Sandemo Margit - Saga O Czarnoksiężniku Tom 07 - Bezbronni.pdf

(914 KB) Pobierz
762047600.001.png
Streszczenie
Po dwunastu pięknych, spokojnych latach islandzki czarnoksiężnik Móri i jego
norweska żona Tiril na nowo podjęli walkę z bardzo starym i złym zakonem rycerskim, który
ich prześladował. Tym razem Tiril i Móri zabrali ze sobą w podróż do dawnej siedziby
Zakonu swego przyjaciela Erlinga.
Nasza trójka nie wie, o co w całej sprawie chodzi, ani jakie siły popierają Zakon
Świętego Słońca, z drugiej jednak strony ma ona nad Zakonem wielką przewagę. Przede
wszystkim dzięki powiązaniom Móriego ze światem duchów.
By przerwać nareszcie prześladowania Tiril i jej matki, księżnej Theresy, troje
przyjaciół musi dotrzeć do samego źródła zła. Ślady wiodą do ruin bardzo starego zamku w
Szwajcarii. Ale prześladowcy znowu uderzają. Udaje im się pochwycić Tiril i uprowadzić ją.
Móri zostaje pchnięty mieczem, Erling zaś zrzucony z potwornie wysokiej skały, ale duchy,
przyjaciele Móriego, ratują mu życie i odprowadzają do Theresenhof.
Móri nie żyje. Jedyną istotą, która mogłaby, być może, go uratować, jest jego
dwunastoletni syn Dolg. To wyjątkowy chłopiec, najzupełniej niepodobny do normalnych
ludzi. Wraz ze swym potężnym opiekunem, Cieniem, wyrusza w niebezpieczną drogę. Udaje
mu się odnaleźć jeden z trzech ogromnych szlachetnych kamieni, o których jest mowa w
prastarych pismach Zakonu Świętego Słońca. Może ten kamień zdoła wydostać Móriego z
krainy zimnych cieni - jeśli tylko chłopiec zdąży na czas. Tymczasem chłopi z pobliskiej
wioski znaleźli martwe ciało Móriego i postanowili urządzić mu pogrzeb.
Księżna Theresa również działa na własną rękę. Udaje jej się wyłączyć z gry swego
dawnego ukochanego, ojca Tiril. Jest on teraz biskupem, członkiem rycerskiego zakonu oraz
bratankiem wielkiego mistrza Zakonu, kardynała von Grabena.
Kardynał posługuje się magiczną sztuką dla pokonania Erlinga i Dolga, idących na
ratunek Móriemu. Dolgowi udaje się unieszkodliwić dwie wysłane przez kardynała istoty, ale
nic jeszcze nie wie o istnieniu trzeciej...
CZĘŚĆ PIERWSZA
KRAINA ZIMNYCH CIENI
ROZDZIAŁ 1
Księżna Theresa stała przy oknie w Theresenhof i wzdychała zrezygnowana. Jakież to
było podniecające podjąć działania na własną rękę i zobaczyć biskupa Engelberta oraz
kardynała von Grabena, jak wiją się przygwożdżeni jej oskarżeniami. Widzieć Engelberta,
który ranił ją boleśnie przez tyle lat, upokorzonego, odartego z godności, nazwanego
publicznie pospolitym złodziejaszkiem. A poza tym dokonała wielkiego czynu: zdołała
zmusić ich, by jej powiedzieli, gdzie przetrzymują Tiril. Teraz jednak Theresa wróciła do
codzienności, znowu trwała w lęku i niepokoju o najbliższych, a na dodatek nie miała komu
opowiedzieć o swojej triumfalnej wyprawie do Heiligenblut. Theresa nie cierpiała tego, że to
akurat ona w ich małym gronie musi reprezentować przyziemność. Owszem, Erling był taki
sam, również nie miał żadnych powiązań ze światem duchów, ale jemu wolno było
uczestniczyć w niezwykłych przygodach. Nie musiał jak ona siedzieć i umierać ze strachu,
nie mając pojęcia, co się dzieje z nieobecnymi, jego zadania nie ograniczały się tylko do
decyzji, czy dom potrzebuje nowych prześcieradeł ani jakie dania podać na obiad gościom.
Ale ktoś musiał przecież wziąć odpowiedzialność za dwoje pozostałych w domu
dzieci, Taran i Villemanna, a tego akurat zadania księżna podjęła się chętnie.
Choć cudownie byłoby towarzyszyć Erlingowi i Dolgowi, móc im pomagać w drodze.
Miała przecież zaledwie pięćdziesiąt lat. Dlaczego traktują ją niczym starszą panią?
No, w tym przypadku to pewnie nie o wiek chodziło. Okazywano po prostu respekt
damie wysokiego rodu, a przy tym babci i w ogóle osobie godnej szacunku.
Dziesięcioletnia Taran wbiegła do pokoju rozgorączkowana, z wypiekami na twarzy.
Tuż za nią ukazał się Villemann.
- Babciu - zaczęła Taran. - Czy babcia pozwoli, że coś powiem?
- O mój Boże - roześmiała się Theresa. - Od kiedy to stałaś się taka grzeczna? Tego
typu uprzejmych zdań staraliśmy się nauczyć cię wiele lat temu, ale bez skutku. Bardzo ładnie
to powiedziałaś, Taran. I, oczywiście, masz moje pozwolenie.
Dziewczynka była niezwykle przejęta.
- Babciu! Ja odkryłam, czym jest szczęście!
- Naprawdę? - wykrzyknęła Theresa ze śmiechem. - No to nieźle, bo chyba dotychczas
nikt tak naprawdę nie potrafił wyjaśnić słowami, czym w istocie szczęście jest.
- No, a babcia jak myśli, czym ono jest?
To dwoje norweskich szczerych oczu, poczucie bezpieczeństwa u boku szlachetnego
człowieka...
Nie, co to za rojenia akurat w tej chwili...
- Cóż - rzekła z bijącym mocniej od tych zakazanych myśli sercem. W końcu jednak
zdołała je od siebie odpędzić. - Cóż, ja właściwie nie wiem, moje dziecko. Szczęście to nie
jest jakiś trwały stan. Raczej krótkie, ale za to bardzo intensywne chwile. Błyski radości.
Takie, kiedy chce się głośno krzyczeć. Ale co ty odkryłaś?
Taran patrzyła na nią oddychając szybciej, ale zanim zdążyła coś powiedzieć,
uprzedził ją Villemann.
- Ja myślę, że szczęście to jest, kiedy człowiek wieczorem przed zaśnięciem jest
zadowolony z dnia, który minął - oświadczył swoim. najgłębszym, „dorosłym” głosem.
- Bardzo pięknie to ująłeś, Villemannie - rzekła Theresa z powagą. - Chyba nigdy nie
słyszałam bardziej odpowiedniego określenia szczęścia.
Chłopiec rozpromienił się, uśmiechnięty od ucha do ucha, pokraśniał z zadowolenia.
Człowieka przepełnia radość, kiedy patrzy na to dziecko, pomyślała Theresa.
- No, a ty, Taran? Co ty chciałaś powiedzieć? - zwróciła się do wnuczki, która z
niecierpliwością przestępowała z nogi na nogę.
- Ja też wymyśliłam coś bardzo pięknego i chciałam, żeby właśnie babcia to usłyszała.
- No to słucham cię.
Jaka to się robi ładna dziewczynka, stwierdziła przy tym. Za jakiś czas unieszczęśliwi
wiele chłopięcych serc.
Taran wyrecytowała głosem łamiącym się z dumy:
- Najbliższa kuzynka szczęścia ma na imię ulga.
Theresa odczekała chwilę, by słowa przebrzmiały. „Najbliższa kuzynka szczęścia ma
na imię ulga...”
- Cudownie, Taran! Naprawdę ulga to najintensywniejsza forma szczęścia.
- Tak! - potwierdziła Taran z promiennym wzrokiem. - Bo przecież byliście wszyscy
tacy szczęśliwi, kiedy my z Dolgiem i z Villemannem wróciliśmy z tej naszej strasznej
wyprawy.
Wszyscy troje wiedzieli, że teraz dziewczynka trochę przesadza. Tylko Dolg w czasie
tej wyprawy przeżywał straszne chwile. Reszta spała spokojnie przez całą noc.
- Masz rację - przyznała jednak Theresa. - A pomyślcie, jakiej ulgi wszyscy doznamy,
kiedy tata i mama, i Erling znowu będą w domu!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin