Znak sprzeciwu i uwielbienia-kazania pasyjne.doc

(140 KB) Pobierz
Znak sprzeciwu i uwielbienia - kazania pasyjne

Znak sprzeciwu i uwielbienia - kazania pasyjne

I.                   BEZGRANICZNA MIŁOŚĆ I ZDRADA


„Miłujcie się wzajemnie” (J 13,34); „Jeden z was Mnie zdradzi” (Mt 26,21).


Na początku III tysiąclecia naszej wspólnej drogi z Chrystusem poprzez historię stajemy znów wobec misterium Jezusowej męki śmierci. Pragniemy podczas naszych pasyjnych spotkań przeżyć na nowo to, co się dokonało ponad 2000 lat temu w Jerozolimie. Była to wyjątkowa doba, jedyna pośród dziejów tego świata. Według bardzo prawdopodobnych obliczeń działo się to z piątego na szóstego kwietnia 30 r. po Chr., w wigilię dorocznego święta Paschy Izraela.

Uroczystość zapoczątkowująca te dramatyczne wydarzenia odbyła się w sali Wieczernika, gdzie Jezus nakazał uczniom przygotować paschalną wieczerzę. Była to wieczerza obrzędowa, jakby rodzinna liturgia domowa, podczas której spożywano przepisane potrawy: przaśny, pszenny chleb z dodatkiem gorzkich ziół (na pamiątkę utrapień egipskiej niewoli) i mięso baranka zabitego na dziedzińcu jerozolimskiej świątyni, a potem upieczonego na ogniu. Podczas tej uczty wypijano cztery kielichy wina, które krążyły z rąk do rąk, a były znakiem wyzwolenia i zwycięstwa. Odmawiano przy tym przepisane modlitwy i śpiewano psalmy. Pod koniec wieczerzy Jezus dokonał niezwykłej ceremonii: ustanowił pamiątkę wyzwolenia całej ludzkości z niewoli grzechu     i otwarcia jej drogi ku zbawieniu. Było to ustanowienie Eucharystii, Paschalnej Wieczerzy Nowego Przymierza, którą Kościół przejmuje z wdzięcznością i będzie powtarzał wiernie, nie tylko raz do roku, lecz codziennie i wszędzie, od wschodu aż do zachodu słońca.

Św. Jan opisuje w swej Ewangelii (13,1-15) jeszcze jedno wydarzenie, jakie miało miejsce podczas tej wieczerzy. Jezus powstaje, zdejmuje wierzchnie odzienie, przepasuje się prześcieradłem, nalewa wody do misy i zaczyna umywać uczniom nogi. Ten niesłychany gest pokory wzbudził opór u Piotra, ale Jezus mu tłumaczy: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną”. Jest to wymowna zapowiedź tego, co wkrótce nastąpi. Pokornym gestem umycia nóg apostołom Jezus zapowiada raz jeszcze to, co stanie się jutro bolesną, ale i zbawczą rzeczywistością. W okrutnej krzyżowej śmierci wyda On swoje ciało na umęczenie i przeleje krew swoją w służbie każdego człowieka na odpuszczenie mu grzechów i na wieczne zbawienie. Kto by nie przyjął tego obmycia, pozbawi się udziału w Chrystusowym zbawieniu. Dlatego też Kościół św., szczególnie w tym czasie, tak nam udostępnia sakrament pokutnego oczyszczenia i sakrament eucharystycznego uświęcenia, gdyż przez nie dostępujemy łaski Odkupienia. Warto już dzisiaj pomyśleć, czy tak naprawdę cenimy sobie te wspaniałe zaproszenia.

By jednak ów dar najwyższej Jezusowej miłości stał się dla nas prawdziwie skuteczny           i zbawienny, Jezus stawia jeden warunek: „Jeśli Ja, Pan i Nauczyciel umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”. A więc chodzi o rzetelną, praktyczną i usłużną miłość względem drugiego człowieka, choćby nie był on żadnym ideałem dobroci i szlachetności. Jezus nie klasyfikuje ludzi, ale idzie na okrutną śmierć za wszystkich i służy każdemu, największemu nawet grzesznikowi.
Katecheza Wieczernika jest niezwykle pouczająca. Warto częściej do niej powracać                         w modlitewnych rozmyślaniach, by coraz bardziej szanować Jezusowy dar Odkupienia wyrażony    w męce i krzyżowej śmierci, a udostępniony każdemu z nas przede wszystkim w Eucharystii.
           Przeciwstawieniem do Wieczernika, przepełnionego Jezusową odkupieńczą miłością, jest wydarzenie ogrodu Getsemani. Tutaj bowiem Jezusowej bezgranicznej miłości przeciwstawia się ludzka trwożliwa małość uczniów, haniebna zdrada Judasza i „służbowa” nieczułość tych, co           z rozkazu swej władzy mieli Jezusa pojmać. Tym ostatnim nie dziwimy się, bo przybyli jedynie, by wypełnić rozkaz swych przełożonych. Żaden z nich prawdopodobnie nie wędrował z Jezusem po palestyńskiej ziemi, nie słuchał Jego nauk i nie patrzył z bliska na dokonywane przez Niego cuda. Ale Judasz... Był z Jezusem od początku, kiedy Ten zaczął działać publicznie, słyszał i widział wszystko. Jezus darzył go zaufaniem, powierzył mu zarząd ekonomiczny apostolskiej, wędrownej wspólnoty. Jezus nie żądał od nikogo pieniężnej zapłaty, pomagał ludziom, uzdrawiał ich darmo. Mimo to napływały dobrowolne ofiary. U św. Marka mamy np. wzmiankę o aktualnym stanie tej kasy: 200 denarów, co jednak nie wystarczało na zakup żywności dla rzeszy ludzi, gdzie samych mężczyzn było ok. 5000. Judasz nie był uczciwym ekonomem. Podkradał... (por. J 12,6). Lubił pieniądze, bolał nad stratą 300 denarów wydanych na olejek namaszczenia Jezusa w Betanii            (J 12,1nn). Na zdradzie Jezusa niewiele zarobił, bo tylko 30 denarów, czyli zapłatę za 30 dniówek pracy zwyczajnego robotnika.

            Judaszowi nie chodziło przy zdradzie Jezusa o zarobek pieniężny. On miał plany mesjańskie, ale świeckie, polityczne. Uznawał Mesjasza jedynie jako politycznego króla. Być może sam należał do radykalnego stronnictwa zelotów, nieprzejednanych bojowników o polityczną wolność Izraela. Judasz pragnął władzy, widział się w mesjańskim królestwie Jezusa przynajmniej na stanowisku „ministra finansów”. W minionym czasie bywały momenty, kiedy Jezus zdecydowanie odrzucał propozycje ze strony ludu, by przejąć polityczną władzę. Pamiętamy również słynny kryzys w Kafarnaum, kiedy to Jezus zapowiadał to, czego właśnie dokonał na Ostatniej Wieczerzy – dając swe Ciało jako pokarm, a Krew jako napój. Wielu uczniów opuściło wtedy Jezusa, ale Dwunastu zostało. Św. Jan zaznacza wyraźnie: Rzekł do nich Jezus: „Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem!” Mówił zaś o Judaszu (...). Ten bowiem miał Go wydać (J 6,70-71).

             Tak narastała tragedia zdrady Judasza, która doszła do szczytu owej nocy w Ogrodzie Oliwnym. Judasz liczył na Jezusa, ale Go zupełnie nie rozumiał. Niektórzy twierdzą, że zdrada Judasza nie była jego zemstą na Jezusie za zawiedzione nadzieje, tylko postawieniem Go w sytuacji ekstremalnie krytycznej. Ratując siebie i uczniów, Jezus będzie zmuszony działać i ujawni się wreszcie jako oczekiwany przez naród Król–Mesjasz. Trzeba Go postawić w sytuacji bez wyjścia, wtedy objawi pełnię swej mocy, a przy okazji on, Judasz, wyjdzie wysoko w górę. Tak to nieszczęsny uczeń współpracował z szatanem, który też chciał pchnąć Jezusa na drogę polityczną, by sięgnął po władzę i ogłosił się królem. Pamiętamy kuszenie na pustyni w samych początkach Jezusowej publicznej działalności. Ta sama pokusa powróciła, zapewne ostatni już raz, tutaj           w Ogrójcu. Mesjasz polityczny, zwycięski król, wybawca Izraela z doczesnej niewoli - takiego Mesjasza oczekiwał z pewnością i Judasz, i wielu, wielu innych. Czy jego obecna zdrada była zemstą czy tylko prowokacją, nie wiemy.

             W każdym razie gdy pojmany Jezus nie oswobodził się cudowną mocą i nie zaczął działać według myśli Judasza, ten popadł w rozpacz. Oddał pieniądze otrzymane za zdradę, rzucając je pod nogi kapłanów, obojętnych zupełnie na jego tragedię, i samobójczą śmiercią położył kres swym zawiedzionym nadziejom.

             Spotkały się tutaj dwa przeciwieństwa: Jezusowa bezgraniczna, zbawcza miłość, posunięta do ostatecznych granic oraz Judaszowa przewrotna, ziemska kalkulacja – posunięta do zdrady Mistrza i tragicznych dla siebie konsekwencji.

 

Patrzymy dziś z ogromnym podziwem i wdzięcznością na miłość Jezusa i ze zgrozą na zimną, zbrodniczą kalkulację Judasza. Z postawą nieszczęsnego zdrajcy zapewne nikt z nas nie chciałby mieć cokolwiek wspólnego. Nasze grzechy, nawet te poważne, to raczej ludzka słabość, a nie diabelska przewrotność. Czy jednak próbujemy nieco zrozumieć ofiarną miłość Jezusa i w niej chociaż częściowo uczestniczyć? Jezusowa służba człowiekowi posyła Go na straszną mękę dla odkupienia świata. Nas nie posyła Jezus na mękę, ale do umywania nóg naszym bliźnim, do cierpliwej służby w codziennym zwyczajnym życiu. My się nie posuwamy do Judaszowej zdrady, ale być może unikamy owej bezinteresownej, cierpliwej służby bliźnim, może nawet najbliższym, którzy na to liczą i tego oczekują. Zastanówmy się nad tym dzisiaj, rozpoczynając wielkopostne rozważanie Jezusowej męki. Uczcijmy tę zbawczą, niesłychanie bolesną mękę nie tylko modlitwa    i pieśnią, ale lepszą służbą Jezusowym braciom i siostrom, którzy jej od nas oczekują. Nie stójmy tak pośrodku pomiędzy zdradą a służebną miłością. Przechylmy się zdecydowanie na właściwą stronę, spróbujmy choćby trochę, ale zupełnie szczerze przybliżyć się do Jezusa, który nas umiłował aż do ostatecznych granic.

 

II.                DWA PROCESY: SANHEDRYN I PIŁAT

 

Oni odpowiedzieli: ”Winien jest śmierci” (Mt 26,66). Piłat (...) zdał Jezusa na ich wolę (Łk 23,25).


Po pojmaniu Jezusa, zaraz w nocy, rozpoczął się Jego proces przed trybunałem żydowskim. Władze żydowskie, przede wszystkim najwyżsi kapłani (pośród nich najważniejsi: arcykapłan Kajfasz          i jego teść Annasz) i Wysoka Rada, zajęli się gorliwie Jego sprawą. Ale sąd nad Nim był tylko upozorowany, gdyż oni już dawno temu czasu postanowili Go stracić.

              Wysoką Radę stanowiły zasadniczo dwie frakcje: saduceusze i faryzeusze. Do grupy pierwszej należeli wyższej rangi kapłani aktualni i emerytowani oraz inni znakomitsi przedstawiciele kapłańskiej kasty, a nadto grupa arystokracji świeckiej. Byli oni nastawieni na współpracę z rzymskim reżimem dla osiągnięcia przede wszystkim własnych celów. Byli bogaci,    a kult sprawowany w świątyni, którą zarządzali, popierali raczej ze względu na zyski materialne aniżeli z pobudek wiary i pobożności. Nauką Jezusa raczej się nie interesowali, natomiast obawiali się, że w tych niespokojnych czasach Jego wystąpienia spowodują rozruchy pośród ludu, a te mogą sprowokować zbrojną interwencję Rzymian. Charakterystycznym było wystąpienie aktualnego arcykapłana Kajfasza na wcześniejszym posiedzeniu Wysokiej Rady, gdzie po fakcie wskrzeszenia Łazarza omawiano już bardzo poważnie sprawę Jezusa. „Wy nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla nas, jeśli jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11,45-53). I tego dnia postanowili Go zabić. Nadto Jezus ingerował osobiście w sprawy świątyni, choćby poprzez bezwzględne wypędzenie przekupniów ze świątynnego dziedzińca (Mt 21,12-17; Mk 11,15-19; Łk 19,45nn). Zapowiadał też straszne wydarzenia związane ze zburzeniem świątyni    i miasta Jeruzalem, sprzeciwiał się poglądom saduceuszów, nie uznających np. zmartwychwstania umarłych i życia wiecznego.

              Faryzeusze natomiast, ludzie średniego stanu, których część stanowili tzw. „uczeni             w Piśmie”, uważali, że to oni mają patent na wiedzę religijną i że tylko oni autentycznie interpretują słowo Boże. Jezus nie oszczędzał faryzeuszy, ganił ich publicznie za pychę i obłudę, lekceważył święte dla nich przepisy, np. posunięte aż do absurdu regulacje szabatowego spoczynku czy też drobiazgowe przepisy o zachowaniu rytualnej zewnętrznej czystości. Jezus ganił publicznie obłudę tych ludzi, którzy swoją interpretacją Prawa wiązali wielkie ciężary i nakładali je na ludzkie barki,  a sami nawet dotknąć ich nie chcieli. Pobożność ich była więcej na pokaz i dla własnej chwały niż na uwielbienie Boga. Ewangelie podają na to liczne przykłady.

              W Wysokiej Radzie żydowskiej było jedynie dwóch ludzi, którzy sprzyjali, ale na razie tylko po kryjomu, Jezusowi: bogaty arystokrata Józef z Arymatei, saduceusz, i zacny rabbi Nikodem – faryzeusz. Przyznają się oni publicznie do Jezusa zaraz po Jego śmierci, urządzając Mu godny pogrzeb. Jednak na decydującym posiedzeniu Wysokiej Rady nie mieli żadnego przebicia.                                                                                                                  Proces Jezusa przed Wysoką Radą był czystą fikcją, pozorem tylko sądowej praworządności. Wyrok został wydany już wcześniej. Wezwano świadków jedynie oskarżających, nie było natomiast żadnego świadka obrony. Zeznania tych świadków, powołanych w pośpiechu, nie były jednoznaczne. Arcykapłan Kajfasz, przebiegły saduceusz, widząc, że tą drogą nie dojdzie do niczego, wystąpił z pełnym autorytetem swego najwyższego religijnego urzędu. Zwrócił się do Jezusa z uroczystym pytaniem: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?” I Jezus mu odpowiedział: „Tak, Ja nim jestem. Ale powiadam wam: odtąd ujrzycie Syna Człowieczego siedzącego na obłokach niebieskich” (por. Mt 26,63-64; Mk 14,53nn; Łk 22,66nn; J 18,12nn; oraz Dn 7,13nn).

              Następuje teraz teatralny gest arcykapłana: rozdarcie szat i pytanie: „Co wam się zdaje?”    A oni zawołali niemal jednogłośnie: „Winien jest śmierci!” Proces (czy raczej parodia procesu) przed Wysoką Radą został zakończony - zapadł wyrok skazujący.

              W całym tym gorączkowym „procesie” pominięto wiele istotnych prawnych formalności, co czyniło postępowanie sądowe formalnie nieważnym, ale nikt nie zgłaszał sprzeciwu, wyrok uznano za prawomocny.

              By jednak wyrok wykonać, chcąc nie chcąc musieli odnieść się urzędowo do Piłata. Został on przez rzymskiego cesarza Tyberiusza mianowany w roku 26 prokuratorem Judei i sprawował ten urząd twardą ręką przez 10 lat. Na święta wielkanocne przybywał osobiście do Jerozolimy (zwyczajnie rezydował w portowym mieście Cezarea) i poprzez powiększoną liczebnie wojskową załogę twierdzy Antonia czuwał nad spokojem w mieście. Szczególną zaś uwagę zwracał na rozległe dziedzińce świątyni, gdzie w uroczystych dniach święta Paschy gromadziło się znacznie ponad 100 000 pielgrzymów. Piłat rezydował w przylegającej do świątyni Antonii.

              Wobec rzymskiego prokuratora arcykapłani położyli nacisk na zarzuty natury politycznej, nie wspominając nawet o religijnych. Namiestnik rzymski miał jednak o Jezusie swoje własne zdanie. W niewielkiej Judei (Galilea nie należała bowiem do jurysdykcji Piłata, gdyż rządził tam, również z ramienia Rzymu, syn Heroda Wielkiego – Herod Antypas) sprawa Jezusa nie mogła być władzom rzymskim nieznana. Piłat przez swoją jawną i tajną policję był dobrze poinformowany       o proroku z Nazaretu. Wiedział, że Jego działalność jest dobroczynno-religijna, że absolutnie nie myśli On o jakimkolwiek przejęciu władzy świeckiej i że gasi z miejsca wszelkie ludzkie zrywy     w tym kierunku, a więc polityczne zarzuty Żydów, że Jezus podburza lud, zakazując płacić podatki cesarzowi i ogłasza się Mesjaszem – królem Izraela – wobec namiestnika trafiały w próżnię.

              Kiedy Piłat uświadomił sobie, że Jezus pochodzi z Galilei, a więc jest poddanym tetrarchy Heroda, przebywającego akurat w Jerozolimie, postanawia odesłać Go do jego sądu i pozbyć się osobistego kłopotu. Z opisu Ewangelii wiemy, że Herod bynajmniej nie interesował się zarzutami stawianymi Jezusowi od strony religijnej czy politycznej. On chciał zobaczyć jakiś cud, bo słyszał, że Jezus takie rzeczy czyni. Chciał się po prostu tanim kosztem zabawić. Zadawał Jezusowi mnóstwo pytań, ale nie doczekał się ani jednego słowa odpowiedzi. Na takie błazeńskie potraktowanie Jezus odpowiedział niewzruszonym milczeniem. Herod wzgardził więc Nim               i odesłał Go z powrotem do Piłata.

              Drugą próbą uwolnienia Jezusa było skorzystanie z prawa amnestii na święto Paschy dla jednego więźnia, którego Żydzi zażądają. Piłat nie proponował im wprost Jezusa, gdyż ani nie był On zamknięty w więzieniu, ani już zasądzony, ale zestawił Go z Barabaszem, uwięzionym                i zasądzonym już za wywołane rozruchy i zabójstwo. Zapytał więc urzędowo zgromadzonych na placu: „Którego z tych dwóch mam wypuścić wam na święta Paschy? Jezusa czy Barabasza?” Powietrzem wstrząsnął ogromny krzyk: „Barabasza!” – „A co mam zrobić z Jezusem?” I znów odpowiedział ryk tłumu: „Niech będzie ukrzyżowany!”.
Piłat kazał wprowadzić Jezusa do wnętrza twierdzy, a zgromadzonym Żydom zapowiedział, że każe Go ubiczować, a następnie wypuści, ponieważ żadnej winy w Nim nie znajduje. I odbyło się okrutne biczowanie na sposób rzymski, gdzie nie liczono uderzeń. Skazani na taką kaźń czasami kończyli życie pod ciosami oprawców. Żołnierze z własnej, tępej gorliwości dołożyli jeszcze do tego ukoronowanie cierniem, bo słyszeli oskarżenie, że On chce być królem żydowskim. Okrutna zabawa, niesłychanie upokarzająca i bolesna. Piłat sądził, że na tym wszystko się zakończy. Pomylił się jednak.

              Kiedy Jezus, ubiczowany, okryty żołnierskim łachmanem i w cierniowej koronie, stanął wobec tłumu, Piłat powiedział jedynie dwa słowa: „Oto Człowiek!” Nie było jednak żadnego odruchu litości. Tłum, podburzony przez starszyznę żydowską, zaczął po prostu ryczeć: „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!” – „Jak to, króla waszego mam ukrzyżować?” – „My nie mamy króla, tylko cesarza, a ty jeśli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem cesarskim. Każdy bowiem, kto się czyni królem, sprzeciwia się cesarzowi!” (J 19,4-12).

              Piłat już miał dosyć tej walki o uwolnienie Jezusa. Żydzi przechytrzyli go w politycznej argumentacji, więc skapitulował. Groźba oskarżenia go przed podejrzliwym, starym cesarzem Tyberiuszem była dobrze wymierzonym ciosem. Dla jakiegoś tam wędrownego nauczyciela, mimo że jest niewinny i nie ma żadnych politycznych zamiarów, on Piłat, nie będzie przecież narażał własnej kariery. Umywa więc publicznie ręce - symboliczny znak, że on tu nie jest winny, tylko oskarżyciele, Jego rodacy – i ogłasza krótko wyrok: „Ibis ad crucem!” (pójdziesz na krzyż).

Oskarżyciele odetchnęli z ulgą i zadowoleniem. Dopięli swego, przemogli jednak tego twardego i nienawidzącego ich rzymskiego namiestnika. Ale to nie Piłat, lecz oni skazali Jezusa na śmierć, bo Go znienawidzili i zaprzysięgli Mu zemstę. Za 40 lat spadnie na nich jednak niewinna krew skazanego na krzyż Jezusa. Przegrana katastrofalnie wojna z Rzymianami (66-70) będzie ich kosztować zniszczenie kraju, zburzenie Jerozolimy i świątyni, śmierć kilkuset tysięcy ludzi i może drugie tyle zaprzedanych w niewolę. Sami jednak wtedy przed Piłatem wołali: „Krew Jego na nas    i na dzieci nasze!” Po klęsce zniknęli już na zawsze saduceusze, kapłani, Wysoka Rada. Resztę nieszczęścia dopełni drugie powstanie, 60 lat później, dowodzone przez słynnego Bar Kochbę. Skończyło się wszystko całkowitą katastrofą i rozproszeniem Żydów po ogromnych terenach rzymskiego imperium.

A teraz zwróćmy uwagę na siebie: po której my stajemy stronie? Oczywiście po stronie Jezusa przeciwko Żydom, rzymskiemu prokuratorowi i jego żołnierzom. Czy jednak tak naprawdę? Męczeńską śmierć Jezusa na krzyżu spowodowali właściwie nie Żydzi, nie Rzymianie, ale my wszyscy, cała grzeszna ludzkość od pierwszego człowieka aż po ostatniego, który żyć będzie u kresu dziejów świata. To za nas wszystkich przyjął Jezus niesłychanie bolesną pokutę krzyżowej śmierci, abyśmy mogli dostąpić przebaczenia. Dlatego rozważmy dzisiaj ten niesprawiedliwy podwójny proces Jezusa i wyrok śmierci, jaki dwukrotnie zapadł. Uklęknijmy w duchu przed naszym Zbawicielem i powtórzmy, ale w zupełnie innym znaczeniu, to, co wówczas oskarżyciele przed Piłatem wołali: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze!” „Panie Jezu, niech Twa męczeńska krew spłynie na nas, na dzieci nasze, na całą ludzkość, ale nie jako kara, lecz jako przebaczenie        i zbawienie”. Każdy z nas niech powtórzy w głębi serca to przejmujące wezwanie z Gorzkich Żali: Jezu mój, we krwi ran Twoich obmyj duszę z grzechów moich.

              III. DWIE AMNESTIE: BARABASZ I ŁOTR NAWRÓCONY
 

Wówczas uwolnił im Barabasza (Mt 27,26). „Dziś ze Mną będziesz w raju!” (Łk 23,43).


Piłat próbował uwolnić Jezusa przez postawienie Go obok zbójcy Barabasza. Spodziewał się, że przecież ludowy plebiscyt, mając do wyboru Jezusa, który tyle dobrego, i to zupełnie bezinteresownie, uczynił dla ludzi, i Barabasza, może bandytę, a na pewno zabójcę, choćby              z politycznych względów na pewno opowie się za Jezusem. A istniał właśnie stary obyczaj, że Żydzi na święta Paschy co roku otrzymywali od Rzymian amnestię dla jednego z więźniów. Nie miało to jednak nic wspólnego z jakąś miłosierną instytucją, dającą skruszonemu złoczyńcy szansę powrotu do normalnego życia, lecz posiadało jedynie wydźwięk polityczny. Było to wyjście naprzeciw ludu ze strony rzymskiej władzy, praktykowane nie tylko w Palestynie. Chwycił się tego sposobu i Piłat, ale niestety przegrał.

              Chodziło tu o więźnia oczekującego już w celu śmierci na wykonanie wyroku. Był to Barabasz, który podczas rozruchów dopuścił się morderstwa i został aresztowany przez Rzymian. Tego to człowieka zestawił Piłat z Jezusem i zapytał urzędowo: „Którego chcecie, abym wam uwolnił: Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem?” (Mt 27,17). To zestawienie dwóch więźniów nabiera jeszcze większej ostrości, gdy uwzględnimy wzmiankę Orygenesa, że Barabasz miał również na imię Jezus. Kogóż więc chcecie, abym wam uwolnił: Jezusa zwanego Barabaszem czy Jezusa zwanego Mesjaszem? Orygenes znalazł ten tekst w jakimś starym manuskrypcie. Zgorszył się tym jednak razem z innymi świadkami i postarali się o zniszczenie tego dokumentu.

              Kajfasz wykorzystał swoje szanse. Postępowanie sądowe zmieniło się w zgromadzenie ludowe, które ma prawo stawiać żądania i domagać się ich spełnienia. Potężny okrzyk tłumu odbił się o mury twierdzy: „Barabasza!” Ta bezdyskusyjna decyzja ludu postawiła Piłata w trudnej sytuacji. „Cóż więc mam uczynić z tym, którego nazywacie królem żydowskim?” Odpowiedział ogromny okrzyk tłumu: „Ukrzyżuj Go!” Piłat zrozumiał, że przegrał sprawę i że już nic nie może zdziałać na korzyść Jezusa. Stosuje jeszcze pewne uniki, ale wyraźnie się wycofuje z pola walki. Na placu przed twierdzą tryumfuje zwycięski Kajfasz i wrzeszczący tłum.

              A Barabasz, oszołomiony początkowo tą niezwykłą sytuacją, cieszy się nieoczekiwanym szczęściem. Oto jest wolny, amnestia przekreśliła wszelkie zło, jakie popełnił, może więc rozpocząć swoje życie od nowa. Niewielu chyba było w historii złoczyńców, do których by okrutny zazwyczaj los tak się pomyślnie uśmiechnął. Co było dalej, historia o tym milczy, ale mówi legenda. Barabasz, gdy się już otrząsnął z pierwszego szoku niespodziewanej wolności, wmieszał się w tłum i ruszył za Jezusem i dwoma innymi skazańcami w pochodzie egzekucyjnym na Kalwarię.

              Z oddali był świadkiem ukrzyżowania Jezusa pośrodku dwóch złoczyńców. Potem uświadomił sobie, że ten środkowy krzyż był właściwie przeznaczony dla niego. To on powinien tam wisieć na szubienicy pośrodku dwóch kompanów, których był hersztem. Patrzy, jak ten Jezus cierpi z godnością, nikogo nie przeklina, co więcej: modli się za swych oprawców, a więc i za niego, za Barabasza, jakąś dziwną, wstrząsającą modlitwą do Boga, którego nazywa Ojcem: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią!” (Łk 23,34). Obserwuje z niepokojem dziwne zjawiska w przyrodzie, słyszy, jak w półmroku rozlega się z krzyża potężny – o dziwo!– głos umierającego Jezusa: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46). Wszystko to wstrząsa do głębi jego osobowością. W jego grzesznej duszy zaczyna dziać się coś niezwykłego. Nadchodzi poranek dnia po szabacie. Rozszerzają się wieści, że ukrzyżowany Jezus żyje, że Jego grób jest pusty. Barabasz najpierw nieśmiało, bo nie wie, jak go przyjmą, zbliża się jednak do coraz liczniejszej grupy Jezusowych uczniów. Nie odepchnęli go, bo zauważyli, że wierzy i szczerze pragnie służyć Jezusowej sprawie. Szybko nadeszła Pięćdziesiątnica - Zesłanie Ducha Świętego, narodziny Kościoła. Barabasz jest przy tym obecny, z radością włącza się do gminy rodzącego się Kościoła, do tej przedziwnej wspólnoty, która trwa w nauce Apostołów, w łamaniu chleba i w modlitwie, a wszystko ma wspólne (Dz 2,42-44). Potem wybucha prześladowanie, a uczniowie Jezusa rozpraszają się w różne strony. Nie chodzi im jednak o to, by zniknąć z oczu prześladowcom, ale by głosić Jezusową Ewangelię aż po krańce ziemi (por. Dz 1,8). Barabasz też ruszył w świat, by głosić Ewangelię Jezusa i opowiadać, jak to On, Jezus, za niego umarł na krzyżu. Teraz on, Barabasz, z wdzięczności za otrzymaną łaskę wiary będzie Mu dawał świadectwo aż do własnej śmierci. A ta śmierć nadeszła i była męczeńska. Barabasz przyjął ją dzielnie, nawet              z radością, powtarzając Jezusową modlitwę z krzyża: „Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mojego!”.

              To legenda, być może takie tylko pobożne opowiadanie, a może i rzeczywistość, bo przedziwne są sprawy Boże w życiu człowieka. Sytuacja zaś Barabasza w dniu Jezusowej męki była wyjątkowa, ale nie przypadkowa. Została ona włączona w dzieło odkupienia świata i mogła to być amnestia nie tylko z wyroku rzymskiego prokuratora, ale również pełna miłosierdzia amnestia Boża.

              Spójrzmy teraz na drugą amnestię. Weźmy do ręki Ewangelię według św. Łukasza                 i odczytajmy z uwagą fragment 23,39-43. – Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, zwrócił się do Jezusa, wyznając swoje grzechy, z pokorną prośbą, by wspomniał na niego, gdy przyjdzie do swego królestwa. A Jezus mu odpowiedział: „Zaprawdę, powiadam ci, dziś ze Mną będziesz           w raju”.

              Był to być może jeden ze wspólników Barabasza; jego niestety nie ogarnęła amnestia. Ale teraz będąc tak blisko Jezusa zawieszonego na drzewie krzyża, widząc, jak godnie On cierpi,            i słysząc Jego wstrząsającą modlitwę za prześladowców, wzruszył się do głębi serca. Zganił swego kolegę, który urągał Jezusowi i proponował Mu, by – jeśli jest Mesjaszem – wyratował samego siebie oraz ich, zbójców dzielących Jego los. Sam przyznaje się do winy: „My sprawiedliwie cierpimy, ale On nic złego nie uczynił”. Następuje publiczne przyznanie się do winy i przyjęcie krzyżowej męczarni w duchu pokuty. Potem zaś wzruszająca modlitwa: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Zupełna przemiana wewnętrzna, całkowite nawrócenie. Dopełnione zostały wszystkie warunki pokuty i nawrócenia. Na tę pokorną gotowość skruszonego grzesznika Jezus odpowiada pełnym miłosierdzia rozgrzeszeniem: „Zaprawdę, powiadam ci, dziś ze Mną będziesz w raju”.

              Tragiczny koniec rozbójnika, może i mordercy zamienia się w Bożą amnestię, całkowite darowanie winy, a właściwie w kanonizację. Dlatego pod datą 26 marca figuruje w naszych kalendarzach wzmianka: Wspomnienie Dobrego Łotra (Dyzmy). Przedziwne są drogi Bożego miłosierdzia, które przebacza i zbawia każdego, kto świadomie nie stawia przeszkody. Gdyby istniała zasadnicza przeszkoda nawet ciężkiej winy, a grzesznik chciał się z niej uwolnić i pokutę czynić, możliwa jest Boża amnestia dla największych nawet złoczyńców.

 

Jezusowe przebaczenie przygarniające pokutującego grzesznika nie jest faktem wyjątkowym.         W naszych czasach poprzez św. Faustynę rozszerza się w Kościele i świecie kult Miłosierdzia Bożego, ogarniającego wszystko i wszystkich. W Dzienniczku s. Faustyny mamy mnóstwo pocieszających wypowiedzi Jezusa Miłosiernego. Zacytujmy przynajmniej jedną z nich: Wiedz, córko moja, że moje Serce jest samym miłosierdziem. Z tego morza miłosierdzia rozlewają się łaski na świat cały. Żadna dusza, która się do Mnie zbliżyła, nie odeszła bez pociechy. Wszelka nędza tonie w moim miłosierdziu, a wszelka łaska tryska z tego źródła – zbawcza i uświęcająca.

              S. Faustyna przypomina nam to, co wypowiedział Jezus w swej modlitwie skierowanej do Ojca z wysokości krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (prośba o amnestię dla wszystkich grzeszników) oraz: Dziś ze Mną będziesz w raju! (konkretna amnestia dla skruszonego łotra).

              Pod obrazem Jezusa Miłosiernego, namalowanym według wskazań S. Faustyny widnieje napis–modlitwa: Jezu, ufam Tobie! Te słowa wyrażają warunek skutecznej apelacji do miłosierdzia Bożego. To samo wypowiedział innymi słowy skruszony łotr, wiszący obok Jezusa na swoim krzyżu: „Jezu, wspomnij na mnie...”, bo ja uznaję i żałuję za moją grzeszną przeszłość, a teraz całkowicie pokładam nadzieję w Tobie! Obyśmy wszyscy stali się takimi nawróconymi grzesznikami i potrafili z pełnym zaufaniem rzucić się w ramiona Jezusowego miłosierdzia. Jego serce przebite włócznią jest otwarte dla wszelkiej ludzkiej nędzy i ma w sobie niewyczerpalne zasoby miłosiernego przebaczenia. Rozważając dzisiaj Jezusową Mękę i owe przedziwne amnestie dla wielkich grzeszników, nabierzmy otuchy. Wierzymy w Jezusa, naszego Zbawiciela, ufamy Jego miłosierdziu, bo przyszliśmy uczcić modlitewnym rozważaniem Jego mękę. Nabierzmy jeszcze większej otuchy i zaufania w Jego nieskończone miłosierdzie. Niech naszą ulubioną modlitwą stanie się to wezwanie: Jezu, ufam Tobie!, a może się przekonamy jeszcze do częstego, nawet codziennego pobożnego odmawiania koronki do Bożego Miłosierdzia. Byłby to piękny owoc naszego pasyjnego rozważania.              

 

              IV. UDRĘKA I WSPÓŁCZUCIE – DROGA KRZYŻOWA
 

Odprowadzili Go na ukrzyżowanie (Mt 27,31).

„Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną” (Łk 23,28).


Kiedy zapadł wyrok skazujący Jezusa na śmierć krzyżową, dochodziło już południe, a było to prawdopodobnie 6 kwietnia 30 r. Chociaż miejsce ukrzyżowania nie było oddalone więcej niż         1 kilometr, to jednak należało pośpieszać. Zbliżał się bowiem wieczór paschalny, którego świątecznego pokoju nie mogły zakłócić wiszące na krzyżach ciała skazańców. Ogłoszono więc wyrok w bardzo krótkim sformułowaniu rzymskim: Ibis ad crucem! (pójdziesz na krzyż). Winę wypisywano na tabliczce, którą później przybijano nad głową ukrzyżowanego. W przypadku Jezusa winą Jego były rzekome pretensje do królewskiej władzy. Napis w trzech językach: aramejskim, greckim i łacińskim brzmiał lapidarnie, oznajmiając winę skazanego: To jest Jezus z Nazaretu, król Żydów. Każdemu skazanemu na krzyż dawano czterech żołnierzy jako wykonawców wyroku,          a całą grupą dowodził setnik. Skazani szli ubrani w swoje własne odzienie, które po egzekucji przypadało w udziale wykonawcom wyroku.

              Jesteśmy przyzwyczajeni do widoku Jezusa dźwigającego cały krzyż, czyli belkę pionową   i poprzeczną. Współczesne badania wykazują jednak, że była to tylko belka poprzeczna, ważąca ok. 30 kg, podczas gdy słup pionowy był już wkopany na miejscu stracenia. Rozpostarte ramiona skazańca przywiązywano sznurem do tej belki i tak szedł on na egzekucję jakby już ukrzyżowany. Wszelkie potknięcia na nierównym bruku jerozolimskich ulic groziły upadkiem, tym groźniejszym, że ręce były zupełnie unieruchomione. Jezus był ogromnie wyczerpany nieprzespaną nocą, włóczeniem po sądach, biciem, wreszcie biczowaniem i cierniową koroną, tak że nie miał już siły do dźwigania krzyżowej belki. Żołnierze przymusili więc wracającego z pola niejakiego Szymona  z Cyreny, by on tę belkę dźwigał. Była to pierwsza realna pomoc, chociaż przymuszona,                 w Jezusowej męce. Szymon przeszedł do Ewangelii razem ze swoimi dwoma synami Aleksandrem i Rufusem. Wykopaliska przeprowadzone przez Żydów w połowie XX wieku odkryły grób              z napisem „Aleksander, syn Szymona z Cyreny”. A więc nowe, archeologiczne tym razem potwierdzenie prawdziwości opisów Ewangelii.

Wielkie cierpienia podczas męki zadawali Jezusowi mężczyźni. Pomoc zaś z ich strony była niewielka, i to przymuszona. Nawet najbliżsi uczniowie nie zdali egzaminu, gdyż ogarnięci strachem, uciekli. Jedynie tylko jeden, umiłowany uczeń Jan nie opuścił swojego Mistrza, ale trwał przy Nim aż do końca kalwaryjskiego dramatu.

Natomiast kobiety spisały się o wiele lepiej. Szły one za Jezusem krzyżową drogą, współczuły Mu, chociaż konkretnie pomóc nie mogły. Ewangelie podają nam opis spotkania Jezusa z tymi zacnymi kobietami (Łk 23,27-31). Jezus odradza im opłakiwanie Jego męki. Jest ona ogromną udręką, ale przeminie już za kilka godzin, a jej skutki będą błogosławione po wszystkie czasy dla całej ludzkości. Tymczasem niektóre z nich tu obecne, zwłaszcza młodsze, a szczególnie ich dzieci, doczekają się strasznych udręczeń, jakie spadną na cały kraj, a w pierwszej kolejności na Jerozolimę. Jest to prorocza zapowiedź okrutnych konsekwencji buntu przeciw Rzymianom              i okropnych skutków czteroletniej wojny (66-70). Jezus minimalizuje niejako swoje aktualne cierpienia, które wkrótce przeminą, w obliczu zbliżającego się morza udręczeń całego narodu.

Tradycja wspomina jeszcze z wielkim szacunkiem dwie niewiasty, które spotkały się z Jezusem na krzyżowej drodze. Były to: Jezusowa Matka Maryja i Weronika. Po pierwszych trzech stacjach: wydanie wyroku, obarczenie krzyżową belką i pierwszego upadku podczas drogi mamy trzy stacje pomocy: spotkanie z Matką, Szymon Cyrenejczyk i Weronika. Zatrzymajmy się na chwilę przy stacji IV.

Podczas ostatniej wojny jerozolimską IV stację odnowili z własnych funduszy polscy żołnierze, którzy z dalekiej Rosji wędrowali przez Iran, Syrię, Palestynę, Tobruk w Północnej Afryce i Monte Cassino w Italii. A szli oni bojowym szlakiem, aby nieść Polsce wolność. Chcieli więc tam,           w Jerozolimie, na krzyżowej drodze polecić się Matce Bożej, która też przeszła drogę klęski, ale przecież doczekała się zwycięstwa Zmartwychwstania.

Matka Jezusa spotykająca Go na krzyżowej drodze nie udzieliła Mu żadnej fizycznej pomocy. Była jednak Jego najwierniejszą współpracownicą w dziele Odkupienia i dźwigała swój krzyż cierpienia, łącząc go z krzyżem Jezusowym za zbawienie świata. Maryja z krzyżowej drogi jest dla nas wzorem, byśmy nie tylko modlitewnie łączyli się z Jezusem idącym na śmierć dla naszego zbawienia. Dźwigając z wiarą i cierpliwie codzienny krzyż naszych, nieraz bardzo trudnych obowiązków, znosząc dzielnie rozmaite cierpienia, mamy możność współdziałania dla zbawienia świata. Maryja uczy nas także, byśmy wychodzili naprzeciw ludzi oczekujących naszej pomocy       i cierpiących, niosąc im pomoc, na jaką nas będzie stać. Życie nasze bowiem i życie naszych bliźnich zawsze jest w jakimś stopniu naznaczone krzyżem i zawsze znajdzie się okazja, aby komuś dopomóc.

A Weronika? Wspominamy ją przy stacji VI, która też jest stacją pomocy. Jest to pomoc bardzo subtelna: biała chusta podana Jezusowi na oczyszczenie oblicza, tak bardzo sponiewieranego przez ludzkie grzechy. Tradycja mówi, że odważna Weronika za swój gest dobroci i pomocy otrzymała doraźną nagrodę: wizerunek Jezusowej twarzy odbity na tej chuście. Wzruszająca pamiątka.
Św. Teresa z Avili, wielka reformatorka Karmelu w XVI stuleciu, spostrzegła razu pewnego, przechodząc korytarzem, że oblicze Jezusa wymalowane na obrazie jest mocno zabrudzone, pokryte kurzem, zbyt słabo czytelne. Postanowiła temu skutecznie zaradzić. A kiedy święte oblicze na obrazie stało się na nowo piękne, Teresa pogrążyła się w głębokim rozważaniu nad tym, jak wygląda podobizna Jezusa w jej własnej duszy. Doszła do przekonania, że i tam jeszcze nie wszystko jest w porządku. Rozpoczęła więc rzetelną pracę nad sobą, która stała się dla niej jakby drugim nawróceniem, początkiem drogi, która doprowadziła ją na wysokie szczyty świętości.

Tak i my przy stacji VI możemy wglądnąć w nasze życie, by rozważyć, ile jeszcze pracy nas czeka, by nasze podobieństwo do Jezusa, zapoczątkowane na chrzcie, doprowadzić do pełnego blasku teraz, kiedy jesteśmy jeszcze w drodze.

Jezusowe oblicze jaśnieje już wiekuistą chwałą nieba. My jesteśmy jeszcze na drodze, która czasami może być częściowo przynajmniej podobna do Jezusowej krzyżowej drogi. Jeśli otworzymy się wewnętrznie na działanie łaski odkupienia, będziemy coraz bardziej szlachetnieć, upodabniać się do Boskiego wzoru i udoskonalać. To stanie się naszą chlubą na wieki. A jeśli innym jeszcze dopomożemy jakoś do wewnętrznego uszlache...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin