedem
bram Piekieł” 1981) Fulci pozostawał
niedościgniony w swojej pracy. Jego
współpracownicy wspominają go jako
niezwykle miłego, skrytego i sympa-
tycznego mężczyznę, który w trakcie
pracy na planie zmieniał się w szalone-
go, niemal agresywnego perfekcjonistę.
O jego wyjątkowości niech jednak świad-
czy fakt, w jaki sposób szanował swoich
Przez kolejne lata Fulci tworzył dalej
średniej klasy komedyjki, ilmy przy-
godowe, musicale i westerny. Do tego
ostatniego gatunku należał wyjątkowo
udany „Czas masakry” (1966). Z roku
na rok stawał się coraz bardziej znanym
reżyserem, niemniej umiejscowiono go
w szuladzie poprawnych rzemieślni-
ków i nikt specjalnie nie przypuszczał,
że stan rzeczy może ulec zmianie.
A ta nastąpiła w 1969 roku, za sprawą
dwóch ilmów, rasowego giallo „Perver-
sion Story” (znany też jako „One on
the Top of Another”), a przede wszyst-
kim wstrząsającego dramatu „Beatrice
Cenci”, w którym po raz pierwszy tak
ostro zaprezentował swoje antykoś-
Jego życiorys nie należał do szczegól-
nie wywrotowych i barwnych. Jak każdy
przeciętny zjadacz chleba wspinał się
po szczeblach kariery spokojnie, wy-
trwale i z mozołem. Wstąpił do szkoły
ilmowej i już tam dał się poznać jako
człowiek przykładający ogromną wagę
do technicznego aspektu tworzenia
ilmu. Po ukończeniu szkoły, w roku
1953, rozpoczął pracę jako scenarzysta
i asystent reżysera. Współpracował z
Maxem Ophulsem, Marcelem L’Ebierem
i Steno, którego uznał za swego men-
tora. Wraz z nimi stworzył kilka dość
przeciętnych komedii z „Amerykaninem
Druga kwestia to fakt, iż Fulci odkrył
niejako ciemną stronę swojego talentu
i stopniowo zaczął się skłaniać ku coraz
mroczniejszym obrazom. Zrealizowane
wkrótce thrillery „Lizard in a Woman’s
Skin” (1971) i „Don’t Torture the Duckling”
(1972) potwierdzały klasę i niezależność
reżysera, ten jednak nie zaprzestawał
eksperymentów kręcąc głupawe kome-
die („Young Dracula” 1975), czy nawet
lekkie erotyki („My Sister In Law” 1976).
Nie zarzucił też jednego ze swoich ulu-
bionych gatunków, westernu, kręcąc
całkiem udanych „Czterech Jeźdźców
Apokalipsy” (1975) i „Umierający w ich
butach” (1978). Zrealizował dwa ilmy
205756255.008.png
pracowników. Ponieważ w trakcie pracy
nad ilmem istotnie potraił być tyranem
i furiatem, który nie przebierał w słowach
(niektóre aktorki były zszokowane jego
wulgarnością), nie chcąc nikogo urazić,
codziennie wybierał sobie inną oiarę,
oznaczał ją szalikiem, a następnie oskar-
żał i beształ ją za wszystkie niepowodze-
nia danego dnia. Dzięki temu cała sytu-
acja nabierała niemal humorystycznego
rysu, a praca nad ilmem posuwała się
do przodu. Trzeba przyznać, że to dość
nietypowe zachowania jak na twórcę,
którego ostatnie ilmy zostały ocenzuro-
wane lub zakazane w większości krajów.
Sam Fulci nie poddawał się jednak i do
końca realizował swoje nawet najbar-
dziej wymyślne i zdawać by się mogło
szalone pomysły. Zmarł 13 marca 1996
roku w Rzymie. Pracował wówczas nad
nowym ilmem wraz z innym mistrzem
włoskiej grozy – Dariem Argento.
Jak przystało na postać wyjątkową
i nieszablonową, również wokół śmierci
Fulciego narosły plotki i niedomówienia.
Chorujący na białaczkę reżyser zmarł
we śnie, zapomniawszy uprzednio za-
aplikować sobie zastrzyku insuliny. Nie
zabrakło oczywiście głosów sugerują-
cych, że wypadek ów w istocie był śmier-
cią samobójczą.
GRABARZE O ZOMBI 2...
Sebastian Drabik:
Włoski reżyser Lucio Fulci, „mistrz kina gore”, ma na swoim koncie sporo
mniej lub bardziej udanych produkcji. „Zombie Flesh Eaters” jest bodajże jednym
z najwybitniejszych jego osiągnięć. Podejście do tematyki zombie z zupełnie innej
strony niż w ilmach Romero i świetna charakteryzacja Gianetto De Rossiego sprawiły,
że zombie, które mamy okazję zobaczyć na ekranie po prostu powalają. Zżerane przez
robactwo, brudne, wychudzone żywe trupy robią niesamowite wrażenie i od tamtej pory
nikomu więcej nie udało się stworzyć tak niesamowitych kreatur. Nie można również
zapomnieć o kompozycjach Fabio Frizziego, który sprawił, że muzyka współgra
z akcją ilmu i dopełnia efektywności klimatu. „Zombie Flesh Eaters”
jest dla fanów kina grozy ilmem obowiązkowym!
Skura:
Pamiętacie tę najlepszą scenę z zombiakiem o świcie, na tle
Manhattanu? Moim niemożliwym do spełnienia marzeniem,
zawsze było móc zagrać tego zombie. Puszczam taki ilmik
znajomym i mówię: widzicie tego zombiaka o świcie na tle
Manhattanu? To ja!
O TWÓRCZOŚCI FULCIEGO...
Bartosz Czartoryski:
Fulci był i zawsze będzie mistrzem horroru z co najmniej kilku powodów.
Miał niesamowitą wyobraźnię, wymyślał (często na spółkę z Dardano Sacchettim)
tak odjechane zawiązania akcji, że czapki z głów („City of the Living Dead”); zrywał ze schematami
wypracowanymi przez lata przez kino grozy (scena walki zombie z rekinem w „Zombi 2”; zupełna zmiana
w zachowaniu stworów w tymże ilmie w stosunku do wcześniejszych obrazów traktujących o żywej śmierci,
nowatorstwo na tym polu - nadal są to powolne monstra, lecz jednocześnie nie chodzi im tylko o ludzkie mięso.
One są spragnione krwi i laków, to sadystyczne potwory lubujące się w zadawaniu cierpienia i śmierci w okropnych
bólach [słynna scena przebijania oka drzazgą] ); jego ilmy robione były z pasją, która bije z ekranu (i której możemy
przyjrzeć się w „Cat in the Brain”), to czysta poezja kina, często bez oglądania się na związki przyczynowo-skutkowe
i logikę (co nie przeszkodziło być „The Beyond” jednym z najbardziej przerażających i genialnych horrorów
w dziejach). Fulci kreował dzieła pełne, kompletne, które ogląda się sercem, a nie rozumem (każdy
maniak horroru wie o czym mowa) i nie przeszkadzają wtedy luki w scenariuszu i kiepskie aktorstwo.
Sposób, w jaki ten facet komponuje kadry wprawia w zachwyt! A robota operatorska?
Fulci doskonale wie gdzie i jak ustawić kamerę (na przykład liczne, udane
transfokacje przy scenach gore).
Bartosz Czartoryski:
To jeden wielki spektakl, geniusz realizatorski Fulciego objawia się w kilku scenach (kobieta
z krtanią przegryzioną przez trupa), do których prowadzi nie zawsze prosta i łatwa ścieżka. Oglądając
ten ilm mam wrażenie, że wszystko co widzimy na ekranie doprowadza nas do tylko do tych wspomnianych
momentów, reszta jest nieistotna. Fulci zrywa w tym ilmie z kliszami, do których nas kino „żywych trupów”
przyzwyczaiło. Genialne efekty specjalne mistrza De Rossiego i charakterystyczna muzyka Frizziego
(która budzi jednak emocje nie mniejsze niż ścieżka do „The Beyond”) tworzą dzieło niemal
absolutne, ikonę horroru i wstęp do złotych czasów zombie-movies.
205756255.009.png
LO SQUARTATORE DI NEW YORK
NEW YORK RIPPER
WŁOCHY 1982
DYSTRYBUCJA: BRAK
REŻYSERIA:
LUCIO FULCI
OBSADA:
JACK HEDLEY
PAOLO MALCO
HOWARD ROSS
ALEXANDRA DELLI COLLI
zwierciadle, jako miejsce nieprzyjazne,
wręcz klaustrofobiczne, odmalowane
zimnymi kolorami. Już pierwsza scena
wprowadza nastrój niepokoju, a zarazem
dziwności: staruszek wyprowadzający
psa pod jednym z nowojorskich mostów,
rzuca zwierzęciu patyk. Kundel aportuje,
lecz do właściciela wraca z odciętą ręką
w pysku, znalezioną gdzieś w krzakach.
Reminiscencja pierwszej sceny „Stra-
ży przybocznej” Kurosawy? Być może.
Zarówno u włoskiego reżysera, jak i ja-
pońskiego mistrza pies biegnący z trupią
kończyną w zębach niósł wiadomość,
że widz wkracza na teren niebezpiecz-
ny - „porzućcie wszelką nadzieję, którzy
tu wchodzicie”. Ostrzeżenie jest w tym
samym stopniu skierowane do bohatera
ilmu, jak i do widza.
tykułuje dźwięki przypominające kwaka-
nie kaczki. Na pierwszy rzut oka zabawny,
zabieg stosowany jest przez Włocha pod-
czas niezwykle realistycznych scen mor-
dów - tym samym kontekst, w którym zo-
stał osadzony, nadaje mu złowieszczego
wydźwięku. Fulci nie stroni także od innych
manifestacji czarnego humoru z domiesz-
ką krwistej czerwieni - od wspomnianego
groteskowego mordercy poczynając, na
komentarzu muzycznym kończąc. Sam
świat, do którego Fulci wrzuca widza, wy-
daje się oniryczny, niczym koszmar senny
- Nowy Jork fotografowany jest jak labi-
rynt ciemnych ulic, siedlisko degeneratów
X
X
X
X
Twórca „Zombi 2” i „Domu przy cmenta-
rzu” przeżywał na przełomie lat siedem-
dziesiątych i osiemdziesiątych renesans
artystyczny, a kilka jego poprzednich il-
mów zapamiętanych zostało nie tylko jako
sukcesy inansowe, ale swoiste skandale
obyczajowe. Jednak to właśnie opowieść
o mordercy z brzytwą pozostanie „naj”
Fulciego: najbardziej kontrowersyjną
i najbrutalniejszą opowieścią snutą przez
niego na ekranie.
X
zaspokajających swe erotyczne fantazje
w feerii barw świateł miejskich klubów.
Z tą wizją kontrastują makabryczne sce-
ny morderstw, przedstawione dosłownie
i ze szczegółami. Do historii gatunku
przeszły: przecinanie gałki ocznej i sut-
ka oierze przywiązanej do łóżka czy też
wbicie potłuczonej butelki w krocze innej
mordowanej dziewczyny. Kobiety - błogo-
sławieństwo i przekleństwo uznawanego
za seksistowski nurtu giallo. Sam Fulci,
wielokrotnie oskarżany o mizoginizm,
w „NY Ripper” jakby przyklaskuje tym za-
rzutom, zadając śmierć swoim aktorkom
z makabryczną inezją.
Nowy Jork, który znamy z hollywoodzkich
produkcji, jawi się często jako miasto wy-
zwolenia ideologicznego i seksualnego,
przyciągające przestrzenią, wolnością
i kolorowymi neonami. W wizji Fulciego
„stolicę świata” oglądamy w krzywym
Japońskie kino samurajskie było dla
„ojca chrzestnego gore” mniej znaczącą
inspiracją niż sam nurt giallo. O ile wcześ-
niejszym próbom Fulciego w „Lizard in
Woman’s Skin” czy „Siedmiu czarnych
nutach” nie towarzyszyło zbytnie przy-
mrużanie oka, tak „NY Ripper” (oraz
wcześniejsze „Nie torturuj kaczuszki”)
bawi się konwencją, jednocześnie miesz-
cząc się w ramach gatunkowych. O ile
w lwiej części ilmów giallo zabójca jest
niemy i widzimy jedynie jego ubrane
w czarne rękawiczki dłonie, tak
w „NY Ripper” Fulci obdarzył swojego
psychopatę głosem. Otóż rozpruwacz ar-
„Nowojorski rozpruwacz” zasługuje na
bycie „naj”. Dysponując większym budże-
tem niż przy kilku ostatnich produkcjach,
Fulci dostarcza widzowi dzieło pełne na-
pięcia i suspensu, które bierze co najlep-
sze z giallo (suspens), miesza to z gore
(plastyczne sceny mordów) oraz dodaje
od siebie charakterystyczne mrugnięcie
okiem i niezwykłą sprawność warsztato-
wą.
Nazwisko Fulci jeszcze przed premierą „Nowojorskiego
rozpruwacza” przyprawiało cenzorów o ból głowy.
205756255.001.png 205756255.002.png 205756255.003.png 205756255.004.png 205756255.005.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin